WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
100 najlepszych komedii wszech czasówEsensja100 najlepszych komedii wszech czasów
Wyszukaj / Kup Naczelny „Jackass” Johnny Knoxville przywraca honor starożytnym cynikom, udowadniając, że nawet najwięksi bezwstydnicy mogą odkryć w sobie (szeroko rozumianą) cnotliwość. Taki był przecież prawdziwy cel podważających wszelkie normy „psich filozofów” – których prymitywniejszą inkarnacją wydaje się tytułowy dziadek. Ten orędownik złego smaku i apostoł lubieżności, choć arogancją dorównuje Sachy Baronowi Cohenowi, w przeciwieństwie do tamtego hołduje z ducha amerykańskim tradycjom. Podane w paradokumentalnej oprawie spotkanie z jego kilkuletnim wnukiem i opieka nad nim składają się na jedną z najdziwaczniejszych gloryfikacji rodziny, jaką stworzyła kinematografia. Iście perwersyjny duet satyra i rozczulającego niewinnym spojrzeniem pyzatego malca (Jackson Nicoll) powoduje tyleż wstydliwą, co bezwarunkową wesołość z festiwalu wybryków wymierzonych w przypadkowo napotkane osoby. Obmyślona m.in. przez samego Spike’a Jonze’a historia łączy w sobie odwagę wygłupów grupy Jackass, beztroskę filmu drogi oraz przygodową energię kumpelskiej komedii. Samo świntuszenie głównych bohaterów buduje tutaj zaskakująco rozrzewniającą więź, której próżno szukać w najlepszych nawet rodzinnych dramatach. Najlepszy żart: konkursowy taniec wnuczka to nie tylko choreograficzne mistrzostwo świata, najlepszy z figli zrobionych postronnym, ale i szczyt dzikiej perwersji stanowiący esencję samego filmu – urzeczywistnione wyrażenie „janusowe oblicze” osiąga tu swoje absolutne ekstremum. Gabriel Krawczyk „Przyjęcie” Blake’a Edwardsa to prawdziwy popis aktorski jednego z komików wszech czasów Petera Sellersa. Podobnie jak w o kilka lat wcześniejszej „Milionerce” gra on Hindusa (z odpowiednio przeciemnioną karnacją skóry). Tym razem będzie to aktor-statysta Hrundi V. Bakshi, prawdziwy pechowiec. Na planie wysokobudżetowej produkcji historycznej najpierw pokazuje całkiem współczesny zegarek, następnie groteskowo długo umiera w scenie walki, by wreszcie pomyłkowo wysadzić w powietrze całą dekorację, zanim zostanie to sfilmowane. Producent zapisuje sobie jego nazwisko z zamiarem nie pozwolenia mu na jakiekolwiek dalsze aktorskie występy, traf chce, że zapisuje je… na arkuszu z listą gości do zaproszenia na ekskluzywne przyjęcie. Zderzenie prostego Hindusa z hollywoodzką śmietanką jest głównym motorem humoru w tym filmie, a tyleż sympatyczny, co pechowy Bakshi zamienia imprezę w totalną katastrofę, tonącą (też dosłownie) w kanonadzie komediowych gagów. Sellers jest doskonały, film ma urok (także z romantyczną nutką), a jego swobodna struktura, improwizacja w wielu elementach, wypełnienie komediową energią i radością destrukcji pozwoliły na uznanie za jedno z ambitniejszych i oryginalniejszych dzieł w karierze Blake’a Edwardsa. Najlepszy żart: Mimo dziesiątek ran Bakshi wciąż gra na trąbce w scenie z kręconego filmu / mycie pomalowanego słonia na przyjęciu. Konrad Wągrowski Antoine Marechal (grany przez Bourvila), drobny handlarz, wyjeżdża swoim poczciwym Citroenem 2CV na wakacje do Włoch. Ale nie ujeżdża daleko – tuż za rogiem z impetem wjeżdża w niego Bentley, rozbijając auto w drobny mak. Prowadzący, dyrektor Leopold Saroyan (Louis de Funes), udając skruchę, proponuje w zamian przejażdżkę z Neapolu (darmowy bilet na samolot do Włoch) do Bordeaux luksusowym Cadillakiem (z telefonem oraz odtwarzaczem płyt winylowych!), rzekomo pozostawionym tam przez Amerykanina, który musiał pilnie wrócić za ocean. Wymarzone wakacje? Średnio rozgarnięty Marechal nie zdaje sobie sprawy, że Saroyan jest zarazem szefem przestępczej szajki, a auto naszpikowane jest kontrabandą. 