Nawet najtęższym głowom czytelniczym – przyzwyczajonym do awangardowej prozy – nie starczy percepcji, by dobrnąć do końca rozmowy. Wszystko można sobie wyobrazić, ale umieszczenie Hellboya w rozmowie o ruandyjskiej tragedii, to nie tylko szczyt postmodernizmu, ale i chamstwa. Tyle że to chyba nic nowego? W dzisiejszym odcinku: „Hotel Ruanda”. Piotr Dobry ocenił film na 90%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 80%.
Nawet najtęższym głowom czytelniczym – przyzwyczajonym do awangardowej prozy – nie starczy percepcji, by dobrnąć do końca rozmowy. Wszystko można sobie wyobrazić, ale umieszczenie Hellboya w rozmowie o ruandyjskiej tragedii, to nie tylko szczyt postmodernizmu, ale i chamstwa. Tyle że to chyba nic nowego? W dzisiejszym odcinku: „Hotel Ruanda”. Piotr Dobry ocenił film na 90%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 80%.
Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego.
Terry George
‹Hotel Ruanda›
EKSTRAKT: | 80% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 80,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Hotel Ruanda |
Tytuł oryginalny | Hotel Rwanda |
Dystrybutor | Best Film |
Data premiery | 4 listopada 2005 |
Reżyseria | Terry George |
Zdjęcia | Robert Fraisse |
Scenariusz | Keir Pearson, Terry George |
Obsada | Don Cheadle, Sophie Okonedo, Nick Nolte, Joaquin Phoenix, Desmond Dube, Cara Seymour, Jean Reno |
Muzyka | Jerry ‘Wonder’ Duplessis, Rupert Gregson-Williams, Andrea Guerra |
Rok produkcji | 2004 |
Kraj produkcji | Kanada, RPA, Wielka Brytania, Włochy |
Czas trwania | 121 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, wojenny |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Piotr Dobry: Wybrałem „Hotel Ruanda”, bo to jeden z dwóch najlepszych filmów, jakie widziałem w tym roku. Wątpię, żebyś podzielał moje zdanie, ale też nie wierzę – na tyle, co Cię znam – by film George’a nie łapał się chociaż do Twojego tegorocznego Top Ten. Więc jak jest?
Bartosz Sztybor: Bardzo dobry film, to prawda. Ale nie wiem, czy się załapie. Ciężko stwierdzić. Podobną sytuację mam z „Miastem gniewu”. Będę musiał się trochę pogłowić.
PD: Jakie czynniki wpływają na to wahanie?
BS: Emocjonalne.
PD: W obu przypadkach czy tylko „Hotelu Ruandy”? Bo z tego co wiem, to w „Mieście gniewu” najbardziej brakowało Ci jakiegoś nie będącego tylko kolejnym puzzlem układanki, luźnego wątku.
BS: Odpowiedziałeś za mnie, dziękuję.
PD: No dobrze, ale dziś gadamy przede wszystkim o „Hotelu...”. Naprawdę nie rozemocjonował Cię?
BS: Oglądałem z jakimś wzruszeniem, napięciem i innym pakietem emocji. Ale raczej na poziomie medium, nie było tego ściśnięcia za gardło, nie popłakałem się.
PD: Ja też nie ryczałem jak bóbr, ale oczy w wielu momentach robiły mi się szkliste. Zgodzę się, że to pakiet medium, ale o jakim innym tegorocznym filmie – poza „Miastem gniewu” i „Marzycielem” – możesz powiedzieć choćby to?
BS: Ale pytasz mnie teraz o poziom medium dla wzruszeń czy jakichkolwiek emocji?
PD: Jakichkolwiek. Pytam o film, który zapewnił Ci pakiet maksimum.
BS: Max raczej żaden, ale medium kilka na pewno.
PD: Więc to, że „Hotel...” może nie trafić do Twojej dziesiątki, zawdzięczamy raczej temu, że stoi u Ciebie na podobnym poziomie, co kilkanaście innych filmów, niż temu, że kilkanaście filmów było od niego lepszych?
