Najlepsze filmy science fiction – suplement (3)Nasz zbiór osobistych suplementów, dzieł, które zdaniem autora zasłużyły na miejsce w setce najlepszych filmów SF wszech czasów kończy wybór Sebastiana Chosińskiego. Oczywiście, nie może w nim zabraknąć propozycji z bloku socjalistycznego.
Sebastian ChosińskiNajlepsze filmy science fiction – suplement (3)Nasz zbiór osobistych suplementów, dzieł, które zdaniem autora zasłużyły na miejsce w setce najlepszych filmów SF wszech czasów kończy wybór Sebastiana Chosińskiego. Oczywiście, nie może w nim zabraknąć propozycji z bloku socjalistycznego. „Krakatit” – druga, po „Fabryce absolutu”, powieść Karela Čapka – ujrzał światło dzienne w 1924 roku. Książka, opowiadająca o wykryciu materiału wybuchowego o niespotykanej wcześniej mocy, była amalgamatem science fiction, melodramatu i dreszczowca politycznego. Szybko też stała się jednym z najgłośniejszych dzieł fantastyczno-naukowych międzywojnia. Do tego stopnia, że dwa lata po zakończeniu drugiej wojny światowej postanowiono dokonać jej ekranizacji. Nie bez powodu właśnie wtedy – w ludzkiej pamięci wciąż jeszcze bardzo świeże były wspomnienia po eksplozjach jądrowych w Hiroszimie i Nagasaki, a powieściowy Krakatit niebezpiecznie przypominał bombę atomową (mimo że zasada jego działania była oczywiście zupełnie inna). Powieść Čapka swój tytuł zawdzięczała indonezyjskiemu wulkanowi Krakatau, którego erupcja w 1883 roku – a więc zaledwie siedem lat przed narodzinami pisarza – niemal dosłownie wstrząsnęła całym światem. Dość powiedzieć, że huk słyszalny był ponoć na odległość grubo ponad trzech tysięcy kilometrów. Nic dziwnego, że z biegiem czasu dociekliwego Czecha – w końcu filozofa! – zaczęło nurtować pytanie: Jakie skutki dla ludzkości miałoby wynalezienie broni, której moc byłaby porównywalna z potęgą wulkanu? „Krakatit” jest próbą udzielenia na nie odpowiedzi. Obraz Otakara Vávry jest bardzo wierną adaptacją książki. Jedyne, co reżyser dodał od siebie, to spinające klamrą opowieść sceny rozgrywające się w szpitalu, do którego trafia skrajnie wyczerpany główny bohater. Tym samym całą historię poznajemy jako retrospekcję, na poły senny majak szalonego naukowca. Główną postacią filmu jest inżynier Prokop (nie poznajemy jego imienia), chemik pracujący nad zupełnie nowym materiałem wybuchowym. Naukowiec bardzo szybko poznaje na własnej skórze moc rażenia związku, który ochrzcił – na cześć wspomnianego już wcześniej wulkanu – Krakatitem. Gdy z niewiadomych przyczyn jego niezabezpieczona cząstka wybucha w laboratorium, całe pomieszczenie zostaje doszczętnie zniszczone. Oszołomiony naukowiec ucieka i, bliski szaleństwa, włóczy się po ulicy. Tam w opłakanym stanie znajduje go Jerzy Tomesz, dawny znajomy ze studiów na uniwersytecie. Udziela mu schronienia, ale gdy od majaczącego Prokopa dowiaduje się, nad czym ten pracował, podstępem wyciąga od niego wzór chemiczny substancji i wyjeżdża, pozostawiając przyjaciela samego w swoim domu. Gdy Prokop dochodzi do siebie, próbuje odnaleźć Tomesza i jednocześnie nie dopuścić, aby