Z okazji premiery „Mrocznego widma 3D” cofamy się w czasie o te kilkanaście lat i wspominamy, jak odbieraliśmy powrót do sagi, jakie wrażenie robił na nas Jar-Jar i midichloriany i jak bardzo powalało nas aktorstwo Jake’a Lloyda. Ale na szczęście nie jesteśmy jednomyślni – może więc jest jeszcze dla „Widma” jakaś nadzieja?
Lucas zwyczajnie przedobrzył
Z okazji premiery „Mrocznego widma 3D” cofamy się w czasie o te kilkanaście lat i wspominamy, jak odbieraliśmy powrót do sagi, jakie wrażenie robił na nas Jar-Jar i midichloriany i jak bardzo powalało nas aktorstwo Jake’a Lloyda. Ale na szczęście nie jesteśmy jednomyślni – może więc jest jeszcze dla „Widma” jakaś nadzieja?
George Lucas
‹Gwiezdne wojny: część I – Mroczne widmo 3D›
WASZ EKSTRAKT: 50,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Gwiezdne wojny: część I – Mroczne widmo 3D |
Tytuł oryginalny | Star Wars: Episode I – The Phantom Menace 3D |
Dystrybutor | Imperial CinePix |
Data premiery | 10 lutego 2012 |
Reżyseria | George Lucas |
Zdjęcia | David Tattersall |
Scenariusz | George Lucas |
Obsada | Liam Neeson, Ewan McGregor, Natalie Portman, Jake Lloyd, Pernilla August, Frank Oz, Ian McDiarmid, Ahmed Best, Anthony Daniels, Kenny Baker, Terence Stamp, Ray Park, Samuel L. Jackson, Dominic West, Sofia Coppola, Keira Knightley, Peter Serafinowicz, Warwick Davis |
Muzyka | John Williams |
Rok produkcji | 1999 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | Gwiezdne wojny |
Czas trwania | 133 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Konrad Wągrowski: Powiedzcie, tak z ręką na sercu, kiedy zdaliście sobie sprawę, że „Mroczne widmo” to nie godny powrót do świata dawnej legendy, ale paskudny chwyt marketingowy, mający zapewnić pozyskanie nowych dziecięcych fanów, o kiepskim scenariuszu i reżyserii, z fabułą godną średniej jakości gry komputerowej?
Mateusz Kowalski: Zaraz po zobaczeniu dwójki największych pajaców kina SF – Jar-Jara i młodego Anakina. Uprzedzam, że sam jestem dość dziwnym przypadkiem, bo klasyczną trylogię obejrzałem dopiero gdzieś w okolicach liceum (po premierze „Ataku klonów"?) i prawdziwą atencją darzę tylko „Imperium kontratakuje” (ach, to Hoth! So hot). Niemniej jednak – jedyne, co mi się w tym filmie podobało, to wyfryzowana do niemożności, przerobiona niczym najdziksze pomysły Diora Amidala. Reszta filmu? A o czym tu mówić? CGI, mętne postacie i ratujący całość Ewan McGregor (no dobra, drugi element, przy którym nie wyłem z bólu), który chyba jako jedyny chciał zaniżyć stopień żenady… Gdyby Gwiezdne Wojny faktycznie rozpoczęły się od „Mrocznego widma”, to podejrzewam, że Lucas nie wyrobiłby się finansowo nawet na jedną trylogię…
Konrad Wągrowski: Jak być przekornym, to konsekwentnie. Ostatnio szperałem nieco w źródłach i znalazłem informację, że sam Roger Ebert po seansie „Mrocznego widma” powiedział „Gdyby to był pierwszy film z cyklu, byłby uznany za przełomowy”. Tak więc zdania są podzielone.
Jakub Gałka: Ja podobnie jak Mateusz – gdzieś w okolicach pojawienia się Jar-Jara, czyli niedługo po rozpoczęciu projekcji. Na pewno po zwiastunie byłem podjarany, a po wstępie z Jedi inwigilującymi statek Federacji Handlowej wciąż miałem nadzieję na niegłupią rozrywkę (chociaż po prawdzie cukierkowe efekty specjalne nie podobały mi się od samiutkiego początku). Dalej było tylko gorzej.
