Porażki i sukcesy 2014Miłosz Cybowski, Karolina Ćwiek-Rogalska, Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Krystian Fred, Adam Kordaś, Jarosław Robak, Jacek Walewski, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Miłosz Cybowski, Karolina Ćwiek-Rogalska, Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Krystian Fred, Adam Kordaś, Jarosław Robak, Jacek Walewski, Konrad Wągrowski, Kamil WitekPorażki i sukcesy 2014Piotr Dobry: Tak, zupełnie niedoceniony u nas „Noe” to imponujący dowód na to, jak można zmienić katechetyczną czytankę w krwawe fantasy ku uciesze popkulturystów. Karolina Ćwiek-Rogalska: Hej, ale nie zapominajmy o tym, że „Noe” nie tyle jest ekranizacją książki – swego rodzaju – co adaptacją komiksu opartego luźno na tych kilku stronach? Jarosław Robak: Nie bardzo. Pierwszy był scenariusz, na podstawie którego najpierw zrobiono komiks, a potem film. Konrad Wągrowski: Mnie też „Noe” przypadł do gustu – lubię bardzo filmy biblijne, które odchodzą od biblijnych historii, cieszy mnie, że ktoś w gruncie rzeczy ekranizuje niekanoniczną księgę Enocha, bardzo mi się podobały różne smaczki w stylu odmienności wszystkich pokazywanych zwierząt od nam znanych, czy wielkie trąby powietrzne szalejące nad Ziemią. Szkoda, że chyba tymi tropami nie pójdzie Ridley Scott, bo jego „Exodus” zapowiada się na film dużo bardziej szkolny i grzeczny. Ale nie zmienia to faktu, że jednak w naszym głosowaniu „Noe” przepadł… FILMY ROKU
Wyszukaj / Kup Jarosław Robak: Można cynicznie skonstatować, że Putin zrobił Zwiagincewowi niezłą kampanię promocyjną – po wydarzeniach na Ukrainie „Lewiatana” obejrzało zapewne wiele osób na ogół niezainteresowanych rosyjskim kinem; pewnie też przyklepano w ten sposób oscarową nominację (która na szczęście jest w stu procentach zasadna z powodów artystycznych). Natomiast na sam odbiór filmu, przynajmniej w Polsce, polityka ostatnich miesięcy raczej nie wpłynęła znacząco: my chyba nigdy nie mieliśmy przesadnych złudzeń, co do Putinowskiej Rosji, więc z naszej perspektywy Zwiagincew nie mówi niczego zaskakującego. Za to na Zachodzie „Lewiatan” może być odkryciem. Konrad Wągrowski: Miejmy nadzieję, że będzie (kibicujecie o Oscarach jemu czy „Idzie"? :) ). Ale myślę, że i dla nas jest w „Lewiatanie” materiał do przemyśleń. Przecież w tym filmie jest nie tylko opresyjny charakter władzy, ale też ponura rola cerkwi (czy ogólnie: systemu religijnego na usługach państa), a także ciekawa przypowieść o niemożności zbudowania frontu przeciw tej opresji, o przyczynach rozpadu i atomizacji społeczności. Jarosław Robak: Sprowadzanie „Lewiatana” do roli antyputinowskiej agitki jest rzecz jasna niesprawiedliwe. Film Zwiagincewa to tak naprawdę kolejny głos w toczącej się przynajmniej od czasów Piotra Czaadajewa (a tak naprawdę to chyba od caratu Piotra I) debacie o cywilizacyjnej przynależności Rosji do Zachodu lub Wschodu. No i, niestety, w optyce reżysera wygląda to tak, że okcydentaliści ponieśli sromotną klęskę – „europejskie” i nowoczesne myślenie jest z tamtejszą rzeczywistością niekompatybilne. Ale „Lewiatan” wychodzi też poza rosyjskie konteksty, bo Kafkowski absurd w starciu z aparatem państwowym czy wątpliwe sojusze tronu i ołtarza to tematy zrozumiałe pod każdą szerokością geograficzną. Ale kibicuję „Dzikim historiom” :) Krystian Fred: Oczywiście chciałoby się sprowadzić film Zwagincewa tylko do rzeczywistości rosyjskiej. Niestety truchło Lewiatana znajdziemy i nad Bałtykiem. Zresztą