WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
(2016, reż. Cristi Puiu)
Najlepsze filmy II kwartału 2017Rozleniwiliśmy się w minione wakacje, ale nie zapomnieliśmy. Z małym pięciomiesięcznym opóźnieniem zobaczcie nasz wybór najlepszych filmów II kwartału 2017 roku.
EsensjaNajlepsze filmy II kwartału 2017Rozleniwiliśmy się w minione wakacje, ale nie zapomnieliśmy. Z małym pięciomiesięcznym opóźnieniem zobaczcie nasz wybór najlepszych filmów II kwartału 2017 roku. Wielka szkoda, że „Sieranevada”, trzygodzinna rumuńska tragikomedia nie powstała w Polsce. Ta opowieść, nakręcona przez twórcę „Śmierci pana Lazarescu” porusza tematy, które jak najbardziej zrozumiałe są w naszym kraju i mogłaby równie dobrze być polskim filmem – gdybyśmy mieli twórców podobnych do Cristiego Puiu. Rodzinne spotkanie z okazji uczczenia niedawnej śmierci seniora rodu (nie mówię tu o stypie, bo ceremonia pokazywana w filmie różni się od tego, co w Polsce nazywamy konsolacją – przede wszystkim ma miejsce kilka tygodni po śmierci) staje się szansą na przyjrzenie się relacjom w owej rodzinie panującym. A będzie czemu się przyglądać – mniejsze i większe animozje, małżeńskie zdrady, rodzinne tajemnice, różnice poglądów – to wszystko wypływa na wierzch podczas długiego oczekiwania na przyjście duchownego, który ma odprawić obrządek. Bohaterowie Puiu są autentyczni – jedni zagubieni w życiu, inni szukający sensu w teoriach spiskowych, jeszcze inni roztrząsający meandry krajowej historii i kłócący się o politykę – widzę taki film, w Polsce, ze Smoleńskiem w tle, dobrą zmianą i gorszym sortem, nie przysłaniających jednak ludzkiego oblicza bohaterów – czego z pewnością nie brakuje w filmie Puiu. Ale to film rumuński, rumuńskie więc są dylematy, Rumunią w pigułce rodzina. Pięknie to jest zagrane, wyreżyserowane, sfilmowane w małej przestrzeni mieszkania – trzy godziny seansu się nie dłużą, ewentualnie widz może współodczuwać z bohaterami głód, gdy czekają oni bezskutecznie na obiecany poczęstunek. Dziewięcioletni Ikar, zwany Cukinią, nieumyślnie przyczynia się do śmierci matki-alkoholiczki, po czym trafia do sierocińca, do świata podobnych mu dzieci z rozmaitymi traumami, dzieci porzuconych, molestowanych, bitych, dzieci narkomanów, przestępców, cudzoziemców zagrożonych deportacją (co dodatkowo wzbogaca ten francusko-szwajcarski film o kontekst bardzo na czasie). Ten film pokazuje rzeczywistość sierot jak żaden przed nim. Bo przecież topos sieroty jest jednym z najpopularniejszych w kinie (tudzież w literaturze, ze wskazaniem na bajki), tyle że najczęściej pojawia się w konwencji mniej lub bardziej odrealnionej („Annie”, „Matylda”, „Hugo”, „Lemony Snicket”, „Harry Potter”, „Leon zawodowiec”), nierzadko też w konwencji grozy („Synalek”, „Sierota”, „Sierociniec”), tymczasem „Cukinia” to pod względem realizmu raczej współczesny „Oliver Twist”. A już tak najbardziej film Barrasa przypomina Chaplinowskiego „Brzdąca” – oba filmy mają podobny metraż, oba mają klimat wyrażający się specyficznym miksem humoru i smutku, analogie można też znaleźć w motywie przyjaźni osamotnionego chłopca z nietypowym opiekunem (tam włóczęga, tu policjant) – i jest to chyba skojarzenie bardzo na korzyść „Cukinii”. „Czerwony żółw” nie jest wprawdzie filmem, który pokochamy od pierwszego ujęcia, ale za to z każdą kolejną minutą coraz bardziej poddajemy się jego urokowi. Należy zaznaczyć, że elementy fantastyczne, baśniowe są rzeczywiście istotne z punktu widzenia konstrukcji fabuły, ale „Czerwony żółw” potrafi zauroczyć widzów przede wszystkim