Bóg w krainie progresorów. Rosyjska filmowa fantastyka naukowa po Andrieju TarkowskimEsensja.pl Esensja.pl Lata 70. XX wieku zmieniły obraz filmowej radzieckiej fantastyki naukowej. Stało się to za sprawą dwóch dzieł nakręconych przez reżysera, którego wcześniej nikt nie podejrzewałby o zamiłowanie do science fiction. Andriej Tarkowski – bo to o nim mowa – wykorzystał jednak futurystyczny kostium, aby postawić niezwykle istotne dla współczesnego człowieka pytania natury religijno-filozoficznej.
Bóg w krainie progresorów. Rosyjska filmowa fantastyka naukowa po Andrieju TarkowskimLata 70. XX wieku zmieniły obraz filmowej radzieckiej fantastyki naukowej. Stało się to za sprawą dwóch dzieł nakręconych przez reżysera, którego wcześniej nikt nie podejrzewałby o zamiłowanie do science fiction. Andriej Tarkowski – bo to o nim mowa – wykorzystał jednak futurystyczny kostium, aby postawić niezwykle istotne dla współczesnego człowieka pytania natury religijno-filozoficznej.
Niniejszy artykuł powstał na zamówienie miesięcznika Nowa Fantastyka i w skróconej wersji został opublikowany w numerze 11/2014. W duchu dzieł legendarnego Pawła Kłuszancewa nakręcony został jeden z najgłośniejszych radzieckich obrazów fantastycznonaukowych lat 60. ubiegłego wieku – „Mgławica Andromedy” (1967) Jewgienija Szerstobitowa. Za jej podstawę posłużyła, znana również w Polsce, socrealistyczna – pochodząca jeszcze z połowy lat 50. – powieść Iwana Jefremowa. Mimo że od zadekretowania przez Nikitę Chruszczowa polityki „Odwilży” minęła już dekada, film wciąż pełen był, w ślad za powieścią, propagandy komunistycznej, która dzisiaj skutecznie odbiera przyjemność oglądania tej całkiem zajmującej space opery. Z tego samego okresu pochodzi jeszcze kilka innych godnych uwagi obrazów, jak chociażby „Diabeł morski” (1961) Giennadija Kazanskiego i Władimira Czebotariowa (ekranizacja słynnej powieści Aleksandra Bielajewa), „Naprzeciw marzeniu” (1963) Michaiła Kariukowa i Otara Koberidzego, „Hiperbolid inżyniera Garina” (1965) Aleksandra Gincburga (według Aleksieja Tołstoja), „Sprzedawca powietrza” (1967) Władimira Riabcewa (znów na podstawie Bielajewa), „Tajemniczy mur” (1967) Iriny Powołockiej i Michaiła Sadkowicza, „Nazywali go Robert” (1967) Ilji Olszwangera czy „Milczenie doktora Evansa” (1973) Władimira Mietalnikowa. Na szczególną uwagę zasługuje zwłaszcza „Tajemniczy mur”, całkowicie już dzisiaj zapomniany, w którym jednak krytycy dopatrują się idei rozwiniętych parę lat później przez Andrieja Tarkowskiego w „Solarisie” (1972). Pośrodku tajgi nagle we mgle pojawia się niezwykła ściana, być może postawiona przez przedstawicieli obcej cywilizacji; kontakt z nią wywołuje u ludzi wizje z przeszłości. Czy nie przypomina to skutków działania Lemowskiego cytoplazmatycznego oceanu? A propos „Solarisu”. Zanim wziął go na warsztat twórca „Andrieja Rublowa”, powstał oparty na książce naszego rodaka spektakl telewizyjny Nikołaja Nirenburga (1968). Nie trzeba chyba dodawać, że z obrazem Tarkowskiego nie miał on wiele wspólnego, jak i sam film z powieścią. Mimo że Stanisław Lem nie cenił radzieckiej ekranizacji, film Tarkowskiego przez wielu wciąż uznawany jest za arcydzieło światowego science fiction. Po dziś dzień urzeka on wspaniałym klimatem, muzyką Eduarda Artiemjewa i odważnym przesłaniem religijnym, które zaskakuje tym bardziej, gdy zdamy sobie sprawę, że „Solaris” nakręcony został w sprzyjającej rehabilitacji Stalina epoce Leonida Breżniewa. Po siedmiu latach Tarkowski wrócił do fantastyki, kręcąc, jeszcze bardziej odległą od pierwowzoru literackiego, ekranizację „Pikniku na skraju drogi” Arkadija i Borisa Strugackich. „Stalker” (1979) w miejsce filozoficznej opowiastki o kontakcie z obcą cywilizacją stał się religijnym traktatem o