Great Scott!Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Alicja Kuciel, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Alicja Kuciel, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Kamil WitekGreat Scott!Po gigantycznym sukcesie dwóch pierwszych „Szklanych pułapek” (1988 i 1990) Bruce Willis stał się megagwiazdą kina akcji. Nic więc dziwnego, że producenci starali się od tej pory obsadzać go przede wszystkim w rolach twardzieli, którzy, tępiąc złoczyńców, jednocześnie – z lekką nadinterpretacją – ratują świat przed katastrofą. Próbą bezpośredniego zdyskontowania „kariery” Johna McClane’a stał się „Ostatni skaut”, w którym Willisa oddano pod nadzór Tony’ego Scotta. Dlaczego właśnie jego? Bo już wtedy uważano go za bardzo sprawnego rzemieślnika, który jest w stanie udźwignąć zarówno brzemię oczekiwań producentów, jak i widzów. Na dodatek Anglik obeznany był z gatunkiem („Top Gun”, „Gliniarz z Beverly Hills II”, „Szybki jak błyskawica”), więc doskonale wiedziano, czego można się po nim spodziewać. W warstwie fabularnej scenariusz Shane’a Blacka (wcześniej współpracującego przy dwóch „Zabójczych broniach”) niczym nie zaskakuje. Willis wciela się w Joe Hallenbecka, byłego agenta Secret Service, teraz natomiast prywatnego detektywa, który – jakże to typowe – znalazł się akurat na życiowym rozdrożu. Fakt, że żona zdradzała go z najbliższym przyjacielem i jednocześnie partnerem w interesie, wymagał sięgnięcia po butelczynę (i to nie jedną). Tak schematycznie się zaczyna. A potem… potem jest – co wcale na początku nie było takie oczywiste – coraz ciekawiej. Kochanek żony wylatuje w powietrze wraz ze swoim samochodem tuż po tym, jak w ramach rekompensaty załatwia Joemu nowe zlecenie – ochronę uroczej striptizerki Cory (wciela się w nią dwudziestopięcioletnia Hale Berry), której przyjacielem jest gwiazda lokalnej drużyny futbolu amerykańskiego Jimmy Dix (czyli Damon Wayans). Gdy Cory zostaje zamordowana, Joe i Jimmy rozpoczynają śledztwo, podczas którego odkrywają proceder korupcyjny łączący świat sportu i polityki. Dużo w tym filmie strzelanin i pościgów, akcja pędzi na łeb, na szyję, nie ma czasu na przestój czy filozofowanie, lecz mimo to widz wcale nie ma poczucia, że – jak to często dzisiaj bywa – uczestniczy w marnym, obrażającym inteligencję widowisku, które nie ma do zaoferowania nic ponad efekty specjalne. „Ostatniego skauta” ratują dwie rzeczy: spora dawka humoru oraz znajdujący się w wyśmienitej formie fizycznej i aktorskiej Willis. Sebastian Chosiński Alabama (Patricia Arquette) i Clarence (Christian Slater) przemierzają Stany niczym Bonnie i Clyde. Trup ściele się równie gęsto, co w legendarnym filmie Arthura Penna, choć bohaterowie nie są przestępcami. Alabama to call girl, Clarence – ekspedient w sklepie z komiksami. Wyruszyli w szaloną podróż zaraz po ślubie, będącym następstwem jednej wspólnie spędzonej nocy, podczas której zakochali się w sobie na zabój. Nic dziwnego – połączyło ich prawdziwe porozumienie dusz – miłość do ciastek, filmów kung fu z Sonnym Chibą i Elvisa Presleya. Nieprzytomnie zauroczony chłopak zastrzelił alfonsa dziewczyny i para, z torbą pełną kokainy, podążyła ku przeznaczeniu… Ten niezwykle romantyczny film drogi z werwą wyreżyserował Tony Scott, ale istotniejsze jest to, że podpisał go Quentin Tarantino jeszcze w okresie presławy. Dzięki temu w „Prawdziwym romansie” mamy dwie wspaniałe historie miłosne – tę o związku Clarence’a z Alabamą i tę o uczuciu młodego scenarzysty do kina, przejawiającą się w niezliczonych nawiązaniach, również do innych znakomitych melodramatów, jak choćby „Casablanca” czy „Doktor Żywago”. Piotr Dobry „Karmazynowy przypływ” realizowano jeszcze, kiedy nie opadła niepewna atmosfera zimnej wojny, a niestabilna