Trzy cięcia: Ludwik Pak. Artysta wielce charakterystyczny… zasadniczoTrzy. I tylko trzy! Czasami z kilkunastu, często z kilkudziesięciu, niekiedy nawet z kilkuset. Trzy role – nie zawsze najlepsze, ale za to najbardziej charakterystyczne. Role niekiedy zapomniane, lecz na pewno godne ocalenia.
Sebastian ChosińskiTrzy cięcia: Ludwik Pak. Artysta wielce charakterystyczny… zasadniczoTrzy. I tylko trzy! Czasami z kilkunastu, często z kilkudziesięciu, niekiedy nawet z kilkuset. Trzy role – nie zawsze najlepsze, ale za to najbardziej charakterystyczne. Role niekiedy zapomniane, lecz na pewno godne ocalenia. Nazywano go w środowisku „Lulu”; był zresztą przez kolegów aktorów bardzo lubiany. Podobnie jak Zdzisław Maklakiewicz czy Jan Himilsbach, z którymi dzielił nie tylko talent artystyczny, ale i – niestety – nałóg. To z tego powodu nigdy nie osiągnął sukcesu, jaki mógł, a nawet powinien, stać się jego udziałem. Choć, zwłaszcza w początkach kariery, zagrał wiele ról pierwszoplanowych, z biegiem czasu, z powodu choroby alkoholowej, tracił kolejne szanse na wybicie się ponad przeciętność. Żal jest tym większy, że wielokrotnie udowadniał, iż potrafi wznieść się na wyżyny sztuki aktorskiej. Ludwik Pak urodził się w 1930 roku we wsi Jasionna pod Kielcami; wojna spowodowała, że studia mógł podjąć o kilka lat później niż zwyczajowo się to odbywało. Dopiero jako dwudziestopięciolatek został absolwentem stołecznej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, chociaż już pięć lat wcześniej – na deskach Teatru imienia Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu – zaliczył swój debiut sceniczny. Przez profesorów PWST uważany był za jednego z najzdolniejszych ze swego pokolenia, dlatego nie miał problemów ani ze znalezieniem etatu w teatrze, ani z propozycjami filmowymi. Po raz pierwszy na ekranie pojawił się w zrealizowanym jeszcze w epoce socrealizmu, choć już zdecydowanie niesocrealistycznym dramacie wojennym „Godziny nadziei” (1955) Jana Rybkowskiego. Potem przyszły ważne role w „Lunatykach” (1958) Bohdana Poręby (o wykolejonej warszawskiej młodzieży) i „Szklanej górze” (1960) Pawła Komorowskiego, gdzie Pak stworzył kto wie, czy nie najlepszą ze swoich kreacji. Ale istotne były też role drugiego planu – w naznaczonym tendencją polityczną „Drugim brzegu” (1962) Zbigniewa Kuźmińskiego, partyzanckim „Rannym w lesie” (1963) Janusza Nasfetera (w którym debiutował niespełna osiemnastoletni Daniel Olbrychski) i skazanej na ponad dwudziestoletnie „zapółkowanie” wojennej „Długiej nocy” (1967) tego samego reżysera (film opowiadał o pomocy niesionej podczas okupacji przez Polaków Żydom, a zbliżał się właśnie wielkimi krokami Marzec 1968 roku). Lata 70. XX wieku nie były już dla Ludwika Paka tak udane. Wciąż chętnie zapraszano go do pracy (zwłaszcza w spektaklach Teatru Telewizji), ale coraz częściej dostawał do grania jedynie epizody, na dodatek – z uwagi na pogarszający się stan zdrowia i wygląd – widziano w nim głównie ludzi z marginesu, odrzuconych przez społeczeństwo, alkoholików. Z takiej właśnie roli – w „Misiu” (1980) Stanisława Barei – zapamiętała go cała Polska, co uznać należy za wyjątkową niesprawiedliwość dziejową. Choć z drugiej strony fakt ten świadczy również o wielkim talencie już mocno zniszczonego nałogiem artysty. A jednak nie