Sebastian Chosiński: Jakby to ująć, nie obrażając zaprzysięgłych fanów drugiej trylogii? Chyba się jednak nie da… Pamiętam, że na „Mroczne widmo” wybrałem się bardziej z obowiązku niż ciekawości i bardzo szybko tego pożałowałem. Choć oczywiście efekty specjalne przebijały to wszystko, co pojawiło się w filmach z lat 70. i 80., to jednak zwyczajnie zabrakło ducha, zadziorności i świeżości oryginału. Pewnie dlatego mniej więcej w połowie filmu, gdy na ekranie zaczęła się piekielnie długa scena wyścigu, w którym uczestniczy młody Anakin – zasnąłem. Nieczęsto zdarza mi się to w kinie, zwłaszcza gdy płacę za bilet, ale wtedy inaczej się nie dało. W „Mrocznym widnie” z artystycznego punktu widzenia nie dostrzegam po dziś dzień ani jednego elementu, który uzasadniałby jego powstanie. Inna sprawa, że o sprawności reżyserskiej Lucasa mam bardzo krytyczne zdanie. To naprawdę nie jest przypadek, że najlepszą część całej serii podpisał Irvin Kershner, a kolejną – Richard Marquand. Lucas mógłby obu panom buty czyścić.
Agnieszka Szady: Chwyt marketingowy zszokował mnie od razu przed seansem, kiedy puszczono upozowaną na „Mroczne widmo” reklamę firmy ubezpieczeniowej. A potem już było tylko gorzej. Chipsy, tazoosy (tak się to pisze?), pluszowe Vaderki… Dla mnie to było jak świętokradztwo. Początkowo bolało, potem jakoś się uodporniłam. Co do filmu, to od początku uczucia miałam dość mieszane, ale jednak z przewagą zachwytu. Z dużą przewagą zachwytu. Przewaga miała na imię Qui-Gon. Starczy powiedzieć, że przez sześć miesięcy od premiery ani razu nie byłam w kinie na niczym innym niż Część I. I pomyśleć, że teraz musiałam pytać Konrada, z jakiej to okazji ta dyskusja… [westchnienie]. A co do wersji 3D, to nigdy nie zapomnę, jak w Warszawie otworzyli pierwszy multipleks, uroczyście poszłam na MW i w momencie, kiedy statek dyplomatyczny podlatywał do Precelka Śmierci, wszystko na moment zrobiło mi się trójwymiarowe i miałam wrażenie, że wpadnę do ekranu głową naprzód. Czy po takich przeżyciach jakieś tam sztuczki z okularami w ogóle się liczą? (na film oczywiście pójdę… jeżeli puszczą wersję z napisami).
Marcin Osuch: A może ten szok i poczucie świętokradztwa wynikało z tego, że klasyczna trylogia wchodziła u nas w antykomercyjnym PRL-u? Nawet plakaty były wtedy siakieś inne, artystyczne bardziej. Przecież Lucas na samym początku zadbał o prawa do gadżetów nie po to chyba, żeby skorzystać z tego dopiero przy „Mrocznym widmie”.
Agnieszka Szady: To na pewno też, ale chyba „Widmo” było też pierwszym (na pewno pierwszym dla mnie) filmem, przy którym na taką skalę ruszyło u nas gadżeciarstwo. Przedtem nic nie kojarzę… choć nie znam się, może były kubeczki i piórniki z postaciami z filmów, bo ja wiem, o transformersach? A tak w ogóle to kubeczki i piórniki to banał – moim ulubionym gadżetem jest butelka na płyn do kąpieli w kształcie – nader udatnie oddanego – Dartha Maula z mieczem w pozie bojowej. Nadal stoi u mnie na szafie (nietknięty płyn ma w środku – czy wy nie balibyście się kąpać w płynie nalewanym z wnętrza Maula? Toć to jak kwas siarkowy!). Drugim w kolejności jest plastikowy kubek w formie głowy Amidali pozbawionej czubka czaszki.
Michał Kubalski: Agnieszko, albo żartujesz, albo masz bardzo selektywną pamięć. „Gwiezdne wojny” były od samego początku „opakowane” w komercję, było to widać nawet w tym strasznym PRL-u, w którym na podróbkach figurek Vadera i szturmowców wyrosły fortuny (przynajmniej tak zakładam, nie chciałbym, żeby te wszystkie moje wyściubione i wybłagane złote polskie poszły na nic). Tazosy w chipsach nie pojawiły się przy „Mrocznym widmie”, tylko przy reedycji klasycznej trylogii w 1997 r. Wiem, bo do dziś mam ich kilkadziesiąt, troskliwie podzielonych na unikatowe i te powtarzające się. Wtedy także, czyli najpoźniej w 1997 r., wszędzie było widać plakaty „Gwiezdnych wojen”. Na początku lat 90. ukazały się też nowelizacje klasycznej trylogii (autorstwa np. pana Gluta, ha), więc żeby nie trafić na gadżeciarstwo gwiezdnowojenne przed „Mrocznym widmem”, trzeba było bardzo szeroko zamykać oczy.
