50 najlepszych polskich komedii wszech czasówEsensja50 najlepszych polskich komedii wszech czasów
Wyszukaj / Kup 20. Brunet wieczorową porą (1976, reż. Stanisław Bareja) Jarosław Robak Być inteligentem w PRL to istna droga krzyżowa: nie dość, że rodzina siedzi na głowie i nie pozwala skupić się na przytaszczonej do domu zaległej pracy, to jeszcze, kiedy uda się już jakoś wysłać dzieci i żonę na kilka dni poza miasto, na każdym kroku trzeba mierzyć się z wszechobecnym cwaniactwem, bezczelnością i prowizorką. Bohaterem filmu Stanisława Barei jest Michał Roman (Krzysztof Kowalewski), pracownik „Wydawnictwa Handlu Wewnętrznego”, który, przerażony przepowiednią Cyganki, obawia się, że niechcący zabije człowieka – dalej jest zupełnie jak w antycznej tragedii: mimo iż mężczyzna robi wszystko, by uciec okrutnemu przeznaczeniu, dosięga go ono w najmniej oczekiwany sposób. By uniknąć więzienia Michał musi rozwikłać zagadkę godną Sherlocka Holmesa. To jednak nie wątek kryminalny, ale rodzajowe scenki obrazujące absurdy minionego systemu powodują, że „Bruneta” do dziś ogląda się z przyjemnością – zresztą, czy tylko w Polsce Ludowej znaleźć można mechaników samochodowych wyznających filozofię: „nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem!” albo robotników, którzy do odśnieżania podchodzą tak kreatywnie jak grany przez Jana Kobuszewskiego brygadzista: „śniegu nie warto wywozić daleko, bo i tak sam stopnieje”? „Brunet wieczorową porą” to pierwszy film, którego scenariusz Bareja napisał wspólnie ze Stanisławem Tymem – co ciekawe, ten drugi uznał, że fabuła jest niedopracowana, dlatego w czołówce występuje pod pseudonimem „Andrzej Kill”. Najlepszy żart: Scena podlewania paprotek w muzeum. Urszula Lipińska Andrzej Munk i Jerzy Stefan Stawiński stworzyli wielki duet i dali światu kina znakomity film w tonacji słodko-gorzkiej. Na pomysł lekkiej komedii o szlachetnym pechowcu wpadł reżyser, scenarzysta zaś przekuł to w opowieść, jak zawsze, nasyconą biograficznymi akcentami, od przedwojennego harcerstwa po powojenne biuro pisania podań. Piszczyk, czegokolwiek się nie podjął, chciał dobrze. Ale los zawsze z niego kpił i wychodziło na opak, dobre chęci obracały się przeciwko niemu i wpędzały poczciwca w kłopoty. Piszczyk, osobowość całkowicie zewnątrzsterowna, w swoim zachowaniu odbijał absurdy każdych kolejnych momentów w historii. Sama postać głównego bohatera wywołała sporo niedomówień. Dla jednych Piszczyk był przykładem godnym potępienia oportunistą, inni odczytywali go jako ofiarę historii. Choć „Zezowate szczęście” płynie w rytmie groteskowej komedii, przesłanie wysunięte przez Munka i Stawińskiego ma swój ciężar. Autorzy pokazują bowiem w pewnym sensie ogólną kompromitację zarówno jednostki, jak i narodu jako zbiorowości. Czas zatarł tak ostry odbiór tego filmu, ustawiając go raczej na pozycji obrazu o absurdalnej i demoralizacji zwykłego, szarego człowieka przez politykę. W roku mija ponad pięćdziesiąt od powstania tego filmu. A wydaje się, że gdyby pozmieniać pokazane wydarzenia historyczne, okazałoby się, że takich Piszczyków mijamy na ulicy codziennie setki. Najlepszy żart: Piszczyk idzie jednocześnie w dwóch pochodach politycznych i dla bezpieczeństwa na przemian wykrzykuje hasła obu grup. Katarzyna Pochmara-Balcer Niby nic, a jednak śmieszy. Ulubiona postać Marka Koterskiego i dyżurny polski nieudacznik Adaś Miauczyński (Cezary Pazura) tym razem z zaświatów podsumowuje swoje pechowe życie. Jeśli istnieje człowiek, który – trzymając w ręku szklankę zawsze do połowy pustą – poskarżyć się może, że i do szkoły miał pod górkę, i wiatr mu ciągle w oczy wiał, to jest nim niewątpliwie bohater „Nic śmiesznego”. Nieustannie powracające u twórcy „Dnia świra” motywy niespełnionych ambicji i poszukiwania miłości życia, na przemian bawią i smucą. Nie zawsze subtelne żarty, ale za to mistrzowsko wykorzystane wulgaryzmy budują autorski styl Koterskiego, którym zapewnił sobie zaszczytne miejsce w dziejach polskiej komedii. Film, po którym już nikt nie powinien mylić lasu z lasem krzyży. Najlepszy żart: – W scenopisie? Znajdź mi to w scenopisie. – Proszę: „Kiedy wjechali na wyniosłość drogi, oczom ich ukazał się las”. – Przewróć stronę. – O kurwa… – Czytaj! – „Oczom ich ukazał się las… krzyży”.
