Nie nadążamy już trochę za kolejnymi rebootami „Spider-Mana” i tak w sumie to kolejnego spodziewamy się za jakiś rok. Na razie jednak wygląda na to, że było warto do Pająka wracać, bo „Homecoming” to kawał dobrej rozrywki.
Dobry i Niebrzydki: Ferris Bueller kontra Władysław Frasyniuk
Nie nadążamy już trochę za kolejnymi rebootami „Spider-Mana” i tak w sumie to kolejnego spodziewamy się za jakiś rok. Na razie jednak wygląda na to, że było warto do Pająka wracać, bo „Homecoming” to kawał dobrej rozrywki.
Jon Watts
‹Spider-Man: Homecoming›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Spider-Man: Homecoming |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 14 lipca 2017 |
Reżyseria | Jon Watts |
Zdjęcia | Salvatore Totino |
Scenariusz | Jonathan M. Goldstein, John Francis Daley, Jon Watts, Christopher D. Ford, Chris McKenna, Erik Sommers |
Obsada | Robert Downey Jr., Marisa Tomei, Tom Holland, Donald Glover, Jon Favreau, Martin Starr, Michael Keaton, Logan Marshall-Green |
Muzyka | Michael Giacchino |
Rok produkcji | 2017 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | Marvel Cinematic Universe, Spider-Man |
WWW | Polska strona |
Gatunek | akcja, familijny, przygodowy |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Piotr Dobry: Przyznam ci się uczciwie, że w tym wspaniałym jak dotąd roku filmowym, gdy co tydzień chwalimy kolejny nowy obraz z bieżącego repertuaru, miałem przeczucie, a być może nawet chęć, by to właśnie „Spider-Man: Homecoming” okazał się tytułem, który zgodnie objedziemy od góry do dołu. Bo szesnasty odcinek Marvel Cinematic Universe, bo kolejny reboot, przychodzący do nas ledwie trzy lata po drugim „Niesamowitym Spider-Manie” Webba. No ile można! Po czym okazuje się, że owszem, wciąż można, i choć mam do nowego „Spideya” pewne zastrzeżenia, to jednak film pod wieloma względami pozytywnie mnie zaskoczył. A ciebie?
Konrad Wągrowski: Nie powiem, że zaskoczył, bo pozytywne opinie o nim docierały do mnie już wcześniej, natomiast okazał się być dużo lepszą rozrywką, niż się spodziewałem, powstrzymując z pewnością trend spadkowy dla marvelowskiego kina. I o dziwo udało się to bez jakichś ekwilibrystyk, nowych formuł, wywracania schematów, burzenia przyzwyczajeń. Udało się na zasadzie nakręcenia kina lekkiego i dowcipnego.
PD: Najbardziej mi zaimponowało, że twórcy nowego „Pająka” zdają się dużo lepiej niż poprzednicy rozumieć, że „Spider-Man” jest opowieścią nie tyle o superbohaterze w masce, ile o nastolatku skrytym za maską, zwykłym chłopaku z sąsiedztwa. Wybór reżysera nie mógł być przypadkowy – Jon Watts jakiś czas temu zaprezentował w „Cop Car”, jak pod płaszczykiem rutynowego thrillera z Kevinem Baconem uwznioślić mit chłopięctwa. Właśnie tak należało zrobić „Pająka": jak komedię Johna Hughesa w kamuflażu typowego Marvela. Mogę się spierać, czy Tom Holland jest najlepszym ekranowym Spider-Manem z dotychczasowych, ale pozostaje dla mnie kwestią bezdyskusyjną, że jest najlepszym Peterem Parkerem.
KW: Przyznam się szczerze, że akurat opowieści o Spider-Manie należały do najmniej mnie zajmujących – i mówię tu zarówno o komiksach, filmach z Tobeyem Maguire′em czy Andrew Garfieldem. Nie wiem, może przez dość dziwne supermoce, jakie posiada bohater, a może przez ciągle powtarzający się schemat „zahukany nastolatek – ugryzienie radioaktywnego pająka – supermoce = śmierć wuja – z wielką mocą przychodzi wielka odpowiedzialność”.