BS: Niezupełnie. Niektóre filmy mogą mieć pakiet medium plus kilka innych rzeczy. „Hote...” też ma ich kilka po plusie, ale może mieć mniej niż reszta.
PD: Czego na przykład ma mniej niż reszta?
BS: Scen.
PD: W scenach to myślę, że akurat przoduje, bo trwa dwie godziny.
Quiz: Który z nich to prawdziwy Rusesabagina? Odpowiedzi przesyłajcie na maile autorów. Pierwsze trzy osoby dostaną zaproszenia na wieczór kawalerski Bartka Sztybora.
BS: ... które zapadają w pamięć.
PD: Wiem, o co ci chodziło, ale mógłbyś nie rzucać półsłówkami. Dziwne, bo akurat scen zapadających w pamięć odnotowałem tu całkiem sporo. Tylko tyle?
BS: Zachowawczość jeszcze.
PD: Chodzi Ci o to, że film nie był tak brutalny, jak mógłby być?
BS: Eee tam, od razu brutalny. Ostrzejszy w wymowie, nie w obrazie. Bo tak, jak było z „Wiernym ogrodnikiem” – pomyślałem tylko: „Europejczycy to straszne chujki”.
PD: To mało? Wolałbyś, żeby Cię tak zahipnotyzował, że po wyjściu z kina zacząłbyś strzelać do każdego białego człowieka? Przecież nie tylko Europie dostaje się od Terry’ego George’a, bo Ameryce też. Tylko bez sypania nazwiskami, ale mi to się akurat wydaje zrozumiałe. Mało prawdopodobne, by twórcy mogli śmiało opowiadać, jak to Ruandę bezczelnie olali swego czasu Clinton, Mitterrand, Kofi Annan i wielu innych – i nie mieliby z tego tytułu żadnych nieprzyjemności. To prawda, że nie jest to film kontrowersyjny, ale przypominam ci, że to głównie biografia jednego wielkiego człowieka, a afrykańska wojna domowa służy tu bardziej jako tło niż główny podmiot analizy.
Chłopaki, lecimy, Sztybor i Dobry przybywają dziś z oficjalną wizytą do Ruandy!
BS: Powinien mnie tak zahipnotyzować, bym zaczął strzelać do białych, ale też do czarnych – jak już. A tak w ogóle, to nie chodzi o żadną hipnozę, tylko o pokazanie problemu tak, jak na to w pełni zasługuje. To powinna być biografia wielkich ludzi. Bo pokazując, że Rusesabagina był wielki, zapomnieli pokazać, że setki były większe od niego.
PD: Ocipiałeś? Od kiedy robiąc film o jakimś bohaterze, twórca ma obowiązek pokazywać innych herosów? Przecież to tak, jakbyś czepiał się Nolana, że w „Batmanie – Początku” nie pokazał Spider-Mana... Nie wiem, może chciałeś przed chwilą przekazać jakąś głębszą myśl, ale zrobiłeś to tak pokrętnie, że kompletnie nie wiem, o co Ci chodzi. A tak baj de łej, to naprawdę tylu było wtedy w Ruandzie większych od człowieka, który wielokrotnie narażając własne życie, ocalił 1300 ludzkich istnień? Nie znam tej historii od podszewki, ale sporo czytałem i nic takiego sobie nie przypominam. Jeśli jest coś na rzeczy, to mnie oświeć, w końcu to nie ja jestem studentem afrykanistyki.
BS: Chodziło mi o to, że wybrano najbardziej medialny element całego wydarzenia. To nie jest jakaś ogromna wada, bo pewnie jakby wzięli typowego Aliego, który ocalił swoją rodzinę, to pewnie nie byłby to taki dobry film. Ale pokazali Paula jako wielkiego człowieka, chociaż kilka budynków dalej żyli ludzie poświęcający więcej. Może ratowali o kilkaset mniej istnień, ale też zrobili cholernie dużo. I o nich George nie mówi, a powinien. I dlatego głupim przykładem jest Spider w „Batmanie...”. Przecież „Batman...” nie miał jednego bohatera, tylko kilku – Alfred, Fox, Gordon. I tego mi zabrakło w „Ruandzie”. Jest to bowiem taki film superbohaterski, gdybym miał skomentować z dużą dozą przerysowania... Po kiego wała sprzedawco mówisz, że studiuję afrykanistykę?
