Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

100 najlepszych komedii wszech czasów

Esensja.pl
Esensja.pl
« 1 2 3 4 5 7 »

Esensja

100 najlepszych komedii wszech czasów

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
50. Przekręt (Snatch, 2000, reż. Guy Ritchie)
Barwny półświatek Londynu w filmie Guya Ritchiego błyszczy jak 84-karatowy diament, który jest osią akcji. Co prawda przykrywa go nieco pot, śmieci i krew, ale to nic: fabuła świetnym montażem połączona z muzyką i jedynymi w swoim rodzaju postaciami skutkuje majstersztykiem. Historia opowiadana przez pokątnego menago, Turkisha, zajmującego się nielegalnymi i bardzo krwawymi walkami bokserskimi to splot kryminalnych zakusów, nieporadnych prób ich wykonania i oszałamiających zbiegów okoliczności. A wszystko kręci się wokół diamentu – zrabowanego w Antwerpii, przewiezionego do Londynu i bardzo oczekiwanego w Nowym Jorku. Ale w sumie dlaczego omawiamy ten brutalny i mroczny film w rankingu komedii? Bo skrzy się on od humoru: ćwierćtonowy „ucieczkowy kierowca”, pies połykający wszystko, co mieści mu się w przełyku, niezrozumiały akcent współczesnych koczowników, sadystyczny gangster tłumaczący istotę zjawiska „nemezis"… Połączenie mroku i humoru sytuacyjnego tworzy niesamowity kontrast komiczny. No i ta obsada: Benicio del Toro, Dennis Farina, Brad Pitt dołączają do znanych już z „Porachunków” Vinniego Jonesa i Jasona Stathama. Nie ma sensu porównywać tych dwóch filmów z „Pulp Fiction” czy „Podejrzanymi” – Guy Ritchie stworzył w nich coś nowego, błyskotliwego i nieodparcie śmiesznego.
Najlepszy gag: Borys Ostrze chodzący po omacku po ulicy w worku na głowie.
Michał Kubalski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
49. Naga broń 2 1/2: Kto obroni prezydenta? (The Naked Gun 2½: The Smell of Fear, 1991, reż. David Zucker)
Porucznik Frank Drebin powraca trzy lata po sukcesie pierwszego filmu kinowego (a wcześniej serialu telewizyjnego) w „un film de David Zucker” „Naga broń 2 1/2: Kto obroni prezydenta?”. Od tytułowego 2 1/2 bardziej adekwatne byłoby 1 1/2, gdyż otrzymujemy po prostu kolejną porcję gagów sprezentowaną w identycznym opakowaniu. Spadło nieco tempo, więcej żartów wydaje się być przestrzelonych, Priscilla Presley (żona Elvisa) jest jeszcze bardziej drewniana, jednak film nadal (w przeciwieństwie do części trzeciej) należy uznać za udany. Druga „Naga broń” – obok nakręconego w tym samym roku „Hot Shots!” – plasuje się gdzieś na pograniczu, po niej jakość komedii spod szyldu ZAZ i podobnych powoli zaczęła spadać lub też zwyczajnie się przejadły („Szklanką po łapkach”, „Ści(ą)gany”, „(2001): Odyseja komiczna”).
Frank Drebin w swoim drugim pełnometrażowym występie wciąż jednak daje radę – niezastąpiony Leslie Nielsen, ogromna liczba nieustających gagów, Barbara Bush i mistrzowskie teksty („-Mówi pan po francusku, prawda? -Niestety nie, ale całuję w ten sposób”) powodują, że o wszelkich mankamentach i pojawiających się na ekranie zgrzytach zapomina się kilka sekund później w salwach śmiechu z kolejnego dialogu, sceny czy wyłapanego w tle szczegółu („AC/DC Love Boutique”). Kolacja w Białym Domu z homarami i Winnie Mandelą, Drebin jako mariachi śpiewający „Bésame mucho”, parodia „Casablanki” czy scena seksu z „Ducha” – to momenty, za które wybaczyć można wiele.
Najlepszy żart: Mocne otwarcie filmu – kolacja u Bushów – i scena z „Casablanki”.
Tomasz Kujawski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
48. Szpiedzy tacy jak my (Spies Like Us, 1985, reż. John Landis)
Lata 80., trwa zimna wojna, wyścig zbrojeń, USA z powodzeniem rozsiewa mit wojen gwiezdnych. Dwóch etatowych urzędników (z których jeden posiada wiedzę teoretyczną, a drugi tupet), zauważonych przy okazji konkursu dla przyszłych tajnych agentów, CIA wysyła na błyskawiczne szkolenie, a następnie zrzuca na teren Pakistanu, skąd na własną rękę mają się przekraść do Związku Sowieckiego. Mając „więcej szczęścia niż rozumu”, nieoczekiwanie dla ich mocodawców… udaje im się to. Natychmiast zwracają na siebie uwagę sowieckich służb, ale, co dla wszystkich prócz nich samych jest oczywiste, tak właśnie ma być, bo tymczasem para prawdziwych tajnych agentów szykuje się do wypełnienia swej misji. Należy przejąć ruchomą wyrzutnię z gotową do strzału, uzbrojoną rakietą dalekiego zasięgu.