Wyszukaj / Kup 17. Giuseppe w Warszawie (1964, reż. Stanisław Lenartowicz) Adam Kordaś Rok 1943. Prostoduszny i pozbawiony złudzeń co do ewentualnego zwycięstwa państw osi młody włoski żołnierz Giuseppe Santucci jadąc z frontu na urlop dociera trochę przypadkowo do okupowanej przez Niemców Warszawy. Zapewne wcale by się tu nie zatrzymywał jadąc do swej słonecznej Italii ale niestety w pociągu skradziono mu jego pistolet maszynowy – jeśli nie odzyska broni czeka go sroga kara. O kradzież Giuseppe podejrzewa spotkaną w pociągu Marysię, która nim broń zniknęła próbowała ją od niego odkupić. Postanawia więc nie odstępować jej na krok póki nie zwróci mu automatu. Chcąc nie chcąc Marysia sprowadza upartego Włocha do mieszkania zajmowanego przez nią wraz ze starszym bratem Staszkiem. Perypetie tej połączonej kaprysem losu trójki są osią akcji całego przezabawnego filmu. Wszak gdy zamieszkają razem pod jednym dachem poczciwy ale nie potrafiący się początkowo ani porozumieć ani zrozumieć reguł rządzących trudnym życiem pod niemiecką okupacją Włoch – jakby nie było przedstawiciel wrogiej armii, zaangażowana bez reszty w konspirację żywiołowa Marysia utykająca po całym mieszkaniu należącą do podziemia broń i kochający spokój pacyfistycznie nastawiony artysta malarz, który ku swemu utrapieniu maluje miast wiekopomnych dzieł seryjne kiczowate jelonki by utrzymać całą trójkę, musi pojawić się mnóstwo problemów i zabawnych sytuacji. Choć rodzeństwo jest początkowo bardzo niezadowolone z obecności niechcianego lokatora z czasem ich nastawienie do Giuseppe diametralnie się zmienia. On sam zaś też przestaje myśleć o odzyskaniu swej zaginionej broni i powrocie do służby – staje się wręcz niemal członkiem rodziny. Niestety przypadkowe spotkanie Giuseppe z mówiącym po włosku oficerem podziemia kończy się suto zakrapianym alkoholem incydentem grożącym dekonspiracją mieszkania – ku rozpaczy Marysi i wielkiej uldze Staszka zostaje ono objęte „kwarantanną” przez polskich konspiratorów – chwilowo oczyszcza się je ze wszelkiej broni i wyłącza z działalności konspiracyjnej. Marysia rozżalona wyrzuca Giuseppe z domu. Ale w nim obudziło się już gorące uczucie do tej dzielnej dziewczyny – by odkupić swą winę i zyskać jej przychylność wyrusza na miasto by w sprzyjających okolicznościach kraść niemieckim żołnierzom dla niej broń. Okazuje się, że nie ma lepszego sposobu na zdobycie serca Marysi jak podarowanie jej kilku zdobycznych pistoletów – Giuseppe zostaje nie tylko przyjęty z powrotem ale z czasem wybranka serca wciąga go do konspiracji jako instruktora tajnej podchorążówki. Idylla nie trwa jednak długo – tym razem zamieszanie wywoła o dziwo miłujący spokój Staszek, który zmuszony okolicznościami pożycza sobie włoski mundur Giuseppe by móc pójść sprzedać swoje obrazy. Nie wie niestety, że Włochy właśnie skapitulowały i teraz takie przebranie nie tylko nie chroni go przed Niemcami ale wręcz ich prowokuje. Zostaje aresztowany i tylko własny spryt oraz chciwość niemieckiego strażnika pozwala mu się