RekordziściW tym roku Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy odbył się już po raz 18. Znów pobito wszystkie możliwe rekordy: frekwencji, ilości filmów i pokazów, których odbyło się razem 300.
Anna DraniewiczRekordziściW tym roku Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy odbył się już po raz 18. Znów pobito wszystkie możliwe rekordy: frekwencji, ilości filmów i pokazów, których odbyło się razem 300.
Wyszukaj / Kup W praktyce możliwe było pojawienie się tylko na 60 projekcjach, a i to jedynie przy bardzo dobrej kondycji fizycznej. Organizatorzy festiwalu zawsze mieli ambicję, żeby stworzyć największą imprezę filmową w Polsce i trzeba powiedzieć, że im się udało. Pytanie tylko brzmi, czy przypadkiem ilość nie wzięła góry nad jakością. Na szczęście okazuje się, że nie, bo chociaż znów trudno było wybrać trzy wybitne filmy, wybijające się na tle pozostałych, to całkowitych gniotów też nie było za wiele. Jak w powiedzeniu „każda zmora znajdzie swego amatora”, tak i na festiwalu każdy z filmów znalazł swoich odbiorców. A jak wiadomo, o gustach się nie dyskutuje. Uznajmy zatem, że ta różnorodność wszystkim wychodzi na dobre. Poza tym trzeba stwierdzić, że obecność tak różnorodnych filmów była usprawiedliwiona, gdyż festiwalowa publiczność się zmienia i ma trochę inne gusta niż dawniej. Trochę mi żal tej „starej” publiczności, tych znajomych twarzy, podobnej wrażliwości, poczucia humoru i spontaniczności, ale trzeba iść z duchem czasu. Zrozumiałam to na jednym z pokazów, gdy zostałam uznana za osobę zacofaną, bo zwróciłam uwagę dziewczynie, która już po raz drugi, jak gdyby nigdy nic, odebrała telefon komórkowy i zaczęła prowadzić dyskusje. Chyba po prostu się starzeję? W zeszłym roku przekonałam się już boleśnie, że w trakcie festiwalu nie daję rady wstawać na pokazy o godzinie 9:00 rano, w związku z tym w tym roku zaczynałam przeważnie festiwalowy dzień o godzinie 11:00. Raz udało mi się wstać na 9:00, kiedy indziej nie dawałam jednak rany nawet na 11:00. Być może w moim wieku powinnam się z tym pogodzić, ale pocieszam się, że było to raczej spowodowane bogatym życiem towarzyskim, jakie prowadziłam w trakcie tegorocznego festiwalu. Na WMFF nie pojawiły się dwa zapowiadane przez organizatorów filmy. Pierwszym z nich był polski film „Gabi” Rolanda Rowińskiego, który nie został po prostu ukończony na czas, ale który i tak będzie można zobaczyć w kinach. Drugi to bardzo oryginalna opowieść o walce wysłanniczek Nieba i Piekła o duszę pewnego boksera, czyli „Boskie jak diabli” Agustína Díaz Yanesa z Penelope Cruz, Victorią Abril i Fanny Ardant w rolach głównych. Zwykle filmy poruszające tematykę zaświatów są bardziej poetyckie, tutaj warto więc zwrócić uwagę na nowatorskie podejście reżysera do tego tematu. Ten film również wkrótce trafi do naszych kin. Pozostałe filmy, które za chwilę się pojawią lub już się pojawiły w polskich kinach, a które udało mi się zobaczyć na festiwalu lub w jego okolicach to „Edi” Piotra Trzaskalskiego, „Droga do Zatracenia” Sama Mendesa, „Time Out” Laurenta Canteta, „Zdjęcie w godzinę” Marka Romanka, „Krąg” Hideo Nakaty oraz „Księga Diny” Olego Bornedala, na festiwalu pokazywana pod tytułem „Jestem Dina”. Film „Edi” Piotra Trzaskalskiego z Henrykiem Gołębiewskim (znanym z seriali „Stawiam na Tolka Banana” czy „Podróż za jeden uśmiech”) i Jackiem Braciakiem (zdobywcą nagrody za drugoplanową rolę męską na tegorocznym festiwalu w Gdyni) był niekwestionowanym zwycięzcą tegorocznego WMFF. W pełni na to zasługuje, podobnie jak na pozostałe nagrody, którymi jest wciąż obsypywany. Być może dołączy do nich także Oscar za najlepszy film