Czy klauni są śmieszni, czy raczej jednak straszni i jak nazywa się jednostka chorobowa oznaczająca lęk przed osobami z białą twarzą i domalowanym uśmiechem? O czym należy pamiętać, gdy chce się wziąć za kręcenie filmu na podstawie dzieła Stephena Kinga? Czy twarz Pennywise’a z 1990 roku była doświadczeniem pokoleniowym? I jak w ogóle udało się to nowe „To”? Dobry i Niebrzydki dziś nie mogą pominąć najnowszej ekranizacji jednej z najsłynniejszych powieści króla literackiego horroru.
Czy klauni są śmieszni, czy raczej jednak straszni i jak nazywa się jednostka chorobowa oznaczająca lęk przed osobami z białą twarzą i domalowanym uśmiechem? O czym należy pamiętać, gdy chce się wziąć za kręcenie filmu na podstawie dzieła Stephena Kinga? Czy twarz Pennywise’a z 1990 roku była doświadczeniem pokoleniowym? I jak w ogóle udało się to nowe „To”? Dobry i Niebrzydki dziś nie mogą pominąć najnowszej ekranizacji jednej z najsłynniejszych powieści króla literackiego horroru.
Będą spoilery. I to niemało.
Andy Muschietti
‹To›
WASZ EKSTRAKT: 80,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | To |
Tytuł oryginalny | It |
Dystrybutor | Warner Bros |
Data premiery | 8 września 2017 |
Reżyseria | Andy Muschietti |
Zdjęcia | Chung-hoon Chung |
Scenariusz | Chase Palmer, Cary Fukunaga, Gary Dauberman |
Obsada | Bill Skarsgård, Finn Wolfhard, Sophia Lillis, Javier Botet, Nicholas Hamilton, Jaeden Lieberher, Owen Teague, Megan Charpentier |
Muzyka | Benjamin Wallfisch |
Rok produkcji | 2017 |
Kraj produkcji | USA |
Cykl | To |
Czas trwania | 135 min |
Gatunek | dramat, groza / horror |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Konrad Wągrowski: W dzisiejszych czasach już chyba tylko Cameron Tucker z serialu „Współczesna rodzina” postrzega klaunów jako zabawne, miłe i sympatyczne istoty, mające rozśmieszać dzieci. Dla wszystkich innych oczywiste jest, że postacie o wymalowanej na biało twarzy, dorysowanym uśmiechu, dorobionym czerwonym nosie i kępkach czerwonych włosów są wcieleniem zła. Popkultura położyła ogromne zasługi w takiej zmianie postrzegania cyrkowych rozśmieszaczy – od różnych „Killer Clowns from Outer Space”, poprzez wizerunek Jokera, po laleczkę-klauna z „Ducha” Tobe’a Hoopera, no i oczywiście Pennywise’a, Tańczącego Klauna z „Tego” Stephena Kinga i jego dwóch ekranizacji. Doszło to tego, że podobno autentyczni klauni mają organizować protesty przed kinami, w których będzie wyświetlany film Andresa Muschiettiego, walcząc o zmianę wizerunku własnego zawodu. Przy tej okazji otworzę naszą dyskusję o najnowszej ekranizacji jednej z najsłynniejszych powieści Kinga pytaniem – jacy popkulturowi klauni najbardziej zapadli ci w pamięć?
Piotr Dobry: Z takich charakterystycznych to klaun-zombie z „Zombielandu”, teoretycznie ultramordercze połączenie, ale w tym komediowym horrorze raczej groteskowe, i Kapitan Spaulding grany przez Sida Haiga w „Domu 1000 trupów” i „Bękartach diabła” Roba Zombiego. No i oczywiście Insane Clown Posse, hiphopowy duet grający horrorcore i występujący w upiornych makijażach. Ale tak naprawdę liczą się tylko Joker i Pennywise.
KW: Swoją drogą ciekawe, czemu akurat klauni okazali się być tak wdzięcznym symbolem grozy. Choć, po namyśle, może lepsze pytanie brzmi – dlaczego ktoś kiedyś pomyślał, że twarz pomalowana na trupią biel z dorysowanym sztucznym uśmiechem może śmieszyć? Bo jak się człowiek zastanowi, to sam wizerunek klauna – ukrywającego swe prawdziwe oblicze – z założenia jest straszny. Nic więc dziwnego, że powstała nawet
jednostka chorobowa określająca strach przez klaunami, do której zresztą przyznaje się jeden z bohaterów filmu, o którym dziś będziemy rozmawiać.
