WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
30 najlepszych filmów 2012 rokuEsensja30 najlepszych filmów 2012 rokuTen film jest tak głupi, kiczowaty i pełen absurdalnych scen, że aż świetnie się go ogląda. Wystarczy niezbyt mocno się zastanawiać nad tym, co akurat wyczyniają bohaterowie, i dać się ponieść wartkiej, pełnej szalonych fajerwerków fabule, a uśmiech sam wypełza na usta. Szczególnie że Stallone poszedł po rozum do głowy i rozbudował role Schwarzeneggera i Willisa, a do kompletu dorzucił Chucka Norrisa w absolutnie klasycznym emploi oraz Jean-Claude’a Van Damme’a w roli zdecydowanie nietypowej, bo czarnego charakteru. Furda tam, że w niektórych scenach logika aż kwiczy ze zgrozy, a wśród onelinerów trafiają się takie, co by można nimi było kuć żelazo. Rzecz się ogląda, i to dobrze. Znacznie lepiej niż pierwszy film, który tak naprawdę był nudnawy, średnio zabawny i po prostu nijaki. Z niecierpliwością czekam na odsłonę numer trzy. Jarosław Loretz Nuri Bilge Ceylan, który odpowiadał m.in. za „Klimaty” oraz „Trzy małpy” nie zwiększył tempa swoich filmów – „Pewnego razu w Anatolii” jest powolną historią rozciągniętą na blisko trzy godziny – ale doprowadził do perfekcji przekazywanie ważnych prawd między wierszami. Grupa policjantów, prokurator i lekarz sądowy wraz z dwójką podejrzanych udaje się nocą na wizje lokalną, której celem ma być odnalezień zwłok zamordowanego podczas pijackiej kłótni i pochowanego gdzieś w polu mężczyzny. Każdy, kto oczekuje zagadki kryminalnej będzie raczej zawiedziony – choć pewne fakty na temat dokonanego morderstwa są systematycznie przed widzem odkrywane. Dużo ważniejsze są jednak z pozoru zwyczajne dialogi, rozmowy między policjantami, prokuratorem i lekarzem, ekipą i sołtysem (czy też tureckim odpowiednikiem tego stanowiska) z pobliskiego miasteczka – dialogi, odkrywające nie tylko skomplikowane osobowości bohaterów, ich złożone losy, ale przekazujące niezbyt wesoły wizerunek współczesnej Turcji. Do tego realizacja – klimat ciepłej letniej nocy aż przenika widza, a scena podawania herbaty przez córkę sołtysa jest prawdziwie magiczna. Wiele tropów, wiele niuansów, z pewnością film na więcej niż jeden seans. Konrad Wągrowski Kryzys twórczy i kradzież pieska stają się punktami wyjściowymi do historii naprawdę pokręconej. Trzeba złożyć wyrazy podziwu McDonaghowi, który plotąc zabawną i absurdalną, a równocześnie precyzyjną pajęczynę zależności postaci i opowiadanych historii, potrafi wzbogacić dodatkowo ładunkiem autotematycznym i popkulturowym – nie jest to żaden balast, a olśniewające krople uatrakcyjniające ogląd całości. Ostatecznie, McDonagh snuje przed nami sieć skomplikowaną, lecz czytelną, a co ważniejsze – bardzo atrakcyjną. Miłośnicy kina gatunkowego, historii powszechnej i amerykańskiego kryminału znajdą tu dla siebie pożywkę. Martin McDonagh „7 psychopatami” udowadnia, że jest postmodernizmu najwyższym prorokiem. Jego pełna pomysłów głowa pochyla się jednak w stronę maluczkich, by wynieść ich do siódmego nieba kinowej przyjemności. Gabriel Krawczyk Od pierwszego pokazu „Wstydu” w recenzjach dominowały opisy seksoholizmu głównego bohatera i naciski na katartyczny oraz moralistyczny charakter fabuły. To nie fabuła jednak jest najbardziej interesującym elementem filmu. Dużo istotniejszy jest sposób, w jaki została zaprezentowana. Steve McQueen wyrasta