jego wynalazek posłużył fanatykom politycznym. Więcej o filmie: „Krakatit”. Film Andrieja Tarkowskiego postrzegany jest w Polsce przede wszystkim przez pryzmat tego, co powiedział / napisał o nim Stanisław Lem, a pisarz wyraził się o drugiej ekranizacji „Solarisu” (o pierwszej wspominamy tutaj) wyjątkowo nieprzychylnie. Swego czasu krążyły nawet legendy na temat konfliktu, jaki wybuchł na planie pomiędzy reżyserem obrazu a twórcą pierwowzoru literackiego, który to spór zakończył się powrotem Lema do Polski. Co by jednak nie mówić o prawie autora do chronienia swojego dzieła, tym razem nasz wielki rodak nie miał racji. Bo choć Tarkowski odszedł daleko od przesłania powieści, to mimo wszystko nakręcił film, który w cuglach powinien – tak, powinien! – załapać się do pierwszej dziesiątki każdego rankingu najlepszych obrazów science fiction. A że w „Esensji” nie załapał się nawet do setki – towarzyszyć temu mogą jedynie łzy niezrozumienia. „Solaris” książkowy i filmowy to utwory może nie skrajnie odmienne, ale na pewno – zwłaszcza w warstwie filozoficzno-teologicznej – bardzo różne. Różnice te mogły być zresztą jeszcze większe, gdyby reżyserowi udało się przeforsować pierwotną wersję scenariusza, która zakładała, że aż dwie trzecie akcji rozgrywać się będzie na Ziemi, a tylko jedna trzecia w przestrzeni kosmicznej. Przeciwko temu bardzo ostro jednak zaprotestował pisarz i w efekcie Tarkowski wycofał się z tego pomysłu. Nie porzucił jednak innej koncepcji. Reżyser uważał bowiem, że film fantastycznonaukowy powinien być maksymalnie niefantastyczny, aby łatwiej było w niego uwierzyć. Ekranizując Lema, Rosjanin postawił sobie za punkt honoru jak najdalej odejść od science fiction. Co, jak wiemy, spotkało się z całkowitym niezrozumieniem i odrzuceniem przez autora książki. Film Tarkowskiego nasycony został symboliką daleką od poglądów pisarza. Przede wszystkim – choć akcja rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej, a bohaterowie noszą uniwersalne imiona – jest dziełem na wskroś rosyjskim. Przekonują o tym już pierwsze sielankowe sekwencje. Samotny Kelvin spacerujący wśród bujnej, rozkwitającej przyrody, późniejsze przybycie gości (Bretona z synkiem), taras willi, na którym przed chwilą właśnie skończono pić kawę – to obrazy niemal żywcem przeniesione ze sztuk Antona Czechowa. Z kolei już na stacji kosmicznej, w czasie licznych dyskusji ze Snautem i Sartoriusem, bohaterowie odwołują się do dziewiętnastowiecznej literatury rosyjskiej – Dostojewskiego i Tołstoja. Nie na darmo Lem dostrzegał w „Solarisie” kolejną wariację na temat „Zbrodni i kary”, a Tarkowski wcale się od tego nie odżegnywał. Krytycy dzieła zwracają również uwagę na jego monotonię i nazbyt teatralną grę aktorską. Uwaga ta dotyczy głównie Donatasa Banionisa (filmowy Kris Kelvin). Z drugiej strony jednak właśnie ta nieśpieszna narracja i oszczędny sposób gry Litwina pozwalają skupić się na tym, co w dziele Tarkowskiego najważniejsze – psychice głównego bohatera i jego wewnętrznej przemianie. Więcej o filmie: „Solaris”.