Film jest popisem aktorskim pary komików: Chevyego Chase′a oraz Dana Aykroyda (który był również współtwórcą fabuły i scenariusza). Ale szeroki uśmiech na twarzy widza wywołują również inni aktorzy (płci obojga), wśród których wymienić można choćby Franka Oza. Przez kadry przewijają się na krótko lub nawet bardzo krótko także inne sławy (wcześniejsze i późniejsze), jak Bob Hope, Costa Gavras, Sam Raimi, Joel Coen, Michael Apted, Edwin Newman (grający samego siebie), B.B. King czy Terry Gilliam. Ogólny morał filmu: nawet jeśli nie jesteś specjalistą, będąc wystarczająco bezczelny, możesz odnieść sukces – także w polityce międzynarodowej.
Najlepszy żart: Przyspieszone szkolenie na tajnych agentów.
Wojciech Gołąbowski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
47. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem (See No Evil, Hear No Evil, 1989, reż. Arthur Hiller)
Genialna komedia pomyłek, w której głównymi bohaterami są głuchy Dave (świetny Gene Wilder) i niewidomy Wally (jeszcze lepszy Richard Pryor). Nieoczekiwanie są świadkami zabójstwa, choć dokładnie nie wiedzą, kto był mordercą, ponieważ jeden widział tylko jego – a konkretniej, jej – nogi, natomiast drugi słyszał głos. W wyniku serii dziwnych zbiegów okoliczności, policja uznaje ich za głównych podejrzanych. Choć panowie nie przepadają za sobą, odtąd muszą współpracować by wykryć prawdziwych sprawców i oczyścić się z zarzutów.
„Nic nie widziałem, nic nie słyszałem” jest filmem, który przełamuje społeczne tabu, jakim jest śmianie się z osób niepełnosprawnych. Co ważniejsze, choć gro gagów wynika z ich ułomności, nie jest to prostackie wyśmiewanie, jakie pojawia się w większości komedii. Wręcz przeciwnie, Wilder i Pryor grają z takim wdziękiem, że robią dla niepełnosprawnych więcej niż cały batalion kampanii społecznych. Pokazują, że nie należy się takich osób bać, że pomimo swojego kalectwa są tacy jak inni i również stanowią część naszego społeczeństwa.
Najlepszy żart: zależy, czy wolimy śmiać się z niewidomych, czy głuchych, jeśli z tych pierwszych, to niewątpliwie prowadzenie samochodu przez Wally’ego; jeśli z drugich, to scena, kiedy Dave włamuje się do posiadłości bandytów i choć alarm piszczy z całych sił, on chodzi ostrożnie, by nie zasygnalizować żadnym dźwiękiem swojej obecności.
Piotr „Pi” Gołębiewski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
46. To już jest koniec (The World′s End, 2013, reż. Edgar Wright)
Najświeższy film Edgara Wrighta zamyka trylogię z Simonem Peggiem i Nickiem Frostem w roli głównej, w której każdy film składowy odwołuje się do innej konwencji. W „Wysypie żywych trupów” była to apokalipsa zombie, w „Hot Fuzz” – kino policyjne. W „The World′s End” reżyser bierze na tapetę fantastykę naukową, chociaż sam nazywa to motywem social science fiction. Ale tak jak w przypadku poprzednich filmów Wrighta w komedii znajduje się łyżka dziegciu, a absurdalny humor i śmiech okazują się podszyte głębszą myślą i smutkiem. Bohaterowie „The World′s End”, kiedyś przyjaciele, spotykają się po latach na tzw. pub crawl, to znaczy maraton po barach, gdzie w każdym wypija się po browarze. Kumple pochodzą z zupełnie różnych światów, więc i zabawa z młodości ma inny smak. Tę obcość podkreśla motyw obcych istot w ludzkiej skórze, z którymi będą musieli się zmierzyć. Aby wydobyć z historii komizm, Wright ponownie wykorzystuje absurd, inteligentny dowcip słowny i przesadzoną akcję, jednocześnie opowiadając historię o konieczności spojrzenia w przyszłość, jakkolwiek byłoby to przerażające.