było to jego ostatnie słowo. To – oczywiście symbolicznie – wypowiedział tak naprawdę w „Siekierezadzie” (1985) Witolda Leszczyńskiego, gdzie stworzył postać na miarę Anastazego Wołka ze „Szklanej góry”. O kolejnych filmach, w jakich jeszcze zagrał przed śmiercią, można by zapomnieć. Ostatnie lata życia spędził w Domu Aktora Weterana w Skolimowie, gdzie zmarł w grudniu 1988 roku. Pochowano go w rodzinnej wsi. Cięcie pierwsze „Szklana góra” (reż. Paweł Komorowski, 1960) Zmarły przed nieco ponad dwoma laty Paweł Komorowski zadebiutował w kinie nakręconym do spółki z Julianem Dziedziną i Walentyną Uszycką – była to ich praca dyplomowa – dramatem społeczno-sensacyjnym „Koniec nocy” (1956), który był jednym z pierwszych obrazów zrywających z estetyką pedagogicznego socrealizmu. Stał się on głośny także dlatego, że na planie udało się zgromadzić plejadę bardzo obiecujących aktorów młodego pokolenia, między innymi Zbigniewa Cybulskiego, Romana Polańskiego, Ryszarda Filipskiego i Michała Szewczyka. Cztery lata później Komorowski zrealizował swój samodzielny debiut – oparty na powieści „Południe” Macieja Patkowskiego (a w rzeczywistości, od czterdziestu już lat mieszkającego na stałe w Stanach Zjednoczonych, Andrzeja Łazoryka) dramat obyczajowo-psychologiczny „Szklana góra”. Akcja rozgrywa się w prowincjonalnym miasteczku, którego większość mieszkańców znajduje zatrudnienie w położonych nieopodal kamieniołomach. Jednym z nich jest młody robotnik Anastazy Wołek (w tej roli Ludwik Pak). Choć jest pracownikiem fizycznym, nie brak mu intelektu, ma zamiłowanie do racjonalizatorstwa, co z jednej strony wzbudza podziw kolegów, z drugiej jednak także zazdrość, wynikającą przede wszystkim z przekonania, że wstydzi się on swego fachu i pragnie za wszelką cenę wybić ponad nich. Pewnego dnia do miasteczka przyjeżdża na praktykę lekarską piękna Beata (gra ją, osławiona rolą Lidki w „Pożegnaniach” Wojciecha Jerzego Hasa, Maria Wachowiak); los – czy wręcz dramatyczny przypadek – styka ze sobą tę dwójkę. Anastazy nie pozostaje obojętny na wdzięki lekarki, która, chcąc zwalczyć małomiasteczkową nudę, zaczyna go kokietować. Taki związek nie ma jednak przyszłości: on robotnik, ona inteligentka, na dodatek marząca tylko o tym, aby po zakończeniu obowiązkowej praktyki wyrwać się z prowincji. Zabawić się – z jej punktu widzenia – to zupełnie co innego, niż zostać żoną pracownika, choćby i zdolnego, kamieniołomów. Tyle że Wołek, mimo ostrzeżeń ze strony znajomych, traktuje znajomość z Beatą nad wyraz poważnie. Nie trzeba chyba dodawać, że czeka go bolesne rozczarowanie. Pak znakomicie poradził sobie z rolą ambitnego robotnika, niejako wbrew swemu emploi, był niezwykle subtelny i uroczo nieporadny w zetknięciu z płcią przeciwną. Cięcie drugie „Miś” (reż. Stanisław Bareja, 1980) Kreacja Ludwika Paka w „Szklanej górze” znamionowała narodziny aktora dużego formatu. Niestety, kolejne lata były – ze wspomnianych już powyżej względów – powolnym równaniem w dół. Choć na deskach teatralnych zdarzało mu się jeszcze wznieść bardzo wysoko, jak chociażby w 1960 roku w „Kartotece” według Tadeusza Różewicza w reżyserii Wandy Laskowskiej (w warszawskim Teatrze Dramatycznym) czy pięć lat później w „Zamku” na podstawie powieści Franza Kafki w inscenizacji Janusza Warmińskiego (w Teatrze