PD: Czy ja wiem, czy trupioblada twarz i mocny makijaż z definicji muszą przerażać? Weźmy gejsze albo średniowieczne kobiety z wyższych sfer, dla których był to ideał piękna. Przed Kingiem zresztą klaun nie straszył, albo straszył sporadycznie, dopiero „To” spopularyzowało wizerunek złego klauna. Inna sprawa, co ludzi śmieszyło na przestrzeni wieków, francuska burżuazja czasów Belle Époque zrywała przecież boki na cyrkowych popisach smutnych, poniewieranych klaunów. Swoich klaunów-szamanów mieli także Indianie, popisowym numerem takiego delikwenta było ponoć odgryzienie i żucie przez jakiś czas głowy żywej myszy. Bardzo śmieszne, prawda? Tak więc historia klaunów w ogóle jest złożona i ciekawa, sięga starożytnego Egiptu, a klauni już wieki temu pełnili funkcję zabawowo-terapeutyczną, co robią do dziś, np. odwiedzając dzieci w szpitalach. I raczej nie wyglądają wtedy jak Pennywise.
KW: Bardzo ciekawe jest to wszystko, o czym piszesz, i ja osobiście do klaunów nic nie mam, ale jednak Pennywise – będący oczywiście najsłynniejszym symbolem koulrofobii – nie wziął się z niczego. Postać klauna-zabójcy pojawia się już, zdaje się, w XIX-wiecznej literaturze (coś tam było u Edgara Allana Poe), więc można założyć, że są jakieś źródła tego strachu niekoniecznie wywodzące się z popkultury. Można jeszcze dodać, że jeden z amerykańskich seryjnych zabójców, John Wayne Gacy, pracował w charakterze klauna Pogo na dziecięcych przyjęciach (dzięki czemu zyskał przydomek „Killer Clown”), ale obawiam się, że zaraz otrzymamy (a przynajmniej ja) pozew sądowy od jakiegoś polskiego stowarzyszenia klaunów. A tak już bardzo serio mówiąc, to oczywiście pracę odwiedzania chorych dzieci w szpitalach uważam za piękną, niezwykle szlachetną i bardzo potrzebną.
PD: Co nie zmienia faktu, że mnie oczywiście nie bawią nawet ci rzekomo pocieszni klauni. Dzieci mają tu chyba inną percepcję. No i, naturalnie, w większości przypadków nie znają jeszcze Pennywise’a, robiącego klaunom czarny PR.
KW: Zajmijmy się zatem Stephenem Kingiem. Wydaje się, że sezon na ekranizacje jego dzieł nigdy nie przeminie. Od czasu „Carrie” minęło już prawie 40 lat, a od 1982 nie było roku, w którym nie pojawiłaby się przynajmniej jedna ekranizacja (kinowa bądź telewizyjna) jakiegoś opowiadania czy powieści Króla. W ciągu ostatniego miesiąca mieliśmy przecież dwie – „Mroczną wieżę” i „To”, w tym roku powstały też dwa seriale telewizyjne – fatalnie oceniana „Mgła” i dobrze przyjęty „Pan Mercedes”. Pierwszy tekst o ekranizacjach Kinga publikowaliśmy w Esensji… 13 lat temu. Nie chcę więc jakoś znów dużo tracić czasu w naszej rozmowie na podsumowywanie ekranizacji (o bardzo przecież różnym poziomie), ale powiedz po prostu, co, twoim zdaniem, twórcy powinni mieć w szczególności na uwadze, biorąc się za filmowanie Kinga.
PD: Myślę, że powinni wiedzieć, że u Kinga wbrew pozorom groza jest tylko jedną ze składowych decydujących o wyjątkowości jego prozy. W większości powieści za bardzo znaczący element robi unikalny klimat małomiasteczkowej Ameryki, zawsze zaś na czele stawki znajdują się pełnokrwiści bohaterowie. King jest obdarzony rzadkim darem kompleksowego obrazowania nawet postaci epizodycznych, przemykających gdzieś w tle.
