Cały ten Kicz„Savages” to już trzecia produkcja, w której możemy podziwiać Taylora Kitscha w tym roku. Film Olivera Stone’a miał być ukoronowaniem pasma tegorocznych sukcesów. Do czasu premiery Kitsch miał być już syty sukcesów. Stało się inaczej. Film Stone’a to płotka w morzu wielkich produkcji, ale Kitsch musi się nią zadowolić.
Łukasz GrędaCały ten Kicz„Savages” to już trzecia produkcja, w której możemy podziwiać Taylora Kitscha w tym roku. Film Olivera Stone’a miał być ukoronowaniem pasma tegorocznych sukcesów. Do czasu premiery Kitsch miał być już syty sukcesów. Stało się inaczej. Film Stone’a to płotka w morzu wielkich produkcji, ale Kitsch musi się nią zadowolić. Ten rok miał być miał się zapisać szczerozłotymi literami w życiorysie Taylora Kitscha. Dwie wielkie produkcje („John Carter”, „Battleship”), do tego najnowszy film Olivera Stone’a (Savages) miały uczynić z niego gwiazdę pierwszej wielkości. Los zakpił sobie jednak z młodego aktora. „John Carter” poniósł sromotną klęskę w amerykańskim box offisie, stając się jedną z największych klap w historii Hollywood – przy budżecie ponad 250 milionów dolarów zarobił jedynie 70 milionów. „Battleship” miał być przebojem lata i realnym konkurentem dla serii Transformers, co musiało kosztować i kosztowało – przeszło 200 milionów dolarów. Film dobił jednak tylko do marnych 65 milionów. – To będzie piękny rok – prognozował aktor na chwilę przed premierą „Johna Cartera”. Gdyby tylko wiedział, że jedynym jego filmem, który zarobi na siebie będą „Savages”, pewnie spuściłby z tonu. Występem w tym filmie Kitsch chciał prawdopodobnie utwierdzić widzów w przekonaniu, że jest prawdziwym aktorem, a nie tylko pięknym chłopcem do bicia. Gdyby „John Carter” i „Battleship” odniosły sukces Kitsch znalazłby się w ekstraklasie Hollywood – w wąskim gronie gwiazd, które grają (zamiast użyczać tylko swoich podobizn specjalistów od efektów specjalnych) i zarabiają jednocześnie. Zamiast tego trafił na listę najmniej kasowych aktorów. Listę, którą amerykańscy producenci czytają przed snem ku przestrodze. Kitsch urodził się w 1981 roku w Kanadzie. Z początku swoją przyszłość wiązał z hokejem – występował w szkolnej drużynie, swoją grą zainteresował ligowych headhunterów. Kontuzja przekreśliła jednak szansę na sportową karierę. W tej sytuacji Kitsch pożegnał się z rodzinnym miastem i wyruszył do Nowego Jorku, żeby rozpocząć karierę modela i uczyć się aktorstwa. Początki nie były łatwe, pieniądze szybko się skończyły, a na dodatek nikt nie był zainteresowany obsadzeniem go w jakiejkolwiek roli. Prędko nie było go stać nawet na pokój w hotelu. Nocował w nowojorskim metrze. Po przeprowadzce do Los Angeles jego sytuacja nie uległa zmianie. Z tą różnicą, że zamiast w metrze spał w samochodzie. Dziś przynaje, że z dwojga złego wolał być bezdomnym w Los Angeles, niż w Nowym Jorku: – Jeśli masz zostać bezdomnym, zrób to w Los Angeles. To łatwiejsze. Kitsch swoją aktorską karierę rozpoczął od roli w serialu Petera Berga „Friday Night Lights”. O ironio, ten niedoszły sportowiec wcielił się w nim w rolę młodego futbolisty. Serial przysporzył mu popularności, za czym przyszły pierwsze propozycje z Hollywood. Kitsch na dużym ekranie zadebiutował w „John Tucker musi umrzeć”, niczym nie wyróżniającej się komedii z gatunku filmów o napalonych licealistach. Tego samego roku można było go również zobaczyć w epizodzie w „Wężach w samolocie”. Przełomem w jego karierze była „X-Men Geneza: Wolverine”. Wielka produkcja, potężna marka, znani aktorzy, a wśród nich Kitsch w roli Gambita – mutanta, cieszącego się wśród fanów X-menów wielką popularnością. Film miał być początkiem serii