Czy błyskotliwość scenariusza poznaje się po skarpetkowych dialogach? Czy Condon może się podobać? Czy Massive Attack się powtarza? Czy wrzeciono z penisem może być dylematem dla felisów? Czy naprawdę nie ma złych psów? W dzisiejszym odcinku: „Człowiek Pies”. Piotr Dobry ocenił film na 80%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 90%.
Czy błyskotliwość scenariusza poznaje się po skarpetkowych dialogach? Czy Condon może się podobać? Czy Massive Attack się powtarza? Czy wrzeciono z penisem może być dylematem dla felisów? Czy naprawdę nie ma złych psów? W dzisiejszym odcinku: „Człowiek Pies”. Piotr Dobry ocenił film na 80%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 90%.
Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego.
Louis Leterrier
‹Człowiek Pies›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Człowiek Pies |
Tytuł oryginalny | Danny the Dog |
Dystrybutor | Monolith |
Data premiery | 15 lipca 2005 |
Reżyseria | Louis Leterrier |
Zdjęcia | Pierre Morel |
Scenariusz | Luc Besson, Robert Mark Kamen |
Obsada | Jet Li, Morgan Freeman, Bob Hoskins, Kerry Condon, Phyllida Law, Alain Figlarz |
Muzyka | RZA, Massive Attack |
Rok produkcji | 2005 |
Kraj produkcji | Francja, Hong Kong, USA, Wielka Brytania |
Czas trwania | 102 min |
WWW | Strona |
Gatunek | akcja, thriller |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Piotr Dobry: Właściwie nie wiem, dlaczego wybrałem „Człowieka Psa”. Obydwaj do francuskiego kina stosunek mamy raczej chłodny, a gdy jeszcze w sprawę zamieszany jest „obecny” Besson… Ostatnie dokonania Jeta Li też nas nie powaliły, Ciebie w szczególności, bo nawet „Hero” Ci się nie podobał… Cóż, szczerze mówiąc, nie oczekiwałem po tym filmie niczego dobrego. No, może trochę zastanawiał mnie udział aktora tej klasy, co Freeman, ale tak poza tym, spodziewałem się standardowej kopanki, może nawet mniej niż przeciętnej, bo trailer sugerował kopankę z ambicjami, a to zazwyczaj nie kończy się dobrze… Teraz, po seansie, oddycham jednak z ulgą. Mile się rozczarowałem. Bardzo mile. Ty też?
Bartosz Sztybor: Z kina francuskiego nie lubię tylko komedii i ostatnich produkcyjniaków zrobionych właśnie przez „Beszamela”. Ogólnie kinematografię znad Sekwany wspominam raczej przyjemnie. Ale wracając do „Człowieka Psa” – i ponownie po „Team America” omawiamy film beznadziejnie przetłumaczony – to na dzień dzisiejszy najlepszy film akcji 2005 roku.
PD: Co akurat, w tym najsłabszym jak na razie od wielu lat roku filmowym, nie było trudne. Na swoim polu „Człowiek Pies” nie ma żadnej konkurencji, a ogólna kondycja kina pozwala nawet zaliczyć go nie tylko do najlepszych filmów akcji, ale do najlepszych filmów AD 2005 w ogóle. Co do tłumaczenia zgoda, choć nie widzę tu niczego sensownego w zamian. Ciesz się, że nie „Pies Danny”. Najlepszym wyjściem byłoby pozostawić oryginalny tytuł, ale sam wiesz jak to jest. To temat na osobny odcinek.
BS: Nie ma co uzależniać sukcesu „Danny’ego” od mierności roku. Jestem pewien, że z łatwością obroniłby się każdego poprzedniego roku. Odnośnie tytułu, to może nie „Pies Danny”, ale już „Danny Psisko” podoba mi się bardzo. „Człowiek Pies” to albo kiczowaty horror o obleśnym potworze albo futurystyczno-socjalny dramat o ludziach zapładniających psy, by ocalić wymierający gatunek homo (chociaż w kilku procentach).
PD: Albo komiksowa rzecz o nieśmiałym chłopaku ukąszonym przez radioaktywnego psa, dzięki czemu zyskuje zdolność warczenia na przeciwników i srania im w ogródkach. Albo biografia Snoop Dogga. Ale nie bawmy się w wyliczankę, czym „Człowiek Pies” mógłby być, tylko pogadajmy o tym, czym jest. Jaki element według Ciebie najbardziej zadecydował o jego świetności?
BS: REALIZM. Oglądałem dużo kopanek i innych filmów z serii „wryjgo”. Ale dopiero „Człowiek Pies” w tak świetny sposób pokazał ruch, ciosy, efekty uderzeń podczas walki.
PD: Ruchy, odgłosy rzeczywiście bardzo realistyczne, sprawiające wrażenie, jakby naparzali się naprawdę. Ale już ciosy nie zawsze – trochę tu było kopniaków w klatę, po których postaci leciały 10 metrów dalej. No ale jednak, na szczęście, nie jest to z pewnością „Ong-Bak” – sceny bardziej czy mniej realistyczne, ale zawsze miód dla oczu.