PD: Podejrzewam, że to w dużej mierze kwestia pokoleniowa. Ja co prawda w późniejszych latach zwróciłem się w kierunku DC, w tym głównie Batmana, ale całe dzieciństwo to właśnie Spidey. Miałem dziewięć lat, gdy legendarny TM-Semic wypuszczał pierwszy w Polsce zeszyt – i był to właśnie zeszyt z Pająkiem. Więc wiesz, pierwszy amerykański komiks w łapach, pierwszy poznany superbohater, w dodatku w cywilu zwykły nastolatek chodzący jeszcze do szkoły – z kimś takim łatwo było się identyfikować, na pewno łatwiej niż z Thorgalem czy Kajkiem i Kokoszem, to było trochę jak miłość od pierwszego wejrzenia. W Mary Jane zresztą autentycznie się zadurzyłem, pisałem listy do TM-Semic, robiłem jakieś chałupnicze cosplaye, przemalowując kominiarkę na czerwono…
KW: No właśnie, a ja jestem pokoleniem Thorgala, Funky′ego Kovala, w latach 90. od nowości komiksowych się raczej odwróciłem i ten „Spider-Man” przeszedł gdzieś tam zupełnie obok mnie. A superbohaterów odkrywałem od strony DC. Filmów też nie było wiele, pamiętam jakąś słabiutką telewizyjną (chyba?) wersję, z jakimiś Chińczykami…? Nie budowało to fascynacji.
PD: Chodzi zapewne o serial z Nicholasem Hammondem. Tak, sceny walk karate w wykonaniu Pająka są dziś w pewnych kręgach kultowe. Ale wracając do współczesności – nieszczęsny Tobey Maguire bardzo mi zepsuł tego idola, trochę odzyskałem wiarę po pierwszym filmie Webba, ale to wciąż jeszcze nie było to. Na „Homecoming” wreszcie przez chwilę poczułem się znów jak ten dzieciak kartkujący komiksy z niemym zachwytem.
KW: Och, jakąż ulgę przeżyłem, gdy okazało się, że wprowadzenie Pająka mamy już za sobą w „Civil War”, dzięki czemu film może uniknąć tych wszystkich schematów. I choć szkolne przygody Petera Parkera nie grzeszą jakąś oryginalnością, to przyznam, że wprowadzone są lekko, dowcipnie i z sympatią dla bohaterów. A Tom Holland do tej konwencji pasuje doskonale. I nie wiem, czy jest on najlepszym Parkerem (na dziś sądzę, że tak), Pająkiem, ale film z pewnością jest dla mnie najlepszym „Spider-Manem”.
PD: Natomiast mam jednak poczucie, że struktura komedii młodzieżowej nie została tak do końca dobrze zagospodarowana. Wyobrażam sobie, jak taki James Gunn poszalałby tu z soundtrackiem, albo ekipa od „Supersamca” poszła w tango w niewykorzystanych scenach domówki i balu.
KW: Oj tak, domówka i bal zapowiadały się super, ale szybciutko z nich uciekaliśmy – wraz z bohaterem. Wygląda na to, że jednak w Marvelu wciąż pokutuje myśl, że przychodząc na film o superbohaterach, widz chce oglądać superbohaterów. Ale tych w akcji widz naoglądał się już nawet za dużo i dziś tęskni za ich prywatnym życiem. Którego było tu odrobinę, ale zdecydowanie za mało i momentami dość schematycznie. Choć pewnie łatwo będzie nam wyliczyć i te odstępstwa od schematu.
PD: Z tym że odstępstwa od kanonu „pajęczego” zarazem ładowały nas – intencjonalnie – w kolejne schematy, tym razem kina młodzieżowego. Siedzenie w kozie, imprezy, wyjazd na międzyszkolny konkurs wiedzy. No i Pająk śmigający już nie po wieżowcach, a po przedmieściach, nierzadko z kłopotami – bo gdzie tu zaczepić sieć? To było kapitalne. No i bardzo mi się podobało dostosowanie fabuły do obecnego tła społecznego i całe to rewizjonistyczne podejście do postaci, tylko przydające realizmu. Zróżnicowana etnicznie paczka przyjaciół Petera, niekanoniczna MJ z akronimem rozwijającym się wcale nie w Mary Jane, Flash Thompson niebędący tępawym osiłkiem, ciotka May wreszcie wyglądająca jak ciotka, nie jak babcia nastolatka.
KW: Byli fajni, ale było ich odrobinę za mało, zwłaszcza jak na ponad dwugodzinny film.
PD: To już defekt współczesnego kina tasiemcowego, które przejęło od seriali telewizyjnych schemat „pilota”, gdzie wsadza się możliwie jak najwięcej potencjalnie ciekawych postaci i zajawia jak najwięcej wątków, aby widz chciał oglądać kolejne odcinki. W „Homecoming” tak jest przede wszystkim z MJ graną przez Zendayę – możemy być pewni, że w sequelu jej postać zostanie znacznie rozbudowana.