PD: Po tego wała, że jako studentowi afrykanistyki ten film powinien Ci być szczególnie bliski, a Ty snujesz jakieś bzdurne teorie spiskowe. „Batman...” miał Alfreda, Foxa i Gordona, a „Hotel...” ma postacie grane przez Okonedo, Phoenixa, Noltego, Reno. To nie jest film superbohaterski, bo Rusesabagina nie jest tu żadnym papierowym, komiksowym herosem, w którym dokonuje się nagła przemiana. To człowiek dobry, ale o dość skomplikowanej, dalekiej od nieskazitelności osobowości. Przecież z początku niechętnie odnosi się do pomysłu przechowania tych wszystkich ludzi w swoim hotelu, wobec swoich pracowników często zachowuje się arogancko, nadskakuje elicie i przez cały film targają nim sprzeczne uczucia. Cheadle zagrał to wszystko tak, że każdy jeden aktor paradujący kiedykolwiek w trykocie może mu skoczyć.
BS: Perlman zagrał lepiej.
PD: Perlman nie nosił trykotu. Zresztą lepiej też nie zagrał. Lepiej ustosunkuj się do tego co mówię, zamiast łapać za słówka.
BS: Ustosunkowałem się, mówiąc, że Perlman zagrał lepiej. A że nie miał trykotu, to już sprawa fizjologiczna.
PD: Dobrze, ale o grze Cheadle’a rzuciłem jak na razie jedno zdanie, a wcześniej, zdaje mi się, odpowiedziałem na Twe bezsensowne zarzuty dotyczące tego, że zabrakło Ci w tym filmie innych postaci niż Rusesabagina. W jakiś magiczny sposób zapomniałeś na przykład o Okonedo, która była przecież Twoją oskarową faworytką za rolę Tatiany. A nowy Batman jaką dziewczyną u boku mógł się pochwalić? Katie Holmes? Phi...
BS: Ty mylisz pojęcia – aktorstwo a postać. W „Hotelu...” aktorstwo jest świetne, szczególnie Cheadle’a oczywiście. Postać sama w sobie też jest bardzo ciekawa i wielowymiarowa. Ale nie pasuje mi to, że jednostka wygrywa wojnę.
PD: Po pierwsze, nie „wygrywa wojnę”, bo 1300 osób ocalonych w stosunku do miliona wymordowanych, to i tak żadne zwycięstwo. Po drugie, z jakiego niby powodu nie pasuje Ci to, że jednostka podejmuje się tak heroicznych wyczynów, skoro cała historia oparta jest na autentycznych wydarzeniach? To co, miał George zafałszować, stworzyć pięciu bohaterów w miejsce jednego, żeby było bardziej autentycznie? Głupoty gadasz.
BS: Na autentycznych wydarzeniach, ale strasznie fabularyzowane. Nie miał fałszować, ale pokazać szerszy aspekt całej historii. Ty ostatnio coś nierozumny jesteś.
PD: Fabularyzowane? Jasne, że wpadają tu twórcy czasem w tony może nieco zbyt sentymentalne i podniosłe, ale z drugiej strony trudno bez odrobiny afektu mówić o tak niezwykłych aktach odwagi, nie uważasz? A szerszy aspekt można by pokazać, gdyby miał to być mini-serial, a nie film dwugodzinny. Wtedy miałbyś sagę a la „Korzenie” o losach każdego jednego Ruandyjczyka z osobna i byłbyś kontent.
BS: Ty skrajny człowieku... Posłuchaj się, nawet nie mnie, ale chociaż swojej żony i nie odwalaj skrajnego Barabasza.