Wyszukaj / Kup Pora deszczów (Гадкие лебеди, reż. Konstantin Łopuszanski, 2006) Z tą powieścią Braci Strugackich zawsze był problem. „Brzydkie łabędzie” – jeszcze jako nowela – napisane zostały w 1968 roku, nie mogły się jednak wtedy ukazać na łamach czasopisma „Mołodaja Gwardija” z powodu zakazu cenzury. Rękopis, który trafił do tej i innych redakcji, został jednak skopiowany i niebawem znalazł się w obiegu nielegalnym, jako tak zwany samizdat. Ktoś wywiózł go również za granicę, w efekcie czego w 1972 roku książka została, bez zgody autorów, wydana w Republice Federalnej Niemiec. W tym czasie Arkadij i Borys pracowali już nad kolejnym dziełem, które ukończyli w 1982 roku i ostatecznie nadali mu tytuł „Kulawy los”. Już po zakończeniu pracy doszli jednak do wniosku, że można dodać doń – w formie powieści w powieści – nieznane wcześniej, przynajmniej oficjalnie – „Brzydkie łabędzie”. Ale była też druga koncepcja – aby w tej formule zaistniało jeszcze inne dziełko Braci, powieść „Miasto skazane”. I tak w następnych latach (między 1986 a 1989 rokiem) – w różnych czasopismach i wersjach książkowych – pojawiło się kilka wariantów tej samej, zdawałoby się, książki. W Polsce wydano ją pod trzema postaciami: jako „Porę deszczów” (tak przetłumaczono na język polski oryginalny tytuł „Гадкие лебеди”), „Kulawy los” (z dodanymi doń „Brzydkimi łabędziami”) oraz „Miasto skazane”. Z której wersji skorzystał reżyser Konstantin Łopuszanski (którego notabene uhonorowaliśmy, umieszczając w setce najlepszych filmów science fiction inne jego dzieło, nakręcone dwie dekady wcześniej „Listy martwego człowieka”)? Z najwcześniejszej. Stąd też taki, a nie inny tytuł. W ogólnym zarysie scenariusz filmu zgodny jest z powieścią. Różni się natomiast w szczegółach. Strugaccy nasycili „Porę deszczów” wieloma obrazkami obyczajowymi; dostrzegalny jest w niej również typowy dla nich dystans do bohaterów i przedstawianego świata, jak i swoisty sarkazm. W filmie Łopuszanskiego wszystko to zeszło na dalszy plan. Reżyser uwypuklił natomiast apokaliptyczną wizję miasta i gatunku – czytaj: mokrzaków – skazanego na zagładę. Stąd wszechpanujący deszcz i mrok, obrazy totalnego zniszczenia i upadku. Wizualnie obraz przywodzi na myśl „Blade Runnera”, choć nie należy z tego faktu wyciągać zbyt daleko idących wniosków. Akcja toczy się wolno, bohaterowie lubią pogadać, nie zawsze na temat. To znaczy w pierwszej chwili wydaje nam się, że nie na temat. W rzeczywistości jednak dzięki rozbudowanym dialogom reżyserowi udało się stworzyć kilka interesujących portretów psychologicznych, dalekich od jednoznaczności (vide pisarz Wiktor Baniew czy będący orędownikiem twardego rozprawienia się z mokrzakami Paweł Sumak). Mimo pewnych wad, obraz robi spore wrażenie. W pamięci pozostają przede wszystkim widoki zrujnowanego miasta; obojętnym nie pozostawia widza również ostatnia, niema scena z Irą Baniew (córką Wiktora) w roli głównej. Reżyser stawia w niej pytanie, na które sam odpowiedzi nie udzielił. Ale to dobrze, pozostawił tym samym pole do domysłów, będąc wiernym przesłaniu literackiego pierwowzoru. Więcej o filmie: „Pora deszczów”.
