W wigilijnym nastroju (który pryśnie, gdy zaczniemy się kłócić) sięgamy dziś po wigilijny film. „Cicha noc” Piotra Domalewskiego od kilku tygodni na naszych ekranach, ale teraz jest dobry czas by porozmawiać o tegorocznym laureacie Złotych Lwów w Gdyni, którego akcja obejmuje jeden wieczór 24 grudnia.
W wigilijnym nastroju (który pryśnie, gdy zaczniemy się kłócić) sięgamy dziś po wigilijny film. „Cicha noc” Piotra Domalewskiego od kilku tygodni na naszych ekranach, ale teraz jest dobry czas by porozmawiać o tegorocznym laureacie Złotych Lwów w Gdyni, którego akcja obejmuje jeden wieczór 24 grudnia.
Piotr Domalewski
‹Cicha noc›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Cicha noc |
Dystrybutor | Forum Film |
Data premiery | 24 listopada 2017 |
Reżyseria | Piotr Domalewski |
Zdjęcia | Piotr Sobociński Jr. |
Scenariusz | Piotr Domalewski, Helena Szoda-Wozniak |
Obsada | Dawid Ogrodnik, Tomasz Zietek, Jowita Miondlikowska, Adam Cywka, Maria Debska, Katarzyna Domalewska, Konrad Eleryk, Ewa Gapon |
Muzyka | Waclaw Zimpel |
Rok produkcji | 2017 |
Kraj produkcji | Polska |
Czas trwania | 100 min |
WWW | Polska strona |
Gatunek | dramat |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Konrad Wągrowski: Święta za pasem, kolędy w radiu (no, tak naprawdę raczej „Jingle Bells”, „Last Christmas” i Frank Sinatra, ale to już znak czasów), prezenty nakupione, choinka ubrana – możemy się wziąć za dyskusję o filmie świątecznym. W tym roku do tej kategorii przynależy niewątpliwie nagrodzona w Gdyni „Cicha noc”, która swą premierę miała już kilka tygodni temu, ale my sobie o niej pogadamy w najbardziej pasującym terminie.
Piotr Dobry: Tym bardziej że film wciąż jest w kinach i jeśli ktoś go jeszcze nie widział, to teraz zyskuje dodatkowy kontekst w związku z sytuacją wokół. Nie oszalałem na punkcie „Cichej nocy”, nie podchodzę czołobitnie jak większość branży, ale wciąż uważam, że lepiej wybrać Domalewskiego niż „Listy do M. 3”.
KW: Mamy więc film świąteczny. Choć może bardziej wigilijny niż świąteczny. Nie zastąpi w ramówce „Kevina samego w domu” ani „To właśnie miłość”, ani nawet „Muskularnego świętego Mikołaja"… Wigilia, podobnie jak stypa w „Sieranevadzie” (do której film bywa porównywany) jest pretekstem do spotkania rodzinnego, na którym, jak to w tego rodzaju filmach bywa, wychodzą na wierzch rodzinne animozje i tajemnice. Dzięki takiemu podejściu film ma dramaturgię i próbuję przekazywać też kawałek prawdy o ludziach, relacjach społecznych, polskiej rzeczywistości. Czy te dwa cele udało się zrealizować?
PD: Jest w tym filmie na pewno kawałek Polski, kawałek banalnej prawdy o Polakach. Czy to wartość – można się spierać, ja wolę, gdy film mnie jakkolwiek zaskakuje przy podsuwaniu lustra, gdy mówi mi coś o mnie, moich bliskich, moich rodakach, czego nie wiem. Ale też nie oczekuję odkrywczości po każdym jednym filmie – choć podobno „Cicha noc” nie jest właśnie „każdym jednym”, sądząc po nagrodach i recenzjach.