100 kg heroiny ukryto pod tylnymi błotnikami, 300 kg złota w przednim i tylnym zderzaku, klejnoty zrabowane w Balbeku w akumulatorze, gdzieś tam także jest schowany największy diament świata. Z kolei Saroyan (który ze wspólnikami postanawia nie tracić z oczu przewożonego majątku) nie wie, że i on jest śledzony – przez konkurencyjną bandę. Czy auto dojedzie do celu? I z jaką zawartością? A może Marechal wcale nie jest tak głupi, na jakiego wygląda? Włosko-francuska parodia filmów gangsterskich jest jednocześnie filmem drogi (samochody niespiesznie przemierzają słynne miasta, gdzie Marechal podziwia zabytki… oraz kobiety) i prześmieszną komedią, popisem zdolności aktorskich nie tylko dwóch słynnych francuskich komików, ale i francuskich, i włoskich aktorów młodszego pokolenia. Ciekawostką jest, że dwóch (z liczniejszego grona) żandarmów-pograniczników zagrali dwaj aktorzy znani z ról… żandarmów z Saint-Tropez. Najlepszy żart: strzelanina wśród fontann i następująca po niej samodzielna nocna naprawa limuzyny (pod okiem zszokowanego właściciela warsztatu w rytm dzieła muzyki poważnej). Wojciech Gołąbowski
Wyszukaj / Kup „Strzał w ciemności” to jeden z tych nielicznych przypadków, gdy sequel przerasta oryginał. „Różowa pantera” Blake’e Edwardsa z 1963 roku miała być lekką komedyjką kryminalną z główną rolą Davida Nivena w roli eleganckiego włamywacza. Taka też była i zapewne tak by została zapamiętana (a może i zapomniana) – gdyby nie jeden wyjątek. Bo „Różowa pantera” była z kolei bardzo ciekawym przykładem, gdy postać drugoplanowa wyrasta ponad zaplanowaną dla niej rolę i dominuje nad filmem. Taką postacią był oczywiście francuski inspektor Jacques Clouseau w genialnej interpretacji Petera Sellersa. Niezbyt rozgarnięty, dramatycznie niezdarny, mówiący z komicznym akcentem i językowymi błędami Clouseau okazał się być największym odkryciem filmu i przyćmił samego głównego bohatera. Trudno się więc dziwić, że kolejny film – właśnie „Strzał w ciemności” – był już poświęcony wyłącznie temu bohaterowi. Komiczne cechy Clouseau zostały dodatkowo podkreślone, ale też wykreowano tę postać w nieco sympatyczniejszej wersji. Pomimo że mamy do czynienia z jawnym idiotą, jest to idiota sympatyczny, któremu sprzyja jednak szczęście i któremu kibicujemy. „Strzał w ciemności”, całkiem zgrabna historyjka kryminalna, ukształtował też kanon cyklu filmów o komisarzu. Tu właśnie jeździ on rozwalającym się gruchotem, tu zaczyna doprowadzać do szaleństwa swego szefa, tu też pojawia się jego asystent Kato, którego zadaniem jest napadanie na Clouseau w każdym momencie, by wyrabiać w nim umiejętność reagowania na niespodziewane ataki (a owe ataki to jedne z najzabawniejszych momentów filmu). Film jest zgrabny, przezabawny, a Clouseau przy wszystkich swych przywarach jednak przecież ostatecznie ma rację na temat tego, kto właściwie zabił. Najlepszy żart: Jacques Clouseau wkracza na kolonię nudystów zasłaniając się gitarą. Konrad Wągrowski