wydobyć z opresji. A przy okazji niejako mimochodem rozpętać w całej Warszawie potężną strzelaninę pomiędzy rozmaitymi formacjami niemieckiego wojska. Gdy wraca do domu obładowany „pieczarkami” jasne jest, że tym razem mieszkanie jest już na pewno „spalone” – wszyscy muszą uciekać z miasta do partyzantki. Tam Giuseppe niespodziewanie znowu natknie się na swój zaginiony automat… Samo zakończenie jest niejednoznaczne – właściwie nie wiadomo czy jest jawą czy tylko niespełnionym marzeniem. Jakby przypominało, że mimo całej komediowej otoczki film dotyczył wszak poważnych i niewesołych spraw. „Giuseppe w Warszawie” to przede wszystkim koncertowa komediowa rola Zbyszka Cybulskiego – jego Staszek kradnie właściwie każdą scenę. Oczywiście nie oznacza to, że pozostali aktorzy się nie sprawdzili – wprost przeciwnie tak Elżbieta Czyżewska jako Marysia jak i autentyczny Włoch Antonio Cifariello w roli Giuseppe znakomicie mu partnerują. Po prostu Zbyszek genialnie odtwarza postać nieco odrealnionego artysty któremu przyszło żyć w czasach które są zdecydowanie nie dla artystów. I on sobie mniej lub bardziej udanie stara jakoś z owymi czasami radzić ale ich nie akceptuje. Mimo, że siostra wciąż sprowadza mu do domu „tajne” sprawy o których teoretycznie nie powinien nic wiedzieć („Staszku, bardzo cię proszę idź do łazienki”) i musi się zmagać przez nią z obecnością wszędobylskiego Włocha zachowuje jakimś cudem chwiejną równowagę emocjonalną – tylko od czasu do czasu wybuchając gromkim okrzykiem „MARYŚKA!!!”. Najlepszy żart: „Czy pani Alinka chce pastę na karaluchy?”
Wyszukaj / Kup 16. Gdzie jest generał… (1963, reż. Tadeusz Chmielewski) Adam Kordaś Rok 1945. Choć III Rzesza dogorywa i II wojna światowa ma się zdecydowanie ku końcowi odział zwiadowców LWP dowodzony przez sierżanta Panasiuka (Bolesław Płotnicki) nie ma chwili spokoju – obawiają się jednak nie tyle wroga co wpływu swojskiego szeregowca Wacława Orzeszko (Jerzy Turek) uważanego powszechnie za „Jonasza” gdyż pech nieustannie prześladuje wszystkich jego towarzyszy jemu samemu o dziwo niespecjalnie szkodząc. Próby pozbycia się żywego katalizatora nieszczęść z oddziału nic nie dają – Orzeszko wraca jak bumerang powodując jeszcze gorszy chaos. W końcu zdesperowany sierżant mówi ofermie kilka ciężkich słów od serca – rozżalony Orzeszko postanawia na takie dictum odejść gdzie oczy poniosą… Po krótkiej wędrównce trafia do niemal opuszczonego zamku w którego wypełnionych beczkami pełnymi wina obszernych piwnicach straż pełni tyleż zadziorna co urocza czerwonoarmistka Marusia (Elżbieta Czyżewska). Choć pierwsze spotkanie tej pary przebiega dość burzliwie a wieńczy je huk karabinowego wystrzału pomału zaczyna się między nimi nawiązywać nić porozumienia i sympatii. Zwłaszcza, że do opuszczonego zamku wkracza silny oddział niemieckiego wojska – fanatycznych hitlerowców pod dowództwem generała Ernesta von Falkenberga (Stanisław Milski) chcących w jego murach odpocząć przed dalszym marszem na odsiecz Berlinowi. Co może dwoje sojuszników w