na wiernego ucznia Derridy i Barthesa, zdaje sobie bowiem sprawę, że ważniejsze jest nie to, co się mówi, ale jak. Akcję filmu można bez większego trudu przewidzieć. Brandon, zatrudniony w dużej firmie nowojorczyk, lubi spędzać czas na bezpruderyjnym eksplorowaniu własnej seksualności. Jeśli jest coś, o czym śnią nastolatkowie, Brandon z pewnością już to robił, a kamera nam to z pewnością pokaże. Seks w trójkącie? Odhaczony. Klub gejowski? Jak najbardziej. Wirtualne pogaduszki z prostytutką? Kopulacja na widoku? Na ulicy? Masturbacja w biurowej toalecie? Proszę bardzo. „Wstyd” byłby jednak tylko kolejną nudnawą post-helbecque’owską historią o zgniłych owocach rewolucji seksualnej, gdyby nie reżyserska zabawa narracją, liczne metakomentarze i dopieszczone estetycznie kadry. Karolina Ćwiek-Rogalska Amerykański film o miłości. Tylko że bez świateł wielkiego miasta, przystojnych panów, eleganckich pań, romantycznego konfetti i namiętnych pocałunków w strugach deszczu. Rozgrywający się za to gdzieś w leśnej chatce z dala od Starbucksów, gdzie bohaterowie w wyciągniętych swetrach i flanelowych koszulach przeżywają swoje małe dramaty. Oczywiście wartość tego filmu nie ogranicza się tylko do lokalizacji zdjęć i doboru kostiumów z ciucholandu. To przede wszystkim sprawnie opowiedziana historia z trójką wyrazistych bohaterów, która potrafi uwieść widza już od pierwszych minut filmu. Główna to zasługa scenariusza reżyserki Lynn Shelton, która postawiła na prostotę i bezceremonialność w relacjach bohaterów, dzięki czemu jej opowieść staje się naturalna i bezpretensjonalna. Reżyserka, tak jak filmowy Jack (Mark Duplass), wznosi toast za Człowieka, ale za takiego, jakim jest w rzeczywistości. Bez jednowymiarowych peanów i laurek. Ale za to rozumianego jako całokształt sukcesów i kompromitacji. No to zdrowie! Krystian Fred Tak, jak przyjemnością jest oglądanie aktorów, którzy wyraźnie bawią się swoimi rolami i wyzwaniami jakie daje im możliwość gry bez dialogów, tak i znakomitą zabawą jest cały seans „Artysty”. I wcale nie trzeba być tutaj jakimś wyjątkowym miłośnikiem niemego kina i znawcą historii filmu, bo Hazanavicus zadbał o to, by współcześni widzowie mogli „bezboleśnie” cieszyć się jego filmem. Mimo, że „Artysta” udaje kino sprzed ponad 80 lat, to robi ukłon w stronę widzów nienaganną jakością obrazu, współczesnym klatkowaniem, relatywnym umiarkowaniem w mimice aktorów itp. Zresztą zgodnie z założeniem – to nie miał być kopia starego filmu, a hołd dla ówczesnego kina, będący jednocześnie doskonałą zabawą dla widzów. I to się Haznavicusowi bezsprzecznie udało: „Artysta” bawi, wzrusza i przy okazji udowadnia, że również dzisiaj dobrze opowiedziana historia ma w kinie rację bytu, niezależnie od tego czy jest udźwiękowiona i kolorowa, czy nie. Jakub Gałka „Operacja Argo” potwierdza, iż Ben Affleck znacznie lepiej radzi sobie za niż przed kamerą. W brawurowym i kipiącym od emocji akcyjniaku coraz śmielej usadawia się na reżyserskim krześle, robiąc bez cienia wątpliwości spory krok do coraz większej kariery. Wisienką na torcie w „Operacji Argo” jest ironiczna zgrywa z Hollywood, miejsca gdzie rację bytu mają najbardziej absurdalne i pokręcone historie jakie tylko można sobie wyobrazić. Do tego nikt nie ma nic przeciwko jawnemu pakowaniu milionów dolarów w wysokobudżetowe chałtury, które z założenia nie mają szans