sytuacja polityczna w nowopowstałej Rosji sprzyjała rodzimym watażkom i rebeliantom, dla których wojna nigdy się nie skończyła. Lecz jeśli wydaje Wam się, że ludzkie wojenne relikty to domena postradzieckiej rzeczywistości, to macie rację – wydaje Wam się. Kiedy oglądamy odpływający od brzegów Stanów Zjednoczonych atomowy okręt podwodny „USS Alabama”, możemy być pewni, że będzie on nie tylko narzędziem walki z wrogiem, lecz również areną starcia wewnętrznych konfliktów i wzajemnych uprzedzeń. „Karmazynowy…” to bowiem nie tylko wzorcowy akcyjniak, trzymający w napięciu do ostatniego aktu filmu. To także wartki dramat i dynamiczny portret rywalizacji silnych i odmiennych osobowości. Mamy tu do czynienia ze starciem starego morskiego wygi – wielbionego przez załogę kapitana Franka Ramseya (Gene Hackman), z młodym, żyjącym według elementarzowego kodeksu wojskowego pierwszego oficera Rona Huntera (Denzel Washington). Z oczywistych względów bardziej kibicujemy temu drugiemu – przeciwstawiającemu się niemal całej załodze w imię nowoczesnego światopoglądu, gdzie nad hasło „Dorwać Rusków za wszelką cenę” przedkłada się szerszą wizję atomowego holokaustu. W klaustrofobicznych korytarzach łodzi podwodnej dusimy się od gęstych emocji, podkręcane pewną ręką Tony’ego Scotta tempo coraz bardziej rozsadza wykorzystywaną do cna zamkniętą przestrzeń, wynosząc widza na szczyt fabularnej wyżyny. Dlatego prawie do końca zastanawiamy się wraz ze wszystkimi załogantami „Alabamy”, kto podjął właściwą decyzję, i czy w ogóle taka ma rację bytu. Kamil Witek W „Fanie” zderzyły się ze sobą dwa aktorskie światy i dwie skrajnie różne osobowości. Z jednej strony na ekranie pojawił się Wesley Snipes, który po stażu odbytym u Spike’a Lee („Mo’ Better Blues”, „Malaria”), coraz częściej w tamtym czasie pojawiał się jako czarny – dosłownie i w przenośni – charakter w kinie akcji („Pasażer 57”, „Człowiek-demolka”, „Strefa zrzutu”), z drugiej – Robert De Niro, będący właśnie po spektakularnych sukcesach w „Kasynie” Martina Scorsese i „Gorączce” Michaela Manna. Można się więc było spodziewać fajerwerków. Tym bardziej że tym razem to De Niro wcielił się w rolę tego złego, zaś Snipes stał się jego filmową ofiarą. Wielki hollywoodzki aktor użyczył swej twarzy Gilowi Renardowi, mężczyźnie trochę przetrąconemu przez los, rozwodnikowi o wielkim temperamencie, który cały wolny czas poświęca swojej największej pasji – baseballowi. Kibicuje drużynie San Francisco Giants, której gwiazdą jest czarnoskóry gracz Bobby Rayburn. Sympatia, którą Gil obdarza nowego zawodnika drużyny, z początku całkiem dla zainteresowanego sympatyczna, z biegiem czasu przeradza się w prawdziwą obsesję – Renard śledzi niemal każdy jego krok, ingeruje w życie osobiste, a gdy coś dzieje się nie po jego myśli, staje się agresywny i tym samym groźny dla otoczenia. Gdy uprowadza syna Rayburna, do akcji wkracza policja. Dla De Niro rola psychopatycznego kibica nie była niczym specjalnie nowym; wcześniej też zdarzało mu się wcielać w bohaterów bądź to na „skraju załamania nerwowego”, bądź reprezentujących tak zwane „wcielone zło”, jak chociażby „Jacknife” w „Szalonym Megsie” (1989), Max Cady w remake’u „Przylądku strachu” (1991) czy Dwight Hansen w „Chłopięcym świecie” (1993). A jednak w tamtych obrazach wielki gwiazdor był bardziej przekonujący, starał się nie przeszarżować, ukazać – na ile to było w ogóle możliwe – ludzkie oblicze zła; w „Fanie” Tony Scott puścił go samopas, w efekcie otrzymaliśmy przegląd dziwacznych min De Niro, które raczej śmieszą, niż przerażają. Na tym tle Snipes wypadł całkiem przyzwoicie, tyle że schematyczny scenariusz nie pozwolił mu rozwinąć skrzydeł. Sebastian Chosiński Jeśli nie kojarzycie duetu Will Smith i Gene Hackman