Najlepszy żart: porównanie „Trzech muszkieterów” do Biblii, wizyta w toalecie.
Ewa Drab
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
45. Gorączka złota (The Gold Rush, 1925, reż. Charles Chaplin)
Pozycja obowiązkowa w każdym rankingu filmów wszech czasów. Co tam burze śnieżne, strome szlaki i niedźwiedzie! Niestrudzony Charlie Chaplin kładzie laskę (i melonik) na wszelkie tego typu niebezpieczeństwa i dzielnie kroczy na poszukiwanie przygody, bogactwa a przede wszystkim miłości. A że zawsze ma pod górę (tym razem dosłownie) – tym zabawniej. Król slapsticku zabiera widzów w sam środek gorączki złota nad Klondike, gdzie rzesze śmiałków wspinają się na przełęcz Chilkoot, aby spróbować szczęścia w gonitwie po drogocenny kruszec. To właśnie sekwencje wysokogórskie są najmocniejszą stroną filmu. Każdy epizod jest wypełniony po brzegi gagami, w których brawurowa ekwilibrystyka Trampa połączona z błyskotliwymi rozwiązaniami fabularnymi powodują, że prawie dziewięćdziesięcioletni obraz ogląda się ze szczerą i nie słabnącą przyjemnością. A na brak niedogodności poczciwy Charlie nie może narzekać… Pojedynki międzyludzkie i międzygatunkowe, zmagania z niszczycielskim przeciągiem, konsumpcja spaghetti alla laccio i wiele innych. Chociaż nie samym śmiechem żyje człowiek. Chaplin wprowadza – jak zwykle – wątek miłosny. Z anarchizującej komedii przechodzimy w nastrój sentymentalny. Bohater, którego nieporadność śmieszyła, teraz wzrusza czystością intencji i potrzebą bliskości. To, co nigdy nie zestarzeje się w jego filmach, to sam Chaplin. Jego bezpretensjonalna gra całym ciałem wywołuje masę emocji. Śmiech przez łzy i łzy ze śmiechu – to najkrótsza definicja jego filmów. Jedyna gorączka, która może nie przemijać.
Najlepszy żart: wszystkie około-kulinarne: konsumpcja buta, złudzenie drobiowe i taniec nadzianych bułek.
Krystian Fred
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
44. Robin Hood: Faceci w rajtuzach (Robin Hood: Men in Tights, 1993, reż. Mel Brooks)
Film Mela Brooksa bardzo zgrabnie parodiuje wątki z klasycznych filmów o Robin Hoodzie – w szczególności wersję Kevina Costnera, z której zaczerpnięto między innymi wiedźmę, mauretańskiego przyjaciela oraz wiernego ślepego sługę (scena czytania „Playboya” w wersji dla niewidomych to jeden z lepszych momentów). Oczywiście przerobiono ich na odpowiednio komediową modłę: samo imię Apsika (na dźwięk którego prawie każdy reaguje tak samo) czy niekończące się kłopoty z Blinkenem (niezależnie od licznych prób tłumaczenia tego imienia na polski jestem zwolennikiem oryginalnej formy), wliczając w to jego nieporadne próby ułożenia sobie piersi, kiedy wszyscy przebrali się za kobiety. To samo stało się z bardziej klasycznymi postaciami z historii o Robin Hoodzie: Mały John strzegący przeprawy przez most(ek) nad rzeczką („Bez myta nie przekroczysz koryta. Sam to wymyśliłem”), jego kumpel Szkarłatny Will (a właściwie Will Scarlet O′Hara) świetnie radzący sobie z nożami (ale mający wciąż sporo do udoskonalenia) czy Rabbi Tuckman zamiast braciszka Tucka to klasa sama w sobie. Nie zapomniano także o tych złych: książę John i jego wiecznie wędrujący pieprzyk (plus średniowieczna wersja jacuzzi), Szeryf mający kłopoty z wysławianiem się czy wreszcie podkochująca się w nim brzydka wiedźma (wszak imię Latryna nie jest takie złe w porównaniu ze wcześniejszym) są tak przerysowani, że aż nam ich wszystkich szkoda. Reżyser bawi się także samą materią filmową, poczynając od samych napisów początkowych (w której tłum wieśniaków narzeka, że zawsze kiedy kręcą film o Robin Hoodzie muszą spalić im wioskę), przez kamerę wybijającą okno w zamku i głównego bohatera chwalącego się, że w przeciwieństwie do wielu innych Robin Hoodów, potrafi mówić z brytyjskim akcentem, aż po sytuację, w której wszyscy zerkają do scenariusza, by sprawdzić, czy Robin ma dodatkowy strzał w turnieju. No i jest jeszcze genialna parodia „Ojca chrzestnego”, z której dowiadujemy się, jaki trik stał za tym specyficznym sposobem wysławiania się Marlona Brando (w roli Don Giovanniego znakomity, nieżyjący już Dom DeLuise, znany skądinąd jako złowieszczy Pizza Hut z „Kosmicznych jaj”).
