Alvin i wiewiórki
(Alvin and the Chipmunks)
Tim Hill
‹Alvin i wiewiórki›
Opis dystrybutora
Kinowa wersja kultowego serialu animowanego, łącząca ujęcia z udziałem aktorów z animacją komputerową. Adresowana do widowni rodzinnej, pełna humoru opowieść o przygodach trzech niezwykłych wiewiórek, które wprowadzają się do domu początkującego kompozytora piosenek i pomagają mu zrobić wielką karierę w świecie muzyki.
Teksty w Esensji
Filmy – Recenzje
Utwory powiązane
Filmy
Tylko dla naprawdę małych dzieciaków. Obawiam się, że każdy, kto skończył 3 klasę podstawówki, wyczuję drętwicę jako zasadę organizującą świat przedstawiony.
Mam słabość do wiewiórek, ale do Chipa i Dale’a Alvinowi i spółce daleko. Da się to jednak oglądać bez bólu, co jak na Tima Hilla stanowi spory postęp – wszak ostatnim filmem faceta był „Garfield 2”.
Wspominany przez esensyjnych kolegów po klawiaturze „Garfield 2” to przy tym pseudofamilijnym potworku wręcz arcydzieło. Nudne to i niesmaczne (może jestem dziwny, ale jakoś mnie nie śmieszy konsumpcja odchodów i eksplozje wiewiórczych gazów w twarz Jasona Lee). Na domiar złego w potencjalnej drzemce i przetrwaniu seansu przeszkadzało mi przyprawiające o ból uszu piszczenie Alvina i jego pobratymców, które podobno ma być przebojowym śpiewaniem. Gwóźdź do trumny to żenujące polskie tłumaczenie. Translator nieustannie serwuje dziecięcej widowni błyskotliwe powiedzonka w stylu „walisz czochem” (śmierdzisz czosnkiem – przypis autora) albo „foczka” (to w odniesieniu do narzeczonej bohatera). Timie Hill, walisz na milę Złotą Maliną!
Średniej klasy (czasem nawet mniej niż średniej) musical dla dzieci ze śpiewającymi wiewiórkami w roli głównej. Same zwierzaki są urocze, ale historyjka, w której występują, wątlutka, sentymentalna i z dydaktycznym smrodkiem. Kompozytor-nieudacznik dostaje od losu szansę na sukces – do jego mieszkania wprowadzają się trzy utalentowane muzycznie gryzonie. Dzięki nim, jak się nietrudno domyślić, udaje mu się zrobić karierę. I tu następuje konflikt interesów między nim a jego pazernym producentem, który chce po prostu bez sentymentów zbić kasę na cudownym futrzanym triu. I wtedy w samotnym kompozytorze zacznie się budzić instynkt ojcowski wobec… wiewiórek. Cóż, chyba jednak wolę „Stuarta Malutkiego”.