30 najlepszych filmów fantasy wszech czasówEsensja30 najlepszych filmów fantasy wszech czasów„Willow” słusznie uznawany jest za jeden z klasyków kina fantasy. Nie da się ukryć, że fabuła trąci schematami (ileż razy jakieś dziecko miało ukrócić rządy kogoś złego? Motyw zahacza zdecydowanie o czasy jeszcze przedchrześcijańskie), jednak pietyzm, z jakim poprowadzono kreację świata oraz treść w pełni to wynagradza. Legenda głosi, że mała dziewczynka przyniesie kres rządom okrutnej władczyni-czarownicy o wdzięcznym i swojsko brzmiącym imieniu Bavmorda. Wszystkie dzieci, oczywiście, kończą w spektakularnej rzezi spuszczonej przez królową – z wyjątkiem jednego, które później zostaje odnalezione przez maga in spe – tytułowego Willowa. Należący do „małych ludzi”, Nelvynów, postanawia oddać ją właściwym (jego zdaniem) opiekunom – Daikinom („dużym ludziom”). Sytuacja się zmienia, gdy do wyprawy dołączają – rzezimieszek Madmartigan, dwa szurnięte elfy (totalne zaprzeczenie idei tego ludu) oraz fretka, która podobno niegdyś była czarodziejką. Efekt? Sprawnie poprowadzone kino drogi w wersji fantasy z epicką fabułą, które przyciąga bezpretensjonalnością… i wciąż zapierającą dech w piersiach realizacją. Warto obejrzeć choćby dla zapoznania się z przodkami Legolasa, który nawet z wulkanu wyszedłby wymuskany i z nienaganną fryzurą. Mateusz Kowalski Fritzowi Langowi nigdy nie brakowało odwagi wizji artystycznej ani epickiego rozmachu formy. Najdobitniej udowodnił to w trzech swoich filmach epoki kina niemego – fantastycznonaukowych „Metropolis” (1927) i „Kobieta na Księżycu” (1929) oraz dramacie fantasy „Nibelungi” (1924), który oparty został na średniowiecznym, prawdopodobnie pochodzącym z początku XIII wieku, germańskim eposie bohaterskim „Pieśń o Nibelungach”. Gdy Lang zabierał się za realizację tej arcygermańskiej opowieści, miał już na koncie prawie dziesięć obrazów, w tym tak klasyczne dzieła niemieckiego ekspresjonizmu, jak horror „Zmęczona śmierć” (1921) i thriller kryminalny „Doktor Mabuse” (1922). „Nibelungami” przebił jednak wszystko, co zrobił wcześniej. Wiedeńczyk starał się bardzo wiernie przenieść na ekran pieśni zawarte w anonimowym tekście, choć oczywiście konieczne było dokonanie pewnych skrótów. W efekcie powstał film dwuczęściowy (obie miały własne tytuły, zaczerpnięte z oryginału literackiego: „Śmierć Zygmunta” oraz „Zemsta Krymhildy”), który trwał w sumie prawie pięć godzin.
