Superman: Powrót
(Superman Returns)
Bryan Singer
‹Superman: Powrót›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Superman: Powrót |
Tytuł oryginalny | Superman Returns |
Dystrybutor | Warner Bros |
Data premiery | 4 sierpnia 2006 |
Reżyseria | Bryan Singer |
Zdjęcia | Newton Thomas Sigel |
Scenariusz | Michael Dougherty, Dan Harris |
Obsada | Brandon Routh, Kate Bosworth, Kevin Spacey, James Marsden, Parker Posey, Frank Langella, Sam Huntington, Eva Marie Saint, Marlon Brando, Kal Penn, Peta Wilson |
Muzyka | John Ottman |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | Australia, USA |
WWW | Strona |
Gatunek | akcja, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Superman powraca na Ziemię po sześciu latach nieobecności. W czasie, kiedy nie było go na Ziemi, zło rozprzestrzeniło się tutaj z wielką mocą. Nawet Lex Luthor, niegdyś wyrzutek, jest teraz jednym z najpotężniejszych ludzi w Metropolis. Kiedy w mieście pojawia się stary wróg Supermana z planety Krypton, superbohater na nowo musi rozpocząć swoją niekończącą się walkę ze złem...
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka
Utwory powiązane
MC – Michał Chaciński [4]
Nieporozumienie. Singer, który pokazał w X-Menach, że rozumie jak komiks zmienił się po latach 80., tutaj strzelił sobie w stopę jako ekranizator komiksów. Superman może być dla wrogów komiksu nowym dowodem, że ten gatunek to niewiarygodny bzdet dla dzieciaków, ignorujący logikę, pozbawiony wewnętrznej spójności i prezentujący kompletnie idiotyczne zachowania bohaterów. Superman jako jedna z najbardziej przestarzałych postaci komiksowych wymagał szczególnych zabiegów uwspółcześniających (np. pokazania dyskusji w mediach o jego tożsamości i zamiarach), a Singer zapodał go po prostu jako głupawą historyjkę pozbawioną emocji (bo i czym się fascynować, skoro wiadomo, że Supermanowi nic się nie stanie i wszędzie zdąży). Rzecz sprawdza się jedynie jako niezamierzona komedia do oglądania w rozbawionym towarzystwie po paru piwach.
„Dlaczego świat nie potrzebuje nowego filmu o Supermanie?” by Piotr Dobry. Po pierwsze, za 270 mln dolarów można by przez rok żywić średniej wielkości miasto. I to nie tylko chlebem z tuńczykiem. Tego nie dokonałby nawet Superman-Jezus z filmu Singera. Po drugie, za 270 mln dolarów Nicole Kassell mogłaby nakręcić 100 filmów pokroju „Złego dotyku”. A tak dostajemy jednego niepełnosprawnego (w połowie sequel, w połowie remake) blockbustera, w którym tego kosmicznego budżetu nawet nie widać, a widać jedynie to, co widzieliśmy już wcześniej. Ba, w dodatku na pierwszy rzut oka widać podteksty religijne (cuda, poświęcenie, zmartwychwstanie, ojciec i syn jako jedność, blebleble), które głębiej ukryte może nie prezentowałyby się tak czerstwo. Po trzecie, niezniszczalny gostek w gaciach naciągniętych na dres jest postacią na tyle płaską, że nie wystarczy pokazać po raz 46352124, jak lata, podnosi samoloty i walczy z karykaturalnym Lexem Luthorem, żeby świat się zachwycił. Warto by w końcu pokazać, co myśli, co czuje, jakie ma poglądy odnośnie NAPRAWDĘ DUŻYCH problemów ludzkości. Tego Singer niestety nie robi, przez co jedyne emocje, jakie film jest w stanie wywołać, to ironiczne uśmieszki przy scenach niezamierzenie śmiesznych (mały Clark skacze po polu kukurydzy jak Hulk w filmie Anga Lee; jako Superman zastyga przed tłumem w gwiazdorskiej pozie samouwielbienia; ratując Jumbo Jeta, urywa mu skrzydło, co miało, zdaje się, spotęgować dramatyzm). Mógłbym się tak pastwić jeszcze długo – np. nad nielogicznościami scenariusza, brakiem charyzmy u Routha itp. – ale myślę, że zebrałem wystarczające dowody. Teraz dajcie mi Pulitzera.
KS – Kamila Sławińska [7]
Prawdopodobnie jest to skutkiem wyjątkowo wysokiego ustawienia poprzeczki dla komiksowych adaptacji przez wszystkie te hellboje, batmany i inne wendety, tak świetnie się wpisujące w emocje człowieka XXI wieku - ale nowe wcielenie Człowieka Ze Stali jakoś mnie nie porwało. Owszem, naprawdę fajne są efekty specjalne. Przyjemne, że nowy Superman jest tak uderzająco podobny do nieodżałowanego Christophera Reeve’a. Fajnie, że scenarzyści zdołali zgrabnie wkomponować w dialogi słynne „To ptak! Nie, to samolot!...”. Jeszcze fajniej, że łysy Kevin Spacey chwilami niesamowicie przypomina Wojtka Orlińskiego. Kate Bosworth wygląda bardzo ładnie, fabuła toczy się bez zgrzytów - ale po powrocie TAKIEJ legendy spodziewałam się więcej. W końcu, kurczę, jak by się rozejrzeć po współczesnym świecie, to jest w nim milion zadań godnych Supermana - a ten nie goni żadnego Osamy, nie ratuje środowiska, nie poskramia złośliwej, zbuntowanej technologii... Nie jest ani dość wystylizowany na retro, by wywołać nostalgię za latami 50., ani dość uwspółcześniony, żeby przynależeć do dnia dzisiejszego. Dobrze chociaż, że ciągle potrafi dostarczyć trochę letniej rozrywki w nienajgorszym stylu.
KW – Konrad Wągrowski [4]
Duże rozczarowanie. Singer nakręcił taki film, jakby nic nie zmieniło się od czasów wersji Donnera. Choć aż prosiło się nowe spojrzenie na postać Supermana (w końcu najbardziej kiczowatego i niedzisiejszego superbohatera), to fabuła z grubsza powiela wątki filmu z lat 70. z tą zmianą, że Superman już nie pojawia się, lecz powraca po dłuższej nieobecności. Poza tym standard - kilka odważnych czynów, romans z Lois Lane i rozgrywka z Lexem Luthorem (w tej roli jedyny jasny promyk filmu - psychopatyczny Kevin Spacey bijący na głowę Gene'a Hackmana). A przecież kilka interpretacji się aż narzucało - Superman vs. terroryzm, Superman jako ucieleśnienie USA, czy pytanie o moralne prawo silniejszego do decydowania o tym co jest dobre a co złe. Próbowano jakoś poruszyć wątek "obcy w obcym kraju" czy "z ojca na syna" ale wyszło to niewyraźnie i nieprzekonująco. Ba! Nawet efekty specjalne, poza katastrofą samolotu rozczarowują, bo większość filmu zostaje umieszczona na nieatrakcyjnej wizualnie sztucznej wyspie. "Superman" przegrał z "Batmanem" z kretesem, a Singer powinien czym prędzej wracać do nadal dobrze sobie radzących X-menów.