trafić do docelowego widza – tego który ma oczy. Mimo to można odważnie założyć, że do napisania tak zuchwałej i nieprawdopodobnej (choć prawdziwej) historii jak operacja Argo, wielu scenarzystom w Hollywood nie starczyłoby najzwyczajniej wyobraźni. Kamil Witek Najbardziej komercyjny projekt Finchera od czasów „Panic Room”. Nie znaczy to oczywiście, że „Zodiak” czy „Social Network” nie miały komercyjnych ambicji, ale dlatego, że tym razem Fincher nie próbuje sprzedawać czegokolwiek, nie próbuje eksperymentować, tylko po prostu opowiada rzetelnie cudzą historię. Co jednak go wynosi ponad przeciętny thriller… to właśnie Fincher. Mamy tu przegląd wypróbowanych chwytów – z „Azylu” właśnie, z „Siedem”, z „Zodiaka”, ale też parę innych trademarków Finchera, dzięki którym film wybija się ponad przeciętność. No i oczywiście Lisbeth Salander, jedna z ciekawszych bohaterek ostatnich lat, świetnie zagrana przez Rooney Marę, ale jej postać to oczywiście głównie zasługa Larssona. W sumie – kawał bardzo solidnej rzemieślniczej roboty, znakomita rozrywka, ale nie koncentrująca się na głębszych przesłaniach, tak ważnych przecież dla literackiego pierwowzoru. Konrad Wągrowski Dość utarte, ckliwe chwyty dramaturgiczne zastosowane przez reżysera Matthew Akersa w ogóle nie przeszkadzają w odbiorze częściowo biograficznego, częściowo relacjonującego ostatni projekt tej – jak ją się określa – babci performance’u filmu. Nie jest to tylko źródło wiedzy o tej niezrozumiałej często, ezoterycznej na pierwszy rzut oka sztuce władania ciałem i przekazywania za jego pomocą treści w sposób niezrównanie intensywny i wymowny. To także pełna dramaturgii opowieść o artyście, sile jego ducha, granicach ciała i woli. Wreszcie o tym, jak potrzebujemy siebie i jak daleko od siebie jesteśmy. Bo Marina Abramović uświadamia nam ten dystans, samemu kompletnie go niszcząc. Ofiaruje się drugiemu całkowicie, a ludzie korzystają z tej otwartości – także się odkrywając. Melodramatyczny w dużym stopniu dokument ukazuje jednak prawdziwe emocje. Cały ich wachlarz. Przychodzący z wszelkimi troskami i radościami do MoMA ludzie zarażają Abramović stanem ducha, i na odwrót: jej cierpienie i poświęcenie, jej historia udziela się im. Wspaniała realizacja bezsłownej, opartej tylko na spojrzeniu katartycznej empatii. Ekranowe emocje oddziałują również na nas – w stopniu niezrównanym. Tu widzę największą zaletę tego rewelacyjnego obrazu. Gabriel Krawczyk Przeniesienie na ekran tragedii, uważanej za dramat niesceniczny, musiało zrodzić film ambitny i trudny w odbiorze, który chaotyczność fabuły przejął niejako z pierwowzoru. Aleksander Sokurow, sięgając po utwór Goethego nadał mu formę innego, niemieckiego dzieła – ekspresjonizmu filmowego. Z powodzeniem przypominał rolę jaką kiedyś odgrywał dźwięk w filmie, jak manipulował kolorem i kadrem. Zreaktualizował zdawałoby się dawno już nieobecny gatunek. W nakręconym w ojczystym języku Goethego, wzbogaconym cytatami z tragedii, „Fauście” temat uniwersalny został przedstawiony w sposób niebanalny. Aleksander Sokurow podjął się ekranizacji arcydzieła i sam stworzył kolejne. Izabela Ozga |
Brak Padającego Mrocznego Rycerza oraz nowego Dredda jest, według mnie, całkowicie uzasadniony. To ma być ranking najlepszych filmów, a nie filmów najdroższych, czy najbardziej reklamowanych, lub filmów najtańszych i najmniej kasowych.