Wyszukaj / Kup Co zdecydowało o przynależności „Nibelungów” do gatunku fantasy? Przede wszystkim fakt, że mimo iż fabuła osnuta została na wydarzeniach historycznych, nie zabrakło na „scenie” ani superbohaterów (w wydaniu średniowiecznym), ani fantastycznych stworzeń, a i postaci rzeczywiste – jak chociażby wojowniczy wódz Hunów Attyla – obdarzone zostały pewnymi cechami nadnaturalnymi. Adaptacja eposu była nie tylko ogromnym przedsięwzięciem logistycznym, ale także sporym wyzwaniem od strony technicznej. Zastosowane przez Langa efekty specjalne (vide kilkumetrowy smok czy też pola ognia wokół zamku Brunhildy), wplecenie animacji, liczne sceny masowe, zapierające dech w piersiach monumentalne dekoracje i kostiumy nawiązujące do bardzo popularnego w okresie międzywojennym stylu Art déco, dzięki którym „wyczarowano” na ekranie Europę schyłku starożytności – wszystko to złożyło się na jedno z najwybitniejszych dzieł kina niemieckiego epoki niemej. Nic dziwnego, że obraz przypadł do gustu również nazistom. Pomimo żydowskiego pochodzenia Langa, minister propagandy III Rzeszy Joseph Goebbels złożył reżyserowi propozycję współpracy; ten jednak odmówił i w 1934 roku via Paryż udał się do Hollywood. Wcześniej jednak jeszcze rozwiódł się z Theą von Harbou, scenarzystką „Nibelungów”, która na początku lat 30. XX wieku została zdeklarowaną narodową socjalistką. Sebastian Chosiński To ten film po raz pierwszy narusza baśniowe fundamenty animowanej Nibylandii. Znana konstrukcja fantastycznej krainy zostaje najpierw powielona, a następnie odwrócona na lewą stronę i postawiona do góry nogami. Postmodernistyczny „Never-Never-Never Land” z ogrem wyśmiewającym rolę, jaką przyszło mu pełnić (mężnego rycerza walczącego ze smokiem o lubą księżniczkę) i osłem wcale nie udającym dzielnego rumaka (lecz lękającym się drugiego oblicza walczącej aikido królewny), stanowi mieszaninę motywów znanych czytelnikom klasycznych bajek zwierzęcych i baśni oraz animacji ze świata Disneya; na zmianę wypełnia i podważa konwencje gatunkowe popularnego kina. Z powodu niebaśniowej śmieszności, którą opatrzona zostaje każda postać opowieści, Grimmowie i Andersen zapewne przekręcają się w grobie. Można jednak przypuszczać, że twórcy „Shreka”, pierwszej prawdziwie XXI-wiecznej bajki, otrzymaliby błogosławieństwo mistrza Tolkiena, gdyż podstawowe wyznaczniki gatunku – niepodległość wyobraźni twórcy i bezgraniczne zaufanie imaginacji autora przez odbiorcę – znajdują tu swoje nietuzinkowe zastosowanie. Przenicowanie znanego wszystkim świata fantazji czyni z nas widzów naiwnych, którzy muszą zaufać twórcom – inaczej pobłądzą w tej obłąkańczej baśniowej przygodzie. Gabriel Krawczyk
Wyszukaj / Kup 7. Ciemny kryształ (Dark Crystal, 1982, reż. Jim Henson) Bóg Stworzyciel muppetów Jim Henson i jeden z jego apostołów Frank Oz (pamiętna rola Miss Piggy i wiele innych) utkali baśń, która urzeka rozmachem fantastycznego świata. Mimo że prawie każdy element tego wyimaginowanego uniwersum, zaczynając od bujnej roślinności po monumentalne komnaty zamczyska Skeksów, nie ma bezpośredniego odpowiednika w naszym niefantastycznym świecie, to oglądając film nie odczuwa się pretensjonalności i umowności, przyjmuje się go z całym zasobem inwentarza. Tym większe uznanie należy się żmudnej i pracochłonnej pracy zastępów lalkarzy, charakteryzatorów i scenografów, którym udało się stworzyć od podstaw jedyne w swoim rodzaju uniwersum, zasiedlone przez stwory jak z koszmaru. Bo film duetu Henson-Oz daleko odbiega od przesłodzonych baśni Disneya, w których dominują piękne księżniczki, dzielni młodzianie, a pląsom i śpiewom nie ma końca. W „Ciemnym krysztale” króluje śmierć i mrok. W końcu przeciwnik nie byle