Nowy gatunek kina czy nowy gatunek sera? Kolejna rozmowa przy coli i papierosach. Kolejna garść refleksji na temat i całkowicie od tematu odbiegających. Ale nie z dupy wziętych, chociaż pewien Chińczyk z gołą dupą miałby zapewne zgoła (!) odmienne zdanie. W dzisiejszym odcinku: „Kung Fu Szał”. Piotr Dobry ocenił film na 50%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 50%.
Nowy gatunek kina czy nowy gatunek sera? Kolejna rozmowa przy coli i papierosach. Kolejna garść refleksji na temat i całkowicie od tematu odbiegających. Ale nie z dupy wziętych, chociaż pewien Chińczyk z gołą dupą miałby zapewne zgoła (!) odmienne zdanie. W dzisiejszym odcinku: „Kung Fu Szał”. Piotr Dobry ocenił film na 50%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 50%.
Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego.
Stephen Chow
‹Kung Fu Szał›
Piotr Dobry: Wybrałem „Kung Fu Szał”, bo cały świat – tak normalni ludzie, jak i krytycy – zgodnie oszalał na punkcie filmu Chowa. Nie oszalał tylko polski dystrybutor, który na kilka tygodni przed planową premierą kinową zdecydował się z niej zrezygnować i wypuścić film od razu na DVD. Właśnie się ukazał. Obejrzałem i... też nie oszalałem. Chcę więc wiedzieć, czy – nie licząc dystrybutora – jestem z takim stanem umysłu na planecie sam, czy może dołączysz mój drogi kompanie?
Bartosz Sztybor: Z takim stanem umysłu jesteś sam na planecie, to pewne. Ale ta część Twojego umysłu, która gardzi „Kung Fu Szał”, na pewno nie jest osamotniona. Oprócz mnie masz jeszcze przewracającego się w grobie Bruce’a Lee.
PD: Jestem dumny ze swego umysłu. Nie jest ścisły, nie jest genialny, nie wynajdę samochodu napędzanego sosem beszamelowym, ale za to kto inny ma takie sny, he?! I dlaczegóż to Bruce Lee miałby się wiercić w trumnie?
BS: Powiedziałem tak, żeby nie było kolejnej kumpelskiej rozmowy, bo na to się zanosi. Oczekiwałem, że odpowiesz: „To Ty jesteś tym głupszym w duecie”. Takich snów to nie miał nawet Animal Cannibal Pizza – jest to jedyna rzecz, której Ci zazdroszczę. No, może jeszcze bidetu, bo zawsze intrygowało mnie to urządzenie. Odnośnie Bruce’a Lee, to jego wiercidupstwo będzie sprowokowane przez marnych azjatyckich braci.
PD: Czemu od razu marnych? Ja lubię Chowa. Strasznie mi się podobał „Shaolin Soccer”. „Kung Fu Hustle” też jest filmem, który na pewno warto zobaczyć. Dla szałowej formy. Treść, niestety, „hustle” nie jest. Konkretnie dowcipy, bo sama oś fabularna jest ok.
BS: Jeśli w ogóle ktoś odnajdzie jakiś dowcip, bo ja chyba ani razu się nie zaśmiałem. Chow jest całkiem spoko, chociaż filmowego Tsubasy oglądałem tylko fragmenty. Wizualnie jest dobrze, ale nie przez całą długość. Na początku zaskakują ładne zdjęcia, w środku kilka sympatycznych kolorków, a na koniec świetne efekty. I tu idealnie będzie pasowało stwierdzenie, że „Kung Fu Hustle” jest jak ser... a dobre momenty, jak dziury w tymże.
PD: Billy Burke by się ucieszył z tego porównania. No, dowcipy tu jednak są, tylko z tych, co wydają się być zabawnymi w zamyśle, ale opowiedziane już nie śmieszą. Jakoś zupełnie nietrafione wydają mi się peany, że niby Chow tworzy nowy gatunek kina, że Tarantino mógłby się od niego uczyć, że czegoś tak oryginalnego jeszcze nie było. Przecież to tylko parodia, na litość... Ośmielę się stwierdzić, że najgorsze filmy Mela Brooksa czy Zuckerów były śmieszniejsze.
