100 najlepszych filmów XXI wiekuKolejny Wielki Ranking Esensji! Naprawdę wielki! Wzięliśmy się za cały XXI wiek, wybierając 100 najlepszych filmów z tego okresu. Nasz ranking zamierzamy powtarzać co rok, tworząc w ten sposób swego rodzaju Esensyjną Historię Kina.
Esensja100 najlepszych filmów XXI wiekuKolejny Wielki Ranking Esensji! Naprawdę wielki! Wzięliśmy się za cały XXI wiek, wybierając 100 najlepszych filmów z tego okresu. Nasz ranking zamierzamy powtarzać co rok, tworząc w ten sposób swego rodzaju Esensyjną Historię Kina. Po kilku miesiącach przerwy powracamy do prezentacji wielkich rankingów. Tym razem nie byle jakie zestawienie – wybór 100 najlepszych filmów XXI stulecia. Założenie: naszego wyboru dokonujemy spośród obrazów, które miały światową premierę między 1 stycznia 2001 roku, a 30 kwietnia roku 2018, nie ograniczając się tym razem wyłącznie do polskiej dystrybucji. Niniejszy ranking będzie pierwszym z cyklu – mamy zamiar odświeżać go co roku, aż do końca… Esensji. A teraz kilka oczywistości, które jednak zawsze warto podkreślać: – ranking jest subiektywnym wyborem redakcji Esensji i oczywiste jest, że niekoniecznie będzie zgodny z Waszymi gustami. Nie mamy nic przeciwko temu, byście z nami mocno polemizowali, ale uprzedzamy, że wypowiedzi agresywne, wulgarne, niemerytoryczne będą usuwane. Liczymy na ciekawą dyskusję z konkretnymi argumentami. – mimo tego, że w przygotowywaniu zestawienia wzięła udział ekipa bardzo mocno obyta ze światowym kinem z pewnością mogliśmy jakiś ważny film przegapić. Zwróćcie nam na to uwagę, a uwzględnimy go w przyszłorocznym głosowaniu. – jeśli zauważycie rozbieżności z naszymi rankingami rocznymi, rankingiem 100 najlepszych filmów dekady, rankingami gatunkowymi, nie powinniście się dziwić. Świat się zmienia, ekipa się zmienia, gusta się zmieniają. Każdy z tych rankingów był wybierany przez nieco inną grupę ludzi, a ci, którzy głosowali ponownie, mogli też zmienić zdanie. Niektóre filmy z czasem zyskują, niektóre tracą, to właśnie będzie też odzwierciedlał nasz ranking. – różnice w ocenach między filmami tej klasy są minimalne, przy nieco innych okolicznościach kolejność nierzadko mogłaby być nieco inna. Nasza listę możecie więc potraktować jako spis 100 filmów wartych uwagi – nie wątpimy, że takimi właśnie są. – jak zwykle bardzo jesteśmy ciekawi waszych opinii. W głosowaniu wzięli udział: Marta Bałaga, Agnieszka Szady, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Grzegorz Fortuna, Gabriel Krawczyk, Jarosław Loretz, Jarosław Robak, Krzysztof Spór, Konrad Wągrowski i Kamil Witek. A teraz – nasz ranking. 100 najlepszych filmów XXI wieku zdaniem redakcji Esensji, publikowanych dziesiątkami przez najbliższe 10 dni. Piotr Dobry W kontekście polskiego repertuaru kinowego południowokoreański „Lament” jawi się trochę jak jego protagonista – przypadkowy heros podejmujący nierówną walkę z dużo potężniejszymi siłami, cichy bohater roku. „Lament” stanowi poniekąd kontynuację klimatów, do jakich przyzwyczaił nas Na Hong-jin w swoich wcześniejszych brutalnych thrillerach, jak „W pogoni” o alfonsie ścigającym wielokrotnego zabójcę prostytutek czy „Morze Żółte” o taksówkarzu poszukującym zaginionej żony. Zarazem jednak reżyser eksploruje nowe tereny – twardemu realizmowi od początku towarzyszy aura tajemniczości, a w miarę upływu czasu, gdy na fabularnej szachownicy przybywa pionków, jak katolicki ksiądz czy ekscentryczny egzorcysta, klasyczny hitchcockowski suspens coraz mocniej nasiąka metafizyką. Jednocześnie reżyser w pierwszym akcie funduje nam elementy absurdu i slapsticku – i to nie w tonie lekko komediowym, ale