jaki. Mowa o Skeksach, obrzydliwie parszywych humanoidalnych sępach, których repertuar przewinień nie kończy się tylko na nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu. Skeksowie pozwalają sobie na eksterminacje innych ludów, a w szczególności przypominających elfy Gelflingów. Wg legendy, to właśnie należący do tego ludu Jen ma położyć kres hegemonii Sępów, a dokona tego za pomocą odłamka Ciemnego Kryształu. Co ciekawe, głównemu bohaterowi daleko jest do heroicznych i wszechstronnych zbawicieli – przeżywa wątpliwości, a momentami zdarza mu się nieprzyzwoicie nawalić. Tak więc powstało dzieło w dużej mierze nowatorskie. Z jednej strony, zdeterminowanie twórców pozwoliło stworzyć magiczny świat i to bez blue boxa i super kart graficznych, z drugiej, ich odwaga nadała nieco mroczniejszy odcień (chociaż dla braci Grimm to żadna mroczność) filmom dla dzieci. Dlatego też jest rekomendowany dla nieco starszych milusińskich. Krystian Fred
Wyszukaj / Kup 6. Armia ciemności (Army of Darkness, 1992, reż. Sam Raimi) Jak sparodiować własny film i zrobić to w taki sposób, by nie wyszła pulpa, ale dobre kino przygodowe? Nakręcić spin-off „Martwego Zła” (który jest jednak liczony do „oficjalnej” serii). Główna zasługa tutaj dla Bruce’a Campbella, który z postaci Asha uczynił kompletnego bohatera mimo woli. „Armia ciemności” jako kontynuacja wątku wskoczenia w wir czasoprzestrzenny sprawdza się wyśmienicie – mamy tutaj scenariusz typowo fantasy, czyli wyruszenie w podróż (questa, jak kto woli) osadzone w konkretnym świecie z elementami fantasy. Oczywiście – a rebours. Necronomicon okazuje się być tutaj księgą ze sporym zapasem zaklęć na każdą okazję, tylko fajtłapowaty Ash zamiast z jego pomocą wrócić do swoich czasów, budzi rozwścieczonych nieumarłych. Co za tym idzie – piła idzie w ruch, czarny humor wraz z kośćmi sypie się na potęgę, a widz ogląda, jak bohater dochodzi do wniosku, że średniowiecze nie różni się zbyt wiele od współczesności – zwłaszcza jeśli chodzi o najazd żywych trupów. Mateusz Kowalski
Wyszukaj / Kup 5. Księżniczka Mononoke (Mononoke-hime, 1997, reż. Hayao Miyazaki) Żeby było jasne – niżej podpisany nie jest fanem filmów Miyazakiego, jednak bez większych zastrzeżeń zgodził się, że „Mononoke” prawdopodobnie jest jedynym anime stricte fantasy (według esensyjnej definicji), któremu należy się miejsce na piedestale. „Mononoke-hime” jest bowiem dziełem kompletnym, opisującym w sposób możliwie doskonały starcie dwóch światów: tego duchowego, opartego na jedności człowieka i natury z tym, który wdziera się przemocą ze swoją techologią i rozwojem. Fanom Ghibli, którzy jakimś cudem nie widzieli obrazu, wystarczy już nazwa studia. Tym, którzy mają jednak niechętne podejście do anime jako „głupich bajek” (odsyłam tutaj do pewnej dyskusji z okazji dnia dziecka), należy się pewne wyjaśnienie, skąd ta opowieść dostała aż tak wysokie miejsce. Trzeba tu podziękować głównie kooperacji Miyazaki-Gaiman. Pierwszy dał od siebie pełną rozmachu realizację i sznyt reżyserski, drugi zaś dopieścił scenariusz tym, co jest jego największym atutem: graniem na emocjach poprzez opowiadanie pozornie prostych historii. Jak to u tych dwóch, pojęcie zła jest niejednoznaczne: czasem wręcz trudno określić, kto jest łowcą, a kto zwierzyną. Ashitaka, który trafia w środek konfliktu, zostaje rozdarty między powinnością realizacji swoich zadań, a próbą zrozumienia fascynującej dziczy, której nieformalną przywódczynią jest nastawiona antagonistycznie tytułowa księżniczka. Mononoke ma swoje powody, a działania Ashitaki doprowadzają w końcu do finału, który jest bardziej gorzki niż mogłoby się zdawać na początku. Widać tu wyraźną niechęć Miyazakiego do współczesnego