Ateneum). Telewizja i kino nie miały już dla Paka takich wyzwań do zaoferowania, ale też dużo było w tym winy samego aktora. Inna sprawa, że w przeciwnym wypadku prawdopodobnie nie pojawiłby się w otoczonej po dziś dzień kultem komedii Stanisława Barei „Miś”. Ryszard Ochódzki (pamiętny Stanisław Tym), poszukując swego sobowtóra, na którego nazwisko mógłby wyrobić nowy paszport i dzięki temu polecieć do Londynu, aby zgarnąć pieniądze z konta bankowego należącego do niego i jego byłej żony, trafia na węglarza Stanisława Palucha (również Tym). To dzięki niemu poznajemy grupę sympatycznych węglarzy warszawskich (granych przez Stefana Śródkę, Marka Siudyma i Konstantego Szyrkę) oraz niejakiego Zdzisława Dyrmana, który okazał się najsłynniejszym epizodem w karierze aktorskiej Ludwika Paka. A dość powiedzieć, że na ekranie pojawił się on na zaledwie kilkadziesiąt sekund i wypowiedział jedynie kilka zdań, w tym te dwa najbardziej rozpoznawalne – do producenta Hochwandera (Krzysztof Kowalewski) i jego asystenta Chrostowicza (Jerzy Bończak) – „Panowie pozwolą… że się… przedstawię… Zdzisław Dyrman… zasadniczo…” oraz „Panowie pozwolą… moja żona… Zofia!”. Pak zrobił wrażenie na Barei – do tego stopnia, że reżyser postanowił dać mu dużo większą rolę w swoim następnym projekcie, serialu „Alternatywy 4”, do którego zdjęcia rozpoczęły się 9 grudnia 1981 roku. Zdążono już nawet nakręcić pierwsze sceny z Pakiem jako… Józefem Balcerkiem. Chwilę później jednak wprowadzono stan wojenny i prace nad filmem przerwano; gdy do nich wrócono, zmieniła się koncepcja postaci Balcerka, którego ostatecznie zagrał Witold Pyrkosz. Cięcie trzecie „Siekierezada” (reż. Witold Leszczyński, 1985) Epizod w „Misiu” to nie jedyny podobny drobiażdżek w wykonaniu Paka, który zasługuje na szczególną uwagę. Równie krótką, ale za to niezwykle przejmującą rólkę zagrał on w jednym z odcinków serialu Krzysztofa Szmagiera „07 zgłoś się” – „Morderca działa nocą” (1984). Wcielił się tam w trzymanego w odosobnieniu pacjenta szpitala psychiatrycznego, na którego trafia porucznik Borewicz, udając się po poradę w sprawie służbowej do profesora psychiatrii Tokarzewskiego. Rok później, niejako na zwieńczenie swojej kariery, pojawił się w głośnym swego czasu obrazie Witolda Leszczyńskiego „Siekierezada”. Został on oparty na wydanej w 1971 roku powieści Edwarda Stachury „Siekierezada albo Zima leśnych ludzi”. Główną postacią tego dramatu psychologicznego jest wrażliwy poeta Janek Pradera (gra go Edward Żentara), który z trudem odnajduje się we współczesnym świecie i ciągle szuka dla siebie właściwego miejsca. Zniechęcają go zakłamanie i nieuczciwość, boli niemożność porozumienia z ukochaną kobietą. Spokój, choć nie na długo, odnajduje wreszcie pośrodku puszczy gdzieś na Ziemiach Zachodnich, gdzie najmuje się do pracy przy wyrębie lasu. Poznaje tam drwali – ludzi prostych, ale uczciwych, jak Peresada (Ludwik Pak), Wasyluk (Ludwik Benoit), młody Batiuk (Wiktor Zborowski) i Selpka (Jan Jurewicz). To u ich boku odkrywa świat na nowo, poznaje życie od strony, jakiej do tej pory nie znał. Najwięcej czasu spędza z Peresadą – po pracy przesiadują razem na wyrębie, rozmawiają, popijają samogon. A towarzyszy temu pełna emocji muzyka Jerzego Satanowskiego i świetnie wkomponowane w fabułę fragmenty „Stabat