Kamil Witek: Czegoś tu nie rozumiem. Z jednej strony świętokradztwo, a z drugiej obiekt kultu?
Agnieszka Szady: Ja też tego nie rozumiem! A książki to nie gadżeciarstwo przecież.
Jakub Gałka: Jak dla kogo. Przecież to też a) zbijanie kasy na dodatkach do filmu, b) dopisywanie czegoś nowego do jedynie prawdziwej historii przedstawionej w filmie. Więc podejrzewam, że jest sporo osób, dla których książki nie różnią się specjalnie od figurek trzecioplanowych postaci.
Kamil Witek: Zgadzam się z Marcinem. To, że u nas był gadżetowy ciemnogród, to nie znaczy, że zabawkarska euforia zaczęła się wszędzie przy „Mrocznym widmie”. Lucas zbił przecież majątek z gadżetów już przy okazji pierwszego filmu…
Mateusz Kowalski: …i tak naprawdę musiałby być ślepy, gdyby nie podążył tym tropem, co jego poprzednicy.
Sebastian Chosiński: Wychodzi na to, że Agnieszka jest jednak bardzo, bardzo młoda, skoro nie pamięta szału, jaki wybuchł na początku lat 80. ubiegłego wieku w związku z emitowanymi w telewizji Muppetami. Chyba każdy prywatny sklep z mydłem i powidłem handlował wtedy figurkami postaci z serialu. Zbierało się je, wymieniało na inne, aby uzupełnić zbiory. I chociaż większość z nich nie bardzo nawet przypominała bohaterów filmu, to mimo wszystko radości kupienia Kermita czy Zwierzaka nic nie było w stanie przebić. W latach 90. natomiast sprzedawano na potęgę podobizny Alfa… Tyle że to już nie był PRL.
Michał Kubalski: Nie tylko Muppety i nie tylko Gwiezdne Wojny. A E.T.? A He-Man?
Agnieszka Szady: Faktycznie coś takiego było, nawet ze dwie figurki (Scootera i chyba właśnie Zwierzaka) miałam, ale raczej jako dodatek do starannie kompletowanej kolekcji zwierząt dzikich i domowych – na zasadzie „jest tania zabawka, kupujemy” (w latach 80. często zakupy tak wyglądały). No, ale nie odbiegajmy od tematu, bo przyjdzie Konrad i nas pogoni. Mieczem świetlnym.
O, już wiem, co miałam na myśli mówiąc o szoku marketingowym! Nie chodziło mi o samo istnienie gadżetów – zeszyty z fotkami postaci z filmu sama z upodobaniem kupowałam (w końcu gdzieś trzeba kapowniczkowe notatki prowadzić…), przykrość sprawiały mi natomiast reklamy w rodzaju „poczuj Moc”, używanie cudownej muzyki Williamsa do polecania chipsów ziemniaczanych – dla mnie była to trywializacja.
Michał Kubalski: Trywializacja? Kocham Gwiezdne Wojny, ale to JEST trywialna historia fantasy.
Agnieszka Szady: „Władca pierścieni” też.
Jakub Gałka: Co ma pierścień do gwiazd, tudzież władca do wojen? Ale nie do końca zgodzę się z Michałem – czym innym jest trywialna historia, ale niosąca jakiś ładunek emocjonalny, jakąś przyjemność z podziwiania kreacji świata, a czym innym trywializacja rozumiana jako sprowadzanie ciemnej strony mocy do posolonych kawałków ziemniaka.
Po wyjściu z kina w 1999 czułem się mocno zniesmaczony, jednakże z czasem zacząłem "Mroczne widmo" doceniać. Owszem, to cały czas najgorsza część sagi, ale jednak parę rzeczy ją w moich oczach ratuje: Ewan McGregor, walka z Dathem Maulem, matka Anakina, sporo mniej efektów komputerowych niż się spodziewałem (polecam dodatki w wydaniu BD) i pewne takie pozytywne uczucie, z jakim ten film zawsze mnie pozostawia. Nie jest zatem tak źle, kryje się w tym filmie jakiś potencjał - a duża ilość powstałych faneditów pokazuje, że można się do niego przy odrobinie chęci i umiejętności dobrać.
Odnośnie midichlorianów i "Tkacza iluzji" powiem zaś tyle, że świadomość mechanizmu powstawania tęczy wcale nie ujmuje jej uroku.