świata, pełną jednak jego dokładnego zrozumienia (co zdecydowanie odcina jego produkcje od choćby „Ergo Proxy”, którego nihilizm wręcz przelewał się z ekranu). Całość dopieszczona jest grafiką charakterystyczną dla Ghibli oraz muzyką Joe Hisashiego, która ostatecznie potwierdza, że nie tylko Yoko Kanno potrafi tworzyć w Japonii coś więcej niż muzykę. To jednak, co zdecydowanie przesądza o sile „Księżniczki Mononoke”, to wielowymiarowość opowieści – każdy z bohaterów może być odczytywany bardziej jako symbol, uosobienie pewnych cech ludzkich, a nie tylko jako protagonista, przed którym spiętrzono – było nie było, istotne – problemy. W ten sposób potwierdza się teza, że forma, choć istotna, nie może przesłaniać treści – a od tej dzieło Miyazakiego wręcz kipi. Mateusz Kowalski Niezależnie od tego, co można powiedzieć o Gaimanie i z czym się go zwykle kojarzy, „Gwiezdnym pyłem” dowiódł, że baśnie się wciąż trzymają dobrze, a fantasy bez smoka, rycerza, palenia wiosek i ratowania dziewic (na pierwszym planie i do pewnego momentu) spokojnie sobie poradzi. Jak w każdym fantasy, bohater o wdzięcznym imieniu Tristan, wyrusza w podróż. Powód? Obiekt westchnień obiecał mu więcej zainteresowania, gdy ten przyniesie mu gwiazdkę z nieba. A skąd się bierze gwiazdy? Cóż, zza Muru – miejsca odgraniczającego świat „normalny” od „magicznego”. Problem w tym, że gwiazda ma na imię Yvaine, natomiast została strącona z nieba przez klejnot zmarłego w międzyczasie króla. Scenarzysta do spółki z reżyserem zrobił efektowne kino drogi wymieszane z komedią gangsterską typu „Lock, Stock and Two Smoking Barrels”, w której krwiożerczy dziedzic tronu ściga się wraz z wiedźmami o to, kto schwyta spadłą z nieba pannicę (uprowadzoną przez chłopca, za którym stoi Tajemnica przez duże „T”). O „Gwiezdnym pyle” można by dużo pisać, jednak czasem po prostu brakuje słów: motorem napędowym jest nie tylko genialny scenariusz. To również świetna gra aktorska (Michelle Pfeiffer i Robert de Niro!), a także udane nawiązania do popkultury. Na koniec: umiejętne, cudowne wręcz, wykreowanie świata zgodnego z potrzebami współczesnych odbiorców, który jest tak osadzony w tradycji bajek spod znaku Braci Grimm i Gozziego, że nie da się przejść koło niego obojętnie. „Gwiezdny pył” to dzieło kompletne, cudowne, które porywa na dwie godziny w jedną z najlepszych podróży, jakie można było sobie wymarzyć – pierwsza dziesiątka zasłużenie. Mateusz Kowalski
Wyszukaj / Kup 3. Monty Python i święty Graal (Monty Python and the Holy Grail, 1975, reż. Terry Gilliam, Terry Jones) Niesamowita historia. „Święty Graal” to pierwsze pełnometrażowa fabuła grupy Monty Pythona, realizowana przez ekipę, która nie miała żadnego doświadczenia w takich filmach, z małym budżetem (stąd np. słynne stukanie kokosami zamiast jazdy konnej), z różnymi perypetiami produkcyjnymi i rywalizacją dwóch odrębnych indywiduwalności reżyserskich, czyli Terry’ego Jonesa i Terry’ego Gilliamia, a wyszedł film kultowy, nieodmiennie trafiający do rankingów najlepszych komedii w historii kina (i to zwykle pierwszej piątki). Czego to nie wymyślili Pythoni w swojej wersji! Kwestionuje się w niej prawo Artura do władania Brytanią, gdyż do tego mandat daje lud, a nie jakaś „paniusia z jeziora rozdająca miecze na prawo i lewo”. Wśród rycerzy Artura nie tylko mamy sir Lancelota Dzielnego, ale też sir Robina Nie-Tak-Dzielnego-Jak-Sir-Lancelot. Film wypełniony jest kapitalnymi pomysłami, poczynając od samych napisów początkowych, chłopów zbierających gnój tworzących komunę anarchistyczno-syndykalistyczną, przez sąd nad wiedźmą, piosenkę o dzielnym Sir Robinie, poszukiwanie Graala w zamku Czyrak na czarowniku Timie i króliku-bestii (którego