Nowy Almdovar, czy Almodovar najgorszy? Kicz, „greatest hits”, czy thriller dość powierzchowny? O „Skórze, w której żyję” Pedro Almodovara rozmawiają Ewa Drab, Zuzanna Witulska, Karol Kućmierz, Konrad Wągrowski i Kamil Witek.
Projektowanie zmarłej żony, czyli „Skóra, w której żyję”
Nowy Almdovar, czy Almodovar najgorszy? Kicz, „greatest hits”, czy thriller dość powierzchowny? O „Skórze, w której żyję” Pedro Almodovara rozmawiają Ewa Drab, Zuzanna Witulska, Karol Kućmierz, Konrad Wągrowski i Kamil Witek.
Nasze dyskusje poseansowe nie miałyby sensu, gdybyśmy ograniczali się w nich do faktów nie zdradzających szczegółów fabuły. Słowem – przeznaczone są dla osób, które oglądały dany film, bo reszta może zderzyć się ze spojlerami.
Pedro Almodóvar
‹Skóra, w której żyję›
Konrad Wągrowski: „Skóra, w której żyje” budzi bardzo sprzeczne odczucia. U nas w redakcji film generalnie się podobał (świadczą o tym wrażenia z
pokazów Nowohoryzontowych i
obecne recenzje), ale już z kolei tetrycy są bardzo sceptyczni, Michał Oleszczyk bez wątpliwości nazwał film „najgorszym Almodovarem”. To chyba świetny powód, aby trochę o nim podyskutować.
Moja główna refleksja, gdy wyszedłem z seansu w miarę zadowolony, że tak karkołomna historia mogła się sprawdzić tylko u Almodovara. Gdyby nakręcił „Skórę” jakikolwiek inny reżyser, wszyscy uznaliby film za kicz niemożebny, żenadę, chorą perwersję i co tam jeszcze może przyjść do głowy…
Zuzanna Witulska: Ja z kolei, choć na pewno zawiedziona nie byłam, wyszłam z seansu dosłownie skołowana. Usilnie próbowałam w jakiś sposób uporządkować wszystkie tematy, których podjął się Almodovar i dociec, co je ze sobą spajało. Do dzisiaj nie jestem pewna. Co do jego autorskiego stylu, to w moim odczuciu tak samo się sprawdza, jak i zawodzi. Sprawdza się, gdy mowa o jednostkach, o ludzkich dramatach i chorych duszach. Zawodzi, gdy Hiszpan sięga po kwestie bardziej uniwersalne. Niewątpliwie temat tożsamości człowieka został tutaj podjęty w bardzo atrakcyjnej formie, ale… na ile tak właściwie został podjęty? To, co mnie w tym filmie najbardziej interesowało, rozmywało się i jednak podane zostało dość powierzchownie.
Karol Kućmierz: Zawsze byłem sceptyczny co do Almodovara i miałem nadzieję, że ten film będzie jakimś zwrotem – tak go zresztą zapowiadano, że oto Almodovar wymyślił się na nowo, stworzył nową formę. Warstwa techniczna robi dobre wrażenie: ujęcia są klinicznie dopracowane i wycyzelowane, ale gdzieś w tym brakuje wybuchów emocji. A tematycznie jest to trochę „greatest hits”. Oczywiście jasne jest, że reżyserzy-autorzy wracają stale do ulubionych zagadnień, ale w tym wypadku chyba blisko było autoparodii – wszystko pięknie opakowane i gotowe do wykorzystania w pracy magisterskiej „gender studies”.
Ewa Drab: Ale czy bogactwo tematów genderowych i queerowych w filmie kwalifikuje się jako wada? „Skóra, w której żyję” to ten film Almodovara, w którym wszystkie perwersje i absurdy służą motywowi przewodniemu – udowodnieniu dominacji ciała nad umysłem. Dzięki temu film jest spójny, a – jak dla mnie – Almodovar nigdy w spójności i klarowności nie celował, wolał twórczy chaos. Zgadzam się, że można potraktować podejście reżysera jako „greatest hits”, ale mnie to nie zniechęca. Wręcz przeciwnie – Almodovar nareszcie się skupił i przestał skakać po różnych wątkach i konwencjach, tak jak zrobił to w „Przerwanych objęciach”. Nawet autoparodystyczny klimat wydaje się zamierzony, celowo ożeniony z absurdem i groteską…
KK: Jeśli jest tu bogactwo, to raczej powierzchowne. Pojawia się sporo wątków i zagadnień, ale są ledwie dotknięte i zbyt spętane konwencją thrillera, żeby zostały doprowadzone do jakiegoś interesującego miejsca. Relacja płci biologicznej z kulturową to temat skomplikowany, trudny i niejednoznaczny, jest tam miejsce na wiele odcieni szarości, a tutaj został pozbawiony ambiwalencji i niedopowiedzeń. Precyzja i skupienie są chwalebne, ale nie jestem przekonany, czy tutaj pomagają.
ZW: Ewo, odnośnie relacji ciała i umysłu, to dla wielu moich znajomych (wszak film wywołał sporo rozmów poseansowych), ta hierarchia przedstawiała się zupełnie na odwrót. Dla mnie, była bardzo niejednoznaczna, nie przez możliwe odcienie a przez zepchnięcie na dalszy plan. To odbiorcze zagubienie może świadczyć o tym, że jednak nie wszystko było tak spójne. Fakt, spójne były koleje postaci, ale temat genderowy cały czas uciekał i czy nie był tylko pretekstem dla pokazania interesującej historii jednostkowych postaci? Nadal uważam „Skórę…” za film udany, ale boję się, że jeżeli Almodovar w kolejnych produkcjach będzie wypływał na tak niebezpieczne wody, to może się to skończyć katastrofą. Ten film urzekł mnie przede wszystkim stroną wizualną i fantastycznymi kreacjami aktorskimi. Na dłuższą metę, to nie wystarczy. Są tematy, przy podejmowaniu których oczekuję jednak większego, że się tak wyrażę, myślowego zaangażowania, a nie tylko nad wyraz sprawnej realizacji.