poszukiwaniu Boga. Krótko potem reżyser opuścił ojczyznę, by już nigdy do niej nie wrócić. Ale pozostawił następcę – Konstantina Łopuszanskiego, swego asystenta przy „Stalkerze”. W następnych latach Łopuszanski zrealizował cztery dramaty science fiction, utrzymane w stylu wypracowanym przez swego nauczyciela: „Listy martwego człowieka” (1986), „Muzeum” (1989), „Apokaliptyczne sny” (1994) oraz „Porę dreszczów” (2006), w której – wzorem mistrza – zmierzył się z twórczością Braci Strugackich. Trudno zresztą wyobrazić sobie radziecką i rosyjską fantastykę filmową bez ekranizacji ich książek. Wbrew pozorom jednak, wcale nie było ich tak dużo. „Miliard lat przed końcem światem” zaadaptował Aleksandr Sokurow („Dni zaćmienia”, 1988), „Pięć łyżek eliksiru” – Arkadij Sirienko („Kuszenie B.”, 1990), „Przenicowany świat” – Fiodor Bondarczuk (2008-2009), a „Trudno być bogiem” – Aleksiej German starszy (2013). Bułyczow dla dzieci i dla dorosłych Warto przyjrzeć się bliżej dwóm ostatnim. Film Bondarczuka, nakręcony z wielkim rozmachem, w iście hollywoodzkim stylu, okazał się być sukcesem komercyjnym. Ale miał też wszystkie predyspozycje ku temu – znakomitą obsadę (z pominięciem odtwórcy roli Maksyma Kammerera) i wizję reżysera, bliską temu co stworzyli Strugaccy w powieści. Nieco inaczej rzecz ma się z „Trudno być bogiem”, które, z powodu kłopotów finansowych, powstawało przez kilkanaście lat. Za cud należy uznać już sam fakt dokończenia dzieła, mimo śmierci reżysera jeszcze przed procesem ostatecznego montażu. Film Germana, choć czarno-biały, skrzy się barwami, ale jego forma może okazać się zbyt trudna do strawienia dla przeciętnych „zjadaczy” science fiction. Im dużo bardziej powinna spodobać się pierwsza ekranizacji książki (z 1989 roku), której podjął się Niemiec Peter Fleischmann, a w której don Rumatę zagrał Edward Żentara. Oprócz Strugackich filmowcy radzieccy i rosyjscy chętnie sięgali także po twórczość Kira Bułyczowa. Choć w tym przypadku, niestety, dużo bardziej interesowały ich książki dla dzieci, chociażby te o przygodach Alicji Sieliezniowej – vide „Goście z przyszłości” (1984) i „Liliowa kula” (1987) Pawła Arsienowa czy „Wyspa rudego generała” (1988) Walentina Chowienko. Oprócz filmów aktorskich, powstały też dwie animacje: „Tajemnica trzeciej planety” (1981) Romana Kaczanowa i „Urodziny Alicji” (2009) Siergieja Sieriogina. Z „lżejszej” gatunkowo twórczości Bułyczowa skorzystali jeszcze Riczard Wiktorow („Kometa”, 1983), Aleksandr Majorow („Szansa”, 1984) oraz Wiktor Kobzew („Porwanie czarodzieja”, 1989). Wielbiciele pisarza ogromne nadzieje wiązali natomiast z adaptacjami poważniejszych dzieł mistrza. Skazane na sukces wydawało się, oparte na scenariuszu Bułyczowa, „Per aspera ad astra” (1980) Wiktorowa, opowiadające o losach obdarzonej niezwykłymi mocami sklonowanej istoty z innej planety. Widowisko miało olśniewać, ale już po rozpoczęciu zdjęć znacznie okrojono budżet (pieniądze były potrzebne na sfinansowanie inwazji na Afganistan i igrzysk olimpijskich w Moskwie), na dodatek bez przerwy wtrącała się cenzura. Biorąc pod uwagę warunki, w jakich pracowali filmowcy, i tak należy podziwiać efekt końcowy. Takich kłopotów nie miał już Jurij Moroz, który dziesięć lat później przeniósł na ekran „Podziemie wiedźm” (1990) – klasyczną powieść o eksploracji obcej planety. Dwa lata wcześniej powstała natomiast animowana „Przełęcz” (na podstawie „Osady”); Bułyczowowi nie spodobała się awangardowa forma filmu – bliska temu co robił Ralph Bakshi – ale krytycy zgodnie docenili wkład reżysera Władimira Tarasowa w ożywienie pomysłów pisarza. Skoro o twórcy postaci Alicji mowa, nie można przy okazji nie wspomnieć o innych przykładach filmowej fantastyki naukowej dla dzieci i młodszych nastolatków, która w Związku