Wyszukaj / Kup Serial „Miasteczko South Park” ma tyle samo przeciwników, co zwolenników. Nic dziwnego, w końcu humor, na jakim się opiera do najbardziej wyszukanych nie należy. Ale w tym szaleństwie jest metoda. Trey Parker i Matt Stone, twórcy animacji, kręcąc jej kinową odsłonę, zebrali w jednym, półtoragodzinnym filmie wszystko co mieli najlepszego do zaoferowania, a co w krótkich odcinkach telewizyjnych nieco się rozmywało, a więc niewybredne żarty, rewelacyjne piosenki, autoironię i przede wszystkim sporo niegłupich przemyśleń i trafnych spostrzeżeń odnośnie naszej rzeczywistości, która wcale nie jest mniej chora, niż ta, przedstawiona na ekranie. Oto bowiem czwórka przyjaciół z miasteczka South Park (Stan Marsh, Eric Cartman, Kyle Broflovski i Kenny McCormick) dostaje się podstępem na pełny wulgaryzmów i seksualnych aluzji film kanadyjskich komików Terrance’a i Phillipa. Dzieci szybko chłoną tę stylistykę i wprowadzają ją do codziennego użycia, co wprowadza ich matki w szał. Postanawiają walczyć z plugawym językiem, niszcząc zagrożenie w zarodku i ostentacyjnie wypowiadają wojnę Kanadzie. Jak łatwo się domyślić, jest to parodia podobnych zarzutów stawianych pod adresem samego „Miasteczka South Park”. I tu dochodzimy do największej siły filmu, czyli bezkompromisowości. Owszem, dowcipy są mocne i często mogą się wydawać przeszarżowane, ale jednocześnie nikt tu nie bierze jeńców. Dostaje się równo wszystkim i żadna większość, czy mniejszość nie jest pod tym względem uprzywilejowana, co dziś nie jest wcale takie częste. Najlepszy żart: poza zabiciem Billa Gatesa za zawieszający się Windows? Oczywiście piosenka Cartmana o matce Kyle’a, w czasie której daje z siebie wszystko! Piotr „Pi” Gołębiewski
Wyszukaj / Kup Jeden z absolutnych komediowych klasyków, pierwsza część cyklu niesamowicie popularnego także nad Wisłą. Francja, Lazurowe Wybrzeże, lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Stróże prawa w Saint Tropez, nadmorskim kurorcie, mają ogromne problemy z nudystami oraz złodziejami dzieł sztuki. Wybawieniem ma być oddelegowany w ramach awansu inspektor Ludovic Cruchot (Louis de Funes). I nagle okazuje się, że nie w golasach ani gangsterach rzecz. Najważniejsza sprawa to właściwe relacje pomiędzy żandarmami, a konkretnie Cruchotem i jego szefem, komendantem Gerberem (rewelacyjny Michel Galabru) oraz oczywiście podwładnymi. Film przede wszystkim dla fanów de Funesa, bo ten gra w swoim klasycznym stylu. Oczywiście. „Żandarm z St. Tropez” to pierwsza, ale też najlepsza część cyklu o przygodach Cruchota, główne żarty (czyli przede wszystkim uniżona uległość głównego bohatera wobec przełożonego i w ramach rekompensaty wyżywanie się na podwładnych) w kolejnych częściach były powielane. Swoją drogą ciekawe, ile osób na świecie usłyszałoby o Saint Tropez, gdyby nie „Żandarm…”. Najlepszy żart: „Patrzeć mi w oczy!”. Marcin Osuch
Wyszukaj / Kup Intrygi dworskie w wydaniu de Funesa potrafią być równie zabawne (a nawet jeszcze zabawniejsze) co polowanie na nudystów na Lazurowym Wybrzeżu. Szczególnie kiedy wszystko dzieje się w siedemnastowiecznej Andaluzji, a głównymi bohaterami są pazerny poborca podatków don Salluste (de Funes) i jego sprytny sługa Blaze (Yves Montand). Od pierwszych scen widać, że to właśnie kontakty między tą dwójką będą napędzały całą fabułę, ale w ich relacji nie ma nic sztampowego: don Salluste wcale nie jest rodzajem tępego pana jak bywało u Molliera i jego spryt i bezwzględność (scena, w której dumnie puszy się po schwytaniu swojego krewniaka) stanowią dlań prawdziwy powód do dumy. Mamy tu też wątki romansu dworskiego i wielką miłość Blaze’a do hiszpańskiej królowej, a wszystko to okraszone bardzo dobrą, wpadającą w ucho muzyką. Najlepszy żart: Don Salluste znakomicie radzący sobie w damskim przebraniu / System nawadniania Berberów. Miłosz Cybowski
