„Ten film był dnem dna”, czyli historia ekranizacji prozy Stanisława LemaW miniony weekend na nasze ekrany wszedł „Kongres” Ariego Folmana, luźna adaptacja powieści Stanisława Lema „Kongres Futurologiczny”. Z tej okazja na łamach Esensji chcemy przypomnieć długą i niekoniecznie szczęśliwą historię kinowych adaptacji dzieł najsłynniejszego polskiego pisarza SF.
Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Krystian Fred, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski„Ten film był dnem dna”, czyli historia ekranizacji prozy Stanisława LemaW miniony weekend na nasze ekrany wszedł „Kongres” Ariego Folmana, luźna adaptacja powieści Stanisława Lema „Kongres Futurologiczny”. Z tej okazja na łamach Esensji chcemy przypomnieć długą i niekoniecznie szczęśliwą historię kinowych adaptacji dzieł najsłynniejszego polskiego pisarza SF. Milcząca gwiazda (Der Schweigende Stern, NRD-Polska, 1960, reż. Kurt Maetzig) Pierwsza z powieści Stanisława Lema wydanych oficjalnie jako książka nie należy wprawdzie do jego najwybitniejszych dzieł, ale pozytywnie wyróżnia się na tle produkcji tamtego okresu w krajach socjalistycznych. Historia wyprawy na Wenus zawiera oczywiście silny element propagandowy (dowiadujemy się, że „wiele już lat minęło od upadku ostatniego państwa kapitalistycznego”), tyle że dla Lema najważniejsze są obszerne dygresje naukowo-techniczne. Ta naukowa oprawa przyćmiewa nawet główny z pozoru temat książki – ostrzeżenie przed atomową zagładą i apel o rozbrojenie. „Astronauci” szybko doczekali się ekranizacji. „Milcząca gwiazda” Kurta Maetziga, wystawna barwna koprodukcja polsko-enerdowska, była największym przedsięwzięciem fantastycznonaukowym krajów socjalistycznych w tamtym okresie. Niestety naukowe dywagacje Lema praktycznie zniknęły, poszerzono za to warstwę propagandową. Postacie wygłaszają deklaracje wprost do kamery, co chwilę podkreślana jest przewodnia rola ZSRR w podboju kosmosu. Warstwa przygodowa jest naiwna, a pozbawieni poczucia humoru bohaterowie tworzą, wbrew intencjom twórców, antypatyczną gromadkę sztywniaków. Dzisiaj zainteresować może tu widza chyba tylko ciekawa scenografia Anatola Radzinowicza. Co ciekawe, film, w skróconej wersji, wyświetlany był również w USA, jako „First Spaceship on Venus”. Przemontowany, zdubbingowany, skrócony, okazał się… jeszcze gorszy i dostąpił niesławy zaprezentowania w poświęconym złej fantastycze prześmiewczym cyklu „Mystery Science Theater 3000”. Opinia Lema: „Ten film był dnem dna” „Obłok Magellana” to chyba najbardziej epicka opowieść w karierze Lema, połączony zapis pierwszej, wieloletniej wyprawy międzygwiezdnej i historia ludzkości aż do XXX stulecia. W mniejszym stopniu niż „Astronauci” koncentruje się na technice, bardziej na psychologii. Lem kładzie nacisk na relacje między ludźmi zamkniętymi na 20 lat w statku kosmicznym. Przedstawia bohaterów zmagających się z kryzysami wewnętrznymi, a nie z zagrożeniem z Kosmosu. Jeszcze nie ryzykuje tu pokazania kontaktu z obcą cywilizacją – przerywa powieść w najciekawszym momencie. Czarno-biały czeski film Jindrzicha Polaka „Ikaria XB-1” nie wymienia w napisach Stanisława Lema, zmieniono nazwę statku (z mitycznej „Gei” na równie mityczną „Ikarię”), a bohaterowie noszą inne imiona, jednak główne wątki – życie na pokładzie statku w trakcie długiej podróży, kryzys psychiczny załogi, spotkanie wymarłego statku kosmicznego z Ziemi – ewidentnie zaczerpnięto z powieści Lema. W latach 60. film był chwalony za nietypowe podejście do tematu podróży kosmicznej, potraktowanej nie jako pasmo przygód, ale społeczno-psychologiczne doświadczenie. Dziś widać, że właśnie tego typu najlepsze wątki pożyczono od Lema, a gdy twórcy próbowali