Radzieckim stała na wysokim poziomie. Kto ma wątpliwości, niech sięgnie po dylogię „W drodze na Kasjopeję” (1973) i „Spotkanie na Kasjopei” (1974) Wiktorowa, „Wielką podróż kosmiczną” (1974) Walentina Sieliwanowa (na podstawie sztuki Siergieja Michałkowa, ojca Nikity i Andrieja Konczałowskiego) bądź musicalowe „Przygody Elektronika” (1979) i „Czarodziejów” (1982) Konstantina Bromberga. Osobny nurt prezentował natomiast słynny dzięki satyrycznym komediom Gruzin Gieorgij Danielija; w latach 80. nakręcił on dwa filmy, bez których trudno byłoby sobie wyobrazić radziecką science fiction. „Łzy płynęły” (1983) to wyjątkowo gorzka baśń o ponurej sowieckiej rzeczywistości, z kolei „Kin-dza-dza!” (1986) pod płaszczykiem tragikomedii skrywa ostrą krytykę ustroju totalitarnego. Co ciekawe, w ubiegłym roku film ten doczekał się udanego animowanego remake’u – „Ku! Kin-dza-dza”, pod którym podpisali się Danielija i Tatiana Iljina. Dużo uroku mają też w sobie pochodząca z tego samego okresu fantastycznonaukowa komedia romantyczna Jakowa Segela „Kosmitka” (1984) oraz nakręcony dziesięć lat później przez Dmitrija Astrachana poetycki komediodramat – z zacięciem filozoficznym – „Czwarta planeta” (1995). Oba filmy łączy jeszcze Ziemia jako rzeczywiste miejsce akcji i fakt, że są one niemal całkowicie pozbawione efektów specjalnych. Po upadku Związku Radzieckiego kinematografia rosyjska popadła w katastrofalny kryzys, który trwał praktycznie przez całe lata 90. (i niczego nie zmieniał tu Oscar dla „Spalonych słońcem” Nikity Michałkowa). Nie mając pieniędzy, reżyserzy rezygnowali z kręcenia kosztownych filmów science fiction. Tendencję tę odwrócił dopiero Timur Bekmambetow, który udowodnił, że Rosjanie są w stanie zrealizować film fantastycznonaukowy mogący konkurować z produkcjami rodem z Hollywoodu. Przenosząc na ekran powieści Siergieja Łukjanienki („Straż nocna”, 2004; „Straż dzienna”, 2005), dał nadzieję innym. I inni poszli jego śladem. Aleksiej Fiedorczenko nakręcił „Pierwszych na Księżycu” (2005) – zrealizowaną w formie dokumentu opowieść o sensacyjnej wyprawie radzieckich kosmonautów na Księżyc, która miała miejsce jeszcze przed wybuchem Wielkiej Wojny Ojczyźnianej; Michaił Chlieborodow swoim „Paragrafem 78” (2007) dał odpowiedź na „Doom” i „Resident Evil”, Konstantin Maksimow „Zakazaną rzeczywistością” (2009) próbował skonsumować światową popularność „Matrixa”, a Aleksandr Wojtinski i Dmitrij Kisieliow „Czarną błyskawicą” (2009) udowodnili, że i kino superbohaterskie nie jest obce Rosjanom. A i to jeszcze nie wszystko. Dwie części „Mrocznego świata” wyreżyserowane przez Antona Miegierdiczowa (2010) i Olega Asadulina (2013) stanowiły swoiste rozwinięcie pomysłów z Łukjanienkowskich „Patroli”, a nowa wersja Gogolowskiego „Wija” (2014) Olega Stiepczenki ciekawie połączyła klasyczną rosyjską baśń z horrorem i fantasy. Twórcy rosyjscy przyłożyli nawet rękę do powstania fantastyczno-wojennego anime, bo tak właśnie trzeba zakwalifikować „Pierwszy oddział. Moment prawdy” (2009) Yoshiharu Ashino. Zupełnie innej, psychodelicznej próby jest natomiast fantastyka w „Generation Π” (2011) Wiktora Ginzburga, który przeniósł na ekran kultową powieść Wiktora Pielewina. Jeśli do tego dodamy jeszcze omówione wcześniej adaptacje Strugackich – „Przenicowany świat” i „Trudno być bogiem” – będziemy mieć w miarę pełny obraz współczesnego rosyjskiego science fiction. Co z niego wynika? Że, pomimo dominacji produkcji komercyjnych, nastawionych na popularność i wynikający z niej zysk, wciąż są w Rosji reżyserzy pragnący iść szlakiem wytyczonym przez Andrieja Tarkowskiego. Nawet jeśli, jak świętej pamięci Aleksiej Bałabanow w kapitalnym „Też chcę” (2012), poddają rewizji idealistyczną wizję słynnego reżysera zawartą w „Stalkerze”.
|