WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
(2018, reż. Marcelo Martinessi)
50 najlepszych filmów 2018 rokuEsensja50 najlepszych filmów 2018 rokuAkcja filmu rozgrywa się w stolicy Paragwaju, Asunción. Chela i Chiquita są potomkiniami bogatych rodów, mieszkającymi w okazałej posiadłości od ponad 30 lat. Jednak ostatnio sytuacja finansowa dziedziczek zaczyna się pogarszać i kobiety są zmuszone wyprzedawać fortunę. Kiedy narastające długi doprowadzają do aresztowania Chiquity pod zarzutem oszustwa, Chela zaczyna świadczyć lokalne usługi taksówkarskie grupie starszych zamożnych kobiet. „Dziedziczki” to przede wszystkim niebanalna opowieść o późnej emancypacji. Niecodzienna choćby z tego względu, że debiutujący reżyser bierze na swój pierwszy temat rzadko spotykane w kinie problemy niemłodych kobiet – przy tym z nieoczywistej grupy społecznej. Rzadko kiedy mamy okazję oglądać rolę tak wspaniale napisaną i zagraną, zbudowaną z niuansów, gestów i spojrzeń, jak rola grającej Chelę Any Brun. Pierwsza samotna noc, pierwszy wyjazd na autostradę, pierwsze zaciągnięcie się papierosem; sytuacje, które dla większości kobiet w jej wieku już dawno stały się rutyną, dla Cheli urastają do rangi małych zwycięstw. Pozornie nie dzieje się nic, a dzieje się wszystko – i taki jak bohaterka jest też cały film: niespieszny a fascynujący, pragmatyczny a liryczny, zwyczajny – niezwyczajny. Guillermo del Toro to geniusz! Już za „Labirynt Fauna” zasłużył na taki laur, ale w jego dorobku jest więcej, mniej lub bardziej, udanych filmów, ale przede wszystkim wizjonerskich przedsięwzięć, przesyconych miłością do kina, do klasyki, do kultury popularnej. Spijam z ust jego słowa, jego opinie i wypowiedzi na temat kina, jest dla mnie osobą ważną, bo jego szacunek do kina widzę i wyczuwam na odległość. „Kształt wody” jest właśnie takim filmem, zrodzonym z miłości do klasycznego kina o potworach, do starych opowieści o walce dobra ze złem, gdzie miłość może pokonać największe przeciwności. Proste? Ależ oczywiście! Ale jak cudownie pokazane. Guillermo del Toro potwierdza, że jest twórcą wybitnie uzdolnionym, który do ogranych już klatek filmowych dogrywa swój niezwykły charakter reżyserskiego pisma. Na poziomie samej miłosnej historii niemej sprzątaczki i wodnego potwora nie otrzymuję niczego wybitnego i wyraźnie czuję niedosyt. Pięknie robi się w momencie, kiedy tę opowieść łączę z tłem i życiem niemej bohaterki, z postaciami drugiego planu, z imponująco ponurym i pociągającym podziemnym światem tajemniczego laboratorium. Wtedy to jest del Toro, jakiego lubię najbardziej. Z mnóstwem wizjonerskich pomysłów wizualnych, ze scenariuszowymi woltami, szalonymi kombinacjami to z jawy lub snu. On bawi się kinem, ja bawię się razem z nim. Skromny formalnie, ale mocny dramat rodzinny i społeczny. Małżeństwo w trakcie rozwodu kłóci się o opiekę nad dziećmi – prawie już dorosłą córką i kilkuletnim synem. Matka i dzieci zgodnie oskarżają ojca o brutalność, on – ustami swej prawniczki – oponuje, przedstawiając siebie jako kochającego rodzica, ofiarę spisku. Sędzia odwleka decyzję, nie uznaje obaw matki i dzieci. Ojciec ma więc szansę, by pokazać, że oskarżenia nie były słuszne, ale… „Jeszcze nie koniec”, minimalistyczny dramat pokazuje swą siłę na dwóch płaszczyznach – najpierw, gdy próbuje nas zwodzić, w jakim kierunku pójdzie fabuła (mimo tego, że jak później stwierdzimy, wszystko mieliśmy podane na tacy), potem, gdy zaskoczy mocnym finałem. Ale nie jest to tylko opowieść o domowej przemocy – film, którego akcja nie rozgrywa się przecież wśród marginesu społecznego z jednej strony podkreśla, że złe rodzinne relacje mogą pojawiać się w każdym środowisku, z drugiej mocno podkreśla bezradność i naiwność systemu, który powinien umieć przeciwdziałać takim sytuacjom. Kino do