takim, który zrywa przeponę, nie burząc gęstej atmosfery niepokoju; symbioza grozy i humoru jest tu niezwykła nawet jak na unikatową w tym względzie specyfikę kinematografii azjatyckich. Wielopoziomowy, niespotykanie sugestywny, wybitnie oryginalny – „Lament” trwa bite dwie i pół godziny, ale warto mu poświęcić każdą minutę. Odpłaci niezapomnianymi wrażeniami. Urszula Lipińska Rozpisany na kilka postaci kameralny komediodramat świetnie oddaje prawdę, że na wojnie ile stron, tyle racji. Tutaj polem bitwy jest okop, a bronią: słowa. Danisowi Tanovicowi wystarczy trzech żołnierzy, dziennikarka, reprezentant ONZ i jedna mina, aby wypunktować najważniejsze absurdy wojny i bezmiar ludzkiej głupoty. Reżyser wie, o czym mówi: po szkole zaciągnął się do bośniackiej armii, a na pole walki zabrał kamerę. Chciał nią uchwyć stan ducha walczących, którzy nie byli herosami, tylko zwykłymi ludźmi, wyrwanymi z kieratu codzienności i postawionymi na linii frontu. W przeciwieństwie do Spielberga czy Coppoli on na planie miał aktorów, którzy mogli powiedzieć, jak Branko Djurić grający Čikiego: „Moja przewaga nad Tomem Hanksem i innymi facetami, którzy grają w amerykańskich filmach wojennych, polega na tym, że w odróżnieniu od nich, ja przeżyłem prawdziwą wojnę”. Mimo osobistego związku reżysera, aktorów i ekipy z przedstawioną w filmie bałkańską wojną, przesłanie „Ziemi niczyjej” bez problemu udało się rozciągnąć do rozmiarów uniwersalnych. Tanovic w mądry i prosty sposób pokazał to, co czasami ginie w huku armat, błyskach wybuchających bomb i panoramicznych ujęciach filmów zrobionych z większym budżetem, ale mniejszą inteligencją. Michał Chaciński „American Beauty” dla pokolenia trzydziestolatków. Tak jak Mendes zadawał pytanie o stan rodziny, która zna się tak długo, że nie musi już przed sobą nic udawać (również tego, że są razem z innych powodów niż więzy krwi), tak Field pokazuje m.in. rodzinę w momencie, gdy z powodu małych dzieci ma się wrażenie, że oddalamy się od partnera. A wtedy drobny błędny wybór może mieć konsekwencje na lata. To też film o ludziach, którzy muszą już być dorośli z racji wieku, ale ciągle pozostają przecież dziećmi i kiedy dochodzi do możliwości realizacji marzenia/potrzeby/zachcianki, tak samo jak dzieci zapominają o konsekwencjach i o drugim człowieku. Za pomocą filmowego chwytu (narracja zza kadru podawana głosem niczym w filmie popularnonaukowym) reżyser wrzuca tu kapitalne mrugnięcie okiem do ludzi, którzy czują czasami, jakby oglądali swoje życie z boku i bez emocji. A właśnie taki stan wywołują pierwsze lata posiadania dzieci – wrażenie, że jest się „w poczekalni” i czeka, aż wreszcie zacznie się dalszy ciąg życia. Ten jednocześnie tragikomiczny, ironiczny, błyskotliwy, zmysłowy i trzymający w napięciu film ogląda się z zapartym tchem. Karolina Ćwiek-Rogalska Woody Grant ucieka z domu. Ucieka, to znaczy idzie noga za nogą na południowy wschód, co zawsze kończy się tak samo: policja zgarnia go z ulicy i odwozi do domu, gdzie czeka nań pełna wymówek żona Kate Ale powodem, dla którego Woody uparcie wyrusza w podróż jest list. Pismo głosi, ni mniej, ni więcej, że wygrał milion dolarów – jeśli odeśle list wraz z listą czasopism, które chce zaprenumerować. Woody boi się powierzyć cenne pismo poczcie, więc sam chce dostarczyć je na miejsce – czyli do Lincoln, stolicy tytułowej Nebraski. I chociaż wszyscy przekonują go, że to tylko spam i fałszywka, Woody wciąż wyrusza w drogę. Ostatecznie jego syn David zgadza się zawieźć go do Lincoln. Najbardziej istotne są w filmie same Środkowe Stany, puste przestrzenie, wyludniające się miasta, w których młodzi