KW: Ale jest też mistrzem w prezentowaniu owego tła – dużo miejsca poświęca, by napisać, jakie konkretne piosenki lecą akurat w radiu, jakie plakaty wiszą na ścianach etc. Natomiast masz oczywiście rację, że kluczowe dla sukcesu Kinga są ludzkie postacie, w jego najlepszych dziełach bardzo starannie zarysowane, wszechstronnie scharakteryzowane. Przecież w niektórych książkach wprowadzenie – czyli przedstawienie bohaterów, zanim zacznie się już straszyć na potęgę – zajmuje kilkadziesiąt stron. I te strachy też nie są w pełni zewnętrzne – owszem, pojawiają się demony, istoty z innych wymiarów, z kosmosu, ale przeważnie wykorzystują one istniejące ludzkie słabości, strach wiąże się z tym, co jest w nas, a nie z tym, że nagle wyskakuje zza drzewa klaun-zabójca. I o tym musi pamiętać każdy twórca, który zabiera się ekranizację Kingowego horroru.
PD: I chyba nie jestem osamotniony w poglądzie, że poza „Lśnieniem” Kubricka najlepsze ekranizacje Kinga z rasowym horrorem nie mają wiele wspólnego – mam tu na myśli „Skazanych na Shawshank” i „Zieloną milę” Darabonta, „Stań przy mnie” Roba Reinera, „Martwą strefę” Cronenberga czy „Dolores Claiborne” Taylora Hackforda.
KW: Może dlatego, że wielu twórców biorących się za horror idzie na skróty, posługując się zgranymi sztampowymi chwytami, a gdy już ktoś kręci Kingową obyczajówkę, po prostu musi wyciągnąć z pierwowzoru rys charakterów i rozbudowane tło, by w ogóle stworzyć swą opowieść.
PD: Zgoda. Na przykład głównie przez warstwę obyczajową bardzo sobie cenię „Bezsenność”, osadzoną w tym samym fikcyjnym mieście Derry, co „To” i „Łowca snów”, ale jedyną z tego grona niesfilmowaną. Kilka lat temu miał się za nią zabierać Rob Schmidt, facet od „Drogi do powrotu”, i z powodów, o których mówisz, chyba dobrze, że nic z tego nie wyszło. Chociaż na Kingu wykładają się i twórcy o wiele bardziej renomowani niż Schmidt, choćby Lawrence Kasdan w beznadziejnej adaptacji wspomnianego „Łowcy snów”, gdzie tak jak w „Tym” mamy paczkę przyjaciół ukazanych w wieku młodzieńczym i dorosłym, ale po świetnej ekspozycji bohaterów film zupełnie siada, bo Kasdan zdaje się nie rozumieć, że najistotniejsze są tu nie siły pozaziemskie, a postacie ludzkie, i nie Zły grany przez Morgana Freemana, a ci czterej kumple, zwyczajni-niezwyczajni.
KW: „To”, o którym będziemy rozmawiać, nie jest oczywiście pierwszą ekranizacją tej ponad tysiącstronicowej powieści, jednej z najsłynniejszych i, sądzę, najlepszych w karierze Kinga. W roku 1990 powstał dwuodcinkowy film telewizyjny, emitowany u nas w kinie nocnym jakoś pod koniec lat 90., i wydaje mi się, że ten seans wielu ówczesnym widzom mocno zapadł w pamięć, a Pennywise w świetnej kreacji Tima Curry’ego wszedł i w Polsce mocno do zbiorowej wyobraźni.
PD: Jestem bardzo ciekaw tamtego „Tego” po latach, ale jednocześnie – nomen omen – boję się do niego wracać, bo to relikt z czasów, gdy wielkie wrażenie robiły na mnie także „Dzieci kukurydzy” czy „Smętarz dla zwierzaków”, czyli rzeczy zmiażdżone przez krytyków. A „To” jest jeszcze czymś więcej niż tamte straszaki, w zasadzie jest tym, czym dla powieściowych i filmowych dzieciaków – kolektywnym koszmarem pokolenia lat 80. Pennywise i Wilki z „Pana Kleksa” – w naszych głowach nie ma większych symboli pokoleniowego strachu.
KW: Może twojego, bo symbolem mojego pokoleniowego strachu będą ręce androida Caldera z „Testu pilota Pirxa”.