BS: Widać było dzikość i szorstkość każdego ciosu. To nie były wyuzdane erotycznie kopniaki Van Damme’a czy dubbingowane nunchaku Bruce’a Lee. Tu widać prawdziwą uliczną napieprzankę w stylu „ubliżył, dostał, przeprosić raczył”.
PD: Hm, aż tak bym nie przesadzał. Faktycznie trudno byłoby spośród naparzanek ostatniej dekady znaleźć coś tej jakości, ale „Kickboxer” np. też był dziki i ostry, a i o „Wejściu smoka” nie powiem złego słowa. Dobre, mocne kino – racja, ale żeby od razu klasyk?
BS: W moim prywatnym zestawieniu zarówno klasyk, jak i film kultowy. Ale nie łudzę się, że zostanie w pamięci widzów dłużej niż kamienie w woreczkach żółciowych.
PD: Ja też do tego filmu na pewno powrócę nie raz, jednak do ścisłej czołówki się nie łapie. Akcja akcją, ale to nie byłby ten sam film bez takiej a nie innej fabuły. Prostej jak nogi Szarapowej, ale ładnej. Zgodzisz się z tymi, co twierdzą, że to po prostu remake „Leona zawodowca"?
BS: Ludzie mówiący, że „Człowiek Pies” to remake „Leona”, albo nie oglądali „Człowieka…” albo przegapili „Leona”.
PD: To nie mówili ludzie, tylko krytycy filmowi. Zważając na to, że w kinie mamy tylko osiem podstawowych rodzajów opowieści, co czwartą premierę można by traktować jako remake poprzedniej. Jeśli już miałbym z czymś porównywać, bliżej „Danny’emu” na pewno do modelu historii a la „Tarzan” czy „Kaspar Hauser” niż „Leon”.
BS: I tutaj muszę Ci przybić ogromnego piątala, bo mam identyczne skojarzenia. Niestety, krytycy to ograniczone bubki. Chociaż plakatowy cytat amerykańskiego pismaka jest dla mnie genialny – „Rain Man w wersji hardcore”. Miodzio.
PD: Niezłe porównanie, fakt. Mimo że aktorsko to jednak dwie zupełnie inne klasy. Co prawda Jet Li jest zaskakująco przekonywujący, Hoskins świetny w roli czarnego charakteru, a Freeman jedzie na swym stałym, mistrzowskim poziomie, ale materiał nie stawia wysokich wymagań. Wiesz, trochę mi tu zabrakło jakiegoś błyskotliwego tekstu, jakiegoś dialogu w stylu gadki Eastwooda z Freemanem o skarpetkach z „Million Dollar Baby”. Takich aktorów powinno się wykorzystać na maksa!
BS: No nie było tutaj wiwisekcji stanu psychiki człowieka izolowanego od cywilizacji i społeczeństwa. Sama przemiana Danny’ego to też jakiś niedosyt. Ale postać grana przez Hoskinsa to dla mnie kreacje prawie genialna. To powrót Boba do wielkiego kina. Koleś zagrał z prawdziwą klasą. O wyróżnieniu Akademii nawet nie wspominam, ale taka nagroda MTV na pocieszenie by się przydała. Biedny Hoskins ostatnio musiał się przecież męczyć w polskiej płyciźnie z Eskimosami w tytule.
PD: Powrót do wielkiego kina? E tam. To zawsze był cholernie nierówny aktor, łapiący się czego popadnie. Teraz też po, bardzo dobrym, przyznaję, występie w „Człowieku Psie”, pognał od razu na plan tego badziewnego sequelu „Maski”. A na nagrodę MTV jest o jakieś 40 lat za stary…
BS: Człowieku, na ostatniej gali nagrodę dostał Dustin Hoffman. I takiej szopki (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) nie odstawił nawet duet Chris Rock/Adam Sandler. Sequel „Maski” aż taki badziewny nie był, a jak już, to na pewno nie zasługa całkiem poprawnego Hoskinsa, tylko żałosnego Kennedy’ego.
PD: Nie oglądałem gali MTV, ale mówię o tym, co dominuje, nie o wyjątkach. I to, że Hoskins był całkiem poprawny w „Dziedzicu Maski”, to oczywiste, jaki niby miał być? Tyle że o klasie aktora świadczy nie tylko to, jak gra, ale też to, w czym gra. Freemana, Hackmana czy Washingtona siłą byś na plan takiej komedii nie zaciągnął.
BS: Ale i oni mieli na sumieniu wpadki nawet większe niż „Dziedzic…”. No ale zgadzam się, Hoskins nawet nie zdołałby im naskoczyć.
PD: Wpadki tak, ale nie połowę filmografii. Dobra, zostawmy Boba, bo chciałbym zamienić słowo o pannie o dość frywolnie brzmiącym nazwisku Condon. Krótko: nie podobała mi się. Że fizycznie to pół biedy, ale w roli optymistycznie nastawionej do świata Victorii była po prostu zbyt oschła, zimna, jakby siląca się na radość. No i za staro wyglądająca jak na uczennicę z aparatem korekcyjnym na zębach.