wszędzie tam, gdzie homo sovieticus rządzi a wraz z nim pomniejsze sovieticuski. Reportaży o lokalnych koteriach, układach i sojuszach wójta z plebanem znajdziemy tyle, że mógłby powstać o tym cały festiwal filmowy. I choć trudno oderwać od tego filmu wzrok (nawet w nieogrzewanym kinie na skrzypiących siedzeniach gdzieś w lubuskim), seans nie należy do przyjemnych, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że jeszcze długo nie wysuszymy się po wrzuceniu do sowieckiej rzeki. Jarosław Robak: Krystian chciałby uzasadnić patologie pokazane w filmie sowieckim dziedzictwem, ale nie ma tak łatwo. Zwiagincew często podkreśla, że jedną z najważniejszych inspiracji dla „Lewiatana” była historia przedsiębiorcy ze stanu Kolorado, Marvina Heemeyera, który w 2004 roku – w odpowiedzi na represje ze strony lokalnych władz – przy pomocy buldożera zrównał z ziemią kilkanaście budynków w miasteczku Granby (w tym ratusz i dom burmistrza). Więc albo senator MacCarthy miał rację, i to komuniści doprowadzają Amerykę do upadku, albo jednak pewne problemy są uniwersalne. Krystian Fred: Przyznam się, że nie znałem historii z Heemeyerem, która rzeczywiście rzuca szersze światło na „Lewiatana”. Choć z drugiej strony, u Zwagincewa szarpanina jest z góry skazana na porażkę. W Ameryce można jeszcze zbudować transformersa i wprowadzić radykalne zmiany w zagospodarowaniu przestrzennym miasta. Mało tego. Można jeszcze zyskać miano lokalnego bohatera (oczywiście dla tych, których trawnik został nietknięty). Zakład, że za kilka lat zobaczymy film oparty na tych wydarzeniach?
Wyszukaj / Kup Kamil Witek: Wielki eksperyment, ale też wielkie zwycięstwo i kino przez duże K. Linkater trochę zadziałał tu jak dokumentalista, ale domyślam się jak musiało być mu ciężko jak i całej ekipie pożegnać się raz na zawsze z bohaterami i historią, która płynie tak swobodnie, że nie można się od niej oderwać. I to bez zwrotów akcji, dramatów i innych sztampowych zagrywek. Zresztą w „Boyhoodzie” widziałem odbicie dużej części swojego dzieciństwa, może dlatego wyszedłem z niego bardzo ukontentowany, co nie zdarza mi się zbyt często, a już na pewno nie przy niemal trzy godzinnych filmach. Grzegorz Fortuna: Mam problem z „Boyhood”, bo to chyba jedyny w tym roku film, który spotkał się z tak pozytywnymi reakcjami ze strony krytyków, a fenomenu którego kompletnie nie potrafię zrozumieć. Wszyscy piszą o tym, że jest bezpretensjonalny, że nikt tak jeszcze nie zobrazował upływu czasu (no dobra, to akurat prawda, ale trudno to uznać za wartość samą w sobie), że każdy będzie utożsamiał się z głównym bohaterem itd. Tymczasem trudno mi się pozbyć wrażenia, że to – paradoksalnie – najbardziej wykalkulowany film tego roku. Bohater jest pomyślany tak, żeby każdy mógł przelać na niego własne emocje (bo Mason w ogóle nie ma tu charakteru), a poszczególne sceny prawie zawsze odnoszą się do ważnych zjawisk popkulturowych lub politycznych – mamy więc między innymi kompletnie nienaturalną rozmowę o Facebooku i parominutowy, wzięty dosłownie znikąd, epizod poświęcony Obamie. Jak dla mnie to proste i dość tandetne wabiki na widza, który automatycznie przypomina sobie swoje emocje związane z tymi zjawiskami. Zresztą, obserwując poczynania Masona, który właściwie niczym się nie interesuje i na wszystko reaguje wzruszeniem ramion, najzwyczajniej w świecie miałem ochotę ten film wyłączyć. Jarosław Robak: To charakterologiczne niedookreślenie Masona nie tylko pozwala