Nie jestem doradcą Troy z załogi USS “Enterprise” i czytać w myślach nie umiem. Nie wiem, co Autor - Marcin Łuczyński - miał na myśli pisząc swoją recenzję “Pojutrze chodź w futrze”. Wiem za to, co ostatecznie napisał. I wiem też, że niczego z krytyki, którą umieściłem w “Pojutrze: Polemika, komentarz i kontrrecenzja”, nie wziąłem z Księżyca.
Pojutrze: Raz jeszcze głos w debacie
Nie jestem doradcą Troy z załogi USS “Enterprise” i czytać w myślach nie umiem. Nie wiem, co Autor - Marcin Łuczyński - miał na myśli pisząc swoją recenzję “Pojutrze chodź w futrze”. Wiem za to, co ostatecznie napisał. I wiem też, że niczego z krytyki, którą umieściłem w “Pojutrze: Polemika, komentarz i kontrrecenzja”, nie wziąłem z Księżyca.
Roland Emmerich
‹Pojutrze›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Pojutrze |
Tytuł oryginalny | The Day After Tomorrow |
Dystrybutor | CinePix |
Data premiery | 28 maja 2004 |
Reżyseria | Roland Emmerich |
Zdjęcia | Ueli Steiger, Anna Foerster |
Scenariusz | Roland Emmerich, Jeffrey Nachmanoff |
Obsada | Ian Holm, Nestor Serrano, Dennis Quaid, Jake Gyllenhaal, Emmy Rossum, Sela Ward, Arjay Smith, Tamlyn Tomita, Austin Nichols, Perry King |
Muzyka | Harald Kloser |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | USA |
WWW | Strona |
Gatunek | akcja, dramat, SF |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Gdy premier Włoch Berlusconi zareagował na krytykę eurodeputowanego niemieckiego proponując mu rolę capo w filmie o nazistowskich obozach koncentracyjnych, tonowano jego wypowiedź mówiąc, że został źle zrozumiany, że na myśli miał coś zupełnie innego. Chruszczow też był znany z posiadania sztabu ludzi zajmującego się wmawianiem prasie, że nie powiedział tego, co powiedział. Walenie butem w pulpit mównicy na plenum ONZ? Jakie plenum, jakim butem?!
Ale gdy w latach 80-tych prezydent Reagan, nie wiedząc, że radiowe mikrofony są już włączone, zażartował zapowiadając atak nuklearny na Rosję, nie wypierał się niczego, a nawet przyjął całą sprawę z uśmiechem. Jak więc widzimy, rozliczać się z własnych słów można na dwa sposoby...
Nie jestem doradcą Troy z załogi USS “Enterprise” i czytać w myślach nie umiem. Nie wiem, co Autor - Marcin Łuczyński - miał na myśli pisząc swoją recenzję
“Pojutrze chodź w futrze”. Wiem za to, co ostatecznie napisał. I wiem też, że niczego z krytyki, którą umieściłem w
“Pojutrze: Polemika, komentarz i kontrrecenzja”, nie wziąłem z Księżyca.
Autor twierdzi, że wkładam mu w usta słowa, których nie wypowiedział. Jednak ja nie oparłem mojej kontrrecenzji wyłącznie na tezach pierwszego tekstu Autora. Był on na to zbyt krótki i ubogi w refleksje związane z tematem. I dlatego już na początku polemiki napisane jest jak wół: kieruję ją nie tylko przeciw Autorowi, “ale i niektórym poza-esensyjnym wypowiedziom związanym z filmem “Pojutrze”“. Czyżby Autor to przeoczył?
Jeśli tak, to przeoczył też tytuł tekstu. A brzmiał on: “Polemika, komentarz i kontrrecenzja”. Dobitnie widać, że sprzeciw wobec Autora to ledwie jedna trzecia zapowiadanej przeze mnie treści. Reszta to refleksje i opinie, z którymi chciałem czytelnika i widza zapoznać dla jego lepszego zrozumienia treści filmu. Dodajmy dla zupełnej jasności – komentarz i kontrrecenzja pisane były przede wszystkim do filmu, a nie do tekstu Autora.