z „Wroga publicznego”, to znaczy, że albo nie oglądacie telewizji, albo ominął Was kawał porządnego kina akcji. A jeśli tak, to zdecydowanie trzeba tę wyrwę szybko załatać. Z kilku powodów: to jedna z ciekawszych kreacji Smitha (nie wspominając genialnego Hackmana), to film, który zarobił (nie bez kozery) ponad 250 milionów dolarów, no i stanowi doskonałe streszczenie wcześniejszego dorobku Tony’ego Scotta. Will Smith wciela się tu w postać Roberta Claytona Deana, który zupełnie przypadkowo i nieświadomie staje się posiadaczem cennego materiału filmowego, stanowiącego jedyny zapis zbrodni, jakiej dopuścił się jeden z przedstawicieli Agencji Bezpieczeństwa Narodowego. Zapis jest tak cenny, że przedstawiciele rzeczonej organizacji zrobią wszystko, by go odzyskać. Dean nie ma wyboru – musi ukryć się przed światem i szybko obmyślić plan, który ocali go przed wrogo nastawionymi agentami… „Wróg publiczny” podobnie jak i kilka wcześniejszych produkcji w reżyserii Tony’ego Scotta, jak chociażby „Karmazynowy przypływ”, „Fan” czy „Zawód: Szpieg” to doskonale zbilansowana porcja wartkiej akcji i wciągającej fabuły ze słuszną domieszką efektów specjalnych. To nie jest produkcja, która ma zachęcać do transcendentalnych rozważań; jej misja wydaje się o wiele prostsza – ma wciągać, intrygować i uczyć współczesnego widza, czym jest klasyczna, dwuwymiarowa sensacja. Choć obejrzałam „Wroga publicznego” przynajmniej 10 razy i nie wpisuje się do ścisłego kanonu moich ulubionych filmów, za każdym razem gdy tylko dostrzegę jego fragment na ekranie telewizora, nie mogę się oprzeć pokusie, by wytrwać do ostatnich minut filmu. Joanna Pienio Tony Scott po raz kolejny nakręcił rozrywkowy film co najmniej o jedną klasę powyżej większości konkurentów, przy tym zrobił to bez zadęcia swojego brata Ridleya. „Zawód: szpieg” jest wprawdzie mniej spójny niż poprzedni film tej ekipy, „Wróg publiczny”, ale przy konstrukcji złożonej z kilku oddzielnych opowieści to oczywiste. Za to realizacja stała znowu na najwyższym poziomie – Scott kolejny raz zdołał wykorzystać język bliski teledyskowi do opowiedzenia ciekawej historii. To wówczas jeden z niewielu amerykańskich reżyserów, którzy rozumieli, że rozrywka musi angażować nie tylko oczy i uszy, a kinowy eskapizm nie oznacza maksymalnego ogłupienia widza. „Zawód: szpieg” był inteligentnie opowiedziany, nie posuwał się za daleko w uproszczeniach i nie unikał trudniejszych tematów. Jeden z lepszych hollywoodzkich filmów rozrywkowych swoich czasów. Michał Chaciński |
Jedna drobna uwaga. Wesley Snipes w "Strefie zrzutu" był pozytywnym, a nie czarnym charakterem.
Podobnie w "Pasażer 57" - był agentem ochrony, próbującym powstrzymać psychopatę przejmującego samolot.
"Prawdziwy romans" pierwszy raz widziałem w "złotych czasach" VHS - wersja co prawda "nieco" odbiegała jakością od jakiegokolwiek standardu (z racji którejś tam z kolei kopii) ale wrażenie jakie wywarł na mnie ten film było ogromne. W dodatku, jako że wersja była tłumaczona amatorsko nikt się nie oglądał na to, co wypada a co nie wypada przetłumaczyć więc słychać było wszystko bez "motylonogiego" filtru - znakomicie wpasowane w klimat filmu mięsko bryzgało aż miło ;) Poza tym w filmie jest taka obsada że podobnej w jednym obrazie już nie dałby rady dziś chyba nikt zebrać... Gwiazdy (albo wschodzące gwiazdy ;) ) grają nawet w krótkich epizodach. Ech, cały ten film to cudeńko i katalog pamiętnych scen - jak choćby ta cudowna riposta jaką Floyd rzuca ze swej ulubionej kanapy za morderczym zimnym mafijnym cynglem ;)
"Ostatni skaut" jest zaś w moim osobistym rankingu najlepszym filmem z Brucem WiIlisem i kropka :)
Szkoda, że przedwcześnie odszedł ktoś, kto potrafił tak czarować na rozrywkowym srebrnym ekranie...
