WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Organizator | Gutek Film, Miasto Cieszyn, Stowarzyszenie Nowe Horyzonty |
Cykl | Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty |
Miejsce | Cieszyn |
Od | 22 lipca 2004 |
Do | 1 sierpnia 2004 |
WWW | Strona |
Festiwal Era Nowe Horyzonty: PodsumowanieBartosz Sztybor Właśnie mija tydzień od zakończenia festiwalu Nowe Horyzonty. Przez te siedem dni na spokojnie mogłem przemyśleć pewne rzeczy i dokonać obiektywnej oceny cieszyńskiej imprezy. Czy 11-dniowy wypad pod czeską granicę przyniósł jakieś korzyści? Dostarczył pozytywnych emocji czy znudził? Zaskoczył repertuarem, a może był do bólu przewidywalny? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście.
Bartosz SztyborFestiwal Era Nowe Horyzonty: PodsumowanieWłaśnie mija tydzień od zakończenia festiwalu Nowe Horyzonty. Przez te siedem dni na spokojnie mogłem przemyśleć pewne rzeczy i dokonać obiektywnej oceny cieszyńskiej imprezy. Czy 11-dniowy wypad pod czeską granicę przyniósł jakieś korzyści? Dostarczył pozytywnych emocji czy znudził? Zaskoczył repertuarem, a może był do bólu przewidywalny? Na te i inne pytania postaram się odpowiedzieć w poniższym tekście. ‹4. Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzonty›
KLIMAT Z geograficznego punktu widzenia umiarkowany, ale w rzeczywistości połączenie podzwrotnikowego z równikowym. Ale spokojnie, zacznijmy od początku. Dwa dni przed festiwalem na ulicach pustki. Mieszkańcy zaskoczeni, że ktoś przyjechał tak wcześnie. Nikt nigdzie się nie spieszy. Widać wszechobecny spokój. Można usiąść sobie na ławeczce, poczytać gazetę i coś przekąsić. Tylko w budynkach należących do Gutek Film nie ma nawet jednej spoczywającej osoby. Wszyscy biegają, krzyczą, noszą różnego rodzaju pudła, torby, walizki. Jedni zajęci, spoceni, spięci, na pytanie co się tu dzieje odpowiadają: „burdel”. Inni z uśmiechem na ustach stwierdzają: „zaraz idziemy pić”. Dzień przed otwarciem klimat równikowy daje o sobie znać. Z pociągów i pekaesów wylewają się tłumy przyjezdnych. Ulice i chodniki momentalnie się zapełniają. Hordy kochających kino najpierw odbierają karnety i bilety, aby potem udać się na zimny browar i spożyć go w słonecznym żarze . Już nie ma wolnej ławeczki i spokojnej konsumpcji rogalika. Jest za to świetna atmosfera. Ktoś gra na gitarze, żongluje, odstawia pantomimę. Wieczorkiem wszyscy muszą trochę ochłonąć. Ponownie browar, ale tym razem pod kojącym światłem księżyca. Kilku chłopaków, oprócz sączenia złotego napoju, zaczyna grę w piłkę. Po chwili dołączają się do nich Czesi i Ukraińcy. Jedni rewanżują się drugim za przegrane mecze reprezentacji. Dni kolejne to już tylko gonitwy z seansu na seans. Ogromne kolejki przed wejściami do kin i po darmową kawę schodzącą niewyobrażalnie szybko. Niektórzy brali dla siebie 5 kubków i szybko wypijali, żeby zdążyć na „dokładkę”. Tłumy ludzi w barach szybkiej obsługi, które w czasie projekcji świeciły pustkami, a podczas przerw przeżywały najprawdziwsze najazdy. Tłumy też można było spotkać pod kinami. Tam rozpoczynały się najgorętsze dyskusje odnośnie obejrzanych właśnie produkcji. Można było usłyszeć mądre, rzeczowe i słuszne argumenty, choć trafiały się też bardzo stylowe: „znam się lepiej ty głupi chuju”. Tak było przez cały czas trwania festiwalu. Chciałoby się powiedzieć „wyścig szczurów”, ale na pewno nie w negatywnym znaczeniu tego wyrażenia. LUDZIE Z nimi było różnie. Część osób to prawdziwy kinomaniacy. Przyjechali, aby oglądać filmy i dzielić się wrażeniami z innymi. Dysputy z nimi nie miały końca. Wspólne zachwalanie jednej produkcji przeradzało się w straszliwą kłótnię o wartość kolejnej. Wymiana doświadczeń i wiedzy, polecanie innych wspaniałych filmów były na porządku dziennym. Świetni partnerzy do rozmów na różne tematy i idealny materiał na dłuższą znajomość. Nie zabrakło też licznej grupy zblazowanych pseudo-artystów, którzy „z racji przyjazdu na festiwal filmowy, nie obejrzeli żadnego filmu”. Wielu absolwentów znanych szkół filmowych lansowało się w drogich restauracjach i klubach. Mnóstwo młodych i starszych, przechadzających się po trotuarach, reprezentujących najnowsze trendy w modzie. Totalna dekadencja. Od rana do wieczora z kieliszkiem wina w jednym ręku i najdroższymi