Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
85,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Najlepsze filmy I kwartału 2016

Esensja.pl
Esensja.pl
To był bardzo ciekawy kwartał, pełen interesujących filmów. Dość powiedzieć, że takie filmy jak „Deadpool” i „Brooklyn” nie załapały się na nasz „top 10” (przegrywając minimalnie). Oto więc zacna dzieciątka najlepszych filmów zimy 2016 w polskich kinach.

Esensja

Najlepsze filmy I kwartału 2016

To był bardzo ciekawy kwartał, pełen interesujących filmów. Dość powiedzieć, że takie filmy jak „Deadpool” i „Brooklyn” nie załapały się na nasz „top 10” (przegrywając minimalnie). Oto więc zacna dzieciątka najlepszych filmów zimy 2016 w polskich kinach.
WASZ EKSTRAKT:
85,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
„Zwierzogród” okazuje się nad wyraz mądrą metaforą tak współczesnej Ameryki – zafiksowanej na punkcie równości, a zarazem skonfliktowanej rasowo i klasowo, z widmem prezydentury faszyzującego Trumpa – jak i świata w ogóle, nieradzącego sobie z kryzysem migracyjnym, podstawowymi prawami człowieka, problemem ksenofobii. Niekiedy padające z ekranu aluzje tyczą się symultanicznie skali lokalnej i globalnej, jak wtedy gdy bohaterowie trafiają do niebezpiecznej dzielnicy na wzór nowojorski, ale rządzonej przez gang rosyjskich białych niedźwiedzi. Czasem kontekst jest wyłącznie amerykański – w jednej ze scen Judy poucza pokojowo nastawionego drapieżnika, że tylko króliki mogą się wzajemnie nazywać „słodziakami”. Pojawiają się także, co wciąż niezwykłe u Disneya, podteksty o sytuacji mniejszości seksualnych. I już nie tak subtelnie, aczkolwiek nie bez wdzięku podjęte zagadnienie kuriozalnego strachu prawicowców przed „mniejszością rządzącą większością”. Twórcy uwznioślają rolę grup nieuprzywilejowanych, propagują pracę u podstaw i sprawiedliwość ekonomiczną, piętnują biurokrację i nadużycia władzy. Zostawiając już zaś na boku ważkie kwestie polityczne, społeczne, kulturowe, nie można nie zauważyć, że „Zwierzogród” to również świetny… kryminał. Może nie od razu „Chinatown”, do którego w pewnym momencie nawiązuje (jak i do „Ojca chrzestnego” czy „Breaking Bad”), niemniej tak udanego króliczego kina noir nie było przynajmniej od czasu „Kto wrobił królika Rogera?”. Poważnie – są tu sceny zaskakująco mroczne, choć dominuje jednak kolorowy frenetyzm à la „Lego przygoda” i rodzice kilkulatków, o ile nie wyjątkowo nadwrażliwych, nie mają się czego obawiać.
WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
„Big Short” jest zaskakująco szalony jak na film o facetach w garniturach. McKay doskonale wie, że aby dotrzeć do masowego widza, musi być jednocześnie pedagogiem i cyrkowcem; w tym samym czasie wykładać ekonomię i żonglować płonącymi pochodniami. Na przewodnika po świecie finansjery wybiera więc granego przez Ryana Goslinga Jareda Vennetta (pierwowzorem postaci był niejaki Greg Lippman): wysmarowanego samoopalaczem cynika, który co chwilę burzy czwartą ścianę i – niczym Kevin Spacey w „House of Cards” – zwraca się wprost do widza, by skomentować, co się przed chwilą właściwie stało. Kwestie wymagające obszerniejszych wyjaśnień są dodatkowo wykładane przez występujących w małych rólkach celebrytów. Nie przejmujcie się więc, jeśli nie wiecie, czym jest syntetyczne CDO albo na czym polega kredyt subprime – w kluczowym momencie, za pomocą zgrabnej metafory, wytłumaczy wam to Margot Robbie albo Selena Gomez. Choć na pierwszy rzut oka w „Big Short” nic do siebie nie pasuje, całość jest niezwykle spójna i sensowna. Klasyczny tok opowieści zastępuje tu po prostu narracja rodem z Youtube’a, która rządzi się swoimi prawami: audiowizualne wstawki, pojawiające się znikąd gwiazdy telewizji czy otwierające kolejne rozdziały cytaty są tu równie ważne, jak pchana przez bohaterów fabuła. Z tych fragmentów, strzępów i notatek na marginesie wyrasta jednak bardzo spójny – i przy okazji całkiem przerażający – obraz potwora pożerającego własne dzieci; napędzanego chciwością i głupotą systemu finansowego, który może doprowadzić do ogólnoświatowej tragedii, jeśli tylko kierujące nim osobistości będą miały odpowiedni talent do wyciszania moralności kolejnymi zerami na koncie.
WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Tom McCarthy nie ma reżyserskiego pazura Alana J. Pakuli i nie jest w stanie wykreować podobnie gęstej atmosfery, zaś między aktorami – choć z osobna wszyscy, z Markiem Ruffalo na czele, wypadają wyśmienicie – nie iskrzy jak w duecie Redford-Hoffman. Ale to wciąż element tego samego folkloru, kontynuacja tej samej amerykańskiej sagi. Zastępca redaktora naczelnego „Boston Globe”, Ben Bradlee Jr. (John Slattery), to syn Bena Bradlee z „Washington Post”, którego we „Wszystkich ludziach prezydenta” odgrywał Jason Robards. Na nieco mniejszą siłę rażenia „Spotlight” składa się zresztą nie tylko różnica w talencie twórców, ale i specyficzny zeitgeist. Film przedstawiający kulisy afery Watergate powstał niemal zaraz po niej, natomiast na film o nadużyciach seksualnych w archidiecezji bostońskiej czekaliśmy kilkanaście lat. Temat pedofilii w Kościele zdążył przez ten czas – co stanowi w sumie przykrą refleksję – mocno spowszednieć. McCarthy musi mieć tego świadomość, a mimo to – za co należy mu się szacunek – nie próbuje sztucznie podkręcać dramaturgii, nie demonizuje sprawców, nie stawia lukrowanego pomnika reporterom. Proponuje obraz dużo bardziej złożony, niż należałoby się po tabloidowym temacie spodziewać. W jeszcze większym stopniu niż filmem piętnującym grzechy Kościoła, jest „Spotlight” filmem o grzechu zaniechania w ogóle. Nie kamienuje z mściwą satysfakcją czarnych charakterów, tylko zwraca uwagę na całą galerię tych szarych. Winni są kościelni hierarchowie, świeccy prominenci, szeregowi wierni, sprzedajni prawnicy, opieszali dziennikarze, my wszyscy. Może i demony budzą się, gdy rozum śpi, ale przejmują inicjatywę dopiero wtedy, gdy dobrzy ludzie odwracają wzrok.
WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
„Pokój” jest jednym z tych filmów, które mają tytuł skromny, ale idealnie odpowiadający treści. Dramat matki i syna, żyjących w zamknięciu i totalnym niemal odosobnieniu, rozgrywa się bowiem w specyficznej, zamkniętej przestrzeni. Nagrodzona Oscarem Brie Larson jako matka i fenomenalny młody aktor Jacob Tremblay w roli jej syna Jacka błyszczą w tej skromnie napisanej fabule – na uwagę zasługuje także błyskotliwy sposób nakręcenia filmu. Praca operatora Danny’ego Cohena zasługuje tutaj na ogromne wyrazy uznania. Nagromadzenie tych przymiotników nie jest w opisie nieuzasadnione. Cohen czyni z niewielkiej przestrzeni cały świat – tym bowiem tytułowy pokój jest dla młodego Jacka. Poruszanie się w tak ciasnej przestrzeni, by pokazać, jak zmieniają się jej rozmiary w zależności od tego, kto patrzy – oddając równocześnie nastoje dwójki bohaterów – nie mogło być sprawą łatwą. Film dopuszcza nas do intymnego wręcz kontaktu ze swoimi bohaterami – nie epatując równocześnie zbędnym naturalizmem i wymykając się pokusie grania na najprostszych emocjach. Rzecz warta zobaczenia, dopracowana w detalach.
WASZ EKSTRAKT:
55,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Jak u Felliniego, symbolizująca nieskończoność i doskonałość cyfra w tytule nowego filmu Tarantino odnosi się do ilości pozycji w filmografii, jak i do samej drogi twórczej. Po zgoła romantycznym „Django” reżyser zmienia tonację i wraca do korzeni. „Nienawistna ósemka” to dowód na to, że przez dwie dekady z górką kino niedoścignionego mistrza kreatywnego recyklingu znacznie wyewoluowało technicznie i zarazem pozostało niezmienne w swej istocie. Mało kto z Fabryki Snów mógłby sobie pozwolić na trzygodzinny film oparty nie na spektakularnych efektach, jak u Jamesa Camerona, tylko na dialogach, do tego umiejscowiony w jednej lokacji. Mało kto byłby w stanie namówić Ennio Morricone do napisania pierwszej ścieżki dźwiękowej do westernu od czterdziestu lat, mimo że legendarny kompozytor zarzekał się, że już nigdy tego nie zrobi. Mało kto uzyskałby fundusze na nakręcenie filmu na taśmie Ultra Panavision 70, użytej ostatnio w 1966 roku przy „Chartumie” z Charltonem Hestonem. Najważniejsze jednak, że to wszystko nie są tylko fanaberie dużego dzieciaka, ciekawostki w służbie pustej ornamentyki. Quentin wie, co robi. Buduje swoje ulubione tematy zemsty, przemocy, rasy. Jak w „Django” i „Bękartach…”, tak i tutaj twarde fakty historyczne reżyser traktuje jak budulec własnej mitologii, krwawej fantazji oddającej sprawiedliwość ofiarom. Katartyczna moc eksploitacji znów działa – tak w fabule, jak na sali kinowej.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Filmy Giorgosa Lanthimosa to męczarnia. Surowy klimat wnikliwej obserwacji w kombinacji z ciężką grecką aurą sprawiają, że widz piasek pod oczami czuje od pierwszego kadru. Toczy walkę, nierzadko poddaje się, ale jeśli dotrwa do końca, prosi o powtórkę. Z „Homarem” jest podobnie. Lanthimos wygrywa już na etapie filmowego konceptu. Oto bowiem David (Colin Farrell łatwy do pomylenia z naturszczykiem), porzucony przez żonę trafia do ośrodka gdzie ma 45 dni na znalezienie nowej miłości. Jeśli do tego czasu dalej pozostanie samotny, zostanie zamieniony w wybrane przez siebie zwierzę i będzie kontynuować życie na łonie natury z szansą na odnalezienie swojej drugiej połówki, lecz już bez tak ścisłych ograniczeń czasowych. Cały proces z resztą przypomina leniwe wakacje w ekskluzywnym kurorcie – golf, runda na strzelnicy, basen i wieczory zapoznawczo-taneczne. Miłość ma tu wymiar wręcz namacalny i materialny, możliwy do uchwycenia pod szkiełkiem i okiem. Dlatego w jej szukaniu bardziej liczą się charakterystyczne cechy wspólne jak kulenie, krótkowzroczność, krwawienia z nosa czy znajomość niemieckiego, niż chemia między kochankami. Same uczucie sprowadzane jest do czysto fizycznego aktu, wręcz emocjonalnej prostytucji i fikcji. Bo jak mówi jeden z bohaterów, nie ma dylematu w tym co lepsze – bieganie po łąkach i polach w obawie przed myśliwymi, czy od czasu do czasu rozkwaszenie sobie nosa.
WASZ EKSTRAKT:
65,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
„Creed” burzy status quo już samym tytułem. To film powstały na styku trzech wartości: hollywoodzkiego crowd-pleasera, kina niezależnego oraz nowej fali afroamerykańskiego rewizjonizmu. Symboliczne przekazanie pałeczki przez Sylvestra Stallone’a, który schodzi na drugi plan aktorski, ale także po raz pierwszy nie figuruje jako scenarzysta, nie jest jedynie zmianą warty w obrębie cyklu, lecz również odpowiedzią na przemiany demograficzne w Stanach.
Reżyser Ryan Coogler znalazł sposób, by młodego Adonisa Creeda uczynić postacią pasującą zarówno do uniwersum Rocky’ego, jak i do realiów „Fruitvale Station”, swojego głośnego debiutu sprzed trzech lat. Z Oscarem Grantem z tamtego filmu łączy Adonisa nie tylko osoba fantastycznego aktora Michaela B. Jordana, ale cały zestaw kulturowo-społecznych obciążeń, ze samospełniającym się proroctwem na czele
WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Twórca „Daleko od nieba” konsekwentnie kroczy obraną ścieżką. „Carol” ogląda się jak odnaleziony po latach melodramat wyprzedzający obyczajowo swoją epokę, przez co odesłany na półkę na mocy Kodeksu Haysa. Mistrz new queer Cinema bezbłędnie zestroił talenty operatora Edwarda Lachmana, scenografki Judy Becker, kostiumolożki Sandy Powell, kompozytora Cartera Burwella. Cała ekipa celebruje melancholię z gracją wytrawnego jazzbandu, choć bez egzaltacji. O ile „Daleko od nieba” stanowiło oficjalny hołd dla melodramatów Douglasa Sirka, o tyle „Carol” robi krok w stronę naturalizmu. Kolorystyka jest przygaszona, utrzymana w odcieniach chłodnej żółci i zieleni. Muzyka – przejmująca, ale nienachalna. Poszczególne kadry przywodzą na myśl malarstwo Edwarda Hoppera – pomyślcie o tych wszystkich samotnych kobietach przy kawiarnianych stolikach, w pustych pokojach, skulonych na skraju łóżek, wpatrzonych martwo w bliżej nieokreślone punkty. Carol jest jedną z nich. Czy raczej: była – przed spotkaniem Therese.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
W jednym z wywiadów udzielonych po otrzymaniu nagrody w Cannes László Nemes wyjawił, że kręcąc swój reżyserski pełnometrażowy debiut, w dużej mierze inspirował się nakręconym trzy dekady wcześniej legendarnym wojennym dramatem Elema Klimowa „Idź i patrz”. I rzeczywiście, jest w „Synu Szawła” przerażająca scena, która jednoznacznie kojarzy się ze wspomnianym arcydziełem kinematografii radzieckiej. Poza tym Węgier oparł swoją historię na faktach. Prawdziwa jest sekwencja, w której więźniowie starają się na zdjęciach udokumentować popełniane przez nazistów zbrodnie (takowe wykonano w sierpniu 1944 roku), jak i bunt w krematorium (do którego doszło dwa miesiące później). O sile dzieła Nemesa decyduje jeszcze jeden element – nietypowy sposób realizacji. Zdjęcia kręcone są z ręki, kamera najczęściej podąża za głównym bohaterem, widzimy więc przede wszystkim jego plecy i kontury głowy. Pole widzenia tego, co dzieje się dokoła niego, zostaje zawężone, na dodatek kadry są nieostre. Dzięki temu węgierski reżyser może uniknąć epatowania obrazami nieludzkich zbrodni, choć są one oczywiście na tyle zarysowane, że wystarczy, aby wrażliwszy widz przeżył traumę. Wybierając się do kina, warto pamiętać, że mamy do czynienia z obrazem znacznie różniącym się od „Pianisty” czy „W ciemności”; w „Synu Szawła” László Nemes postawił bowiem na skrajny naturalizm. Seans może tym samym sprawić potworny ból.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Tym razem Coenowie proponują screwball comedy opartą luźno na biografii Eddiego Mannixa, prominentnej postaci hollywoodzkiej Złotej Ery, producenta z ramienia studia MGM. Mannix, prywatnie kobieciarz i damski bokser, zapisał się w historii branży jako jej najbardziej efektywny „fixer” – czyli „załatwiacz”, „naprawiacz”. Wyplątywał gwiazdy z różnorakich tarapatów, podrasowywał fakty z ich życia na użytek prasy plotkarskiej, prokurował lub unieważniał małżeństwa, zamykał usta ofiarom gwałtów, nie cofał się nawet przed tuszowaniem największych zbrodni, jak morderstwo George’a Reevesa, pierwszego odtwórcy Supermana. W sumie mało komiczny życiorys. I tu wkraczają bracia Coen z pierwszorzędnym metażartem. Wykorzystując narzędzia kinematografii, która w samą naturę ma wpisane koloryzowanie, „naprawiają” cefałkę zawodowego „naprawiacza”. Niezawodny operator Roger Deakins, dyrektor artystyczna Dawn Swiderski i reszta ekipy technicznej reprodukują stare Hollywood tak, że budzi jednocześnie uśmiech i nostalgię. Perfekcyjna, jak to zwykle u Coenów, jest obsada. Wyróżniają się Alden Ehrenreich w roli śpiewającego kowboja, Ralph Fiennes jako reżyser kina artystycznego, Scarlett Johansson odgrywająca postać wzorowaną na pływaczce Esther Williams, gwieździe aqua-musicali, Channing Tatum stepujący niby Gene Kelly, Tilda Swinton parodiująca w podwójnej roli legendarne redaktorki hollywoodzkich rubryk towarzyskich – Heddę Hopper i Louellę Parsons. Cud, miód i celuloid.
koniec
22 kwietnia 2016

