Last Days
Gus Van Sant
‹Last Days›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Last Days |
Dystrybutor | Solopan |
Data premiery | 2 czerwca 2006 |
Reżyseria | Gus Van Sant |
Zdjęcia | Harris Savides |
Scenariusz | Gus Van Sant |
Obsada | Michael Pitt, Lukas Haas, Asia Argento, Nicole Vicius, Ricky Jay, Ryan Orion, Harmony Korine, Gus Van Sant, Rodrigo Lopresti |
Muzyka | Rodrigo Lopresti |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 97 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Fikcyjna opowieść o życiu rock′n′rollowca z Seattle, oparta na wątkach z życia i kariery Kurta Cobaina.
Teksty w Esensji
Filmy – Wieści
Utwory powiązane
‹Kocham kino›
–
Theo Angelopoulos,
Olivier Assayas,
Bille August,
Jane Campion,
Youssef Chahine,
Kaige Chen,
Michael Cimino,
Ethan Coen,
Joel Coen,
David Cronenberg,
Jean-Pierre Dardenne,
Luc Dardenne,
Manoel de Oliveira,
Raymond Depardon,
Atom Egoyan,
Amos Gitai,
Alejandro González Iñárritu,
Hsiao-hsien Hou,
Aki Kaurismäki,
Abbas Kiarostami,
Takeshi Kitano,
Andriej Konczałowski,
Claude Lelouch,
Ken Loach,
David Lynch,
Nanni Moretti,
Roman Polański,
Raoul Ruiz,
Walter Salles,
Elia Suleiman,
Ming-liang Tsai,
Gus Van Sant,
Lars von Trier,
Wim Wenders,
Kar Wai Wong,
Yimou Zhang
‹Zakochany Paryż›
–
Olivier Assayas,
Frédéric Auburtin,
Emmanuel Benbihy,
Gurinder Chadha,
Sylvain Chomet,
Ethan Coen,
Joel Coen,
Isabel Coixet,
Wes Craven,
Alfonso Cuarón,
Gérard Depardieu,
Christopher Doyle,
Richard LaGravenese,
Vincenzo Natali,
Alexander Payne,
Bruno Podalydès,
Walter Salles,
Oliver Schmitz,
Nobuhiro Suwa,
Daniela Thomas,
Tom Tykwer,
Gus Van Sant
MC – Michał Chaciński [8]
To dla mnie jedno z większych zaskoczeń roku. Last Days sprawia na pierwszy rzut oka wrażenie filmu nakręconego na odwal się, bo przecież nie sztuka skleić serię długich ujęć, w których niewiele się dzieje i dla pretensjonalnego "zakręcenia" poszatkować trochę chronologię. Tymczasem mam wrażenie, że Van Sant znalazł tutaj najlepszą formę dla historii o człowieku, który tak dalece oderwał się od codzienności i otaczającego świata, że nie ma już gdzie wracać i samobójstwo jest dla niego jedynym wyjściem. Tak jak u Antonioniego, w Last Days pustka na ekranie przelewa się jakimś dziwnym kanałem do głowy widza (w każdym razie mojej) i daje poczuć stan kompletnego wyobcowania bohatera. Można też spojrzeć na ten film jak na próbę oddania psychiki człowieka, który spełnił swój największy cel - został muzycznym guru - i odkrył, że w ten sposób zakwestionował właściwie sens swojego życia. Bo kto uwierzy w bunt multimilionera? Kto uwierzy w jego normalność? Dla zachowania twarzy pozostaje tylko bunt przeciwko samemu sobie i ostateczny akt autodestrukcji. Nie mam pojęcia, czy tak to wyglądało z Cobainem, ale Van Sant przedstawia przynajmniej przekonującą hipotezę.
Film, któremu tetryczka Kamila nie mogła przyznać mniej niż dziesięć punktów: nadęte, śmiertelnie nudne i w gruncie rzeczy banalne we wnioskach studium spaczonej psychiki młodego człowieka. Czyli powtórka ze „Słonia”. Zdecydowanie wolałem czasy, gdy Van Sant nie zgrywał się jeszcze na twórcę przez duże T i kręcił zajmujące wariacje na temat „Stowarzyszenia umarłych poetów” bądź czarne komedie jak „To Die For”. No, ale wtedy scenariusze pisali mu Affleck i Damon czy Buck Henry, a więc goście bez tak chorych ambicji i artystowskich zapędów jak sam Van Sant.
KS – Kamila Sławińska [10]
Film, który z pewnością nie dostanie od tetryka Piotra więcej niż trzy punkty: powolny, medytacyjny obraz, który nie robi absolutnie nic w kierunku przypodobania się widzowi. W dodatku Last Days to stuprocentowe przeciwieństwo hagiograficznej historii o liderze Nirvany, której wielu oczekiwało. Grany przez Michaela Pitta Blake, główny bohater, nie jest Cobainem: jest tylko bardzo samotnym, utalentowanym muzykiem, który kończy równie smutno jak Cobain. Od początku wiemy, jak się to wszystko skończy - sprawia to nie tylko znajomość biografii, na której ta historia jest oparta, ale i sposób, w jaki Van Sant prezentuje bohatera. A pokazuje go w długich ujęciach, zwykle w kompletnej ciszy, przerywanej jedynie fragmentami muzyki, która (za sprawą fenomenalnej realizacji dźwięku, za sprawą której soundtrack brzmi jakby się słuchało go na studyjnych słuchawkach) jeszcze bardziej izoluje go, a nie zbliża do innych. Ten człowiek jest martwy jeszcze zanim naprawdę umiera - i może dlatego tak piorunujące wrażenie robi ten niespieszny, niezwykły i niespodziewanie przepiękny film, który opowiadać ma nie tyle o śmierci młodzieżowego idola - co o tym, jacy bywamy ślepi i nieuważni I o tym, że tak łatwo przeoczyć czyjąś wielką rozpacz, tak łatwo nie zauważyć, że czyjeś dni, które mijają bez wyraźnych oznak nadchodzącej tragedii, są ostatnimi. Dla tych, co pozostają między żywymi, śmierć - choćby zapowiadana milionem znaków - zawsze nadchodzi niespodziewanie; jak koniec pięknej i smutnej ballady, której urodę - zasłuchani - dopiero zaczęliśmy dostrzegać.
Ogromna wtopa. Swoją trylogię bezsensownych śmierci mógł Van Sant zakończyć na dwóch filmach albo i darować sobie już po świetnym "Gerrym". Tam była teza, klimat i świetne zakończenie. Film wprowadzał w autentyczny trans, a później mocno walił w serducho. Ze "Słoniem" było już gorzej, bo reżyser niechcący dał sens śmierci, która z założenia miała być bezsensowna, a poza tym nie zdołał stworzyć elektryzującej więzi między dwoma mordercami, która była między Damonem a młodszym Affleckiem. "Last Days" powtarza błędy "Słonia"... zaraz... "Last Days" to całkowita powtórka ze "Słonia", pieprzony autoplagiat. Gus Van Sant poleciał sobie w kulki i nie rozwinął nawet o milimetr swojej koncepcji, a w czasie pretensjonalnego i kiczowatego finału ogarnął mnie pusty śmiech.