KW: Zgadzam się z Karolem, że tematy są dotknięte raczej powierzchownie – być może ze względu na nagromadzenie wątków (żona, córka, facet w kostiumie tygrysa, skomplikowane relacje między nimi, misterny sposób opowiadania tej historii). Oczywiście, głównie dzięki scenie finałowej, motyw tożsamości Vicente/Very wybija się na pierwszy plan. Ale co w ogóle o nim wiemy? Kim w tym momencie właściwie się czuje?
Nic nie poradzę, że moją główną myślą po seansie było „ciekawe gdzie są takie kliniki, w których z faceta przeciętnej urody można zrobić taką laskę, jak Elena Anaya…”
ED: To prawda, że Almodovar porusza dużo tematów, ale nie rozwija ich, nie analizuje głębiej. Problem w tym, że dla niektórych będzie to wada, dla innych pożądana zaleta. Osobiście wolę, gdy reżyser tylko sugeruje, podrzuca tropy, a ja mam dopowiedzieć resztę. Jeśli ktoś ma skłonności do zagłębiania się w teorie kulturowe i symbolikę filmową, to znajdzie w „Skórze” wiele tematów do przemyślenia, a może nawet dotrze do nadinterpretacji. Niech jednak więcej kręci się takich filmów, które budzą tyle sprzecznych opinii i pozostawiają z opadniętą szczęką bądź wręcz kompletnym zdezorientowaniem, nawet jeśli wiele tropów interpretacyjnych byłoby rozwiniętych jedynie za sprawą wyobraźni widza. Upieram się również przy tym, że prymat ciała nad intelektem jest mocno widoczny w opowiadanej historii. Jeśli reszta tematów rozmywa się na ekranie, to ten wydaje mi się nakreślony najsprawniej. Dowodem niech będzie pociąg seksualny Roberta do rzekomego oprawcy własnej córki. Racjonalne myślenie na pewno nie panuje w tym przypadku nad ciałem…
Kamil Witek: Pociąg do oprawcy? Chwila, chwila, idąc tym tokiem zaraz dojdziemy do wniosku, że Robert był gejem…Jasne, Robert uprawia ze swoim „dziełem” seks, ale w jego głowie dalej siedzi utracona żona. Poza tym akt ten następuję dopiero wtedy gdy Robert jest przekonany, że w Vicente dokonała się przemiana nie tylko wyglądu, ale przede wszystkim charakteru, a człowiek z którym ma do czynienia już w całości stworzoną przez siebie Verą.
ZW: Ewo, przepraszam, ale chyba zaczynam się gubić, wyprowadź mnie z błędu, jeżeli w którymś momencie źle zinterpretowałam Twoje słowa. Prymat ciała nad umysłem rozumiem w kwestii ludzkiej tożsamości, tego co i w jakim stopniu o niej stanowi. Podstawowym pytaniem w takim wypadku jest, czy był taki moment, kiedy Vincente był Verą? Natomiast przykład, który podałaś, dotyczy innej kwestii. Ponadto nie wydaje mi się, ażeby brak racjonalnego myślenia był równoznaczny z poddaniem się cielesnej chuci na widok pięknych nóg. Jest jeszcze cała gama wewnętrznych procesów, także tych, które bohater próbuje wyrzucić ze swojej świadomości, przede wszystkim szczególne uczucie do doskonałego „dzieła stworzenia” i dążenie do odzyskania utraconej żony.
ED: Nie chodzi mi o gejowskie skłonności Roberta, bynajmniej! Rozmawiamy o tożsamości i ciele, a więc Vincente jest domniemanym oprawcą, a Robert przeobraża jego ciało po to, żeby nadać mu nową tożsamość. Wtedy seks z nim nie jest niczym niemoralnym, lecz – tak, jak mówisz – wiąże się z projektowaniem zmarłej żony na nowostworzoną Verę…
KaW: Całkowicie zgadzam się z Zuzanną. Jeśli Almodovarowi zależało by na ukazaniu wyższości ciała nad umysłem to tytuł filmu brzmiał by raczej „Umysł z którym żyję”. Nie przypadkiem to tytularny fizys ulega uprzedmiotowieniu, a w ostatecznym finale to wewnętrzna a nie zewnętrzna tożsamość triumfuje.
ED: Dominacja ciała nad umysłem nie oznacza, że Almodovar nie pozwala triumfować temu drugiemu. Dla mnie oznacza to tyle, że ciało decyduje o tym, kim jesteśmy, ale da się je kontrolować. Vincente nigdy już nie będzie tym Vincentem. Czy naprawdę sądzicie, że przemiana ciała nie pozostawia śladu na psychice i tego, kim się czujemy? Czy jeśli Vincente stał się ciałem kobietą, to ta sytuacja nie spowodowała w nim trwałej przemiany? Myślę, że Almodovar ucina zakończenie filmu właśnie po to, żeby zostawić widzowi pod rozwagę, jak przemiana wpłynie na jego osobowość i w jakim stopniu. Gdyby umysł wygrywał w każdym starciu z ciałem, zmiana płci i gwałt na Vincente/Verze byłby bez znaczenia, bo wszystko dałoby się wyprzeć.