dlatego, że historia ta wręcz pulsuje gorącymi uczuciami. Początkowo bohater po prostu miota się między rozpaczą i nadzieją, ale później jesteśmy świadkami ogromnej przemiany duchowej, jaka w nim zachodzi pod wpływem przeżyć na wyspie. Warto zaznaczyć, że w tym przypadku nie chodzi jedynie o zwykłe pogodzenie się z losem, lecz o odnalezienie drogi do prawdziwego szczęścia. Możemy się bowiem przekonać, że niepotrzebne są do tego zdobycze cywilizacji, a wystarczy obecność bliskiej osoby i poddanie się naturalnemu rytmowi życia. Z kolei pozbawienie długometrażowego filmu dialogów było bez wątpienia nie tylko odważnym rozwiązaniem, ale i skutecznym. Zabieg ten w połączeniu z wysublimowaną, dopieszczoną plastycznie animacją pozwolił na nadanie „Czerwonemu żółwiowi” urzekającego poetyckiego nastroju, któremu z wielką przyjemnością ulegamy. Wszystko to sprawia, że obraz ten nie tylko cieszy oczy widzów, ale i potrafi przemówić do naszych serc. Podobnie, jak w swoich poprzednich filmach, „Co wiesz o Elly?” (2009) i „Rozstaniu”, tak i w „Kliencie” Farhadi opowiada historię, która bedąc silnie osadzoną w irańskich realiach, jest jednocześnie bardzo uniwersalna. Rana i Emad, przygotowujący się właśnie do premiery „Śmierci komiwojażera”, zmuszeni są opuścić swoje dotychczasowe mieszkanie. Kiedy kolega z teatru oferuje im wynajęcie nowego mieszkania, zgadzają się, nieświadomi złej sławy, jaką cieszy się nowe lokum. Wkrótce po przeprowadzce, Rana zostaje napadnięta w łazience przez tajemniczego napastnika i małżeństwo staje w obliczu poradzenia sobie nie tylko z traumą żony, ale także splamionym honorem męża. Najnowszy film Asghara Farhadiego szczęśliwie nie ugina się pod ciężarem własnego dydaktyzmu, to wciąż w większej mierze historia o relacjach między ludźmi: mężem i żoną, ofiarą i oprawcą, sąsiadami, kolegami. I to właśnie stanowi o największej sile i wspomnianej wyżej uniwersalności „Klienta” – złożoność i nieprzewidywalność naszych reakcji pozostają takie same niezależnie od szerokości geograficznej. Nie jest to film wolny od wad, nie jest też lepszy od „Rozstania”, jest jednak mocnym kinem, na które warto poświęcić te 125 minut. Film opowiada historię „brazylijskiej Jolanty Brzeskiej”, ostatniej rezydentki tytułowej nadmorskiej kamienicy, którą deweloper zamierza przerobić na ekskluzywny apartamentowiec. Punkt wyjścia mamy więc podobny jak choćby w komedii „Zróbmy sobie wnuka” Wereśniaka, gdzie Andrzej Grabowski grał upartego właściciela gospodarstwa w centrum Warszawy, ale „Aquarius” to oczywiście zupełnie inna klasa kina, a przy tym krytykę dzikiego kapitalizmu dostajemy tu niejako przy okazji, reżyser Kleber Mendonça Filho koncentruje się przede wszystkim na bohaterce, przedwcześnie owdowiałej Clarze, kobiecie sześćdziesięcioparoletniej, która dzięki wojnie z deweloperem paradoksalnie odżywa, wyrywa się z codziennej rutyny… Fabuła nie jest przesadnie skomplikowana w aspekcie zwrotów akcji czy wyzwania intelektualnego, ale rysuje złożony portret kobiety w sile wieku, ładnie mówi o miejscu pochodzenia i zamieszkania jako integralnej części naszej tożsamości, dorzuca do tego paralele polityczne z brazylijskim systemem, który kształci ambitną młodzież na Zachodzie, a ta następnie, zamerykanizowana do cna, wraca i z cynicznym szerokim uśmiechem prywatyzuje co się da, w przekonaniu, że wszystko ma swoją cenę. Biała dziewczyna jedzie wraz ze swym chłopakiem z wizytą do swoich rodziców. Problem w tym, że ten chłopak jest czarny, a żyje już na tym świecie wystarczająco długo, by wiedzieć, że nawet dla