Obydwa doświadczają tych samych chorób kina gatunkowego ostatnich lat - niemocy scenarzystów (historyjka na poziomie odcinka Miami Vice, dłuuużyzny i idiotyzmy, brak budowania charakterów i ogólny brak napięcia) oraz braku zdecydowania i wizji artystycznej u reżysera. Atoli Dredd deklasuje Batmana pod jednym ważnym względem - zmarnowano nań znacznie mniej dolarów, ergo, więcej zieleniny mogło pójść na rzeczy pożyteczniejsze, jako to: schroniska dla kotów, biedne dzieci z Etiopii oraz zakup karabinów szturmowych i magazynków dużej pojemności.
Avengers. 4 miejsce. Za lasery i wybuchy? OK. Już przemilczę hobbita bo jestem może przewrażliwiony, ale na avengersach to można spać...
Dziesięć miesięcy po „Końcu gry” Hans Kloss powrócił do Teatru Sensacji. Od października 1966 roku rozpoczęto (comiesięczną) emisję pięciu kolejnych odcinków „Stawki większej niż życie”. Na pierwszy ogień poszedł – ponownie wyreżyserowany przez Andrzeja Konica – „Czarny wilk von Hubertus”, czyli opowieść o tym jak J-23 stara się zlikwidować działający w okolicach Elbląga oddział Werwolfu.
więcej »Wyroby rodzimych browarów trafiają na półki również zagranicznych marketów, ale nie jest wcale tak prosto się o tym przekonać.
więcej »Wielbiciele Hansa Klossa mogli w czwartkowy wieczór 16 grudnia 1965 roku poczuć wielki smutek. W ramach Teatru Sensacji wyemitowano bowiem „Koniec gry”, spektakl zapowiadany jako ostatni odcinek „Stawki większej niż życie”. Jak się niespełna rok później okazało, wcale tak nie było. J-23 powrócił na „mały ekran”. Mimo że jego pierwsze rozstanie z widzami nie należało do szczególnie spektakularnych.
więcej »Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Z wątrobą na dłoni
— Jarosław Loretz
Panika na planie
— Jarosław Loretz
Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?
— Jarosław Loretz
10 najlepszych slasherów komediowych
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Weekendowa Bezsensja: Jak poradzić sobie z brakiem dostępu do fryzjera, czyli 10 filmów z niesfornymi włosami
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
Piątka na piątek: Proszę państwa, oto m̶i̶ś̶ niedźwiedź
— Esensja
Pacjent zmarł, po czym wstał jako zombie
— Adam Kordaś, Michał Kubalski, Jakub Gałka, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Jarosław Robak, Beatrycze Nowicka, Łukasz Bodurka
mbank Nowe Horyzonty 2023: Drrrogi, chłopcze…
— Kamil Witek
Krótko o filmach: Spotkanie na pustkowiu
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski
Kłopoty to jego specjalność
— Sebastian Chosiński
Wojna, która zakończy wszystkie wojny
— Konrad Wągrowski
Z Londynu do Warszawy
— Sebastian Chosiński
Mąż stanu, którego trudno polubić
— Sebastian Chosiński
Krótko o filmach: Ludzie w hotelu
— Marcin Mroziuk
Wielkość i małość rodu Laurentów
— Sebastian Chosiński
Forum Kina Europejskiego Cinergia 2018: Jesienna opowieść
— Konrad Wągrowski
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
50 najlepszych filmów 2018 roku
— Esensja
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów dokumentalnych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
Pamiętajcie, że to subiektywny ranking. Śmiech. :-)