dodać coś od siebie, wprowadzali schematyczne i logicznie błędne klisze z gorszych produkcji fantastycznych. Tu także powstała amerykańska wersja, skrócona, zdubbingowana (zmieniono nawet nazwiska), z dodaną absurdalną końcową sceną, gdy kosmonauci, lądując na obcej planecie, widzą witającą ich… Statuę Wolności. W 1965 roku para Marek Nowicki i Jerzy Stawicki napisała scenariusze i wyreżyserowała dwie krótkometrażówki oparte na opowiadaniach Stanisława Lema, w obu wykorzystując Ijona Tichego (w tej roli Piotr Kurowski). Pierwsza z nich, „Profesor Zazul” (która doczekała się premiery 3 lata później) to ekranizacja tekstu „Ze wspomnień Ijona Tichego cz III”, pierwotnie opublikowanego w tomie „Księga robotów”, później dołączana do „Dzienników gwiazdowych”. Tichy, podróżując samochodem, trafia do domu tajemniczego profesora Zazula, rodzimego wcielenia idei szalonego naukowca. Zazul opowiada Tichemu o eksperymentach z klonowaniem, by ujawnić straszliwą prawdę – on sam jest kopią profesora, a oryginał spoczywa w słoju z formaliną. Całości mrocznego dziełka dopełnia paranoiczna i nieoczywista pętla, spinająca w finale początek i zakończenie filmu. Dwudziestominutowy film jest solidną nowelką grozy, w której rozbawienie budzi fakt, że twórcy pokazują, że akcja toczy się na zachodzie poprzez ciągłe eksponowanie butelek coca-coli… Dwudziestominutowa nowelka filmowa z 1965 jest z kolei ekranizacją jednego z opowiadań z „Inwazji z Aldebarana”, tu z gościnnym (bo w tekście oryginalnym go nie było) występem Ijona Tichego (tytułowanego „inżynierem”) – w tej roli ponownie Piotr Kurowski. Dziś „Przyjaciel” to nawet dość urokliwa ramotka. Tytułowy bohater to superkomputer, pragnący zapanować nad światem, a pomaga mu oddany opiekun nazwiskiem Harden, który nawet w sprytny sposób werbuje do pomocy niczego nie spodziewającego się Ijona Tichego, wykorzystując jego poczucie winy po sfingowanym wypadku samochodowym. Nie z Tichym takie numery, ukryte motywy zostają odkryte, a podstępny plan zniweczony. Całość ma sugestywny kształt rodzimej fantastyki naukowej z lat 60. – z industrialnymi fabrycznymi wnętrzami i ogromnym komputerem obezwładniającym feerią nieustannie migających lampek. „Przekładaniec” Andrzeja Wajdy ze znakomitym Bogumiłem Kobielą w roli głównej, do scenariusza samego Lema to jedyne w dorobku twórcy „Człowieka z żelaza” dzieło SF. Ta miniatura świetnie ujmuje dwie charakterystyczne cechy Lema: jego wyczucie absurdu i pytania o praktyczne problemy związane z postępem naukowym. Kierowcy wyścigowemu po kolejnych wypadkach przeszczepia się części ciała różnych osób, co w trudnej sytuacji stawia samego kierowcę (na ile pozostaje sobą?) i firmy ubezpieczeniowe wypłacające odszkodowanie za śmierć ofiar (ile procent wypłacić, skoro niektóre części ciała nadal żyją?). Opinia Lema mówi sama za siebie: „Przekładaniec sprawdził się do tego stopnia, ze przedstawiona historia wydała mi się nawet bardziej zrozumiała w filmie, niż w noweli.” Nie, nie, nie dajmy się zwieść! To nie jest film, ale telewizyjna – dwuczęściowa (trwająca w sumie ponad 140 minut) – inscenizacja teatralna najsłynniejszej w świecie (a w Rosji cieszącej się szczególną popularnością i estymą) powieści Stanisława Lema. Powstała na cztery lata przed ekranizacją autorstwa Andrieja Tarkowskiego i w zasadzie popadła w zapomnienie, gdy tylko na ekranach kin pojawił się nowy „Solaris”. Od strony scenariuszowej dzieło Borisa Nirenburga i Lidii Iszymbajewej jest dużo bliższe zamysłowi oryginalnemu; niestety, w warstwie wizualnej – pozostawia wiele do życzenia. Czemu zresztą trudno się dziwić. Scenografia, rekwizyty, nawet stroje bohaterów – wszystko sprawia dzisiaj wrażenie, jakby zostało