KW: Och, to było oczywiste od jej pierwszych wejść na ekran – zresztą postać jakby żywcem przeniesiona z filmów Johna Hughesa. A tych nawiązań zresztą twórcy nawet nie próbują ukrywać, bo w tle miga przecież na ekranie biegnący do domu Ferris Bueller…
PD: Albo weźmy te promocyjne fotosy w stylu „Klubu winowajców”. Fantastyczne. Twórcy słusznie nie zamierzają się z tym kryć, bo trafili w dziesiątkę.
KW: Skoro więc czułem, że postać Michelle będzie musiała jakoś w przyszłości odpalić, to oczywiście musiałem się zastanowić, jak zostanie rozwiązany wątek Liz. I muszę przyznać, że zostałem zaskoczony (motyw mieszanego małżeństwa nieźle potrafił odwracać podejrzenia). Wyjdzie ze mnie żenujący laik, ale czy taki wątek Vulture′a pojawiał się może w jakiejś formie w komiksach?
PD: Nie, chyba że w jakichś odpryskach, na pewno nie w originach. Swoją drogą, Vulture – znakomicie grany przez Michaela Keatona – to akurat postać całkiem solidnie rozwinięta już na wejściu. Nie jest to Sęp, jakiego znamy z komiksów, jednowymiarowy psychol ogarnięty żądzą zemsty. To bardziej Marvelowski Władysław Frasyniuk, trybun ludowy, drobny przedsiębiorca o mentalności związkowca, który schodzi na złą drogę w wyniku poczucia krzywdy doznanej ze strony bezdusznego kapitalizmu. Nietrudno go rozumieć.
KW: Władysław Frasyniuk w roli superłotra? Oglądałbym! Brzmi nieźle i pewnie nieźle by wypadło w TVP Info. Ale zostawmy rodzime polityczne aluzje i wracajmy do Keatona (swoją drogą, ilu jest aktorów, którzy grali zarówno superbohaterów jak i superłotrów?). Cieszę się, że wreszcie ktoś, kto nie przechodził fizycznej przemiany w potwora, bo to było już nudne. A tak, bohater ciekawy, wieloznaczny, wcale niekoniecznie odbierany całkiem negatywnie przez widza. Finałowe więzienne sceny sugerują, że może to być nadal interesująca, rozwojowa postać.
PD: To już sceny po napisach, ale tak, zgoda. Trzeba też przyznać specom od Marvela, że tak jak w „Wojnie bohaterów” pomysłowo wpisali Pająka w świat Avengerów, tak tutaj z nie mniejszą inwencją pociągnęli ten wątek. Cały ten zazębiający się świat, staż u Starka jako przykrywka dla superbohaterskiej działalności nastolatka, dzieciaki uczące się na lekcjach o wydarzeniach z Sokovii, superbohaterowie jako idole „z jutuba” i obiekty westchnień o statusie nowych gwiazd rocka – no, ma to sens. Aczkolwiek zarazem można odnieść wrażenie, że bez Roberta Downeya ze stałym zestawem cynicznych żartów, bez obowiązku dostosowania fabuły do potrzeb franczyzy, ten film by wiele nie ucierpiał, a mógłby wręcz zyskać. Bo przecież wszystkie bez wyjątku postaci kobiece są tu ledwie zarysowane.
KW: Ciotki – zwłaszcza jak na obietnicę pojawiającą się w „Wojnie bohaterów” – zdecydowanie za mało. To dziwne, bo przecież i ta postać, i sama Marisa Tomei to ogromny potencjał. Liz i MJ – chyba dokładnie tyle, ile trzeba, nie miałem poczucia ich marginalizowania. Nie czułem przesytu Downeyem, zwłaszcza że dość sprytnie zostaje on uzupełniony Happy Hoganem.
PD: Liz mogłoby być jednak więcej, bo w zasadzie poza tym, że jest szkolną pięknością, obiektem uczuć Petera i córką sam-wiesz-kogo, nic się o niej nie dowiadujemy. Poznajemy ją wyłączni przez pryzmat innych osób, nie jej samej. Trochę zbyt dekoracyjna rola, jak na mój gust, dlatego dodałbym nieco Liz, odejmując z innych wątków – na przykład kolejne zachwyty Neda, granego przez Jacoba Batalona, że jego kumpel jest Spider-Manem.