Najlepszy żart: Rabbi Tuckman, „najnowszy krzyk mody” i Apsik zamawiający je dwa razy.
Miłosz Cybowski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
43. Oskar (Oscar, 1967, reż. Edouard Molinaro)
Błyskotliwa, rewelacyjnie zagrana komedia pomyłek oparta na sztuce, co widać głównie po tym, że akcja całego filmu dzieje się w kilku pomieszczeniach niedużego domu. Kto by jednak zwracał uwagę na takie drobiazgi, skoro w każdej scenie pełno Louisa de Funèsa, dwojącego się i trojącego, miotającego po planie i wyczyniającego niesamowite rzeczy, włącznie ze słynną sceną szaleństwa, gdzie grana przez niego postać pokazuje gestami, jak bardzo sobie rozciągnie nos i co z nim zrobi. Zresztą nie on jeden świetnie wypada w tym filmie, a co więcej – teraz można sobie tylko pomarzyć, że w jakiejś współczesnej produkcji trafi się na tak wyraziste, zapadające w pamięć kreacje kompletu obsady. Bo bryluje tutaj i Claude Rich jako cwany pracownik próbujący ugrać jak najwięcej na małżeństwie z (domniemaną) córką szefa, i Mario David jako krzepki, ale zupełnie tępy masażysta, i Paul Préboist jako z lekka nieprzytomny służący, i dystyngowana Claude Gensac jako żona próbująca zaprowadzić odrobinę porządku w wynikłym z fatalnej zamiany walizek chaosie. Zastosowany w „Oskarze” humor jest wciąż świeży mimo upływu prawie półwiecza od momentu premiery filmu, a sam obraz jest jedną z bardziej udanych komedii de Funèsa.
Najlepszy żart: Masaż pana domu.
Jarosław Loretz
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
42. Porachunki (Lock, Stock and Two Smoking Barrels, 1998, reż. Guy Ritchie)
Pierwszy film Guya Ritchiego (nie wliczając 20-minutowej krótkometrażówki) i od razu wielki sukces. Do zawikłanej opowieści o karcianym długu i prawdziwej przyjaźni pasuje jedno słowo: błyskotliwe! Świetne role nieopatrzonych aktorów, w tym piłkarza-chuligana Vinniego Jonesa, Jasona Stathama i Stinga, wsparte humorem sytuacyjnym oraz słownym sprawiły, że film wciąż ogląda się świetnie, a kolejne seanse nie zmniejszają radości z oglądania. Czemu to działa aż tak dobrze? Bo Ritchie stworzył ciekawe i bardzo barwne postaci pomniejszych gangsterów, spryciarzy i kanciarzy. Ich perypetie, genialne plany, które wypalają im prosto w twarz, zbiegi okoliczności są tak niewiarygodne, że aż prawdziwe. I jak u Jeffreya Archera, trudno nie kibicować czwórce oszukanych facetów, starających się odzyskać pieniądze.
Najlepszy żart: Rory Breaker powracający po krótkiej przerwie do oglądanego meczu. No i powtarzające się przytyki do tuszy Toma (chudziak jakich mało).
Michał Kubalski
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
41. Poza prawem (Down by Law, 1986, reż. Jim Jarmusch)
Być może nie najlepszy, ale za to z pewnością najzabawniejszy spośród wszystkich filmów Jarmuscha. Opowieść o trójce wykolejeńców, którzy w wyniku zbiegu okoliczności lądują w tej samej celi. Nie ma tu jednak mowy o zawiązywaniu się między nimi jakiejś głębszej nici porozumienia, o przyjaźni nawet nie mówiąc. Konflikt między mającym wielkie mniemanie o sobie alfonsem (Lurie) a nieco neurotycznym didżejem (Waits) trwa od samego początku, a miotająca się między nimi postać Benigniego (z włoskim akcentem, kiepską znajomością angielskiego i specjalnym notesem, w którym zapisuje wszystkie najważniejsze sformułowania) jest chyba najsympatyczniejsza z całej trójki. A że w filmie chodzi głównie o konflikt charakterów i wynikające z tego niesnaski, dostajemy do rąk całkiem ciekawą i całkiem inteligentną komedię. Może miejscami zbyt monotonną, ale wciąż zabawną.
Najlepszy żart: „It′s a sad and beautiful world!”, czyli pierwsze spotkanie między Zackiem a Roberto.
Miłosz Cybowski
« 1 2 3 4 5 7 »