spin-offów, w której prezentowano by losy poszczególnych mutantów, zanim jeszcze wstąpili w szeregi drużyny Profesora X. Studio Fox marzyło o stworzeniu filmowego uniwersum X-menów. Własnego filmu miał się doczekać m.in. Gambit. Geneza nie spełniła jednak oczekiwań producentów. W tej sytuacji studio skupiło się na najbardziej rozpoznawalnych bohaterach serii, wśród których zabrakło miejsca dla Gambita. Kitsch przygody z serią X-men za porażkę. Dla aktora jego pokroju występ w tak dużej produkcji był ogromnym sukcesem. To gwiazdy – Hugh Jackman, Ryan Reynolds, Liev Schreiber – w razie porażki miały wiele do stracenia. Kitsch, niedoszły bezdomny, nie miał nic – nazwiska, pozycji – nie mógł więc niczego stracić, mógł tylko zyskać. Kitsch po występie w „Genezie” był na najlepszej drodze do kariery aktora hollywodzkiego – miał ku temu odpowiednie warunki fizyczne, sprawdził się w kinie wysokobudżetowym, był młody i przystojny. W 2010 roku magazyn Hollywood Reporter uznał go za kandydata do tzw. A list – grona największych gwiazd branży filmowej. Potrzeba było trzech lat, aby Hollywood się o niego upomniało. W międzyczasie Kitsch zwrócił się w stronę bardziej poważnego repertuaru i zagrał w „Bang Bang Club”. Do roli fotoreportera wojennego schudł 15 kilogramów. Przez kilka miesięcy żywił się wyłącznie brokułami i kawą. Jego metamorfoza przeszła jednak niezauważona. Krytycy zmiażdżyli film, litościwie pomijając występ aktora. Kitsch miał jednak powody ku temu, aby z nadzieją patrzeć w przyszłość. John Carter jest bohaterem serii powieści Edgara R. Burroughsa. To weteran wojny secesyjnej, odważny, silny, honorowy, jednym słowem żołnierz idealny. Po tragedii, jaka spotkała jego rodzinę, żyje wyłącznie pragnieniem szybkiego wzbogacenia się. Z dala od cywilizacji, w dzikiej głuszy poszukuje złota. Na nieszczęście upomina się o niego wojsko amerykańskie, a żeby tego było mało wkrótce trafia na Marsa, gdzie zostaje wplątany w wojnę domową między dwoma marsjańskimi rodami. Fenomen Johna Cartera nigdy nie przekroczył granic Stanów Zjednoczonych. Z zamiarem przeniesienia jego przygód na duży ekran studio Disneya nosiło się od wielu lat, koszty produkcji były jednak zbyt duże. Dopiero rozwój technologii dał projektowi zielone światłowi. „John Carter” był oczkiem w głowie Disneya, studio przeznaczyło na jego produkcję ponad 200 milionów dolarów, za kamerą stanął Andrew Stanton, reżyser kasowego „Gdzie jest Nemo”, zrealizowanego w należącym do Disneya studiu Pixar. Główną rolą powierzono Kitschowi. Co było dalej wiemy wszyscy. Druzgocząca porażka „Johna Cartera” kosztowała posadę ówczesnego szefa studia Disney, Andrew Stanton nie prędko znów stanie za kamerą, a Kitsch? Z nim los obszedł się łaskawie, krytycy również, a już kilka miesięcy po „Amerykaninie na Marsie” na ekrany wszedł „Battleship” – kolejna superprodukcja, która miała podreperować nadszarpnięty wizerunek aktora. Na planie zdjęciowym Kitsch spotkał się ponownie z Peterem Bergiem, któremu to zawdzięczał swoją pierwszą dużą rolę w telewizji. Tym razem reżyser przeznaczył dla niego rolę błyskotliwego żołnierza marynarki wojnnej, który trwoni swój potencjał. Dopiero najazd kosmitów sprawi, że dojrzeje i nabierze ogłady. Alex Hooper to postać zbliżona do Johna Cartera – obaj są idealnymi żołnierzami, ale z różnych względów nie wykorzystują swojego potencjału; dopiero w obliczu konflktu pozbywają się wrodzonej arogancji. Hooper zdołał uratować świat, ale nie udało mu się zawojować kin. „Battleship”, jako drugi film z rzędu w karierze Kitscha, poniósł sromotną klęskę w box office’ie. Na pytanie o reakcję na złe wyniki finansowe swoich filmów Kitsch