najbardziej liberalnie nastawionych osób może to być problem. Obawy zdają się potęgować, gdy po przypadkowym zderzeniu z jeleniem lokalny policjant każe się bohaterowi wylegitymować – mimo tego, że to wcale nie on siedział za kierownicą. To już nie jest przewinienie „driving while being black”, to już „being a passenger while being black"… Ale po dotarciu do domu wszystko wygląda z początku okej – rodzicie są mili, komplementują Chrisa, wygląda, że go akceptują. Ale różne drobiazgi zaczynają budzić niepokój, otoczenie wydaje się kryć w sobie jakąś tajemnicę. I tak film z konwencji „Zgadnij, kto przyjdzie na obiad” ewoluuje powoli w kierunku „Żon ze Stepford”, a potem kolejnych wcieleń kina grozy… Po seansie ciśnie się do głowy szeroka gamą interpretacji. Bo przecież nijak nie da się podsumować tego filmu prostym stwierdzeniem „biali to rasiści” (a tym tropem idzie w Polsce wielu recenzentów). Bowiem ten ich stosunek do czarnych daleko wykracza poza typową pogardę dla „niższej” rasy, czy też żal za utraconymi czasami niewolnictwa. W filmie stosunek bogatych białych ludzi do Afroamerykanów oscyluje między rasizmem i fascynacją. Bo przecież oni nie ukrywają podziwu dla czarnych – Jessego Owensa, Tigera Woodsa czy prezydenta Obamy. I są w tych zachwytach szczerzy! Gdyby rasą gardzili, nie byłoby całego programu „podmiany ciał”, bo kto chciałby żyć w ciele, którego nienawidzi? A jest w tym coś z podejścia Leni Riefenstahl, która przecież była nadworną reżyserką nazistów, ale w filmie o berlińskiej Olimpiadzie nie ukrywała fascynacji ciałami czarnych sportowców. Jest więc fascynacja, ale też chęć dominacji, układania świata według „białych” norm, strącenia czarnych do przewijającego się w filmie „The Sunken Place”. Kwintesencja kiczu i tandety, pełna rewelacyjnej muzyki ze złotych lat 1970., kosmicznych strzelanin, cementowych żartów Draxa i gremialnego deptania praw fizyki. I gdy zdaje się, że po potworze rzygającym tęczowymi bąbelkami i rasie idealnych, złotych ludzi, używających kabin do komputerowych gier jako śmiercionośnej broni nic już nas nie zaskoczy – nadchodzi czas wizyty na planecie Ego. Powiem tylko tyle – grafiki Rodneya Matthewsa to przy tym wyblakłe, ubogie wizualne gryzmoły, a do pełni szczęścia zabrakło tam jedynie jelenia na rykowisku. Stężenie słodkości, kolorowości i obłości posunięte do takiego etapu, że nie pozostaje nic innego, jak utonąć w feerii barw i dać się ponieść akcji. Nie fabule, której tu praktycznie nie ma, a właśnie akcji, pełnej wrednego humoru, zagrywek poniżej pasa, Kurta Russela robiącego za swego rodzaju wcielenie Davida Hasselhoffa oraz miniaturowego Groota zachowującego się jak mały kociak. Mam gorącą nadzieję, że trzecią część też nakręci Gunn, i że nadal będzie potrafił dostarczyć rozrywkę tej jakości – uroczą, dowcipną, wartką i jednocześnie potrafiącą zupełnie mimochodem przemycić kilka życiowych prawd. Fabularnie otrzymujemy tu historię heroicznej Diany budowanej od podstaw: począwszy od dorastania na Paradise Island, przez morderczy trening pod okiem amazonek, aż do przełomowego momentu każącemu bohaterce ruszyć z misją ratowania świata. Podróż Wonder Woman do świata ludzi jest zresztą okazją do zastosowania ogranych komediowych chwytów, zmiękczających zbyt mocno naciągniętą strunę całej opowieści. Wrzucona w rzeczywistość początku XX wieku idealistyczna (i idealna!) Amazonka chce łamać schematy i ówczesne stereotypy świata rządzonego przez mężczyzn. Jednak nie tylko w kategorii „comic reliefów” DC ma jeszcze wiele do nadrobienia. „Wonder Woman” nie