BS: Tutaj niestety nie dotrzymam Ci kroku. Patrząc na Condon nie szalałem z pożądania, ale żebym miał jakieś negatywne odczucia? Nie bardzo. Mizerna wersja Cecile de France i tyle.
PD: A ja się upieram, że do tej roli bardziej by pasował ktoś w wieku Natalie Portman z „Leona”. I z tym wdziękiem.
BS: W 80%-tach filmów zawsze znajdzie się kogoś, kto by lepiej pasował do danej roli.
PD: Ale ja nie twierdzę, że jest to tragiczny przypadek typu Kirsten Dunst w „Spider-Manie”. Po prostu z inną, bardziej dziewczęcą aktorką, ten film mógłby być jeszcze lepszy. Nooo… może i się trochę czepiam, ale warto wytknąć wady, skoro tak tu ich niewiele.
BS: Może nie wadą, ale na pewno ogromnym zawodem jest słabsza niż zwykle muzyka Massive Attack.
PD: Dokładnie to miałem właśnie powiedzieć. Dobre tło w filmie, ale oddzielone od obrazu w ogóle się nie sprawdza. Wymiękłem już po paru kawałkach soundtracku.
BS: Wszystko na jedno kopyto. Rażące straszliwą sterylnością i brakiem żywych instrumentów. Szczególnie, jeśli ma się w pamięci „100th Window” z Sinnead O’Connor.
Kto zamawiał hot doga?!
PD: Albo „Teardrop” z Portishead czy „I against I” z Mos Defem. Massive Attack według mnie najlepiej sprawdza się w kolaboracjach. Sami bywają niestety, jak już słusznie zauważyłeś, strasznie powtarzalni.
BS: W ogóle największe sukcesy zdobywali mając u swojego boku Tricky’ego. „Teardrop” to nie feat z Portishead.
PD: Jak nie, jak tak? Mam przecież taki kawałek. Od Ciebie zresztą, więc też musisz mieć.
BS: To kawałek z Elizabeth Fraser, która kiedyś chyba singsongowała w Portisach, ale w czasie „Teardrop” grała w innym zespole już.
PD: Aha.
BS: Piotrze, jeszcze na koniec chciałbym Ci zadać pytanie. Czy uważasz, że Besson się odrodzi, czy może to tylko odruch warunkowy mózgu, a serce już dawno umarło?
PD: Mając na uwadze, że ostatnio produkuje 15 filmów rocznie, może mieć trudności z odrodzeniem. Jakoś mnie ten jego zapowiadany na przyszły rok, animowany „Arthur and the Minimoys”, niespecjalnie rusza. Ale akurat scenariusz „Danny’ego” jest ok. Podoba mi się uniwersalna, pozwalająca na dowolne interpretacje wymowa tego filmu. Ja np. w kontekście ostatnich światowych wydarzeń tłumaczę sobie tę oczywistą przesłankę „Nie ma złych psów, są tylko źli właściciele” na „Nie ma złych narodów, są tylko źli przywódcy”. Proste, fajne, bezpretensjonalne i oby więcej takich, miast pseudointelektualnych knotów pokroju „Jedwabnej opowieści”.
BS: Gdyby wrzeciono z „Jedwabnej opowieści” miało penisa i to ono okazałoby się ojcem dziecka bohaterki, zapewne inna byłaby Twoja śpiewka.
PD: Takie dylematy zostawiam pięciogwiazdkowym felisom. My, twardziele, czytelnikom Esensji polecamy „Człowieka Psa”, który na więcej niż trzy gwiazdki w Wyborczej nie ma co liczyć, ale to chyba dla każdego szanującego się kinomana mało istotne? Ważne, że to kawał dobrego gówna. Kawał dobrego psiego gówna. O pieskim życiu.
BS: Tak jest. Wielgachne gorące gówno z mizernej, żylastej pieskiej dupy, czarnuchi!
PD: Weź nie przeginaj, bo jeszcze zarząd się wkurwi. Mój kolega chciał powiedzieć, drodzy czytelnicy, że gorąco poleca „Człowieka Psa”. Na pogodę pod psem to pozycja wręcz idealna. Na dobrą pogodę zresztą też.
BS: Już nie krytykuj tego zarządu, bo wyjdzie, że żyjemy z nimi jak pies z kotem.
PD: Nie no, żartowałem. Z zarządem jest sztama. Pies z kulawą nogą się nie zainteresuje naszymi tekstami, ale zarząd zawsze.
BS: Jak mawiał Tom Waits: „Musisz być cały czas w ruchu. Przecież jeszcze żaden pies nie obsikał jadącego samochodu”.
PD: Myślę, że Jet Li by to potrafił.
BS: Tak. W kategorii psich filmów „Człowiek Pies” to naprawdę wysoka półka.
PD: W końcu nie bez powodu reżyserię powierzono Le… terrierowi.