każdemu się z nim na jakimś etapie utożsamić, ale też współbrzmi z optymistyczną nutą kina Linklatera, że „wszystko jest jeszcze możliwe”. W ogóle lepiej chyba odbierać ten film nie jako historię tego konkretnego chłopca, ale jako rzecz o tytułowym „chłopięctwie”, o pewnej idei dojrzewania, które jest tu czasem stopniowego nasiąkania skorupki, gdy pewne rzeczy odciskają się na młodym człowieku (np. nie sądzę, że zainteresowanie – ha, jednak! – fotografią wzięło się tu zupełnie znikąd) – ale jeszcze niczego nie przesądzają. Dlatego w filmie o wiele więcej konkretów da się powiedzieć o dorosłych, nawet tych z dalszego planu, którzy egzystencjalne „sprawdzam” mają już za sobą. Nie sądzę też, żeby epizod z kampanii Obamy był tak zupełnie bezzasadny – tym bardziej, że tu ciągle wybija na powierzchnię jakiś element społecznego tła (jest i Bush, i Irak, i nawet kwestia imigrantów). Poza tym można to czytać jako element przemyślanej strategii odbrązawiania postaci „fajnego weekendowego ojca” (przystojny, kumpluje się z muzykami i jeszcze zaangażowany Demokrata!), który – zwłaszcza pod koniec filmu – już wcale taki fajny się nie wydaje. Grzegorz Fortuna: Problem w tym, że to charakterologiczne niedookreślenie jest dość prostackim chwytem, który – paradoksalnie – przekreślił w moim wypadku możliwość jakiegokolwiek utożsamienia się z Masonem. Sto razy bardziej niż z bohaterem „Boyhood” utożsamiałem się choćby z Rigganem Thompsonem z „Birdmana”, który jest niemal trzy razy starszy ode mnie i z którym de facto nie dzielę prawie żadnych problemów ani doświadczeń. Budowanie więzi widza z bohaterem polega moim zdaniem na tym, by bohater był interesujący, miał swoje wady i zalety, dążył do czegoś itd. Wtedy wystarczy jakiś jeden drobiazg, który trafi widza w odpowiednie miejsce, żeby ten zaczął się z bohaterem utożsamiać, żeby poczuł jego emocje i podświadomie porównywał je ze swoimi. Linklater idzie natomiast na łatwiznę – z głównego bohatera robi czystą kartkę, chłopaka kompletnie pozbawionego cech, który na wszystko reaguje wzruszeniem ramion; fabułę buduje z kolei tak, by składała się z wydarzeń, które są tak niekonkretne, że każdy może je połączyć ze swoimi doświadczeniami. |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Do sedna: Darren Aronofsky. Noe: Wybrany przez Boga
— Marcin Knyszyński
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
Kręgi Gwiezdnych Wojen
— Szymon Charko
Krótko o filmach: Spotkanie na pustkowiu
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Skażona utopia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Potwór i cudowna istota
— Konrad Wągrowski
Spaghetti-superbohaterstwo
— Sebastian Chosiński
Krótko o filmach: Kieślowszczyzna w pelerynce
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Zaufaj indonezyjskiej smoczycy
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Ksiądz znikąd
— Sebastian Chosiński
Ostateczny Porządek
— Kamil Witek
Skywalker na sterydach
— Konrad Wągrowski
Do sedna: Darren Aronofsky „mother!”
— Marcin Knyszyński
Przygody z literaturą
— Miłosz Cybowski
Dylematy samoświadomości
— Miłosz Cybowski
Tysiąc lat później
— Miłosz Cybowski
Europa da się lubić
— Miłosz Cybowski
Kosmiczny redaktor
— Konrad Wągrowski
Zimnowojenne kompleksy i wojskowa utopia
— Miłosz Cybowski
Powrót na „Discovery”
— Miłosz Cybowski
Odyseja kosmiczna 2001: Pisarz i Reżyser
— Miłosz Cybowski
Mniej, ale więcej
— Miłosz Cybowski
Jak drzewiej o erpegach rozprawiano
— Miłosz Cybowski