cygaretkami w drugim. „Nowe Horyzonty są modne, więc trzeba się pokazać”. Co chwila można też było ujrzeć znaną twarz filmu, telewizji czy prasy. Jedni wyłącznie rozdawali uśmiechy i machali do wszystkich, jakby znajdowali się na czerwonym dywanie. Inni wtapiali się w tłum i z chęcią wdawali w dyskusję, jakby byli najzwyklejszymi uczestnikami. Jedna pani z gazety wyśmiewała produkcje artystyczne, co pewnie nie będzie miało odzwierciedlenia w jej przyszłych recenzjach. Kolejny pan, znany z idiotycznych felietonów w branżowym magazynie, próbował popisać się elokwencją, jednak wyszedł na zidiociałego bubka. Takich mądrych inaczej było wielu, ale żal mi ich wymieniać. W końcu tyle czasu pracowali na swoje pozycje, a szkoda gdyby moje podsumowanie to zniweczyło. FILMY Było ich dużo, ale to chyba każdy wie. Czasami przysparzało to wielu kłopotów w doborze repertuaru. Ciągłe dylematy: czy pójść na ten z Grand Prix w Cannes, czy na ten znanego reżysera. Niestety muszę żyć w przeświadczeniu, że ominąłem kilka naprawdę wartościowych filmów. Na szczęście najlepsze z nich będą powtarzane za rok, wtedy nadrobię zaległości. Odnośnie produkcji, które widziałem, to nie było wśród nich zasługującej na 100% ekstraktu, kciuk do góry czy sześć gwiazdek. Nie byłem na seansie, który w jakikolwiek sposób zmieniłby mnie jako człowieka albo chociaż mój światopogląd. Było wiele dobrych, nawet bardzo dobrych, ale żaden z nich nie miał tego czegoś, co czyniłoby z niego arcydzieło. Najlepsze okazały się filmy azjatyckie i amerykańskie. Park Chan-wook i Takashi Miike godnie reprezentowali Japonię i Koreę. „Audition” tego drugiego jest dla mnie w dalszym ciągu numerem jeden Festiwalu. Natomiast „Old Boy”, „Sympathy for Mr. Vengeance” (Chan-wooka) i „Ichi the Killer” (Miike), to mocne, dobre kino, do którego warto wracać. Kino oryginalne, szczere w stosunku do widza, prawdziwe i pozbawione artystycznej maniery kinematografii europejskiej. Z USA rządzili Linklater ze swoim „Tape” i Solondz ze „Storytelling” („Opowiadanie”), które zajmują miejsca na podium w moim prywatnym zestawieniu. Był też momentami porządny, choć raczej przeciętny Larry Clark powielający motywy z „Kids” w „Bully” i „Ken Park”. W Europie najlepsze kino okazali się robić jej mieszkańcy z północy. Islandzkie „Noi Albinoi”, szwedzkie „Four Shades of Brown” i brytyjskie „Tulse Luper Suitcases”, to najbarwniejsze produkcje Starego Kontynentu. Dziwnym trafem wszystkie są czarnymi komediami z gorzkim komentarzem do otaczającej nas rzeczywistości. Reszta to nachalne „ambitne” gówna, próbujące szokować widzów środkami wyrazu. Chociaż było dużo „dzieł”, które wołały o pomstę do nieba, to warto było oglądać jak najwięcej. Nigdzie indziej nie dostanie się okazji, by móc zobaczyć tyle filmów niszowych, niezależnych czy eksperymentalnych. Telewizja, kina, a nawet wypożyczalnie nie dają takich możliwości. Dlatego z całego serca zachęcam wszystkich prawdziwych miłośników dobrego kina do przyjazdu na ziemię cieszyńską za rok. Ja na pewno tam będę. 9 sierpnia 2004 |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
12. T-Mobile Nowe Horyzonty: Nowe Horyzonty w Esensji
— Esensja
Festiwal Era Nowe Horyzonty: Dzień Ostatni (1.08)
— Bartosz Sztybor
Festiwal Era Nowe Horyzonty: Dzień Dziesiąty (31.07)
— Bartosz Sztybor
Festiwal Era Nowe Horyzonty: Dzień Dziewiąty (30.07)
— Bartosz Sztybor
Festiwal Era Nowe Horyzonty: Dzień Ósmy (29.07)
— Bartosz Sztybor
Festiwal Era Nowe Horyzonty: Dzień Siódmy (28.07)
— Bartosz Sztybor
Festiwal Era Nowe Horyzonty: Dzień Szósty (27.07)
— Bartosz Sztybor
Festiwal Era Nowe Horyzonty: Dzień Piąty (26.07)
— Bartosz Sztybor
Festiwal Era Nowe Horyzonty: Dzień Czwarty (25.07)
— Bartosz Sztybor
Festiwal Era Nowe Horyzonty: Dzień Trzeci (24.07)
— Bartosz Sztybor
Grucha, pietrucha, sztryngbormengorninghejgen
— Bartosz Sztybor
To nie jest kolejna recenzja...
— Bartosz Sztybor
Latający cyrk
— Bartosz Sztybor
Avada Kedavra, Czarownico!
— Bartosz Sztybor
Przyszłość tkwi w szczegółach
— Bartosz Sztybor
Test pilota Cravena
— Bartosz Sztybor
Camera obskurna
— Bartosz Sztybor
Home Run... i nie wracaj
— Bartosz Sztybor
Rozbis(i)urmaniona karuzela
— Bartosz Sztybor
De ja vu... doo
— Bartosz Sztybor
A o nowym nawet mini wzmianki nie było - wstyd!