nieanglojęzyczny, o który będzie walczył. „Edi” miał wejść do kin dopiero w listopadzie, ale jego dystrybucje drastycznie przyśpieszono właśnie po to, by spełnić ostatni warunek niezbędny do zgłoszenia go do oscarowych nominacji. Teraz możemy już tylko czekać i trzymać kciuki. „Droga do Zatracenia” Sama Mendesa z Tomem Hanksem, Paulem Newmanem i Judem Lawem w rolach głównych, podobnie jak „Edi”, pojawił się w kinach zaraz po festiwalu. Za oceanem zachwycano się nim od dawna, ale moim zdaniem trochę na wyrost. Wiadomo, że każdy dobry film w Stanach to już niemal arcydzieło. A trzeba przyznać, że „Droga do Zatracenia” jest dobrym filmem, ale głównie dzięki świetnym aktorom i pięknym zdjęciom. A to chyba trochę za mało, szczególnie, że sama historia jest mało oryginalna i bardzo przewidywalna. „Time Out” Laurenta Canteta trafił do polskich kin zaledwie dwa tygodnie po festiwalu. Szkoda, że nie mieliśmy w Polsce okazji zobaczyć jego poprzedniego filmu „Les Resources Humaines”, w którym również porusza problemy związane z tak ważnym w życiu człowieka, a tak rzadko poruszanym w kinie tematem pracy. O ile jednak tam Cantet skupia się głównie na problemie wynikającym z różnych postaw ojca i syna, którzy w czasie strajku stają po przeciwnych stronach barykady, o tyle w „Time Out” (czyli „L’emploi du temps) porusza raczej problem „wyścigu szczurów” i bezrobocia. Mimo, że większość osób uważa, iż film kończy się happy endem, reżyser twierdzi inaczej. Dla niego powrót głównego bohatera w tryby maszyny pracy jest równoznaczny z samobójstwem. Nie jest to zatem film lekki, łatwy i przyjemny. Podobnie jest z filmem „Zdjęcie w godzinę” Marka Romanka z Robinem Williamsem i Connie Nielsen, który od listopada będzie już grany w kinach. Poznajemy tu historię starego kawalera, który „zakochuje się” w jego wyobrażeniu idealnej rodzinie, od lat wywołującej zdjęcia w jego zakładzie fotograficznym. Gdy przekonuje się, że ich życie nie jest takie różowe, postanawia uzmysłowić im, co jest w życiu najważniejsze, a według niego jest to właśnie rodzina. Parę razy wydaje się nam, że już go rozgryźliśmy, ale wtedy zawsze okazuje się, że jeszcze nie do końca. Na końcu dowiadujemy się więcej o jego przeszłości, ale o dziwo tutaj ten często stosowany chwyt (usprawiedliwianie sprawców ich trudnym dzieciństwem) nie razi.
Wyszukaj / Kup Kolejny film, który już w listopadzie wejdzie do naszym kin to „Krąg” Hideo Nakaty, czyli japoński film grozy. Podobno w Japonii ten film zrobił taką furorę jak niegdyś „Blair Witch Project” w Stanach. Scenariusz „Kręgu” oparto na popularnej książce autorstwa Koji Suzuki. Podobno już powstają kolejne części „Kręgu”, a w marcu do Polski trafi amerykańska wersja tego filmu zatytułowana „The Ring”. Obawiam się jednak, że Polsce nie grozi „kręgomania”, gdyż patrząc po reakcji widzów na WMFF, film bardziej śmieszy niż straszy. Chyba, że rodacy potraktują go jako dobra komedię, w której jest jedna straszna scena i dużo zabawnych. Można ten film potraktować jako ostrzeżenie przed tym, żeby młodzież nie oglądała tyle szmiry zalewającej rynek wideo, bo jest to niebezpieczne, ale z pewnością nie jak klasyczny film grozy. „Księga Diny” Olego Bornedala też nim nie jest, choć nie brak w niej chwil grozy. Film opowiada historię dziewczyny, która niszczy wszystko, co kocha. Dina ma nieposkromioną naturę i siłę, z której czasem nie zdaje sobie sprawy. Jak każda zwykła dziewczyna chce być po prostu szczęśliwa, ale szczęście jej nie sprzyja. Zamiast tego wokół niej przybywa trupów i widm. Warto się wybrać na ten ekspresyjny film, co będzie możliwe już w marcu przyszłego roku. Najnowszy film