wyciągnięte z zapleśniałych sowieckich magazynów. Patrząc na to, trudno uwierzyć, że jesteśmy na pokładzie stacji badawczej gdzieś w kosmosie. Nie mniejszy kłopot autorzy mieli z przedstawieniem cytoplazmatycznego oceanu pokrywającego planetę. Spektakl broni się za to aktorstwem. Ale czy mogło być inaczej, skoro Krisa Kelvina zagrał Wasilij Łanowoj (hrabia Aleksiej Wroński w „Annie Kareninie” Aleksandra Zarchiego), a naukowca Snauta – Władimir Etusz (inżynier Bruns z „12 krzeseł” Leonida Gajdaja)? W porównaniu z późniejszym o kilka lat obrazem kinowym, telewizyjno-teatralny „Solaris” może się wydawać jego „ubogim dzieckiem”, ale z drugiej strony nie sposób nie docenić próby wiernego oddania idei pisarza, bez poprawek i religijnej otoczki, jaką przydał swojej wersji Tarkowski. Przyznajmy to szczerze – „Solaris”, uważanej całkiem słusznie za najwybitniejsze dzieło Lema, nie da się sfilmować przy zachowaniu całej głębi przekazu. To zarówno oszałamiająca wizja Obcego, traktat o ograniczeniach nauki i przypowieść o niemożności kontaktu z odmienną inteligencją. Powieść jest wypełniona błyskotliwymi paranaukowymi opisami badania obcej planety i solaryjskiego Oceanu, z psychologicznym zacięciem schodzi w mroczne głębie ludzkiego umysłu, dotyka motywów religijnych, a także – a może przede wszystkim – jest historią miłości, straty i winy. Dla potrzeb filmu trzeba to wszystko okroić do wybranych wątków. Tym tropem poszedł zarówno Andriej Tarkowski, jak trzy i pół dekady później Steven Soderbergh w dwóch ekranizacjach „Solaris”. Tarkowski przez kilka tygodni dyskutował z samym Lemem o koncepcji filmu, ale w końcu zupełnie rozeszli się w interpretacji „Solaris” i doszło do słynnego epizodu, w którym Lem powiedział Tarkowskiemu „Wy durak” i zrezygnował z udziału w projekcie. Pisarza wzburzyło usilne ignorowanie przez Tarkowskiego zasadniczego pytania powieści: jak zachowa się człowiek w zetknięciu z obcym bytem, nijak niepasującym do ludzkich wyobrażeń (nieantropomorficznym, niecharakteryzującym się ludzką inteligencją, niezainteresowanym kontaktem itd.). Zdaniem Lema, Tarkowski z problemu naukowego chciał zrobić melodramat rodzinny, w którym pyta przede wszystkim o relacje międzyludzkie. Tarkowski protestował – twierdził, że pyta raczej o naturę człowieczeństwa, argumentował, że twórca z wizją musi podczas ekranizowania dzieła szukać swojej własnej koncepcji, czasami ignorując zamysły autora pierwowzoru. Do tego twierdził – akurat cokolwiek głupawo – że atrybuty fantastyczno-naukowe nie mają nic wspólnego ze sztuką i należy z nich kompletnie zrezygnować. W jednym miał chyba jednak rację – Lem nie rozumiał wówczas języka kina i sugerował rozwiązania zbyt literackie, opierające się głównie na słowie mówionym, a nie na operowaniu obrazem i dźwiękiem. Poza rozbieżnościami w koncepcjach obu twórców do gry weszła też rosyjska cenzura, która wymusiła na Tarkowskim szereg zmian w jego własnych pomysłach. W rezultacie powstał film złamany, gubiący w drugiej połowie zasadnicze pytania, jakie stawia w pierwszej połowie. Z tego powodu sam Tarkowski uważał „Solaris” za swój najsłabszy film, choć patrząc z dzisiejszej perspektywy, trudno zaprzeczyć, że stawia on ciekawe pytania właśnie o to kiedy i gdzie człowiek pozostaje człowiekiem. Opinia Lema: „Solaris to film bez-na-dziej-ny. Niestety, facet (Tarkowski – przyp. red.)był uparty jak dziki osioł. (…) tego reżysera nie można zreformować, a przede wszystkim niczego nie da się mu wytłumaczyć, bo i tak wszystko przerobi na swoje”. |
A według mnie radziecki Solaris to mega świetny film. Zjawiskowy, niezwykły, poruszający. Może i Tarkowski uważał go za słaby film, ale poziom filmów Tarkowskiego był kosmiczny.