obliczu takiej przytłaczającej przewagi wroga? Wydawałoby się, że niewiele ale nasza para postanawia się wykazać – nie tylko z powodzeniem ukrywają się przed faszystami ale korzystając z nadarzającej się okazji porywają samego generała von Falkenberga. Niestety generał był w chwili uprowadzenia w cywilnym ubraniu – a co to za jeniec bez munduru. Kiedy Orzeszko z Marusią zdobędą w końcu dla niego mundur okaże się, że pytanie „Gdzie jest generał?” zadawać sobie będą już nie tylko zaniepokojeni Niemcy ale i oni sami bowiem ich jeniec w międzyczasie zniknął… Tymczasem oddział zwiadowców sierżanta Panasiuka zbliża się do zamku w poszukiwaniu szeregowca Orzeszko – w końcu po pierwsze jaki by nie był z niego „Jonasz” ale jednak swój, a po drugie z wojska nie można sobie ot tak odejść na własne życzenie – jeśli go szybko nie odnajdą swoi to natknąwszy się na mniej swoich dostanie wyrok śmierci jako dezerter. Nie trudno się domyślić, że zamek stanie się areną zaciętego polsko niemieckiego starcia – za to nikt by się nie spodziewał jak zawartość promili w generalskim organizmie wpłynie na jego wynik… Najlepszy żart: Degustacja trunków przez „ormiaszkę” Konrad Wągrowski „Mąż swojej żony” to debiut filmowy Stanisława Barei, dzieło w klimacie jeszcze bardzo różne od późniejszych filmów tego reżysera, nie krytykujące rzeczywistości, ale przygladające się jej z lekko ironiczną sympatią. Zapewne wynika to z faktu, że scenariusz był adaptacją przedwojennej sztuki teatralnej „Mąż Fołtasiówny” Jerzego Jurandota autora tekstów piosenek i dialogów do wielu polskich przedwojennych komedii. Choć więc klimat „Męża swojej żony” pozostaje w beztroskim nastroju pogodnej polskiej komedii z lat 30., to jednak już tematyka mocno wiąże się z Polską gomułkowskiej odwilży. Czasami, w których wiele nie można było jeszcze robić, ale przynajmniej można było cieszyć się z niekwestionowanych sukcesów polskiego sportu. Po osiągnięciach naszego „Wunderteamu” lekkoatletycznego (osiem złotych medali na Mistrzostwach Europy w 1958 roku) i sukcesach bokserów wokół sportu zapanował prawdziwy szał. Na mecze lekkoatletyczne waliły tłumy, sportowcy stawali się bohaterami narodowymi. Taką osobą jest właśnie Jadwiga Fołtasiówna (urocza Aleksandra Zawieruszanka), nasza najlepsza biegaczka. Jej świeżo poślubionym mężem jest uznany kompozytor współczesnej muzyki poważnej Michał Karcz (Bronisław Pawlik). Mimo tego, że twórczość Karcza jest ceniona na świecie, w Polsce całkowicie przysłania go sława swej żony (znamienne – rekord Fołtasiówny zajmuje całą pierwszą stronę gazety, sukces Karcza pojawia się na końcu z przekręconym nazwiskiem – Kracz). Nawet domowa gosposia, sportowa kibicka, podporządkowuje wszystko dobrej dyspozycji pani domu, panem domu niewiele się przejmując. Wszystko to prowadzi do oczywistych zawirowań zapowiadających jednak późniejszą twórczość Barei – Karcz, będąc zagubionym inteligentem w obcym sobie świecie jest bowiem pokrewny bohaterom „Poszukiwany, poszukiwana”, „Nie ma róży bez ognia”, czy „Bruneta