Wyszukaj / Kup Jutro wstanę rano i oparzę się herbatą (Zítra vstanu a oparím se cajem, reż. Jindřich Polák, 1977) Choć najbardziej znanym filmem fantastycznonaukowym czeskiego reżysera Jindřicha Poláka jest „Ikaria XB1” (1963), czyli wolna adaptacja „Obłoku Magellana” Stanisława Lema, warto sięgnąć także po nakręconą czternaście lat później komedię science fiction „Jutro wstanę rano i oparzę się herbatą”. Jej akcja rozgrywa się w odległej przyszłości – w epoce, w której podróże w przeszłość są już codziennością. Karel Bureš jest pilotem wehikułu umożliwiającego swobodne przemieszczanie się w czasie. Pewnego dnia w wyniku splotu wyjątkowo tragicznych okoliczności nie może się on pojawić w pracy; zamiast niego zgłasza się jego brat bliźniak, Jan. Wywołuje to masę zabawnych perypetii, ale jest także bolesną lekcją dla Jana, który przekonuje się, że Karel prowadzi (a raczej prowadził) wyjątkowo brudne interesy. Jakie? Między innymi dogadał się z byłymi nazistami, którzy z jego pomocą zaplanowali dostarczenie Adolfowi Hitlerowi… bomby atomowej. Nie trzeba dodawać, że doprowadziłoby to do zwycięstwa III Rzeszy i całkowicie odmieniło losy świata. Jak to w czeskiej komedii bywa, przez dłuższy czas fabuła jest tak zapętlona, że nikt nic nie wie, ale ostatecznie wszystko się wyjaśnia, a Hitler… Przekonajcie się zresztą sami!
Wyszukaj / Kup Trudno być bogiem (Es ist nicht leicht ein Gott zu sein, reż. Peter Fleischmann, 1989) Jeden z niesłusznie zapomnianych filmów science fiction lat 80. ubiegłego wieku. Zrealizowany przez reżysera z Niemiec, w koprodukcji radziecko-niemiecko-francuskiej. Warto jednak dodać, że do powstania tej pierwszej w historii adaptacji powieści „Trudno być bogiem” Braci Strugackich przyłożyli rękę także Polacy: jednym z producentów był Jerzy Hoffman, część zdjęć jest autorstwa Jerzego Gościka, a główną rolę – progresora Antona, czyli don Rumaty – zagrał nieżyjący już Edward Żentara (poza nim w obsadzie znaleźli się jeszcze między innymi Regimantas Adomaitis i Werner Herzog). Anton jest naukowcem; został wysłany na planetę, której poziom rozwoju cywilizacyjnego przypomina ziemskie średniowiecze. Aby móc przyglądać się mieszkańcom (badać ich i zapisywać ich historię), udaje jednego z nich. Nie może jednak w żaden sposób ingerować w bieg wydarzeń, co okazuje się niezwykle trudne, zwłaszcza gdy ma się do czynienia z bezdusznym tyranem. Don Rumata w wykonaniu Żentary to, jak na obiektywnego uczonego przystało, człowiek zdystansowany wobec rzeczywistości, w jakiej się znalazł; gdy jednak doświadcza okrucieństw niesprawiedliwych rządów, nie waha się sięgnąć po miecz i podjąć walkę w obronie uciśnionych. Kto wie, może gdyby chwilę później Związek Radziecki nie zaczął chylić się ku upadkowi, losy obrazu Fleischmanna potoczyłyby się zupełnie inaczej. W każdym razie jest to jedno z tych dzieł, o których należy pamiętać. Chyba że zostanie przyćmione przez nową ekranizację tej kultowej powieści Strugackich autorstwa śp. Aleksieja Germana, która swoją premierę światową będzie miała 13 listopada podczas VIII Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Rzymie.