KW: Czy banalnej? Moim zdaniem całkiem ciekawie uchwycone są sprzeczności polskiej duszy w czasach emigracji. Chęć uporządkowania sobie życia w połączeniu z chaotyczną i niepewną rzeczywistością. Strach przed porażką, a właściwie strach przed tym, że o porażce dowie się rodzina. Pogoń za sukcesem za granicą, a wpływ tej pogoni na rodzinę. Małomiasteczkowy brak perspektyw. Rodzinne realia – dziwny melanż wsparcia, zazdrości i niechęci. Być może film Domalewskiego nie odkrył Ameryki, nie postawił nowych diagnoz, ale przynajmniej spróbował opisać rzeczywistość. Czy komuś innemu lepiej się to udało?
PD: Przede wszystkim są tu zalążki tych tematów, o których mówisz. Dla mnie lepiej rzeczywistość opisywali zawsze Koterski i Krauzowie. Przy czym Koterski robił to na pewno zabawniej, Krauzowie – bardziej dojmująco niż Domalewski.
KW: Ale Krauzowie i Koterski nie opisywali tej naszej obecnej smutnej rzeczywistości, tylko raczej tę z lat 90. – z nieumiejętnością odnalezienia się w nowej kapitalistycznej rzeczywistości („Dzień świra”), z patologiami owego raczkującego kapitalizmu („Dług”), z problemami mieszkaniowymi („Plac Zbawiciela”). Żadne z nich – no cóż, w przypadku Krauzego to i tak już niemożliwe – nie nakręciło nic o czasach po otwarciu granic, po kryzysie finansowym, po galopującym „uelastycznianiu” rynku pracy. Takich filmów nam brakuje.
PD: Ale wybitne „Ptaki śpiewają w Kigali” Joanny Kos-Krauze, mimo że umiejscowione w latach 90., niosą komentarz do obecnej polskiej rzeczywistości. Niezłe „Pewnego razu w listopadzie” Jakimowskiego jest już z kolei filmem o „tu i teraz”. Podobnie jak „Pokot” Agnieszki Holland – niespecjalnie udany, ale nawet wtedy wciąż ciekawszy niż „Cicha noc”, mniej oczywisty, mniej unurzany w etosie martyrologicznym.
Ale i tak największy problem „Cichej nocy” widzę nie w banale (w pewnym sensie życie samo w sobie jest banalne i ja naprawdę nie oczekuję od kina, polskiego tym bardziej, cudów na kiju), lecz właśnie w tej rzekomej dramaturgii – najgorszym wątkiem jest dla mnie owa animozja między braćmi, robiąca tu za główną intrygę. Jej problem polega na tym, że po kwadransie dla średnio rozgarniętego widza wszystko jest jasne, a reżyser dalej drąży temat, podsuwa bohaterowi kolejne wskazówki z uporem godnym lepszej sprawy, wrzuca w tok narracji kolejne wątki zgodnie z zasadą deus ex machina, aż do beznadziejnego, łopatologicznego finału. Szkoda, bo gdzieś do połowy to jest świetne kino, które potem niestety się rozłazi.
KW: No to jesteś zwyczajnie lepszy ode mnie, bo ja najwyraźniej jestem mniej niż średnio rozgarnięty, bowiem przyczyn animozji między braćmi domyśliłem się dopiero pod koniec filmu.
PD: Nie jestem „lepszy”, nie imputuj mi jakiegoś protekcjonalizmu. Trudno mi uwierzyć, że lekceważyłeś wszystkie sygnały po drodze, te telefony od dziewczyny, nerwowe reakcje młodszego brata i matki, niejasne powody powrotu młodego do kraju i tak dalej. Ale chyba przynajmniej od momentu, gdy młodemu przypadkowo wypadł telefon (a ja plasnąłem dłonią w czoło), to jakaś lampka się zapaliła, drogi Watsonie? Bo jeśli mi powiesz, że dopiero w scenie powrotu do mieszkania, to już nie uwierzę.
KW: No nie, telefon mi wystarczył, by się zorientować. Powrót do mieszkania był już sceną niepotrzebną z punktu widzenia dramaturgii, ale w jakiś smutny sposób potrafił podsumować cały wątek, więc mi nie przeszkadzał. A zresztą przecież cała sprawa między braćmi jest ciekawym tematem do szerszej interpretacji – bo przecież wynika ona z rywalizacji, z zazdrości, z chęci pokazania, kto jest lepszy, z sytuacji rozbitego życia rodzinnego. A do tego mamy też inne wątki – choćby niewesołą historię ojca, który całe życie się zmagał, by ostatecznie do niczego wielkiego nie dojść, dużo za to po drodze tracąc.