BS: Mogę się założyć, że odnośnie nauki, to sam Chow u Tarantino powinien pobierać lekcje dotyczące azjatyckiego kina. Widać u niego przebłyski oryginalności i dobre rokowania na przyszłość, ale facet nie potrafi ścisnąć widza za gardziel tak mocno, żeby ten uwolnił się dopiero po napisach końcowych. Brooks i Zuckerowie powinni skośnookiego nauczyć wykorzystywania surrealistycznego humoru z prawdziwego zdarzenia.
PD: W ogóle nie potrafi ścisnąć za nic – za gardziel, za przeponę, za jaja. Co mi po efektownej (choć czasem też efekciarskiej) choreografii walk, skoro otrzymuję produkt bezduszny, wyprany z emocji? Motyw miłosny jest fajny, szczególnie w retrospekcjach, ale za krótki. No i przypomniało mi się, co mnie w miarę bawiło – pojawiający się co chwilę Chińczyk z gołą dupą.
Mimo iż w filmie przeprowadzają nielegalne eksperymenty na ludziach...
. To chyba najgłośniejszy film chiński, ale nie w znaczeniu, do którego przyzwyczaiły nas napisy na plakatach.
BS: Czy ja wiem, czy przeszarżowane? Po prostu już w zarodku te żarty były mało śmieszne albo w ogóle nie zabawne. Czy chodzi Ci o napisy porównujące film Chowa do legend kina?
PD: W zarodku właśnie były śmieszne, ale nie umiano ich opowiedzieć, na podobnej zasadzie, co ostatnio choćby w „Autostopem przez galaktykę”. O napisy chodziło mi w tym kontekście, że filmy są często reklamowane jako „najgłośniejszy film jakiś tam” i „Kung Fu Szał” też można by tak promować, ale tylko dlatego, że latający po ekranie w te i na zad azjaci tłuką się niemal na okrągło, co po kilkunastu minutach zaczyna męczyć.
BS: Najlepszą reklamą byłby facet z goła dupą na plakacie. Na górze napis „Kung Fu Szał”, a na dole tagline: „Wchodzicie? Miliony Chińczyków już weszło!”.
PD: Podobnie jak z reklamą śp. Bleka, która w końcu nie poszła. Sugerujesz więc, że sukces jest tu kwestią, nomen omen, nagłośnienia w stylu: „Jedz gówno. Miliony much nie mogą się mylić”?
BS: No jasne. Zawsze tak było, dlatego podziwiam i często przekornie lubię filmy, które stały się popularne na zasadzie sąsiedzko-koleżeńskich ploteczek. Wystarczy się tylko odpowiednio wstrzelić, a ludzie pognają do kin.
PD: Mimo wszystko jednak oszustwo na miarę „Blair Witch Project” to nie jest. Przy okazji zauważam pewien trend zataczający coraz szersze kręgi – wystarczy, że coś ma etykietkę oryginalnego, a już nie tylko krytycy, ale i zwykli oglądacze się tym zachłystują. Dożyliśmy czasów, w których „oryginalny” stał się synonimem „dobrego”.
BS: Święta racja. I to nie chodzi nawet o oryginalność fabularną, tylko wizualną – nowe efekty, montaż, zdjęcia itp. Filmy są efektowne, ale puste. I nie mam na myśli filmów za 200 milionów dolarów.
PD: Gdyby tak mieć chociaż 2 miliony... Wziąć tę kasę, moje sny, Twoją filozofię, i mamy filmy efektowne, treściwe i emocjonujące zarazem. Yanek Drzazga może się schować.
BS: A wiesz, jaki majątek byśmy na tym zbili? Ja bym jeszcze miał przy swoim boku stado groupies. Ty niestety nie możesz, ale jakąś wygodę też i dla Ciebie dałoby się znaleźć. Yanek Drzazga schowany był już od początku.
PD: To fakt. Pozostaje nadzieja i przekonanie, że nie tylko głupich spłodziła. Chociaż ich na pewno więcej. Świadczy o tym np. rozstrzygnięcie ostatniego plebiscytu Esensji, Stopklatki i Cinemy na najlepszy film ostatniego XXX-lecia. „Nigdy w życiu!” na piątej pozycji!
...i pojawia się uwłaczająca wizerunkowi chińskiej kobiety postać Afro-Asian-gangsta-bitch...