PD: A Ty nie odwracaj kota ogonem. A zresztą... Do niczego to nie doprowadzi, bo jak zwykle będziesz szedł w zaparte. Wróćmy lepiej na chwilę do tego „Hellboya” – z jakiej choinki się biedaku urwałeś, twierdząc, że Perlman zagrał go lepiej niż Cheadle Rusesabaginę?
BS: Bożonarodzeniowej.
PD: To świetnie. A dlaczego niby zagrał lepiej?
BS: Bo bardziej mi się podobał.
Zobacz Paul, to te dwa gnoje, które ośmieliły się porównać cię do Hellboya. Spacyfikować?
PD: To, że chętniej umówiłbyś się z diabłem niż z Murzynem, niezbyt dobrze o Tobie świadczy, ale nie rozmawiamy tu teraz o Twoich preferencjach seksualnych czy rasowych, tylko o aktorstwie. Twoja odpowiedź mnie nie satysfakcjonuje. Postaraj się bardziej.
BS: Widzisz, Ty nie tańczyłeś nigdy z diabłem w świetle księżyca... A żeby Cię bardziej usatysfakcjonować, to powiem tyle, że bardziej podobało mi się jego aktorstwo.
PD: Dlaczego?
BS: Bo świetnie grał.
PD: A Cheadle nie?
BS: Świetnie z minusem.
PD: Za co ten minus?
BS: Za to, że Perlman zagrał lepiej Hellboya.
PD: Ale Cheadle miał do odegrania, jak sam przyznałeś, wielowymiarową postać, a Perlman tylko rzucał one-linerami na prawo i lewo. Więcej niż jemu samemu zawdzięczamy jego matce – za to, że powiła kiedyś syna z twarzą Hellboya.
BS: No i?
PD: No i mylisz pojęcia – aktorstwo a postać.
BS: Dlaczego?
PD: Skąd mam wiedzieć?
BS: No właśnie nie wiesz i rzucasz grypsami. Jakbyśmy rozmawiali o postaciach, to bym powiedział, że bardziej podoba mi się Rusesabagina.
PD: Bo kolejny raz silisz się na oryginalność i musisz pokazać, żeś chłopak na opak. Hellboy to świetnie wykreowana (wizualnie i przy pomocy ironicznych one-linerów) postać, ale żadna oskarowa rola. Rusesabagina to oskarowe wykreowanie bohaterskiego człowieka, ale z wierzchu człowieka jak najbardziej zwykłego, niczym nie wyróżniającego się z tłumu. To o wiele większa sztuka – na tej samej zasadzie, dlaczego Bale jest chwalony za rolę Bruce’a Wayne’a, nie Batmana. Imponująca charakteryzacja nie zastąpi genialnej mimiki, a zabawne jednolinijkowce to zasługa scenarzysty, nie aktora.
BS: Jednolinijkowce trzema umieć powiedzieć.
PD: Ja w niczym nie umniejszam zasług Perlmana, bo „Hellboya”, jak wiesz, lubię tak samo bardzo, jak Ty, ale nie zmienia to faktu, że nie masz racji i nie potrafisz się do tego przyznać. Perlman dał nam najwierniejszą w stosunku do komiksu postać w historii komiksowych ekranizacji, ale elektryzująca rola Cheadle’a to o wiele wyższy poziom aktorstwa. Z mojej strony koniec w tym temacie, bo tak możemy do usranej śmierci.
BS: Ty zawsze wiesz lepiej, co ja myślę. Perlman zagrał lepiej i już. Kropka. Koniec tego tematu.
PD: A ogóle którego z nich uważasz za lepszego aktora?
BS: Dona.
PD: Dziękuję. Masz coś do dodania?
BS: Cheadle’a.
PD: Dobra, chodź zapalić.
BS: Tak zawsze kończą się najlepsze filmowe dialogi.
PD: Jak twierdzi Amarot, do Jackiewicza i Kałużyńskiego jeszcze nam daleko.
BS: Vaya con dios, Piotr, vaya con dios.