Tym samym sporo z ognistej repliki Autora, budowanej na zasadzie: “Ja tego nie powiedziałem!” i “Ja tego nie miałem na myśli!” jest bezpodstawna i manipuluje czytelnikiem, bo zmienia kontekst całej debaty z merytorycznego (“Klimat, katastrofa i człowiek”) na osobistą przepychankę (“Mamo, a duży zły Michał mnie bije”). Autor sprytnie buduje sobie tym samym image osoby niesłusznie atakowanej, a mi przykleja etykietkę bezczelnego prowokatora1).
Autor w swej replice odstępuje od literackiej formy eseju i stosuje znany nam z pisania e-maili sposób pisania komentarza bezpośrednio po cytacie. Nie pójdę w jego ślady. Nie będę też masowo przepisywał od Autora całych akapitów. (Autor zrobił ze mnie wręcz współtwórcę swej repliki – aż 25% tekstu plus wszystkie śródtytuły to cytaty.) Nie będę pisał wielkimi literami, pogrubiał “boldem”, nie będę szalał z kursywą. Będzie to może wyglądać mniej widowiskowo, niż “Replika”, ale i tak mam nadzieję, tych kilka zdań będzie wystarczająco czytelnych.
Wiele z oprotestowanych przez Autora kwestii skupia się wokół mojej rzekomej niesłowności. Źródłem takiej opinii musi być, jak zaznaczyłem, to, że Autor nie przeczytał uważnie polemiki, na którą ripostuje. Udowodniłem to już dwa podrozdziały wyżej, zajmijmy się więc jeszcze jednym tylko przykładem, by nie przewlekać dyskusji.
Autor na mój zarzut, że zbyt mało zajął się treścią filmu, a zbyt dużo uwagi poświęcił dygresjom, odpisuje: “Tego typu [dygresje o filmografii] w całym moim tekście występują dosłownie w dwóch miejscach [dlatego] uważam stwierdzenie: >>największą uwagę poświęca się takim kwestiom<< za srogą przesadę.” Ja zaś pisałem wcześniej, że: “największą uwagę poświęca się takim kwestiom, jak filmografia poszczególnych aktorów czy zabawa w wyłapywanie schematów”.
Niezrozumiałe? Ujmę to prościej, zachowując pierwotny sens wypowiedzi: “Autor poświęca się największą uwagę filmografii, schematom oraz innym podobnym kwestiom”. Kluczowe są cztery ostatnie słowa. Dlatego wyliczanie, że akurat filmografią to Autor zajął się tylko dwa razy, jest argumentem chybionym.
O recenzenckiej kompetencji
Bardzo poruszyło mną postawione przez Autora pytanie: “Czy recenzent winien się znać na ocenie filmów jako produktów, czy na zagadnieniach, które filmy poruszają”2). Autor buduje tutaj dwa przeciwstawne modele recenzenta: pierwszy jako eksperta od ogólnie pojętej sztuki filmu oraz drugi jako znawcy tematu poruszonego w filmie. Ustosunkowując się do nich, układa on apologię modelu pierwszego: recenzent nie zawsze musi wiedzieć i rozumieć, o czym jest konkretny film, wystarczy, że zna się na filmie jako takim – bo tego właśnie oczekują czytelnicy. Drugi zaś model zbywa jako często niewykonalny w praktyce.
Ja jednak jestem przeciwny lekceważeniu roli znajomości tematu. Przykład: dobrej recenzji filmu “Szeregowiec Ryan” nie jest w stanie napisać ktoś, kto uważa, że Normandia leży w Afganistanie, za ówczesnego przeciwnika Amerykanów uważa Talibów, a w czasie filmu wypatruje odrzutowców. Nieważne, jak bystrym kinomanem byłby taki recenzent – już jedno wtrącenie w stylu “Tylko gdzie były te F-16 z baz w pobliskiej Korei?” rujnuje całą wiarygodność recenzji.
Na paradoks zakrawa przy tym fakt, że w innym miejscu Autor domaga się ode mnie jeszcze większej rzetelności krytyki3). Czyżby więc rzetelność miała obowiązywać tylko niektórych?
O odpowiedzialności za słowa
Z całej repliki Autora jeden jej element drażni szczególnie – Autor uparcie odmawia przyjęcia do wiadomości konsekwencji określenia wiceprezydenta i jego poglądów jako “tępawe”. To właśnie pseudo-usprawiedliwienie, że wszystko “jest w ogóle jednym wielkim nieporozumieniem”4) spowodowało, że przywołuję na początku historyjkę o Berlusconim. Autor uważa, że z odpowiedzialności zwalnia go fakt, iż “o wiceprezydencie wspomina w dwóch miejscach”5), a “tępawym” to w ogóle nazywa go tak tylko raz i to “lapidarnie”.