Bo radziecki Solaris to bardzo dobry film, ale niekoniecznie bardzo dobra ekranizacja Lema.
Nie dziwie się Lemowi :D To co Tarkowski powymyślał w tym filmie - nijak do książki się ma.
W ogóle Tarkowski w osobliwy sposób do ekranizacji podchodził...
Piknik na skraju drogi przecież nie lepszy pod względem oderwania od książkowego pierwowzoru ;)
Same filmy jednak rzeczywiście dobre (Solaris mniej, Stalker bardziej). Ale w Tarkowszczyźnie trzeba gustować, bo obiektywnie patrząc - jest się na czym nudzić ;)
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Klasyka kina radzieckiego: Dostojewski na stacji kosmicznej
— Sebastian Chosiński
Bóg w krainie progresorów. Rosyjska filmowa fantastyka naukowa po Andrieju Tarkowskim
— Sebastian Chosiński
Sputnik 2014: Dzień 6
— Sebastian Chosiński
Najlepsze filmy science fiction – suplement (3)
— Sebastian Chosiński
Najlepsze filmy science fiction – suplement (1)
— Konrad Wągrowski
10 najlepszych filmów Stevena Soderbergha
— Esensja
Szaleństwo byłoby wybawieniem…
— Sebastian Chosiński
DVD: Solaris
— Konrad Wągrowski
Czas okrutnych cudów
— Konrad Wągrowski
Lem według Hollywood
— Łukasz Kustrzyński
Fundacje, trusty i zwykłe przekręty
— Marcin Mroziuk
Klasyka kina radzieckiego: Dostojewski na stacji kosmicznej
— Sebastian Chosiński
Co nam w kinie gra: Wielki Liberace
— Marta Bałaga
Espoo Ciné 2013: W szafie i za świecznikiem
— Marta Bałaga
Seks, kłamstwa i leki antydepresyjne
— Ewa Drab
Esensja ogląda: Sierpień 2012 (DVD)
— Sebastian Chosiński, Miłosz Cybowski, Daniel Markiewicz, Konrad Wągrowski
Esensja ogląda: Lipiec 2012
— Sebastian Chosiński, Ewa Drab, Grzegorz Fortuna, Alicja Kuciel, Małgorzata Steciak, Konrad Wągrowski
Spisek brudnych rąk
— Ewa Drab
Wyprawa do jądra jasności
— Sebastian Chosiński
Demony wojny według Tarkowskiego
— Sebastian Chosiński
Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński
Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński
„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński
Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński
W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński
Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński
Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński
Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński
Awangardowa siła kobiet
— Sebastian Chosiński
Czekając na…
— Sebastian Chosiński
"Tu także powstała amerykańska wersja, skrócona, zdubbingowana (zmieniono nawet nazwiska), z dodaną absurdalną końcową sceną, gdy kosmonauci, lądując na obcej planecie, widzą witającą ich… Statuę Wolności."
O, to trochę jak w starej "Planecie Małp" :P