BS: Ja słyszałem, że to ulubiony film Bartka Fukieta i on podobno go strasznie lobbował. Ale masz rację, to jest rzeczywiście szokujące. W końcu demokracja.
PD: I dlatego zawsze lubiłem Korwina-Mikke. To akurat jest ta ciemna strona demokracji. Zresztą z tym ustrojem to u nas śmieszna sprawa, bo niby wolność wyboru i przekonań, a do głosu dochodzą w większości sami głupcy, robiąc z ludzi podobnych idiotów. Przecież nie jesteśmy narodem zakompleksionym i mało inteligentnym z wyboru, a gdzie się nie rozejrzę, to krew mnie zalewa. Dlaczego my nie możemy robić dobrych filmów, dobrej muzyki, nie mogą nami rządzić dobrzy ludzie, pierdolona Tepsa nie może mi od dwóch lat założyć w pełni działającej Neostrady, w każdym jednym urzędzie czyha wyfiokowana durnota, co drugi przechodzień ma wzrok, jakby chciał mi wbić nóż w plecy... I Ty się dziś dziwiłeś w pociągu, że nie jestem patriotą! Za co? Za narodową spuściznę w postaci kompletu kompleksów?!
BS: Dla mnie patriotyzm to miłość do ziemi, a nie do ludzi. Historia, kultura (nie osobista) i kilka innych rzeczy jest wartych patriotycznej miłości. Nie musisz być patriotą ze względu na ludzi, bo i ja takim nie jestem. Ale kochać nazwę kraju i to, co za nim się kryje, albo chciałbyś, żeby się kryło. Walczyć o to i dążyć do lepszego. Głosowałeś w ostatnich wyborach? Pewnie nie. Dlatego jest źle, bo mamy zbyt inteligentną inteligencję. Ludzie myślą „co zmieni jeden głos”. Problem zaczyna się wtedy, gdy pomyśli tak kilkaset tysięcy. Wielu uważa, że i tak gorzej im nie będzie. Jesteśmy narodem onanistycznego pesymizmu. Uwielbiamy mówić, że jest do dupy i jaka ta Polska jest gówniana. Nikt jednak nie stara się działać. Kolejnym wielkim problemem jest skażenie komunizmem i wynikający z tego nowomilenijny mesjanizm. Zamiast iść do przodu, myśleć o przyszłości, Polacy lubią się babrać w starym gównie. Cały czas szukamy nowych autorytetów, a autorytety już mianowane wykorzystują swoją pozycję. Dlatego największym pieniądzem III RP są koneksje. Baronowie polskiego kina będą siedzieć na stołkach, bo nikt nie ma odwagi powiedzieć im, że są niepotrzebni. Tak to już jest, bo wszyscy tylko gadają i mędzą, a trzeba coś zrobić. Trzeba dać alternatywę, której aktualnie nie ma.
PD: Ale Polska jest gówniana i to fakt, a nie żaden onanistyczny pesymizm. Od paru ładnych lat gada się o potrzebie zmiany, ale na czczych gadkach się kończy. Nie jestem z tych siedzących na ławce i czekających na Zbawcę, ale zaczyna mi już brakować motywacji do działania. Wolę machnąć ręką, mieć w dupie. To złe, ale jeszcze gorsza jest świadomość, że nawet jeśli się zawalczy, to dobrze może być (ale nie musi) dopiero wtedy, gdy przyjdzie nam wyciągnąć kopyta i nie będzie już czasu na nacieszenie się nowym stanem rzeczy. Pojawił się off i najpierw było wielkie halo, a teraz jest traktowany jako ciekawostka. Słusznie, bo zapowiedzi były szumne, a młodzi robią w lwiej części przypadków dokładnie to samo, co starzy, z tą różnicą, że rzadziej sięgają do lektur. Nie można obrzucić błotem wszystkich baronów i nie mieć nic do zaproponowania w zamian. Albo mieć te same smęty, tyle że we współczesnej otoczce. Dla mnie to jest fałszywe.
...to i tak Chińczycy udowadniają, że potrafią zrobić kino artystyczne nawet z banalnej na pozór sceny wpuszczania kropli do nosa.