Wyszukaj / Kup Utracona pamięć (2009: Lost Memories, reż. Lee Si-myung, 2002) Monumentalne azjatyckie kino akcji z niezwykle istotnym dla fabuły wątkiem podróży w czasie, a jednocześnie dzieło propagandowe mające pomóc w leczeniu kompleksów Koreańczykom z południa. W świecie wymyślonym przez Lee Si-myunga Korea nie jest niepodległym państwem, a częścią imperium japońskiego; wielu mieszkańców półwyspu dawno już pogodziła się z tym stanem rzeczy, wśród nich jest pracownik Japońskiego Biura Śledczego w Seulu Masayuki Sakamoto, który za partnera ma rodowitego Japończyka – Shojiro Saigo. Obaj starają się rozwikłać tajemnicę zagadkowego ataku terrorystycznego na wystawę zorganizowaną przez Centrum Inoue, za którą to akcją stoi działająca w konspiracji Koreańska Armia Wyzwoleńcza. Śledztwo prowadzi Masayukiego do odkrycia faktu, że dzięki starożytnemu artefaktowi służby specjalne Kraju Kwitnącej Wiśni zmanipulowały przeszłość i zmieniły losy obu państw. Chcąc odwrócić ten proces, Masayuki musi udać się do… 1909 roku. Świetna muzyka, zapierające dech w piersiach sceny akcji oraz klasyczny motyw science fiction w duchu Philipa Dicka. Nie jest to film idealny, ale na pewno twórczo rozwijający idee autora „Ubika”. • • • Czytaj pełen ranking 100 najlepszych filmów SF wszech czasów. Poznaj drugą setkę rankingu. Głosuj w naszym konkursie. 8 listopada 2013 |
Dziesięć miesięcy po „Końcu gry” Hans Kloss powrócił do Teatru Sensacji. Od października 1966 roku rozpoczęto (comiesięczną) emisję pięciu kolejnych odcinków „Stawki większej niż życie”. Na pierwszy ogień poszedł – ponownie wyreżyserowany przez Andrzeja Konica – „Czarny wilk von Hubertus”, czyli opowieść o tym jak J-23 stara się zlikwidować działający w okolicach Elbląga oddział Werwolfu.
więcej »Wyroby rodzimych browarów trafiają na półki również zagranicznych marketów, ale nie jest wcale tak prosto się o tym przekonać.
więcej »Wielbiciele Hansa Klossa mogli w czwartkowy wieczór 16 grudnia 1965 roku poczuć wielki smutek. W ramach Teatru Sensacji wyemitowano bowiem „Koniec gry”, spektakl zapowiadany jako ostatni odcinek „Stawki większej niż życie”. Jak się niespełna rok później okazało, wcale tak nie było. J-23 powrócił na „mały ekran”. Mimo że jego pierwsze rozstanie z widzami nie należało do szczególnie spektakularnych.
więcej »Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Z wątrobą na dłoni
— Jarosław Loretz
Panika na planie
— Jarosław Loretz
Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?
— Jarosław Loretz
Klasyka kina radzieckiego: Dostojewski na stacji kosmicznej
— Sebastian Chosiński
Bóg w krainie progresorów. Rosyjska filmowa fantastyka naukowa po Andrieju Tarkowskim
— Sebastian Chosiński
Sputnik 2014: Dzień 6
— Sebastian Chosiński
Najlepsze filmy science fiction – suplement (1)
— Konrad Wągrowski
„Ten film był dnem dna”, czyli historia ekranizacji prozy Stanisława Lema
— Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Krystian Fred, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Szaleństwo byłoby wybawieniem…
— Sebastian Chosiński
Fantastyka Bliskiego Zasięgu: Fantasmagoryczna wizja konfliktu jądrowego
— Sebastian Chosiński
East Side Story: Kolejny najazd… Marsjan?
— Sebastian Chosiński
Orient Express: (1) Krety, pancerniki i wampiry
— Konrad Wągrowski
Klasyka kina radzieckiego: Dostojewski na stacji kosmicznej
— Sebastian Chosiński
Wyprawa do jądra jasności
— Sebastian Chosiński
Demony wojny według Tarkowskiego
— Sebastian Chosiński
To wielki grzech marnować iskrę Bożą
— Sebastian Chosiński
W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński
Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński
Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński
Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński
Awangardowa siła kobiet
— Sebastian Chosiński
Czekając na…
— Sebastian Chosiński
Delta, Brazylia i rockowy ogień
— Sebastian Chosiński
Miasto grzechu i występku
— Sebastian Chosiński
Windą do nieba
— Sebastian Chosiński
Konflikt pokoleń
— Sebastian Chosiński