Odpowiadam: nieważne, ile razy i jak lapidarnie nazwie się kogoś "tępawym". Ważne jest, że się w ogóle to robi. Berluconi też przecież nie powtarzał swej skandalicznej propozycji przez godzinę codziennie przez miesiąc. Notabene, Autor idzie jeszcze dalej, niż premier – mu pewnie nie przyszłoby do głowy usprawiedliwienie wobec go krytykujących z gatunku: “Obraziłem go tylko raz! Co się czepiacie, hieny! Raz się nie liczy!”. A Autorowi owszem. Jeśli jednak tak, to czy to znaczy, że nie wolno poważnie traktować niczego, co Autor napisze mniej, niż kilka razy? Czy cała reszta recenzji też jest “nieporozumieniem”, bo nie opublikowano jej w trzech egzemplarzach?
Niekonsekwencja i niezrozumiałość odpowiedzi na mój protest wobec wypowiedzi o skłonności amerykańskich filmów do propagandy zupełnie zbiła mnie z tropu.
Najpierw Autor wyraża ognisty sprzeciw wobec mojego rozumienia jego tezy6), a potem przez cały bity podrozdział7) potwierdza je na wszelkie możliwe sposoby. Mam wrażenie, że Autor sam nie do końca wiedział, co chce powiedzieć. Wprost potwierdza on, i to dwukrotnie8), że według niego regułą jest nasycanie filmów amerykańskich propagandą. Nie wiem, czy to miał Autor na myśli – ale tak jest właśnie napisane. I to właśnie z tą treścią polemizuję w kontrrecenzji. Panie Autorze, uogólnia pan w sposób niedopuszczalny, a pańska wypowiedź ma charakter grania na negatywnych narodowych stereotypach. Nie świadczy też najlepiej o Pana znajomości kina amerykańskiego.
Porucznik Ordon - korekta
A na marginesie naszej dyskusji o precyzji wypowiedzi: Ordon nie wysadził w powietrze twierdzy, ale magazyn prochu w reducie9) (stąd nawet tytuł wiersza: “Reduta Ordona”). Reduta to ledwie taka mała samodzielna fortyfikacja, element większej całości. Upierać się, że jest twierdzą, to jak mówić, że opona jest samochodem.
Proszę nie zrozumieć źle mojej mini-krucjaty – doskonale wiem, że nie jest to sala sądowa, ale magazyn kultury popularnej. Piszący mają tu dużą swobodę zarówno co do formy, jak i treści. Proszę bardzo, można nawet nazwać niebo zielonym, a trawę niebieską. Ale nie zaprzeczajmy temu potem, mówiąc, że mówiąc “zielony” mieliśmy na myśli “purpurowy”. I nie twierdźmy, że to bycie daltonistą jest najlepszą rekomendacją dla krytyka kolorów. Mogłoby to komuś zmrozić krew w żyłach, nie mówiąc o ochłodzeniu atmosfery...
[1] Ciekawostka: taka właśnie metoda manipulacji wymieniona jest w czwartym punkcie instrukcji KGB, katalogującej sposoby ośmieszania publikacji emigracyjnej opozycji. O ww. katalogu patrz komentarz do powieści Wladimira Wołkowa w: Kultura, nr 10/421, Paryż 1982.
[2] Marcin Łuczyński, “Pojutrze: Replika”, s. 1, drugi akapit od dołu.
[3] Ibidem., s.1, trzeci akapit od dołu.
[4] Ibidem, s. 2, pierwszy akapit.
[5] Ibidem, s. 2, szósty akapit.
[6] Ibidem, s. 3, akapity siódmy i ósmy.
[7] Ibidem, s. 3.
[8] Ibidem, s. 3, akapit 9.
[9] Opisujące to wydarzenie wersy:
>>“Biorą go – zginął – o nie, - skoczył w dół, - do lochów!”
“Dobrze – rzecze Jenerał – nie odda im prochów”.
Tu blask, - dym, - chwila cicho – i huk jak stu gromów.<<