odpowiedział: – Jestem dumny z „Johna Cartera”. Wyniki finansowe w żaden sposób nie czynią mnie ani lepszym aktorem, ani lepszym człowiekiem. Rzeczywiście, aktor nie ma sobie nic do zarzucenia. Wybiera filmy o dużym potencjale finansowym i nie ukrywa, że grywa w kinie rozrywkowym głównie dla zabawy. Nie sili się na pretensję, jest świadom swoich możliwości. A jednak każdy jego wybór kończy się katastrofą. Czy Kitsch mógł temu jakoś zapobiec? Czy ktoś mógł przewidzieć, że „John Carter” będzie klapą? W przypadku „Battleship” sprawa wygląda prościej, w sukces filmu wątpili wszyscy, ale w kinie widywaliśmy większe niespodzianki niż udaną adaptację gry w statki. Na porażkę obu filmów składa się kilka czynników – kiepska reżyseria, nieudany scenariusz, ale najbardziej chybiona jest koncepcja bohatera. John Carter i Hooper to szlachetni młodzieńcy, dla których nie ma miejsca we współczesnym kinie. Ich dylematy i wątpliwości są dziś przebrzmiałe, a przemiana jaką przechodza nazbyt trywialna. Czasy się zmieniły i dziś prym wiodą bohaterowie o złożonej psychice, dwuznaczni i niejednokrotnie ponoszący porażkę za porażką. Ale kogoś takiego Kitsch widocznie nie potrafiłby zagrać. W „Savages” wcielił się w Chona, krewkiego eks-komandosa, który najpierw strzela, a potem zadaje pytania. Krytycy chwalą jego kreację, podkreślając że duża w tym zasługa Stone’a, który znakomicie obsadził młodego aktora. Występ u Olivera Stone’a jest swego rodzaju nobilitacją. Na planie spotkał się z aktorską śmietanką Hollywood i legendarnym reżyserem, który po kilku chudych latach, wraca do formy. Kitsch na ekranie wypada raz lepiej raz gorzej, ale za to znakomicie daje sobie radę za kulisami Hollywood. Spójrzmy na to w ten sposób: dwie gigantyczne produkcje w przeciągu roku, występ u uznanego reżysera. Kitsch umie poradzić sobie w życiu. Nie ma, co się martwić o jego przyszłość. • • • Czytaj też naszą recenzję „Savages”. 28 września 2012 |
Nie wszyscy oglądani niedawno bohaterowi byli złożeni, zdarzyły się prezentujące przyzwoity poziom wyjątki. Chociażby Thor, prosty jak - nie przymierzając - budowa jego oręża, ale osobiście bardziej przypadł mi do gustu niż Tony Stark. Ale to prywatna opinia. Tak samo jak ta, że jako Gambit Kitsch był tragiczny, przy czym to jest właśnie dwuznaczna postać, której kino mogłoby się bliżej przyjrzeć.
Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Co zrobić, gdy słyszało się o egipskich hieroglifach, ale właśnie wyłączyli prąd i Internetu nie ma, a z książek jest tylko poradnik o zarabianiu pieniędzy na kręceniu filmów, i nie za bardzo wiadomo, co to te hieroglify? No cóż – właśnie to, co widać na obrazku.
więcej »Barbara Borys-Damięcka pracowała w sumie przy jedenastu teatralnych przedstawieniach „Stawki większej niż życie”, ale wyreżyserować było jej dane tylko jedno, za to z tych najciekawszych. Akcja „Człowieka, który stracił pamięć” rozgrywa się latem 1945 roku na Opolszczyźnie i kręci się wokół polowania polskiego wywiadu na podszywającego się pod Polaka nazistowskiego dywersanta.
więcej »Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Pozamiatane
— Łukasz Gręda
Ręce opadły
— Łukasz Gręda
Lost
— Łukasz Gręda
Dni jak ścięte wąsy
— Łukasz Gręda
Strzelają się
— Łukasz Gręda
Gumowe kule
— Łukasz Gręda
W ciemność
— Łukasz Gręda
Zaczęło się
— Łukasz Gręda
Słowiańska pełnia
— Łukasz Gręda
Pod wulkanem, czyli potworne kino Wesa Andersona
— Łukasz Gręda
"Czasy się zmieniły i dziś prym wiodą bohaterowie o złożonej psychice, dwuznaczni i niejednokrotnie ponoszący porażkę za porażką. Ale kogoś takiego Kitsch widocznie nie potrafiłby zagrać."
Wypisz, wymaluj rola Kitsha z Friday Night Lights.