piją i oddają się nie zawsze legalnym rozrywkom. Rozmyte, szerokie ujęcia krajobrazów budują atmosferę filmu . Przy czym to, co widzimy, to zaskakująco uniwersalny obraz rozpadających się i marzących o dawnej świetności miejscowości. Nebraska ze zdjęć Phedona Papamichaela mogłaby leżeć gdzieś na polskiej prowincji, gdzie powolnej zagładzie ulegają popegeerowskie wsie. Zapewne film nie miałby tej siły oddziaływania, gdyby nie odtwórcy głównych ról. Bruce Dern gra właściwie tylko ciałem, niewiele ma bowiem w filmie do powiedzenia. Jego Woody, z plastrem na rozbitej głowie, z ciągle wypadającą sztuczną szczęką, marzący o jeszcze jednym piwku na dobranoc, doskonale pokazuje zmęczoną twarz seniora-alkoholika. Will Forte ze swoimi oczami zbitego spaniela świetnie się sprawdza w roli tego młodszego, odnoszącego mniejsze sukcesy syna, który jakoś usiłuje urozmaicić bezsensowną podróż po fałszywe miliony. Nie jest to łatwa i grzejąca serca opowieść o rodzinnym pojednaniu. Payne nie żeruje na łatwych emocjach, pokazując jak jedna podróż może odmieć życie kiepsko komunikującej się ze sobą rodziny. Nie ma tu łzawych przełomów – nikt nie pada sobie w ramiona, czując oczyszczającą moc rozmowy. W istocie, żadnej takiej rozmowy na ekranie nie uświadczymy. Katharsis zapewnione przez Payne’a jest naprawdę miniaturowe. Joanna Pienio „Chciwość” to 24-godzinny maraton szybkich decyzji i brudnych zagrywek. To doba spędzona w wielkiej, bezwzględnej korporacji, której jeden z pracowników (Zachary Quinto) odkrywa, że firma stoi na krawędzi finansowego bankructwa. Gdy informacja dociera do szefa sprzedaży Sama Rogersa (Kevin Spacey), zapada decyzja – należy zwołać nadzwyczajne zebranie i w ciągu kilku godzin opracować strategię „wszystko albo nic”. Filmowa doba wystarczyła Chandorowi, by zaprezentować ciekawy i trafny poczet postaci w korporacyjnej hierarchii. Toczy się tam gra, w której udział biorą zarówno nieznaczące pionki (Quinto, Penn Badgley), mniej lub bardziej wyrachowany pion menedżerski (Demi Moore, Kevin Spacey, Paul Bettany), dyrektor korporacji (Simon Baker), który niewiele wie, ale posiada stanowisko i przywileje, no i – na szczycie drabiny – bezwzględny CEO w osobie samego Jeremy’ego Ironsa. Reżyser i scenarzysta w jednej osobie, znający realia nowojorskiej finansjery od podszewki, nakręcił historię opartą na własnym doświadczeniu i autentycznych wydarzeniach. I choć oficjalna zapowiedź może dawać mylne wrażenie dynamicznego filmu, jest to produkcja pozbawiona tempa, napędzana siłą dialogów a nie wydarzeń, co świetnie uwydatnia skalę problemu, lecz może nie przypaść do gustu widzom szukającym w „Chciwości” wartkiej akcji. Czyhający u bram korporacji kryzys nie przybiera tu namacalnej formy, ale i tak budzi rosnący niepokój. „Chciwość” pozytywnie zaskakuje. Świetnym aktorstwem, klimatem i wiarygodnym scenariuszem, dającym wgląd w to, co dzieje się za kulisami legendarnej Wall Street. To miejsce wielkich pieniędzy, z którymi można się prędko pożegnać, i szybkich decyzji, które nie muszą być etyczne, pod warunkiem, że są słuszne. Bo tu panuje trafna zasada finansisty George’a Sorosa: „Nieważne jest, czy masz rację czy nie, liczy się tylko, ile zarobisz, jeśli masz rację, a ile stracisz, gdy się pomylisz”. Urszula Lipińska Jeszcze wiele lat musi minąć i wielu utalentowanych filmowców polskie matki muszą na świat wydać, aby podobne cudo powstało pod flagą biało-czerwoną. „Walc z Baszirem” Ariego Folmana to doskonały dowód na to, że o narodowej historii nie trzeba mówić w języku „Katynia”. Fantazja jest tu tak samo pożądaną umiejętnością jak choćby przy robieniu kina science