Mater” Antonia Vivaldiego. Peresada jest w „Siekierezadzie” postacią drugoplanową, ale istotną – to on, zanim pojawia się Michał Kątny (w tej roli Daniel Olbrychski), jest głównym powiernikiem Pradery. Nie zawsze potrafi pojąć rozterki moralne poety, ale chętnie służy mu radą, swoją życiową mądrością. Film Leszczyńskiego otrzymał wiele nagród w kraju (chociaż nie tylko), jedna z nich – za najlepszą męską rolę drugiego planu na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku – trafiła właśnie w ręce Ludwika Paka. Aktor, którego droga zbliżała się już powoli do finiszu, miał więc jeszcze swoje pięć minut. Szkoda, że po raz ostatni. 11 stycznia 2014 |
Dziesięć miesięcy po „Końcu gry” Hans Kloss powrócił do Teatru Sensacji. Od października 1966 roku rozpoczęto (comiesięczną) emisję pięciu kolejnych odcinków „Stawki większej niż życie”. Na pierwszy ogień poszedł – ponownie wyreżyserowany przez Andrzeja Konica – „Czarny wilk von Hubertus”, czyli opowieść o tym jak J-23 stara się zlikwidować działający w okolicach Elbląga oddział Werwolfu.
więcej »Wyroby rodzimych browarów trafiają na półki również zagranicznych marketów, ale nie jest wcale tak prosto się o tym przekonać.
więcej »Wielbiciele Hansa Klossa mogli w czwartkowy wieczór 16 grudnia 1965 roku poczuć wielki smutek. W ramach Teatru Sensacji wyemitowano bowiem „Koniec gry”, spektakl zapowiadany jako ostatni odcinek „Stawki większej niż życie”. Jak się niespełna rok później okazało, wcale tak nie było. J-23 powrócił na „mały ekran”. Mimo że jego pierwsze rozstanie z widzami nie należało do szczególnie spektakularnych.
więcej »Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Z wątrobą na dłoni
— Jarosław Loretz
Panika na planie
— Jarosław Loretz
Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?
— Jarosław Loretz
Adam Mularczyk. Komik o twarzy zbrodniarza
— Sebastian Chosiński
Marek Bukowski. Buntownik, który miał powód
— Sebastian Chosiński
Joanna Szczerbic. Gwiazda jednej dekady
— Sebastian Chosiński
Włodzimierz Boruński. Żyd na polskich drogach
— Sebastian Chosiński
Jacek Zejdler. Piękny, dwudziestoletni
— Sebastian Chosiński
Edward Żentara. Człowiek z lodu
— Sebastian Chosiński
Tadeusz Fijewski. Komediowy aktor dramatyczny
— Sebastian Chosiński
Mirosław Konarowski. Amant z dyplomem
— Sebastian Chosiński
Piotr Łysak. Inteligent doskonały
— Sebastian Chosiński
Krzysztof Zaleski. Patron spraw przegranych
— Sebastian Chosiński
W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Trup ściele się gęsto
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: W pełni usprawiedliwiona pewność siebie
— Sebastian Chosiński
„Kobra” i inne zbrodnie: Hans Kloss w Werwolfie
— Sebastian Chosiński
Nie taki krautrock straszny: Spaghetti western, thriller, dramat…
— Sebastian Chosiński
East Side Story: W poszukiwaniu straconego życia
— Sebastian Chosiński
Non omnis moriar: Prośba o zmiłowanie
— Sebastian Chosiński
PRL w kryminale: Miłość i nienawiść w bałkańskim słońcu
— Sebastian Chosiński
Tu miejsce na labirynt…: Szczęśliwi, choć nostalgiczni
— Sebastian Chosiński
Klasyka kina radzieckiego: Co dwie głowy, to nie jedna
— Sebastian Chosiński
W Alternatywy 4 nie zagrał, bo nie tyle zmieniła sie koncepcja, co Aktor często był niedysponowany, jak twierdzi Zofia Czerwińska.Mogłoby byc ciekawie...