wieczorową porą”. Nie obejdzie się też bez satyry na owo sportowe szaleństwo – Karcz na koncert w Edynburgu może polecieć w charakterze… działacza sportowego. Film zabawny, niesłychanie sympatyczny, z prostym, ale niezłym humorem i perełkami w rolach drugoplanowych – kapitalnym Wiesławem Gołasem w roli boksera Ciapuły, Mieczysławem Czechowiczem w roli trenera Mamczyka i śliczną Elżbietą Czyżewską. Najlepszy żart: Ciapuła opowiada o atrakcjach Warszawy widzianych z Pałacu Kultury, wymieniając tylko obiekty sportowe. Ewentualnie: „Pański wyjazd załatwiony! Leci specjalnym samolotem do Edynburga nasza drużyna piłkarska – jedenastu zawodników i dwudziestu działaczy sportowych.” Karol Kućmierz „Konopielka” to najzabawniejszy i najbardziej przystępny film Witolda Leszczyńskiego, reżysera, w którego dorobku możemy znaleźć tak oryginalne na polskim gruncie dzieła, jak „Żywot Mateusza” czy „Siekierezada”. W filmach Leszczyńskiego co prawda nigdy nie brakowało dość osobliwego poczucia humoru, jednak „Konopielka”, adaptacja powieści Edwarda Redlińskiego o tym samym tytule, wznosi się na zupełnie nowy poziom, nie tylko w filmografii reżysera, ale również na tle innych polskich komedii. Wszystko dzięki nagromadzeniu na przestrzeni zaledwie 88 minut dużej ilości gotowych do cytowania dialogów i monologów, mistrzowsko stylizowanych na archaiczną mowę chłopską. Leszczyńskiemu udało się pogodzić to wysokie stężenie komedii z estetyką autorskiego kina artystycznego – „Konopielka” to także dopracowana filmowa forma i doskonałe czarno-białe zdjęcia. Humor filmu opiera się przede wszystkim na prostym zderzeniu światopoglądowym. Główny bohater – Kaziuk (Krzysztof Majchrzak), mieszkaniec wsi Taplary gdzieś na wschodzie Polski, robi wszystko, żeby uchronić się przed nowoczesnością i jej wysłannikami, którzy nawołują do utworzenia szkoły i wprowadzenia elektryczności. Najlepszy żart: przepowiednia Dziada (Franciszek Pieczka), według której przyszłość nie zapowiada się optymistycznie: „Krowy będo się źrebili, kobyły cielili, owieczki prosili, chłop z chłopem spać będzie, baba z babą, wilki latać będą, bociany pływać, słońce wzejdzie na zachodzie, a zajdzie na wschodzie!”. Karolina Ćwiek-Rogalska „Ziemie Odzyskane”, na które przyjeżdżają bohaterowie i o których opowiadają w pierwszej części trylogii Chęcińskiego, zostały już oswojone. To nie to zderzenie z obcością i dziwnością nowych terenów stanowi tu punkt wyjścia, chociaż ponownie jak w „Samych swoich” pojawia się wątek zakazanego romansu. Tym razem chodzi o wydanie za mąż córki Jadzi i Witii, wspólnej wnuczki Pawlaków i Karguli, Ani (Anna Dymna). Równocześnie chodzi o to, żeby znaleźć godnego dziedzica-gospodarza w osobie męża Ani. Na scenie pojawia się Zenek (Andrzej Wasilewicz), który wydaje się być odpowiednim kandydatem, dopóki nie okaże się, że nowoczesność to nie jest to, co podoba się dwójce głównych protagonistów (ponownie: w „Samych swoich” szło przecież m.in. o młockarnię). Zenek nie dość, że nie chce przyjąć Pawlakowego sierpa z