fiction. Mało tego! Reżyser udowodnił, że granice filmowego dokumentu można rozciągać w rozmaitych kierunkach. Przede wszystkim jednak Folman odrzucił tyranizującą zasadę robienia filmu dla każdego: rozdającego sądy, oskarżającego oprawców, idealizującego ofiary i klarownego w przekazie. Próbującego albo sucho przedstawiać albo surowo oceniać. To uwalnia go od wielkich słów, patetycznych gestów i zadęcia, torując przestrzeń dla autobiograficznej intymności i kadrów z własnej pamięci, a nie z kart podręcznika do historii. Wojna to chory koszmar jednostki zamknięty przez reżysera w plastycznych obrazach, które w wersji fabularnej wyglądałyby zapewne groteskowo. „Walc z Baszirem”, niczym kreskówka zrobiona przez Davida Lyncha, wyrysowuje na ekranie życie człowieka uwięzionego w pułapce własnej pamięci, w której zatarto niektóre fakty. Każdy drobiazg tego filmu zręcznie buduje nastrój niekończącego się niepokoju o przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Wstrząsający film, który zamiast poruszać „wielką sprawę”, dotyka koszmaru ludzkiego istnienia z wojenną winą w duszy. ![]()
Wyszukaj / Kup 94. Gdzie jest Nemo? (2003, reż. Andrew Stanton, Lee Unkrich) Agnieszka ‘Achika’ Szady Piękna opowieść o sile ojcowsko-synowskiej miłości. Ojciec-ryba przemierza setki mil oceanu, by uratować swego syna, którego złowił płetwonurek. W filmie mamy feerię pomysłów: rekiny z grupy Anonimowych Ryboholików, migrujące stado żółwi mówiących hiphopowym slangiem, wysadzenie podwodnego pola minowego, pyszną scenę rozmowy „w języku wielorybów”, a także lokatorów akwarium, fachowo komentujących pracę dentysty, którego gabinet ozdabiają. Mały Nemo dorasta: uczy się samodzielności i zdecydowania, ale zmienia się także jego tata. Przestaje być nadopiekuńczy, przestaje bać się otwartego morza, uczy się opowiadać dowcipy, które poprzednio beznadziejnie palił. Dodajmy do tego fantastyczną podwodną scenografię (migoczące odblaski słońca, falujące ukwiały, wodorosty, kolorowa rafa, a za nią – ciemnobłękitna otchłań głębiny), dynamiczne sceny pościgów, mnóstwo humoru i ciepła, a otrzymamy film, do którego można wracać wiele razy. ![]()
Wyszukaj / Kup 93. Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj (2008, reż. Martin McDonagh) Dwaj mordercy zwiedzają zabytkową Brugię. Rozrywka jak na ludzi tej profesji dosyć wyrafinowana. I czekają, niczym Beckettowscy bohaterowie, na telefon od tajemniczego mocodawcy. Collin Farrell gra spragnionego prostych rozrywek, zwariowanego Raya, a partnerujący mu Brendan Gleeson – zrównoważonego, prawie zdyscyplinowanego i doświadczonego Kena. Surrealistyczna sytuacja wyjściowa owocuje szalonymi konsekwencjami. Popłynie sporo krwi i wydarzy się wiele nieprzewidzianych rzeczy. Martin McDonagh, diabelsko zdolny dramaturg, ulubieniec teatralnej publiczności (m.in. „Czaszka z Connemary” i „Porucznik z Inishmore”), doskonale odnalazł się w filmowym świecie jako scenarzysta i reżyser. Później stworzył nieco słabiej przyjętych „Siedmiu psychopatów”, ale już „Trzema billboardami za Ebbing, Missouri” powalczył o Oscary. Co poza tym? Najlepsza reklamówka turystyczna, jaką zobaczyliśmy w kinie w ostatnich latach – po prostu trudno nie zechcieć jechać do Brugii po obejrzeniu tego filmu. Ale to też przewrotna czarna komedia (przywoływany w recenzjach bywa często Tarantino – nie jego estetyka, ale jego humor), niebanalne pomysły, świetny klimat i kapitalne aktorstwo. Z jednej strony mamy tu przecież naprawdę oryginalny i odważny koncept na postać głównego bohatera – uczono nas już czuć sympatię do płatnych morderców (Leon), ale tu twórcy idą o krok dalej i