Komentarze

22 IV 2016   13:03:34

Co wy w tej Esensji z tymi animacjami??? Co ranking to wygrywa animacja. Zróbcie oddzielne zestawienie animacji i przestańcie męczyć kota

24 IV 2016   10:30:48

Yeah! Animacje rządzą! Suck it, Ugluk!

11 IX 2016   14:10:24

Inne filmy z pierwszego kwartału warte uwagi:
Pitbull. Nowe porządki
Sekret w ich oczach
Ojcowie i córki
Moje córki krowy
Planeta singli
Fúsi
Wstrząs
El Clan
Cuda z nieba

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Z filmu wyjęte: Bo biblioteka była zamknięta
Jarosław Loretz

15 IV 2024

Co zrobić, gdy słyszało się o egipskich hieroglifach, ale właśnie wyłączyli prąd i Internetu nie ma, a z książek jest tylko poradnik o zarabianiu pieniędzy na kręceniu filmów, i nie za bardzo wiadomo, co to te hieroglify? No cóż – właśnie to, co widać na obrazku.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Gdzie są naziści z tamtych lat?
Sebastian Chosiński

9 IV 2024

Barbara Borys-Damięcka pracowała w sumie przy jedenastu teatralnych przedstawieniach „Stawki większej niż życie”, ale wyreżyserować było jej dane tylko jedno, za to z tych najciekawszych. Akcja „Człowieka, który stracił pamięć” rozgrywa się latem 1945 roku na Opolszczyźnie i kręci się wokół polowania polskiego wywiadu na podszywającego się pod Polaka nazistowskiego dywersanta.

więcej »

Polecamy

Bo biblioteka była zamknięta

Z filmu wyjęte:

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Taśmowa robota
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż twórcy

Niedoczarowana
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

Szalone lata 60.
— Piotr Nyga

Demiurg
— Konrad Wągrowski

Żmije
— Jarosław Robak

Postacie z gier w pogoni za szczęściem
— Konrad Wągrowski

Wakanda w moim sercu!
— Sebastian Chosiński

Jest gdzieś, lecz nie wiadomo, gdzie…
— Agnieszka ‘Achika’ Szady

6. Konkurs na Recenzję Filmową: Tragedia bez katharsis
— Dariusz Kankowski

NajAmerican Film Festival 2017
— Jarosław Robak, Kamil Witek

Esensja ogląda: Listopad 2017 (2)
— Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.