The Hurt Locker. W pułapce wojny
(The Hurt Locker)
Kathryn Bigelow
‹The Hurt Locker. W pułapce wojny›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | The Hurt Locker. W pułapce wojny |
Tytuł oryginalny | The Hurt Locker |
Dystrybutor | Kino Świat |
Data premiery | 12 marca 2010 |
Reżyseria | Kathryn Bigelow |
Zdjęcia | Barry Ackroyd |
Scenariusz | Mark Boal |
Obsada | Jeremy Renner, Anthony Mackie, Brian Geraghty, Guy Pearce, Ralph Fiennes, David Morse, Evangeline Lilly |
Muzyka | Marco Beltrami, Buck Sanders |
Rok produkcji | 2008 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 130 min |
Gatunek | dramat, thriller, wojenny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Opis dystrybutora
James rozpoczyna właśnie służbę w oddziale wojskowym, którego członkowie mają najbardziej niebezpieczną pracę na świecie: zajmują się rozbrajaniem bomb na polu walki. James obejmuje dowództwo nad oddziałem wykwalifikowanych specjalistów w czasie kiedy trwa tu poważny konflikt. Zaskakuje też swoich podwładnych, szczególne Sanborna i Eldridge′a, decyzjami, które sprawiają, że wydaje się, że śmierć jest mu obojętna.
Teksty w Esensji
Filmy – Publicystyka
Filmy – DVD i Blu-Ray
Utwory powiązane
Filmy
Szkoda trochę, że to film z tezą, bo to zawsze podejrzane, kiedy dostajemy dokładnie to, co nam zostało z wyprzedzeniem zapowiedziane. Ale już sama dokumentacja tezy jest tak przekonująca – nie na poziomie logicznych argumentów, tylko emocjonalnego, filmowego odbioru – że szybko o tym zapominam. Kiedy Bigelow pokazuje jak rodzi się relacja „towarzyszy broni”, nie wysługuje się żadnym etosem, skrótem, czy logiką. Precyzyjnie używając środków technicznych, po prostu wpuszcza pył pustyni do płuc widza i czeka, aż on zrobi swoje. Na mnie zadziałało.
Byłem przekonany, że WO przyczepi się raczej do anachronizmu w postaci użytkowanego przez sierżanta Jamesa iPoda touch, którego w 2004 roku jeszcze nie było na rynku. Cóż, mnie (anty)bohater Rennera przekonał, bo gryzłem palce w napięciu, czy Sanborn i Eldridge przeżyją jego brawurowe akcje. Film jest pierwszorzędnie zrealizowany, zamierzona niekoherencja fabularna tylko przydaje mu realizmu; ogląda się go w zasadzie jak reportaż o saperach w Iraku, ale w podtekście mówi też np. o destrukcyjnej funkcji „męskich rozrywek” jako takich. W końcu największymi przegranymi każdej wojny – na froncie, na boisku, na PlayStation – są żony i matki, które samodzielnie i w pocie czoła, choć bez skoków adrenaliny, zmagają się z atakami kolek czy bombami w pieluchach.
UL – Urszula Lipińska [5]
„The Hurt Locker” od początku stawia przed widzem tezę: wojna jest jak narkotyk. A potem grzecznie ją potwierdza w każdej kolejnej scenie. Bije z tego superbohaterszyzna rodem z poprzedniej ery kina akcji: bohater chojrak, którego żadne bomby się nie imają, cynizm, puszczanie z dymem postaci, zanim jeszcze staną się postaciami a przestaną być symbolami. Clint Eastwood wymachiwał flagami, Kathryn Bigelow wymachuje kamerą, ale z tej różnicy mądrość wykraczająca poza prawdy objawione nie wynika. Świetny dźwięk, niezłe zdjęcia, przyzwoita rola Rennera, mdła muzyka, wątły scenariusz, którego wyrywkowość robi miejsce dla czegoś więcej, czego zapomniano tu wstawić.