dziada pradziada, to do tego okazuje się rolnikiem-mechanikiem postępowym, jak na warunki lat 70. przystało, i nie ma zamiaru brać ślubu kościelnego. Chęciński i Mularczyk eksploatują tu nadal humor oparty na waśni dwóch bohaterów, dobranych według starej dobrej zasady zupełnych przeciwieństw, zwłaszcza jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny. Dochodzą do tego żarty oparte na zderzeniu światopoglądu dwóch tradycyjnych gospodarzy z rzeczywistością, która zmieniła się na tyle, że nie za bardzo wiadomo, co z tym począć. Można oczywiście pokazywać, że „Nie ma mocnych” dostarcza dość specyficznego pejzażu lat 70. na polskiej wsi: Pawlak i Kargul są jakby obok tych wszystkich zmian, nie dotknęła ich kolektywizacja, dobrze sobie radzą, do ich życia nie miesza się polityka i tak dalej. Jednak element „kombinowania”, obecny zresztą w tuż powojennej rzeczywistości „Samych swoich” na nieco innych zasadach, jakoś wkłada bohaterów na powrót w otoczenie. Najlepszy żart: farbowany dzik dostarczony na polowanie dla prominentów. Sebastian Chosiński Surrealistyczna komedia grozy Janusza Majewskiego, która była jednocześnie jego pełnometrażowym debiutem. Wcześniej zrealizował on kilka krótszych filmów o podobnej, choć jednak pozbawionych elementów jednoznacznie humorystycznych, tematyce, jak chociażby „Docent H.” (1964), „Awatar, czyli zamiana dusz” (1964) oraz „Pierwszy pawilon” (1965). We wszystkich trzech główne role męskie zagrał Jan Machulski, trudno się więc dziwić, że reżyser zatrudnił go również przy „Sublokatorze”. Tutaj przyszły kasiarz Kwinto wciela się w niepozornego Ludwika, młodego naukowca, safandułę i pantoflarza, który szukając spokojnego lokum, trafia do starej przedwojennej willi na przedmieściach Warszawy, administrowanej przez mocno już wiekową panią Marię Orzechowską (znakomita Barbara Ludwiżanka). Staruszka ma kilka obsesji – przede wszystkim wywołuje ducha swego dawno zmarłego męża, wojskowego (Witold Pyrkosz), oraz pragnie założyć niezwykle, jak sądzi, opłacalną hodowlę szynszyli skrzyżowanych ze… szczurami. I na dodatek wyobraża sobie, że Ludwik jej w tym pomoże. W willi mieszkają jeszcze dwie kobiety: sportsmenka Kazimiera (Katarzyna Łaniewska), która ma zamiar wyrzucić z mieszkania panią Marię i przekształcić dom w ośrodek gimnastyki rehabilitacyjnej, oraz młodziutka Małgosia (Magdalena Zawadzka), jeszcze uczennica, prywatnie siostrzenica Orzechowskiej, która najchętniej zgładziłaby ciotkę i przejęła jej majątek. Każda z kobiet chce osiągnąć swój cel, wykorzystując do tego Ludwika. A że naukowiec nie jest w stanie im odmówić, pakuje się w coraz okropniejsze i zabawniejsze kłopoty. Fabuła po wieloma względami przypomina „Chimerycznego lokatora” Rolanda Topora. Pytanie tylko, czy Janusz Majewski – również autor scenariusza – znał powieść, oryginalnie wydaną we Francji dwa lata przed nakręceniem filmu (ekranizacja autorstwa Romana Polańskiego powstała dopiero dziesięć lat po „Sublokatorze”). Najlepszy żart: Pomysł krzyżowania szynszyli ze szczurami.