wyzbyła się także pomniejszych grzeszków, które położyły większość kinowego uniwersum DC. Zamiłowanie do przesadnego slo-mo, obowiązkowa szaro-mroczna stylistyka, efekty specjalne niskiej jakości to tylko kilka elementów, które nie powinny mieć racji bytu w produkcji o takiej ilości cyfr w budżecie. Scenariuszowo to dalej w większości film „pokazowy”, opierający się głównie na siłach i słabościach popisów głównej bohaterki. Dlatego postaci drugoplanowe zbyt często stanowią jedynie wypełnienie tła dla dynamicznych i chwilami prawdziwie imponujących akrobacji giętkiej i walecznej Diany. Na szczęście w tych nierównych tonach Gal Gadot odnajduje się bardzo przyzwoicie. Tak jak efektownie prezentuje się w kusym kostiumie, tak świetnie radzi sobie na polach „odwiecznej wojny”: między belgijskimi okopami, w dynamicznej walce solo czy mocniejszym dialogu. Misja zrealizowania jak najokazalej tytułu „Wonder Woman” wypełniona jest tu co do joty. Co to znaczy być mężczyzną i mieć szacunek ludzi ulicy? Nastoletni bohaterowie „Butterfly Kisses” powiedzieliby pewnie: zaliczać laski, oglądać porno, melanżować i grać w snookera. I nosić dres, oczywiście. O tym, że coś jest nie tak z tą fantazją przypominają szczegóły w tle – a to szarość blokowiska, a to pijący ojcowie, a to ojcowie nieobecni. Nie pasuje do niej zwłaszcza Jake, dorabiający jako opiekunka do dzieci, nieśmiały, noszący wstydliwy, okropny sekret (który w dramatycznym finale filmu tajemnicą być przestanie). Reżyser Rafał Kapeliński świetnie wygrywa młodzieńcze duszności, zagubienie i melancholię – choćby za sprawą czarno-białych zdjęć i pełnej niedopowiedzeń narracji, filmowe dojrzewanie sprawia wrażenie snu (i łatwo przeczuć, że ostatecznie obróci się w koszmar). Jednocześnie zręcznie szkicuje tło społeczne – londyńskie osiedle, z klubami bilardowymi prowadzonymi przez dresiarzy czy gdzieniegdzie dobiegającym językiem polskim. Choć dotyka się tu obyczajowego tabu, reżysera nie interesuje skandal i sensacja – skupiony jest za to na przeżyciach swoich bohaterów: nie usprawiedliwia ich, gdy posuną się za daleko, ale pozwala zrozumieć, co kierowało ich poczynaniami, potrafi dostrzec w oprawcy ofiarę. Film zdecydowanie odcina się od sensacyjnej „dwójki” sięgając bezpośrednio do wątków z pierwszego filmu. Czyli pierwsze skrzypce gra McQueen, Złomek schodzi na dalszy plan, powraca (duchem i wspomnieniami) Hudson „Huragan” Hornet. Aby wciągnąć widza, twórcy wprowadzają dwa przewrotne triki, które bardzo dobrze się sprawdzają w tej wyścigowej epopei. Po pierwsze Zygzak jawi się tym razem jako weteran torów wyścigowych. Jeszcze wygrywa ale po piętach zaczynają mu deptać przedstawiciele nowego pokolenia wyścigowców. McQueen nie zakończył kariery będąc u szczytu kariery więc teraz musi się zmierzyć z całkowicie nową sytuacją. Aby jakoś sobie z tym poradzić zaczyna wgryzać się mocniej w historię kariery swojego mentora, Hudsona Horneta. Jednocześnie, w wyniku ciekawie poprowadzonego zbiegu wydarzeń, on sam staje się mentorem. Czyli odwrócenie o sto osiemdziesiąt stopni sytuacji z pierwszej części. Film nie przebija pomysłowością „Aut” ale zapewnia dobrą zabawę. Znajomość historii o początkach kariery Zygzaka McQueena wskazana. 7 listopada 2017 |
Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Co zrobić, gdy słyszało się o egipskich hieroglifach, ale właśnie wyłączyli prąd i Internetu nie ma, a z książek jest tylko poradnik o zarabianiu pieniędzy na kręceniu filmów, i nie za bardzo wiadomo, co to te hieroglify? No cóż – właśnie to, co widać na obrazku.