Wyszukaj / Kup Leciutka, beztroska komediowa suita Jacqusa Tatiego, po raz drugi próbującego również swoich sił aktorskich jako pan Hulot. Film opisuje kilka dni z życia nowoczesnego, mieszczańskiego małżeństwa zakochanego w swojej stechnicyzowanej willi, oraz ich szwagra, mieszkającego w zrujnowanej kamienicy niezgułowatego pana Hulota, który ewidentnie nie radzi sobie z techniką, ciągle coś psując – jak nie u nich w domu, to w fabryce, w której załatwili mu zatrudnienie. Kontrast między brudnym, ale pełnym życzliwych sobie ludzi ryneczkiem a nowoczesnym, na co dzień niemal zupełnie wyludnionym i tak naprawdę odhumanizowanym osiedlem willowym jest odmalowany niesłychanie dyskretnie, ale i w sposób niemożliwy do przeoczenia. Każda najdrobniejsza scena jest wycyzelowana i ze wszystkich stron przemyślana. W dodatku nie ma tutaj praktycznie dialogów, a nawet jeśli są, to w sumie zupełnie nieistotne, bowiem aktorzy traktowani są raczej jako dopełnienie fikuśnych, często bardzo futurystycznych i bajecznie kolorowych dekoracji, a całość puentuje przemiła, skoczna muzyczka, spełniająca poniekąd funkcję narracyjną. Bo to właśnie ona punktuje konkretne wydarzenia, podkreśla absurdalność sytuacji i dodaje smaczku scenom pozornie zwyczajnym (na przykład każdy ruch, każde stąpnięcie, każde włączenie jakiegoś urządzenia jest dowcipnie podkreślane plumknięciem, szelestem, stukotem czy sykiem). Niesamowite doświadczenie, unikalne w swoim rodzaju i zarazem przesłodkie. Najlepszy żart: problemy z fontanną i maszyna od rur wypluwająca „kiełbaski”. Jarosław Loretz
Wyszukaj / Kup Francja, czas drugiej wojny światowej. Augustin Bouvet (w tej roli Bourvil) jest malarzem pokojowym, Stanislas Lefort (Louis de Funes) maestro, dyrygentem filharmonii. Reprezentując zupełnie różne światy, mają jedną cechę wspólną: nie chcą się mieszać w sprawy wojenne. Niestety, zestrzeleni przez Niemców piloci RAF-u nieoczekiwanie spadają im na głowy… Francuzi nie mają wyjścia, muszą uciekać z Paryża wraz z lotnikami, zrządzeniem losu będąc skazanymi na swoje towarzystwo. A dzieli ich niemal wszystko. „Wielka włóczęga”, cztery lata późniejszy „Wał atlantycki” (także z Bourvilem) i pamiętny serial „’Allo, ’allo” – wszystkie te komedie łączy główny pomysł fabularny: jak umożliwić bezpieczny powrót zestrzelonym nad Francją angielskim lotnikom. Przy czym ciekawostką jest, że mimo dużych podobieństw w przedstawianiu bohaterów pochodzących z obu krajów rozdzielonych kanałem, dwie pierwsze są produkcjami francuskimi, a trzecia – brytyjską. O sile komicznej i ogromnym sukcesie (także w Polsce) „Wielkiej włóczęgi” zadecydowało oczywiście skontrastowanie dwóch jakże różnych, najwybitniejszych francuskich osobowości komicznych – poczciwego i gamoniowatego Bourville’a i nadekspresywnego Louisa de Funesa, uzupełnionych czołowym (choć dziś nieco zapomnianym) brytyjskim komikiem tamtych czasów Terry-Thomasem, no i oczywiście połączenie komedii gagów z wojennym kinem przygodowym. Najlepszy żart: Zezowaty hitlerowiec strzelający z karabinu maszynowego. Wojciech Gołąbowski