BS: Jak cholera, Piotr. Jak cholera (zawsze chciałem zastosować takie filmowe powtórzenie). Off to w większości gówno. Połowa tylko gada na baronów i nic nie robi albo jedzie na jednym filmie. Ćwiartka robi jakieś klasyczne sziteksy, gdzie przez cały film koleś patrzy w sufit, a później podniecony wkłada palec w swój odbyt. Jedynie jedna czwarta z całej hordy niesie za sobą jakieś zmiany. Dobrym przykładem jest jeden z Matwiejczyków, który w offie robił bardzo dobre filmy – horrory, komedie, parodie, stylizacje. Jednym słowem, bawił się filmem. Dzisiaj czytam, że Pazurowie dają mu kasę, a on robi film o gwałcicielach. Spoko, pewnie zrobiłby go i bez pieniędzy. Ale wygląda to tak, że dostał pieniądze na to, żeby zrobił kolejny dołujący film, z dołującymi bohaterami i dołującą historią. Istny SMĘTARZ dla zwierzaków.
PD: I ja się na ten smętarz nie godzę. Przecież to jakiś pieprzony paradoks, że biorąc pod uwagę wszystkie polskie filmy powstałe po ′81, najbardziej utożsamiam się z bohaterem „Dnia świra”, który mógłby być moim ojcem. Tyle że ja mam dziś podobne problemy, co mój własny ojciec. Koterski być może nawet nie był świadomy, że zrobił film tak boleśnie uniwersalny. Może za dużo myślę, może za bardzo to wszystko roztrząsam, ale naprawdę nie widzę w tym kraju dla siebie perspektyw. Jednocześnie nie chcę wyjeżdżać za granicę, bo raz, że rodzina, dwa, że to żadne wyjście, trzy, że zawsze będziesz tam tym gorszym, traktowanym jak u nas Ruscy. Widzisz do czego doszliśmy wychodząc od „Kung Fu Hustle”? A takich problemów w ogóle nie powinniśmy mieć. Jeszcze nie teraz. Powinniśmy imprezować, nie liczyć skrupulatnie każdego grosza i mieć świadomość, że nie każdy ambitny projekt jest z góry skazany na porażkę. Ale w kraju, gdzie zamówienie pizzy przez telefon jest luksusem, tak się po prostu nie da. Dlaczego, jeśli już pojawia się jakiś przypadek spełnionego „polish dream”, to musi być to Michał Wiśniewski?
BS: Wiesz dlaczego mamy takie problemy? Bo właśnie jesteśmy patriotami. I Twoje zaprzeczenia nic nie zmienią, bo wewnątrz jesteś lepszym Polakiem od tych wszystkich post-solidarnościowych dupków. Jak byłem w Cieszynie i robiliśmy stan-upy z przechodniami, to jeden – raczej bezdomny – płakał do kamery, mówiąc, że jest Polakiem. Dawno mnie tak serce nie ściskało. Piotr, jesteśmy współczesnym pokoleniem Kolumbów. Tylko że my nie musimy walczyć bronią, a słowem i – jak Bóg pozwoli – czynem.
PD: Tylko najpierw musimy mieć szansę na podjęcie tej walki. Ale... masz rację. Autentycznie się teraz wzruszyłem. Dobrana z nas para. Idealista-pragmatyk i idealista-romantyk. Wiesz, w gruncie rzeczy to życie jest piękne i choćby z niego samego warto się cieszyć. Z cudownej żony, takich ludzi wokół jak Ty, przyzwoitej pracy. Byłbym niewdzięcznikiem i idiotą, gdybym tego nie dostrzegał. Miliony mają gorzej, tyle że ja nienawidzę tak się pocieszać i myślę raczej o milionach mających lepiej. Nawet nie materialnie, bo w gruncie rzeczy niewiele mi do szczęścia potrzeba. Boję się tylko odejść niespełnionym i strasznie żal mi bliskich, znajomych, których niestety to czeka. To trochę irracjonalne, że ja się tym przejmuję, podczas gdy większość z nich nawet o tym nie myśli, ale tak już jest. I to jest największa wada tej naszej Polski – społeczeństwo robotów.
BS: A Willa Smitha brak.
co wy pier...licie ! buahahaha, zabawne!
jest wiele gatunków filmu, ten w swoim wymiata!
i tyle!