Komentarze

« 1 5 6 7
14 II 2021   00:37:26

Bardzo kiepski ranking. Większość z tych filmów to kiepskie filmy nie dorównujące dobrym filmom przygodowym. To chyba jakaś kpina

19 XII 2021   10:00:24

Filmy przygodowe to dno dla kretynów, najlepsze są horroty.

20 XII 2021   12:25:15

Od horrotów lepsze są niektóre komentarze.

05 III 2022   21:03:15

Po pozycjach jakie zajęły np. Brzdąc, Gorączka złoty czy Pół żartem, pół serio to zgaduje, że listę układał jakimś gimnazjalista wychowany na Kogiel Moglu i filmach Lubaszenki.

01 IV 2022   13:46:31

Jakos mi brakuje "Kaczej zupy" Braci Marx

14 VIII 2022   18:50:51

Najwyżej ocenione obrzydliwe i ohydne dzieła Monty Pythona. Idzie się załamać.

04 IV 2023   17:35:01

"Oscar": najlepsza scena - gra Louisa de Funès na walizce. To w ogóle jedna z najlepszych scen w historii komedii.

14 V 2023   12:40:18

same bzdury to jakas kpina szkoda czasu

28 X 2023   20:58:48

A gdzie filmy z Clintem Eastwoodem ? "Każdy sposób jest dobry"

« 1 5 6 7

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.