można pokonać tylko przy użyciu Świętego Granatu Ręcznego z Antiochii) kończąc. Wiele z tych pojedynczych fragmentów (podobnie jak hiszpańska inkwizycja) na stałe weszło do popkultury (sam Święty Granat Ręczny znalazł się w arsenale gry „Worms 2” i kolejnych częściach, a strażnika mostu mieliśmy okazję napotkać na pustkowiach „Fallout 2”). Całość kończy się zupełnie współczesnym aresztowaniem Artura – na jego szlaku znaleziono niemało trupów. Pythoni doskonale i ze znawstwem bawią się arturiańskim mitem, ich parodie są celne, ale potrafią błyskotliwie wstawiać nawiązania do współczesności. A całość jest po prostu szalenie śmieszna. Być może najbardziej niesamowite jest to, że Anglikom (i jednemu Amerykaninowi) udało się sparodiować gatunek, który wówczas jeszcze praktycznie nie istniał… „Święty Graal” uchodzi za najbardziej udane dzieło grupy Monty Pythona i trudno z tym polemizować. Aha, prędkość lotu nieobciążonej jaskółki wynosi około 11 metrów na sekundę. Wydaje nam się, że nieistotne, czy afrykańskiej, czy europejskiej. To tak, gdyby was kiedyś ktoś o to pytał. Konrad Wągrowski
Wyszukaj / Kup 2. Czarnoksieznik z Oz (The Wizard of Oz, 1939, reż. Victor Fleming) Rok 1939 był dla kinematografii dość łaskawy – to przecież rok wielkiego hitu, jakim było „Przeminęło z wiatrem”, ale i rok, w którym światło dzienne ujrzał „Czarnoksiężnik z Oz” (przy obu filmach pracował zresztą ten sam człowiek, Victor Fleming). Historia Dorotki, która w skutek tornada nad Kansas przenosi się wraz z pieskiem Toto do tajemniczej krainy Oz, staje się dla twórców punktem wyjścia do snucia opowieści nie tylko o przygodach głównej bohaterki, podążającej do Szmaragdowego Grodu, by od tajemniczego Czarnoksiężnika uzyskać pomoc i wrócić do domu, lecz także o możliwościach, jakie daje kino. Zmierzch pewnej epoki, złotego czasu kinematografii amerykańskiej, odbija się w narracji o Dorotce, która z czarno-białej scenografii Kansas przenosi się do kolorowego Oz, gdzie wszystko jest może trochę kiczowate, ale z całym swoim podkoloryzowaniem, technikolorem i celuloidem oddaje to, o co chodzi w opowieści Bauma. Przecież „Czarnoksiężnik” to opowieść o wielkim oszustwie, ale i o ogromnej sile wyobraźni – a czym innym jest film, zdają się pytać twórcy? W roli Dorotki Judy Garland, a na ścieżce dźwiękowej przebój „Somewhere Over the Rainbow”. Karolina Ćwiek-Rogalska
Wyszukaj / Kup 1. Władca pierścieni (Lord of the Rings, 2001 – 2003, reż. Peter Jackson) Nie mogło być inaczej – na czele naszego rankingu króluje monumentalne, epickie, trwające 12 godzin widowisko (i pomyśleć, że kiedyś w kinach robili antrakty w trakcie „Przeminęło z wiatrem"…), warte rekordowej liczby Oscarów. Historia zatoczyła niejako koło: archetypiczny dla gatunku „Władca pierścieni” okazał się papierkiem lakmusowym dla fantasy również na srebrnym ekranie. Ile w tym zasługi Tolkiena a ile Petera Jacksona? Cóż, gdybyśmy chcieli odpowiedzieć na to pytanie musielibyśmy chyba wrócić do sporów o Toma Bombadila i Seana Connery’ego w roli Gandalfa. Najuczciwiej będzie chyba powiedzieć, że i proza Tolkiena okazała się ponadczasową, i wizja Jacksona zatryumfowała w formie jednej z najdoskonalszych ekranizacji dzieła literackiego w historii kina. Bo przecież – wracając jednak do tego nieszczęsnego Bombadila – przeniesienie „Władcy pierścieni” na ekran to igranie z wyobraźnią milionów fanów, ze spuścizną w postaci setek książek, filmów, komiksów i gier, które pełnymi garściami czerpały z Tolkiena przez pół wieku. Jackson znalazł do historii Pierścienia chyba idealny klucz: pozostał wierny przedstawieniu Środziemia z całym jego inwentarzem (opracie scenografii, charakteryzacji i wgniatających w fotel efektów