PD: I Jakubik świetnie to ojcowskie rozczarowanie rozgrywa – do momentu pijackiego monologu, oczywiście. I jeszcze ten pożar, bo przecież jak już typowy polski fatalizm, to na cztery fajerki, broń Boże jakieś subtelności czy niedopowiedzenia – co to, to nie.
KW: Pożar to już rzeczywiście nieco walenie obuchem i kojarzy się z ostatecznymi rozwiązaniami Smarzowskiego. Nie mogę zresztą udawać, że nie było twojej recenzji „Cichej nocy”, muszę więc do niej nawiązać. Swój tekst zatytułowałeś „Smarzowszczyzna light”, zarzucając „Cichej nocy”, że czerpie mocno z poetyki dzieł Wojtka Smarzowskiego. Owszem, mamy tu pewne elementy przede wszystkim „Wesela” – przede wszystkim wódkę, utratę złudzeń, dość ponury wydźwięk całości, ale jednak z takim określeniem (abstrahując już od faktu, że nie uważam pojęcia „smarzowszczyzna” za pejoratywne) mam problem. Bo widzę tu wyraźne różnice. Wódka jest elementem wigilii, ale nie determinuje bohaterów, jest raczej – tak jak w prawie wszystkich rosyjskich filmach – niezbędnym elementem scenografii. Ale przede wszystkim bohaterowie – Smarzowski jest wobec swych postaci krytyczny i nieraz okrutny. Opisuje bardziej świat – i to w ujęciu bez mała egzystencjalnym – niż ludzi. Bohaterowie „Cichej nocy” są bardziej właśnie… ludzcy. Domalewski może ich bardzo nie lubi, ale ich rozumie i im współczuje. U Smarzowskiego mamy jednoznacznie negatywne postacie, u Domalewskiego takich nie ma. U Smarzowskiego dominuje pesymizm, u Domalewskiego mamy bardziej niejednoznaczne wnioski – świat jest jaki jest, ale trzeba – i można – w nim funkcjonować. Choć lekko nie będzie.
PD: Nie widzę sprzeczności między tym, co mówisz, a moją recenzją. Przeciwnie, potwierdzasz moje wrażenia, bo przecież nie pisałem o „smarzowszczyźnie bis”, tylko „light”, wiec zgadzamy się co do bardziej ludzkich bohaterów, mniej pesymistycznych wniosków i tak dalej. Nie postrzegam Domalewskiego jako kopisty, widzę go raczej jako kolejnego kronikarza przaśnej polskości, w jej szaro-burych barwach i stereotypowych kontekstach. I nie twierdzę, że w tych stereotypach nie ma żadnej prawdy, po prostu życzyłbym sobie jakiejkolwiek wartości dodanej, to chyba nie są specjalnie wygórowane wymagania.
KW: Podoba mi się ten wizerunek świąt – choć nie są to moje święta. Z jednej strony mamy tu taką rozpaczliwą próbę zadbania o tradycję, zderzając się przy tym ze współczesnością. Czyli 12 dań i pasterka, ale też wszechobecne tablety u dzieciaków i „Kevin sam w domu”. Nie twierdzę, że to jakieś bardzo odkrywcze, ale jako całość wyglądało całkiem wiarygodnie.
PD: Może podoba ci się właśnie dlatego, że to nie są twoje święta, że postrzegasz to wszystko jednak trochę jako egzotykę? A u mnie być może działa odwrotny mechanizm – skoro z każdym typem charakterologicznym ukazanym w filmie i z niemal każdą sytuacją zetknąłem się w „realu”, to nie przeczę, że mogą mnie właśnie odrzucać owe „oczywiste oczywistości”, które innym widzom mogą się jawić jako relatywnie świeże i interesujące.