Ale tam jest napisane:
coraz częściej w tamtym czasie pojawiał się jako czarny – dosłownie i w przenośni – charakter w kinie akcji,
co nie znaczy, że zawsze.
Szkoda, że podsumowanie dokonań Tony'ego Scotta to jedynie zlepek krótkich recenzyjek, które w kilku przypadkach rażą wręcz ignorancją. Pan Chosiński nazwaniem "Odwetu" koszmarkiem odwalił nieprawdopodobną kompromitację, a jego argumentacja przypomina wypociny z cyklu "ta płyta producenta muzyki techno jest fatalna, bo nie ma w niej gitar". Nie lepiej mu poszło z podsumowaniem "Ostatniego skauta", który jest filmem może mniej znanym od "Szklanej pułapki", ale ikonicznym w swoim gatunku. No i tekst o tym, że w "Domino" Tony nie przypilnował montażysty woła o pomstę do nieba. Robicie podsumowanie działalności reżysera, a nie wiecie, że gość uczestniczył przy montażu każdego swojego filmu, a często go sam przemontowywał? Mało tego - rozstawiał kamery, ustawiał oświetlenie, przygotowywał plan zdjęciowy na wiele godzin przed przybyciem reszty ekipy. Nazwaliście tekst "Great Scott!", a nie potraficie nawet w jednym zdaniu ukazać tej "wielkości". Więc po cholerę ten tekst? Chyba tylko na potrzeby pozycjonowania w Google.
Dziesięć miesięcy po „Końcu gry” Hans Kloss powrócił do Teatru Sensacji. Od października 1966 roku rozpoczęto (comiesięczną) emisję pięciu kolejnych odcinków „Stawki większej niż życie”. Na pierwszy ogień poszedł – ponownie wyreżyserowany przez Andrzeja Konica – „Czarny wilk von Hubertus”, czyli opowieść o tym jak J-23 stara się zlikwidować działający w okolicach Elbląga oddział Werwolfu.
więcej »Wyroby rodzimych browarów trafiają na półki również zagranicznych marketów, ale nie jest wcale tak prosto się o tym przekonać.
więcej »Wielbiciele Hansa Klossa mogli w czwartkowy wieczór 16 grudnia 1965 roku poczuć wielki smutek. W ramach Teatru Sensacji wyemitowano bowiem „Koniec gry”, spektakl zapowiadany jako ostatni odcinek „Stawki większej niż życie”. Jak się niespełna rok później okazało, wcale tak nie było. J-23 powrócił na „mały ekran”. Mimo że jego pierwsze rozstanie z widzami nie należało do szczególnie spektakularnych.
więcej »Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Z wątrobą na dłoni
— Jarosław Loretz
Panika na planie
— Jarosław Loretz
Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?
— Jarosław Loretz
Weekendowa Bezsensja: 10 jeszcze bardziej twardzielskich wcieleń Denzela Washingtona
— Jakub Gałka
Weekendowa Bezsensja: 10 twardzielskich wcieleń Denzela Washingtona
— Jakub Gałka
SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (18)
— Konrad Wągrowski
Cyrk na… szynach
— Ewa Drab
Do kina marsz: Listopad 2010
— Esensja
50 najlepszych filmów o miłości
— Esensja
SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (8)
— Jakub Gałka
10 najciekawszych filmow o kidnaperach
— Jakub Gałka
Co nam w kinie zagra… w 2009 roku (1)
— Jakub Gałka
Fajnie się ogląda
— Konrad Wągrowski
W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński
Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński
Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński
Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński
Awangardowa siła kobiet
— Sebastian Chosiński
Czekając na…
— Sebastian Chosiński
Delta, Brazylia i rockowy ogień
— Sebastian Chosiński
Miasto grzechu i występku
— Sebastian Chosiński
Windą do nieba
— Sebastian Chosiński
Konflikt pokoleń
— Sebastian Chosiński
Szkoda. Dla mnie największa strata kina w tym roku. Kręcił mało i nierówno ale zawsze czekałem z nadzieją że będzie kolejny "ostatni skaut". A "Niepowstrzymany" był zaskakująco dobrym finałem kariery.