więcej »Barbara Borys-Damięcka pracowała w sumie przy jedenastu teatralnych przedstawieniach „Stawki większej niż życie”, ale wyreżyserować było jej dane tylko jedno, za to z tych najciekawszych. Akcja „Człowieka, który stracił pamięć” rozgrywa się latem 1945 roku na Opolszczyźnie i kręci się wokół polowania polskiego wywiadu na podszywającego się pod Polaka nazistowskiego dywersanta.
więcej »Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Nie przegap: Maj 2023
— Esensja
Skażona utopia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku
— Esensja
Oscary 2018: Ranking filmów oscarowych
— Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Oscary 2018: Najlepsze filmy
— Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
50 najlepszych filmów 2017 roku
— Esensja
Remanent filmowy 2017
— Sebastian Chosiński, Miłosz Cybowski, Grzegorz Fortuna, Adam Kordaś, Marcin Osuch, Jarosław Robak, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Esensja ogląda: Grudzień 2017 (4)
— Konrad Wągrowski
Najlepsze filmy I kwartału 2018 r.
— Esensja
Najlepsze filmy IV kwartału 2017
— Esensja
Najlepsze filmy III kwartału 2017 r.
— Esensja
Najlepsze filmy I kwartału 2017
— Esensja
Najlepsze filmy IV kwartału 2016
— Esensja
Najlepsze filmy II kwartału 2016
— Esensja
Najlepsze filmy I kwartału 2016
— Esensja
Najlepsze filmy III kwartału 2015
— Esensja
Najlepsze filmy II kwartału 2015
— Esensja
„Kick-Ass” najlepszym filmem II kwartału w polskich kinach
— Esensja
Skażona utopia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Remanent filmowy 2022: „Idiota” za kratkami
— Sebastian Chosiński
Cinergia 2019: Pewnego razu w Brazylii
— Konrad Wągrowski
Krótko o filmach: Mroczna sielanka
— Sebastian Chosiński
Runie ta chwiejna konstrukcja
— Konrad Wągrowski
Remanent filmowy 2017
— Sebastian Chosiński, Miłosz Cybowski, Grzegorz Fortuna, Adam Kordaś, Marcin Osuch, Jarosław Robak, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Esensja ogląda: Grudzień 2017 (2)
— Sebastian Chosiński
Esensja ogląda: Październik 2017 (2)
— Marcin Mroziuk, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Esensja ogląda: Kwiecień 2015 (1)
— Piotr Dobry, Alicja Kuciel, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Esensja ogląda: Sierpień 2014 (1)
— Karolina Ćwiek-Rogalska, Jarosław Robak
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
Do kina marsz: Marzec 2020
— Esensja
Do kina marsz: Luty 2020
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
Do kina marsz: Styczeń 2020
— Esensja
Do kina marsz: Grudzień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Listopad 2019
— Esensja
Do kina marsz: Październik 2019
— Esensja
Do kina marsz: Wrzesień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Sierpień 2019
— Esensja
"widzę taki film, w Polsce, ze Smoleńskiem w tle, dobrą zmianą i gorszym sortem"
Pan Anonimowy "zapomniał" chyba o "państwie teoretycznym". Tak więc uprzejmie przypominam.