KW: „Cicha noc” to film o Polsce, ale też film o polskiej emigracji. Czyli o jednym z najważniejszych zjawisk współczesności, które w polskiej kulturze za specjalnie jeszcze poruszane nie było. W „Cichej nocy” nie ma wiele mowy o problemach Polaków za granicą, ale raczej o sytuacji tych, którzy w kraju pozostali. I uważam, że to bardzo cenne, że ten temat w ogóle się pojawił.
PD: To jest niewątpliwie ważny temat i czeka na wielki film. „Cicha noc” ciekawie zarysowuje ojcowsko-synowski konflikt, ale podsumowuje go komunałem, że tylko w Polsce Polak może chodzić z podniesioną głową, za granicą zawsze będzie obywatelem drugiej czy trzeciej kategorii. To przekonanie rzeczywiście funkcjonuje w przestrzeni publicznej od lat, ale czy nadaje się na konkluzję w „filmie roku"? Śmiem wątpić.
KW: Ale ten komunał to tylko jedna strona medalu. Bo jest przecież w tej opowieści o emigracji silny wizerunek dramatu, rozdzielenia oczekiwań i rzeczywistości, wielkiego rozczarowania. Domalewski nie mówi o samym zjawisku, on mówi już o jego kosztach. W mediach wciąż słychać o realiach życia za granicą, politycy do niedawna prześcigali się w tym, kto będzie bardziej zachęcał do powrotów do kraju, ale nikt za specjalnie nie pochylał się nad losem pozostawionych w kraju, nad tym, co dalej. I to jest ciekawe – bo z jednej strony bohater ma wciąż nadzieję, że wreszcie odniesie ten wielki sukces, że kolejne podejście będzie w końcu udane, z drugiej – coraz więcej mu umyka i, znając błędy swego ojca, w jakimś sensie idzie jego śladem. Jest w tym pewien fatalizm, ale jest też wcale nie tak oczywiste zakończenie. Bo przecież dalszy los Adama jest wciąż otwarty.
PD: Nie zgodzę się, że Adam idzie śladem ojca. On ma już zupełnie inne perspektywy – ale o tym w filmie się nie mówi. Oczywiście możliwe, że sam reżyser tego nie zauważa, bo jest zbyt zajęty ściąganiem swojego bohatera w dół, ale konkluzja, że Adam podzieli los ojca, że dzisiejsza emigracja zarobkowa i ta sprzed trzydziestu lat niewiele się różnią, to jest zbyt duże uproszczenie. Chłopak ma łeb na karku, firmę chce za granicą otwierać, a co słyszy w rodzinnym domu? Same wyrzuty, rzucanie kłód pod nogi, sugerowanie jakby obligatoryjnego niepowodzenia. Bo nie ma prawa się udać. BO TYLKO W POLSCE POLAK MOŻE BYĆ CZŁOWIEKIEM! Ech.
KW: Ale dlatego też napisałem, że los Adama jest wciąż otwarty. Przecież w ostatniej scenie nie wiesza się na suchej gałęzi, tylko wsiada do autokaru i jedzie, by dalej toczyć swój wózek – i przecież może mu się udać. Dostrzegamy ryzyko, że może iść śladem ojca (przez pracę rozpada się wszak jego związek), ale przecież może też nauczyć się na jego błędach. Przegrał bitwę, ale wciąż może się podnieść, nie ma w tym ostatecznej klęski większości bohaterów Smarzowskiego.
PD: Zgoda. Jest tak jak mówisz i ja też to widzę, bo choć przy obecnie powszechnej polaryzacji, gdzie każdy głos krytyki odbierany jest jako hejt, po naszej dyskusji znów, jak po uprzedniej recenzji, wyjdę na hejtera, to wiele rzeczy w tym filmie doceniam – aktorstwo, realizację, poszczególne sceny. To jest dla mnie mocne 6/10, po prostu nie postrzegam filmu z pozycji klęcznika, ale seans polecam, nie pierwszy raz zresztą, mam kwity.