Wyszukaj / Kup 11. Poszukiwany, poszukiwana (1972, reż. Stanisław Bareja) Jarosław Robak Obok „Czy Lucyna to dziewczyna” najsłynniejsza męsko-damska przebieranka w polskim kinie. Przerażeni „ideologią gender” mogą jednak odetchnąć z ulgą – w „Poszukiwanym, poszukiwanej” miejsce kobiety jest w kuchni, przy dzieciach lub w sklepie spożywczym, za to mężczyźni zarabiają na utrzymanie, nierzadko kombinując, jak obchodzić system. Najbardziej napocić musi się główny bohater, adiunkt historii sztuki Stanisław Maria Rochowicz (Wojciech Pokora), który oskarżony o kradzież obrazu, ukrywa się przed milicją udając gosposię. Potyczki inteligenta z materią stereotypowo przypisywaną kobietom (i to raczej z klasy robotniczej) potrafią rozbawić do łez, okazuje się bowiem, że doktorat z historii sztuki to niewystarczające kompetencje, by ugotować obiad albo wyprowadzić psa na spacer. Jak to u Barei, mocną stroną są postacie drugoplanowe i epizodyczne – profesor pędzący bimber pod przykrywką badań zawartości cukru w cukrze, malarz tworzący jedynie obrazy ludzkich dłoni oraz „wieczny dyrektor” (kapitalny Jerzy Dobrowolski), któremu brak kompetencji nie przeszkadza w zajmowaniu się wodociągami, architekturą miejską, cementownią czy sztuką współczesną. O ten ostatni wątek największe pretensje zgłaszał ówczesny wiceminister Kultury i Sztuki Czesław Wiśniewski, który podczas kolaudacji bronił fachowości „managerów naszych kluczowych przedsiębiorstw” – na szczęście dla filmu, najlepsze sceny z udziałem Dobrowolskiego pozostały w filmie. Najlepszy żart: „Wieczny dyrektor” wprowadza zmiany na makiecie osiedla. |
Dziesięć miesięcy po „Końcu gry” Hans Kloss powrócił do Teatru Sensacji. Od października 1966 roku rozpoczęto (comiesięczną) emisję pięciu kolejnych odcinków „Stawki większej niż życie”. Na pierwszy ogień poszedł – ponownie wyreżyserowany przez Andrzeja Konica – „Czarny wilk von Hubertus”, czyli opowieść o tym jak J-23 stara się zlikwidować działający w okolicach Elbląga oddział Werwolfu.
więcej »Wyroby rodzimych browarów trafiają na półki również zagranicznych marketów, ale nie jest wcale tak prosto się o tym przekonać.
więcej »Wielbiciele Hansa Klossa mogli w czwartkowy wieczór 16 grudnia 1965 roku poczuć wielki smutek. W ramach Teatru Sensacji wyemitowano bowiem „Koniec gry”, spektakl zapowiadany jako ostatni odcinek „Stawki większej niż życie”. Jak się niespełna rok później okazało, wcale tak nie było. J-23 powrócił na „mały ekran”. Mimo że jego pierwsze rozstanie z widzami nie należało do szczególnie spektakularnych.
więcej »Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Z wątrobą na dłoni
— Jarosław Loretz
Panika na planie
— Jarosław Loretz
Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?
— Jarosław Loretz
Trzy cięcia: Adam Mularczyk. Komik o twarzy zbrodniarza
— Sebastian Chosiński
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
50 najlepszych filmów superbohaterskich
— Esensja
Ranking, który spadł na Ziemię
— Sebastian Chosiński, Artur Chruściel, Jakub Gałka, Jacek Jaciubek, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
100 najlepszych filmów science fiction wszech czasów
— Esensja
50 najlepszych polskich filmów wszech czasów
— Esensja
100 najlepszych filmów dekady
— Esensja
Ranking na premierę: 7 najlepszych filmów Juliusza Machulskiego
— Konrad Wągrowski
Najlepsze filmy wojenne wszech czasów - suplement
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Okiem wytrawnego reżysera
— Joanna Kapica-Curzytek
Król i hrabiowie
— Sebastian Chosiński
Usłyszcie ich krzyk!
— Sebastian Chosiński
Człowiek z rozgoryczenia
— Piotr Dobry
Sztuka? Gdzieś zaginęła. Ale szlak został przetarty
— Gabriel Krawczyk
Idąc i patrząc
— Sebastian Chosiński
Kujawski swing
— Karolina Ćwiek-Rogalska
Esensja ogląda: Czerwiec 2014 (1)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz, Agnieszka Szady
Splot faktów - pętla
— Gabriel Krawczyk
Esensja ogląda: Sierpień 2013 (1)
— Sebastian Chosiński, Jakub Gałka, Jarosław Loretz, Joanna Pienio, Małgorzata Steciak
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
50 najlepszych filmów 2018 roku
— Esensja
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów dokumentalnych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
Doskonały ranking