stawiają naprawdę duże wyzwanie przyzwyczajeniom widza. A to tylko jeden z bohaterów – bo, przyznajmy, ich galeria jest niezwykle malownicza (a na dodatek role są koncertowo zagrane). Z drugiej strony chyba głównym atutem jest dość niesamowity klimat owego miasteczka, jaki udało się uzyskać. Ale do Brugii chce się jechać, czyli cel został osiągnięty. Jarosław Loretz Niesamowity film, zrealizowany z ogromnym poszanowaniem pierwowzoru. O ile w starym „Blade Runnerze” chodziło o człowieka, którego podejrzewamy o to, że być może sam również jest androidem, o tyle w nowej wersji mamy androida, który zaczyna podejrzewać, że bliżej mu do człowieka niż do bezdusznego, sztucznego tworu. Piękna wolta, z eleganckim poszerzeniem dawnego uniwersum (większe miasto, większa bieda, większa emocjonalna pustka) i jednoczesnym podkreśleniem, że realia opowieści to nie nasza przyszłość, a jakiś świat równoległy, w którym Atari i PanAm wciąż istnieją jako ogromne, bogate korporacje. Film ma świetne zdjęcia, zaskakująco przyzwoitą muzykę, chwilami jawnie nawiązującą do Vangelisa, przeuroczą Anę de Armas jako holograficzną kochankę i wiele scen, które po prostu wbijają w fotel – jak choćby widok San Diego zmienionego w gigantyczne złomowisko, rozmowę z kreatorką wspomnień czy bliską finału zażartą walkę. Nad całością unosi się zaś sentymentalny, wyczuwalnie fatalistyczny klimat, pięknie korespondujący z ckliwą liryką starego „Blade Runnera”. Tylko pogratulować reżyserowi talentu. ![]()
Wyszukaj / Kup 91. Kingsman: Tajne służby (2014, reż. Matthew Vaughn) Jarosław Robak W dobie produkowanych taśmowo remake’ów, sequeli, prequeli i rebootów, najnowszy film Matthew Vaughna sprawia gigantyczną frajdę – mamy tu co prawda cały katalog intertekstualnych odniesień, a całość wydaje się miksem Bonda, Harry’ego Pottera, „My Fair Lady” i horrorów o zombie, ale twórcy „Kingsman: Tajne służby” (luźno opartych na komiksie Marka Millara) mają doskonałą receptę na oryginalność, podkręcając każdy z motywów do granic absurdu – ani przez moment nie można przewidzieć, jak daleko posuną się reżyser i jego scenarzystka Jane Goldman. Film jest bezbłędnie obsadzony – Colin Firth w idealnie skrojonym garniturze i z parasolką, kopie tyłki efektownie i z klasą, sepleniący Samuel L. Jackson bawi się rolą quasi-Bondowskiego villaina, młody Taron Egerton nie tylko nieźle wygląda i ma łobuzerski błysk w oku, ale też okazuje się zaskakująco znakomitym partnerem dla bardziej doświadczonych aktorów. Produkcja, który zaczyna się jak kpina ze starego kina szpiegowskiego, kończy się jako hołd dla niego – dla czasów, gdy Bondy nie były takie poważne, miały o wiele bardziej niedorzeczne intrygi, więcej kosmicznych gadżetów i nie kryły się z seksizmem: stąd sztubacki dowcip z księżniczką – na który przymykam oko, bo akurat dwie inne (dużo ważniejsze) postacie kobiece udało się w „Kingsmanach” napisać ciekawiej. Dodatkowo Vaughn punktuje satyrą na arystokrację oraz współczesne elity (sposób, w jaki w finale obchodzi się z tymi ostatnimi przyprawiłby o zawał serca Ayn Rand, gdyby jeszcze żyła). No i czy film, który zaczyna się od „Money for Nothing”, a kończy na „Slave to Love” może nie być znakomity? |
Witold Pyrkosz nadawał się do roli nieuczciwego kasjera bankowego Zenona Kruka idealnie! Gra bohatera, który nie rzuca się w oczy, więc tym samym nie wzbudza żadnych podejrzeń. A przynajmniej tak mu się wydaje. Jego wewnętrzny spokój pewnego dnia pryska jednak jak bańka mydlana… Historię wymyśloną przez Feliksa Falka wyreżyserował inny mistrz – Ryszard Bugajski. A jej tytuł brzmi tak niewinnie: „Kiedy się ze mną podzielisz?”