Agnieszki Holland „Julia wraca do domu” nie ma jeszcze polskiego dystrybutora, ale na pewno się znajdzie. Jest to historia pewnej na pozór szczęśliwej rodziny, w której wszystko zaczyna się psuć, gdy żona odkrywa zdradę męża. Nagle okazuje się, że ich syn ma raka i że leczenie nie daje spodziewanych wyników. Jedyną nadzieją jest młody Rosjanin, którego ręce mają leczniczą moc. Niestety później z filmu o wierze robi się ckliwy melodramat, czego można było uniknąć kończąc go jakieś pół godziny wcześniej. Kolejnym nieudanym filmem był „Mike Yokohama” Aoyamy Shinji, którego symbolika do mnie nie przemówiła. W tym wypadku muszę jednak przyznać, że moja ocena jest wynikiem wyraźnych różnic kulturowych, które sprawiły, że japońskie filmy uznałam za największe rozczarowanie tegorocznego festiwalu. Nie lepiej było niestety także z moją ulubioną kinematografią francuską. Dwa filmy Catherine Breillat – „Moja siostra” oraz jej swoisty suplement „Seks to komedia” – nie są najlepszym przykładem ostatnich osiągnięć francuskiego kina, którego dobrego imienia w tym roku bronił jedynie „Time Out”. Jeżeli miałabym jednak wskazać najbardziej zaskakującą scenę tegorocznego festiwalu, byłaby to scena parkingowa z „Mojej siostry”. Gdy pojawił się zabójca, miałam wrażenie, że to tylko wyobrażenia głównej bohaterki, gdyż tak nagły zwrot akcji zupełnie nie pasował do wcześniejszej atmosfery filmu. Co się zaś tyczy filmu „Seks to komedia” wybrało się na niego wielu widzów, którzy nie widzieli „Mojej siostry” i zmyleni tytułem poczuli się najwyraźniej mocno zdezorientowani i rozczarowani. |
Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Co zrobić, gdy słyszało się o egipskich hieroglifach, ale właśnie wyłączyli prąd i Internetu nie ma, a z książek jest tylko poradnik o zarabianiu pieniędzy na kręceniu filmów, i nie za bardzo wiadomo, co to te hieroglify? No cóż – właśnie to, co widać na obrazku.
więcej »Barbara Borys-Damięcka pracowała w sumie przy jedenastu teatralnych przedstawieniach „Stawki większej niż życie”, ale wyreżyserować było jej dane tylko jedno, za to z tych najciekawszych. Akcja „Człowieka, który stracił pamięć” rozgrywa się latem 1945 roku na Opolszczyźnie i kręci się wokół polowania polskiego wywiadu na podszywającego się pod Polaka nazistowskiego dywersanta.
więcej »Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Krótko o filmach: Marzec 2003
— Michał Chaciński
Labirynt
— Michał Chaciński
Wyboista droga
— Michał Chaciński
Dobry Edi
— Łukasz Kustrzyński
W kraju zbożem i mlekiem płynącym
— Sebastian Chosiński
Bez dobrej nowiny
— Adrian Jankowski
Bond rytualny
— Gabriel Krawczyk
Esensja ogląda: Październik 2013 (3)
— Piotr Dobry, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Esensja ogląda: Listopad 2012 (Kino)
— Sebastian Chosiński, Miłosz Cybowski, Mateusz Kowalski, Gabriel Krawczyk, Alicja Kuciel, Patrycja Rojek
Esensja ogląda: Październik 2012 (kino)
— Sebastian Chosiński, Krystian Fred, Gabriel Krawczyk, Patrycja Rojek, Konrad Wągrowski
Agent na rozstajach
— Jakub Gałka
Mroki przeszłości
— Gabriel Krawczyk
12. T-Mobile Nowe Horyzonty: Dzień dziewiąty
— Patrycja Rojek, Kamil Witek, Zuzanna Witulska
Po kolana w czyśćcu
— Łukasz Gręda
Bradford – kolebka brytyjskiego przemysłu filmowego
— Anna Draniewicz
Bradford – miasto filmu
— Anna Draniewicz
Między słowami
— Anna Draniewicz
Amerykanie nadchodzą!
— Anna Draniewicz
Bollywood atakuje
— Anna Draniewicz
15 lat prywatnej dystrybucji kinowej w Polsce
— Anna Draniewicz
Filmy o ludziach. Filmy dla ludzi
— Anna Draniewicz
Pasja Gibsona
— Anna Draniewicz
Noc z Darrenem Aronofskym
— Anna Draniewicz
Film wojenny
— Anna Draniewicz