Korowód
Jerzy Stuhr
‹Korowód›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Korowód |
Dystrybutor | Fundacja Film Polski |
Data premiery | 9 listopada 2007 |
Reżyseria | Jerzy Stuhr |
Zdjęcia | Bartosz Prokopowicz |
Scenariusz | Jerzy Stuhr |
Obsada | Kamil Maćkowiak, Karolina Gorczyca, Katarzyna Maciąg, Aleksandra Konieczna, Jan Frycz, Maciej Stuhr, Zbigniew Ruciński, Matylda Baczyńska, Jerzy Stuhr, Ela Wieciech, Marcin Kalisz, Łukasz Chojęta, Aleksandra Kwaśniewska |
Muzyka | Paweł Szymański |
Rok produkcji | 2007 |
Kraj produkcji | Polska |
Czas trwania | 112 min |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
Historia dwóch pokoleń Polaków: współczesnych studentów i ich rodziców. Jedni z drugimi nie potrafią się porozumieć. Dzieli ich nie tylko emocjonalna przepaść, ale również ocena historii i przeżywane dylematy moralne. Bartek, student zarabiający na życie pisaniem prac magisterskich, pewnego dnia dostaje w posiadanie płaszcz i teczkę, którą zostawia jadący z nim pociągiem pasażer...
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka
Utwory powiązane
Kiedy pierwszy raz wybrałem się na „Korowód”, sympatyczny pan kasjer z Kinoteki oznajmił mi, że seans odwołano z powodu braku chętnych. Za drugim razem było już lepiej – zebrało się 5 osób, więc seans się odbył. Po seansie zaś odniosłem wrażenie, że mogłoby być jeszcze lepiej – tak dla widzów, jak i dla producenta, gdyby ten ostatni uczciwie zdecydował się reklamować film hasłem: „komedia romantyczna z lustracją w tle”. Widz wiedziałby wtedy, w co się pakuje, i po fakcie nie czułby się oszukany, zaś producent niechybnie mógłby liczyć na zysk, którego nie zapewni mu raczej nagroda za scenariusz w Gdyni, ostentacyjnie brzydki plakat i etykietka „nowego filmu Stuhra”. „Korowód” bowiem tak się ma do poprzednich dokonań Stuhra, iż w ogóle ciężko uwierzyć, że ów bez żenady się pod nim podpisał. „Nowy film Stuhra, nowy film Stuhra, świńska rura, nie nowy film Stuhra!” – mruczałem wściekle pod nosem, wychodząc z kina.
Stuhr bawi się tu w lalkarza, ale porusza swoimi kukłami bez wdzięku i wyrazu, skazując je na cudowne przypadki i marne dialogi. Pisząc o ostatnim filmie Bromskiego, użyłem zwrotu „populizm filmowy”, tu natomiast występuje inna choroba, która toczy nasze filmy, a imię jej „rzeczywistość oparta na plotce ujęta w doskonałej syntezie”. W widzeniu tym świat traktuje się instrumentalnie i szereguje się go w prostackie antynomie zaczerpnięte z mediów. W tym bigosie jest wszystko: brukowce, Kraków, szanowni intelektualiści-opozycjoniści, zbłąkani piloci samolotów, cyniczni młodzieńcy, morze komórek i laptopów, no i Aleksandra Kwaśniewska. Tylko sensu brak. Nagroda dla Stuhra za scenariusz do „Korowodu”, którą odebrał w Gdyni, to naprawdę przedni dowcip.
MW – Michał Walkiewicz [2]
Narzeczonej było przykro, że ludzie bezlitośnie drwili z „Korowodu” w obecności Stuhra podczas projekcji na Camerimage. Sama oczywiście zanosiła się śmiechem. Z początku myślałem, że to hipokryzja, ale po wnikliwym przeanalizowaniu własnych reakcji nie mogę niestety wydać tak krzywdzącej moją lepszą połówkę opinii. Moje myśli napieprzały się na kije i tylko potężny szacunek dla autora „Spisu cudzołożnic” powstrzymał mnie przed płaczem ze śmiechu. Nagroda za scenariusz w Gdyni i publiczna obrona naturszczyków przez reżysera to jakiś teatr absurdu. Nawet „rzeczywistość opartą na plotce ujętą w doskonałej syntezie” da się sprzedać widzowi tak, żeby nie zgrzytał zębami po każdym wypowiedzianym przez bohaterów zdaniu i po każdym (o ile bardziej niezrozumiałym i komicznym) ich działaniu. „Tak młody pierdolisz, że aż nie wiem, jak to skomentować” – mówi Frycz do żółtodzioba Maćkowiaka. Odniosłem wrażenie, że na widowni nastąpiło wtedy przesilenie współodczuwania.
Jerzy Stuhr sam napisał i sam wyreżyserował ten film. Zarezerwował też dla siebie smakowitą, epizodyczną rolę rektora, miłego faceta, który płynie zawsze z nurtem odpowiedniej rzeki i dzięki temu mu się udaje. Mówi się, że to film o lustracji, tymczasem jest to raczej film o moralności, o skłonności do popełniania uczynków lepszych i gorszych. Czy pokolenia rodziców (tych, nad którymi wisi lustracja) i dzieci (tych, którym jest ona całkowicie obojętna) czymś się różnią. „Co do zasady” nie. Zmieniły się tylko okoliczności i sposób popełniania świństw i świństewek. Tytuł sugeruje sposób, w jaki mijają się główni bohaterowie filmu, ich drogi się przecinają, splatają losy, by potem odskoczyć od siebie z daleka. Student Bartek, notoryczny kłamczuch, reporter „brukowca”, spotyka w pociągu dziwnego, samotnego faceta. Śledzi go. Okazuje się, że to tzw. przyzwoity człowiek, naukowiec, który musi uciekać, by lustracja nie odsłoniła jego prawdziwej twarzy – był tajnym współpracownikiem SB, dzięki temu zdobył swoją obecną żonę i posadził w więzieniu jej byłego chłopaka. Teraz mu wstyd, nie wie, co ze sobą zrobić – jego sumienie okazało się najsurowszym sędzią. Wątek granego przez Jana Frycza TW jest mocny, poruszający. Niestety całość osłabia wątek Bartka, utrzymany w komediowo-romantycznym stylu, bierze wszystko w cudzysłów. Niepotrzebnie. Choć może dzięki temu właśnie więcej osób skusi się na tę „lżejszą” opowieść na poważny temat.