więcej »Drogi potencjalny twórco, pamiętaj, żeby na filmowy plan nie zapraszać zbyt krzepkich aktorów. W końcu scenografia przyda się jeszcze w kontynuacjach, a budżet rzadko kiedy jest z gumy.
więcej »Wyreżyserowana przez Ireneusza Kanickiego „Toccata” autorstwa Macieja Z.(enona) Bordowicza to jeden z najbardziej tajemniczych spektakli Teatru Sensacji „Kobra”. Dość powiedzieć, że po ponad półwieczu od jego powstania wciąż nie sposób odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, czy do jej emisji we wrześniu 1971 roku rzeczywiście doszło. Cieniem na przedstawieniu kładą się również późniejsze tragiczne losy reżysera i jego nie do końca wyjaśniona śmierć.
więcej »Dekoracje waść niszczysz!
— Jarosław Loretz
Ten człowiek jeszcze oddycha!
— Jarosław Loretz
Dama przed podróżą
— Jarosław Loretz
Dama w podróży
— Jarosław Loretz
Wymarzony kochanek
— Jarosław Loretz
Spaleni słońcem
— Jarosław Loretz
Dymek w lesie
— Jarosław Loretz
Beczka bezpieczeństwa
— Jarosław Loretz
Pomsta na ufokach
— Jarosław Loretz
Zupa jednak wyszła za słona
— Jarosław Loretz
Do sedna: Richard Kelly. Donnie Darko
— Marcin Knyszyński
50 najlepszych filmów 2018 roku
— Esensja
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów dokumentalnych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Trzecia setka
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów animowanych wszech czasów
— Esensja
50 najlepszych polskich filmów wszech czasów
— Esensja
50 najlepszych polskich powieści fantastycznych
— Esensja
50 najlepszych filmów o miłości
— Esensja
50 płyt na 50-lecie polskiego rocka
— Esensja
100 najlepszych filmów grozy wszech czasów
— Esensja
10 najlepszych polskich zbiorów opowiadań fantastycznych
— Jakub Gałka, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski
Kobieta na szczycie
— Konrad Wągrowski
Śladami Hitchcocka
— Konrad Wągrowski
Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski
Remanent filmowy 2022: „Idiota” za kratkami
— Sebastian Chosiński
Rejs
— Konrad Wągrowski
Rewolucja jest jak rower
— Marcin Knyszyński
Devs: Odc. 8. Wyzwanie rzucone Bogu
— Marcin Mroziuk
Devs: Odc. 7. To, co nieuniknione
— Marcin Mroziuk
Devs: Odc. 6. Trudne nocne rozmowy
— Marcin Mroziuk
Devs: Odc. 5. Różne punkty na osi czasu
— Marcin Mroziuk
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
Do kina marsz: Marzec 2020
— Esensja
Do kina marsz: Luty 2020
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
Do kina marsz: Styczeń 2020
— Esensja
Do kina marsz: Grudzień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Listopad 2019
— Esensja
Do kina marsz: Październik 2019
— Esensja
Do kina marsz: Wrzesień 2019
— Esensja
Do kina marsz: Sierpień 2019
— Esensja
Za to "wariactwo" kocham Esensję, choć zbacza coraz częściej w politykę. Dzięki zrobieniu Mad Maxa numero uno jeszcze długo z Wami zostanę. Dzięki za Wasze wysiłki (nawet p. Dobremu, którego poglądów nie trawię).