MO – Michał Oleszczyk [10]
Wybitny film o teraźniejszości wojny. Bigelow odkrawa cały tłuszcz kina wojennego: kumpelskie epifanie, dziarskie pogwizdywania, polityczną retorykę i sentymentalizm. Zostawia surowe, wibrujące i wybuchowe „teraz” (tak się składa, że dla głównego bohatera właśnie ono jest narkotykiem). Film jest arcydziełem zdjęć, montażu i dźwięku – najbardziej spójnym przestrzennie i logicznie obrazem ostatnich lat. Zdumiewające rzemiosło, wolne zarówno od antywojennych mrzonek, jak i od głupkowatego wymachiwania flagą.
WO – Wojciech Orliński [7]
Zdecydowanie lepiej się bawiłem na „Avatarze”. Jeremy Renner mnie nie przekonuje jako (anty)bohater – obserwując jego samobójcze zachowanie, nie gryzłem palców w napięciu, by zobaczyć, czy przeżyje, czy nie. Jak na samym początku się dowiem, że ktoś jest „adrenaline junkie” i po prostu lubi ryzyko, to efekt jest taki, że w ryzykownych scenach z jego udziałem po prostu patrzę na niego jak na pijącego alkoholika. Ma, czego chciał, więc jest hepi. Sławni aktorzy w rolach typu cameo byli tu raczej zgrzytem – zwłaszcza nieoczekiwane pojawienie się Kate z „Lostów”. Od razu zacząłem się zastanawiać, jak scenarzyści to teraz wyjaśnią, że ona miała dziecko z weteranem z Iraku, może jakoś to połączą z wątkiem Sayida. Tak ogólnie mi się podobało (dopisuję to, żeby Dobrypiotrek się nie czepiał, że siedem punktów, a ani jednego słowa pochwały), ale gdybym był członkiem Akademii – ech pomarzyć! – nie dałbym statuetki w żadnej kategorii.
MW – Michał Walkiewicz [9]
Żeby raz na zawsze zasznurować usta znajomym twierdzącym, iż moja miłość do „Hurt Lockera” eksplodowała dopiero w trakcie oscarowej gorączki, załączam autocytat z esensyjnych łam, z dnia 29.12.2008: Najlepszy film festiwalu: „Hurt Locker” Kathryn Bigelow. Wreszcie wojna z perspektywy prawdziwego twardziela, faceta, który przepracował już traumę „nowe miejsce – nowe nawyki”, nie jest zielonym Charlie Sheenem z „Plutonu”, ani filozofującym Willardem z „Czasu apokalipsy”. Rzecz realizacyjnie doskonała, trochę niedoceniona i w cieniu efektownie zrealizowanych produkcji w rodzaju „Miasta ślepców” czy „Slumdog Millionaire”. No!
KW – Konrad Wągrowski [7]
Mam problem z tym filmem. Na poziomie poszczególnych scen bywa znakomity – trzymają w napięciu, mają nieoczywiste rozwiązania, są świetnie sfilmowane, dobrze zagrane (głównie przez rzeczywiście niezłego Rennera), ale jako całość jest niespójny i w sumie trochę nużący. Zapewne ma to być taki melanż – z jednej strony opowieść o tym, że wojna to narkotyk, z drugiej przegląd możliwych sytuacji, w jakich w Iraku może się znaleźć amerykański żołnierz. Zewsząd czyhające zagrożenie (każdy człowiek przypatrujący się to potencjalny wróg, a trzymający telefon to praktycznie pewny zabójca), podejmowanie szybkich, niekoniecznie słusznych decyzji, napięcie nie do wytrzymania, poczucie (może nie u głównego bohatera) bezsensu całej tej służby. Ale to się nie do końca składa z wątkiem Williama Jamesa, bo nasilenie scenek (jak sadzę opartych na jakichś prawdziwych historiach zasłyszanych przez scenarzystę) tylko osłabia główną myśl filmu. Myśl, która dobitnie zostaje wyrażona w ostatnich, naprawdę dobrych i naprawdę smutnych 5 minutach seansu. Ale całość nie ma spójności i ciągłości. Ciekawie natomiast wypada pomysł zatrudnienia w cameo gwiazd (a właściwie – prawie gwiazd, bo to jednak nie postacie z pierwszych strony plotkarskich magazynów) – Guya Pearce’a, Ralpha Fiennesa czy Davida Morse’a. Zakładam, że w założeniu miał to być dodatkowy sposób na przyciągnięcie widzów do kina, ale wyszło dość ciekawe ukazanie, że na wojnie nikt nie jest nietykalny.