KW: W ogóle odnoszę wrażenie, że ostatnio im mniej superbohaterów w filmach superbohaterskich, tym lepiej dla filmów. Ostatni „Avengersi”, „X-Meni”, „Suicide Squad” z bohaterami zbiorowymi nie wypaliły dobrze, natomiast bardziej kameralne „Logan”, „Wonder Woman” czy właśnie „Homecoming” oglądało się dużo przyjemniej. A jeśli chodzi o świat, to cenię nie tylko delikatnie wplatane nawiązania, ale i to, że zupełnie tych nawiązań nie odczytując, też można się na filmie świetnie bawić.
PD: To prawda, na przykład nie trzeba wiedzieć, że Aaron Davis grany przez Donalda Glovera to w komiksach wujek Milesa Moralesa, czyli Spideya z alternatywnej wersji, żeby się dobrze bawić podczas pomysłowej sceny na parkingu podziemnym. Za to standardowo już rozczarowuje mało emocjonujący pojedynek finałowy, składowa, którą po prostu trzeba odbębnić w kinie superbohaterskim, nie tylko tym od Marvela, bo niedawno przecież narzekaliśmy na ten sam aspekt w dyskusji o „Wonder Woman”.
KW: Ta walka miała jedną zaletę – była stosunkowo krótka. Poza tym tradycyjnie nudna, ale pięć minut na dwie godziny filmu chyba można wybaczyć. A w ogóle kiedy ostatnio widziałeś w kinie superbohaterskim finałowy pojedynek, który budził emocje? No dobra, sam odpowiem – w „Loganie”. Ale poza tym? Trzeba coś z tym zrobić w kolejnych filmach.
PD: Finałowy pojedynek w „Loganie” był okej, ale czy lepszy od wcześniejszych starć, od tej walki, kiedy po raz pierwszy ujawniają się moce Laury, albo od tej pośród pól kukurydzy nocą, przed domem rodziny farmerów, którzy pomogli Loganowi na swoją zgubę? Nie wydaje mi się.
KW: Natomiast przyznam, że choć sam pojedynek z „Homecoming” był standardowo nudny, to już wprowadzenie do niego uważam za znakomite. Przecież scena rozmowy w samochodzie jadącym z domu na bal trzyma w napięciu, jak mało która we wszystkich filmach Marvela, a to przecież tylko trójka spokojnie rozmawiających osób. Czasem i w kinie bohaterskim mniej znaczy więcej.
PD: A tak, tu się zgodzę, w zasadzie napięcie jest już bardzo umiejętnie generowane od momentu, gdy Adrian Toomes otwiera drzwi Peterowi. Bardzo fajnie Holland i – przede wszystkim – Keaton ten klincz wygrali.
KW: Patrzę tak na naszą dyskusję i widzę, że wciąż marudzę. A naprawdę nie chcę, aby z tego marudzenia wynikał jakiś mój negatywny odbiór filmu. Bo jest dokładnie na odwrót – bawiłem się doskonale. Ale nie mam o tym za wiele do powiedzenia – bo nowy „Spider-Man” to nie jest jakieś kino do głębszych analiz, tylko po prostu świetnie skręcona, zupełnie bezpretensjonalna rozrywka.
PD: To jest po prostu film, który nie oszukuje. Nie oszukuje, że ma jakieś wielkie ambicje, nie oszukuje, że tło społeczne z komiksów nie uległo przez lata zmianie, i nie oszukuje, że aktorzy trzydziestoletni to nastolatkowie. Wystarczy.
Każdy zasługuje na urlop. Dlatego też fundujemy sobie odpoczynek i obiecujemy powrócić pierwszego września.
Oprócz "przedsiębiorcy o duszy związkowca" (zamiast standardowego szaleńca pragnącego zemsty lub władzy nad światem) podobał mi się pomysł na to, że szkoła gromadzi tylko uczniów z talentem do nauk ścisłych, dzięki czemu nie mamy obowiązkowego w jankeskim kinie młodzieżowym zestawu tępawych bejsbolistów terroryzujących kujonów, a zwłaszcza bohatera oraz złośliwej ślicznotki, o którą rywalizują. Nawet wredny kolega to nie żaden osiłek, tylko taki sam kujon, jak wszyscy. Nareszcie jakaś nowość.
No i ten pomysł z ojcem wymarzonej dziewczyny - zatkało mnie tak samo jak Petera. :-)