Wyszukaj / Kup Sequel not equal… Może i tak, może i rzeczywiście kontynuacja kultowego „Czy leci z nami pilot” (pamiętajmy, że oba filmy w oryginale miały dość banalny tytuł „Airplane”) tylko kopiuje samą sytuację wyjściową swego pierwowzoru (wszak sama Elaine Dickinson mówi „Ted, mam wrażenie, jakbyśmy to wszystko już kiedyś przechodzili) i bawi identycznymi gagami, ale co z tego skoro nadal jest niesamowicie śmieszne? Parodia katastroficznego kina lat 70. (w szczególności cyklu „Port lotniczy”) tu zostaje rozbudowana o element SF. Ted Stryker będzie ratował w tym filmie nie samolot rejsowy, w którym załoga zatruła się nieświeżą rybą, ale prom kosmiczny, w którym załoga została unicestwiona przez zbuntowany komputer. Oczywiście poszerza to grono inspiracji o kultowe klasyki science fiction od „Star Treka” (gościnny występ Williama Shatnera!) aż po „2001: Odyseję kosmiczną”. A poza tym znów niesamowita lawina gagów, zarówno sytuacyjnych (taniec zwłok wyrzuconych za okno pilotów, kupowanie bomby na lotniskowym sklepie, rentgen prześwietlający ubrania pasażerek), jak i słownych („- Jestem bardzo podniecona przed tym lotem. – Czy to pierwszy raz? – Nie, bywałam już podniecona.”, „Danger: Vacuum” – a w środku odkurzacz). Długo można tak wymieniać… Najlepszy żart: Szpital psychiatryczny imienia Ronalda Reagana. Konrad Wągrowski |
Po pozycjach jakie zajęły np. Brzdąc, Gorączka złoty czy Pół żartem, pół serio to zgaduje, że listę układał jakimś gimnazjalista wychowany na Kogiel Moglu i filmach Lubaszenki.
Najwyżej ocenione obrzydliwe i ohydne dzieła Monty Pythona. Idzie się załamać.
Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Co zrobić, gdy słyszało się o egipskich hieroglifach, ale właśnie wyłączyli prąd i Internetu nie ma, a z książek jest tylko poradnik o zarabianiu pieniędzy na kręceniu filmów, i nie za bardzo wiadomo, co to te hieroglify? No cóż – właśnie to, co widać na obrazku.
więcej »Barbara Borys-Damięcka pracowała w sumie przy jedenastu teatralnych przedstawieniach „Stawki większej niż życie”, ale wyreżyserować było jej dane tylko jedno, za to z tych najciekawszych. Akcja „Człowieka, który stracił pamięć” rozgrywa się latem 1945 roku na Opolszczyźnie i kręci się wokół polowania polskiego wywiadu na podszywającego się pod Polaka nazistowskiego dywersanta.
więcej »Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Do sedna: Kevin Smith. Sprzedawcy 2
— Marcin Knyszyński
50 najlepszych filmów o żywych trupach według czytelników Esensji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 4
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Do sedna: Kevin Smith. Sprzedawcy
— Marcin Knyszyński
Klasyka kina radzieckiego: Oszust na piedestale
— Sebastian Chosiński
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
Do kina marsz: Październik 2018
— Esensja
Laboratorium gagów
— Marcin Knyszyński
Nierówno pod skalpem
— Marcin Knyszyński
Przygody Galów za Wielkim Murem
— Konrad Wągrowski
Pościgi, wybuchy, cięte dialogi
— Konrad Wągrowski
Krótko o książkach: Ciekawostka dla fanów
— Marcin Osuch
Klasyka kina radzieckiego: Gdy niemożliwe dzieje się naprawdę…
— Sebastian Chosiński
Do sedna: Kevin Smith. Jay i Cichy Bob kontratakują
— Marcin Knyszyński
Do sedna: Kevin Smith. Dogma
— Marcin Knyszyński
Do sedna: Kevin Smith. W pogoni za Amy
— Marcin Knyszyński
Do sedna: Kevin Smith. Szczury z supermarketu
— Marcin Knyszyński
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
50 najlepszych filmów 2018 roku
— Esensja
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów dokumentalnych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
Bardzo kiepski ranking. Większość z tych filmów to kiepskie filmy nie dorównujące dobrym filmom przygodowym. To chyba jakaś kpina