specjalnych o opisy z książek i ikoniczne prace najpopularniejszych ilustratorów Tolkiena), a pofolgował sobie nieco w kreacji fabuły. Przykrawał tę mocno przedwojenną w duchu historię do współczesnego odbiorcy i do wymogów specyficznego medium – wysokobudżetowej produkcji, która ma dawać zapierającą dech w piersiach rozrywkę jak największej liczbie widzów. I to się bezsprzecznie filmowemu „Władcy pierścieni” udało: połączył w uczuciu oszołomienia pokazanym światem przeciętnych zjadaczy popcornu i gorących fanów gatunku, serwując przy okazji wciągającą, rozpisaną na wiele postaci, wzruszającą opowieść w której melodramat przeplata się z historią o przemianie, a magia i elfy z wielką polityką i walkami całych królestw i ras. Przedstawiony świat wciąga tak bardzo, że po napisach „Powrotu Króla” naprawdę ciężko uświadomić sobie, że to już koniec przygody w Śródziemiu. My w redakcji wciąż wierzymy, że Jackson zaskoczy nas jeszcze jakimś 20-godzinnym wydaniem „Final Ultimate Director’s Cut” – może przy okazji premiery finałowej odsłony „Hobbita"? Jakub Gałka • • • Czytaj też naszą recenzję „Hobbita”. • • • Czytaj Wielkie Rankingi Esensji:
|
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
50 najlepszych filmów o żywych trupach według czytelników Esensji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 4
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Weekendowa Bezsensja: Jak poradzić sobie z brakiem dostępu do fryzjera, czyli 10 filmów z niesfornymi włosami
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
Do kina marsz: Maj 2017
— Esensja
100 najlepszych filmów animowanych wszech czasów
— Esensja
Prezenty świąteczne 2016: Kolekcje filmowe
— Esensja
Piątka na piątek: Proszę państwa, oto m̶i̶ś̶ niedźwiedź
— Esensja
Między okiem smoka a grzybkami Radagasta
— Sebastian Chosiński, Jakub Gałka, Gabriel Krawczyk, Michał Kubalski, Marcin T.P. Łuczyński, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Udana podróż
— Tomasz Markiewka
Niekończąca się opowieść
— Gabriel Krawczyk
„Hobbit” Tolkiena czy „Hobbit” Jacksona?
— Miłosz Cybowski, Jakub Gałka, Mateusz Kowalski, Alicja Kuciel, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Wielka przygoda puka do drzwi!
— Miłosz Cybowski, Jakub Gałka, Alicja Kuciel, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Krótko o filmach: Porozmawiajmy z innym mną
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 8. Wysoka cena przetrwania
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 7. Sojusze ponad podziałami
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 6. Przeszłość jest kluczem do przyszłości
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 5. Jak trwoga, to do Sola
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 4. Wiara, logika i miłość
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 3. Matka najlepiej zna swoje dzieci
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 2. Sprawiedliwość czy przebaczenie
— Marcin Mroziuk
Wychowane przez wilki: Sez. 2, Odc. 1. Inny klimat, czyli nowe szanse i zagrożenia
— Marcin Mroziuk
Niedoczarowana
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
Do kina marsz: Marzec 2020
— Esensja
Do kina marsz: Luty 2020
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
Do kina marsz: Styczeń 2020
— Esensja
Do kina marsz: Grudzień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Listopad 2019
— Esensja
Do kina marsz: Październik 2019
— Esensja
Do kina marsz: Wrzesień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Sierpień 2019
— Esensja
Do opisu "Legendy" dodałbym wzmiankę o znakomitej, nastrojowej muzyce w wykonaniu zespołu Tangerine Dream. Nawiasem mówiąc, to chyba ich ostatnie rzeczywiście udane dzieło.