porządnego przemyślenia, świetnie wyreżyserowane i zagrane, potrafiące też mocno wstrząsnąć. Wielki, zaskakujący tegoroczny przebój kina grozy, bijący się już o status dzieła kultowego. Chyba nie aż tak dobry, jak go malują, ale wystarczająco interesujący i oryginalny, by znaleźć się na naszej liście i być dopisanym do listy najciekawszych horrorów ostatnich lat. Film oparty jest na prostym pomyśle, rzec można technicznym – ograniczenia dźwięków do absolutnego minimum. Wynika to z faktu, że pomysł na apokalipsę sprowadza się tu do pojawienia się na Ziemi potworów niezwykle wrażliwych na najmniejszy nawet dźwięk. Nie mają innych zmysłów, łatwo je oszukać jeśli jest się cicho. Jeśli jednak cokolwiek brzdęknie, ktokolwiek coś powie – jego los jest właściwie przesądzony. Ludzkość musi więc wreszcie nauczyć się żyć w całkowitej ciszy, dźwięki (ale też nie za głośne) ograniczając do zamkniętych, zabezpieczonych pomieszczeń. Daje to wszystko asumpt do zupełnie nowatorskiego poprowadzenia fabuły, w której nie tylko bohaterowie, ale i widzowie wstrzymują oddech by tylko nie być źródłem jakiegoś odgłosu. A że – poza maestrią, nomen omen, dźwiękowców, film jest solidnie wyreżyserowany, dobrze zagrany i świetnie zmontowany, jego sukces jest tym bardziej uzasadniony. nawet jeśli od strony logicznej nie do końca się broni.
Wyszukaj / Kup 36. Wieczór gier (2018, reż. John Francis Daley, Jonathan M. Goldstein) „Wieczór gier” to coś w rodzaju zabawniejszej wersji „Gry” Davida Finchera. Małżeństwo Annie i Max uwielbia łamigłówki: Scrabble, szarady, kalambury. Poznali się w czasie jednego z takich konkursów – a każda kolejna okazja do rywalizowania w gronie znajomych tylko dodawały dynamiki ich związkowi. W czasie jednej z takich imprez, brat Maxa, Brooks (Kyle Chandler), zostaje uprowadzony. Początkowo wszyscy myślą, że to zgrywa; gra, którą Brooks przygotował dla pozostałych – tyle że oczywiście tak nie jest, bo intryga okazuje się wielopiętrowa i naprawdę niebezpieczna, a stopniowe odkrywanie prawdy przez bohaterów stanowi pretekst do szalonej komedii gagów i cudownie absurdalnych zwrotów akcji. Bohaterowie usuwają tu kule korzystając z internetowych instrukcji, rzucają jajkiem Fabergé niczym zawodowi futboliści (ta karkołomna scena nakręcona jest w jednym ujęciu), a sposób, w jaki Rachel McAdams udaje kukułkę godny jest wszelkich nagród za role komediowe. Film Johna Francisa Daleya i Jonathana Goldsteina nie byłby takim sukcesem bez znakomitej obsady – McAdams i Jason Bateman tworzą wyjątkowo zgrany duet, znakomicie wspierany przez świetnych aktorów w mniejszych rolach: Jeffreya Wrighta, Michaela C. Halla, Danny’ego Hustona, Chelsea Peretti czy Jesse’ego Plemonsa. Prawdziwą złodziejką scen jest jednak Olivia, uroczy terier, którego talent podziwiać można również w innym zeszłorocznym filmie – „Wdowach” Steve’a McQueena. Francuska komedia sensacyjna, w której – dla odmiany – nie maczał palców Luc Besson. I pewnie dlatego taka udana. Jeśli już gdzieś szukać inspiracji dla filmu Romaina Gavrasa, to raczej po drugiej stronie kanału La Manche – „The World is Yours” nie powstydziłby się pewnie Guy Ritchie w lepszych czasach. François (Karim Leklou), główny bohater filmu, chciałby wyrwać się z blokowiska i, zamiast rozprowadzać dragi dla lokalnych mafijnych bonzów, zająć się legalnym biznesem. Mężczyzna ma wszystko rozpracowane – do momentu, gdy okazuje się, że jego matka (Isabelle Adjani) nie przepuszcza pieniędzy przeznaczonych na rozruch firmy. Okoliczności zmuszają bohatera do „ostatniego skoku”, po którym na pewno, ale to już na pewno się ustatkuje. W realizacji planu pomaga mu jeden z najmniej rozgarniętych gangsterów w historii francuskiego kina, dopatrujący się wszędzie illuminackiej symboliki Henri (Vincent Cassel, podobnie jak Adjani, kpiący sobie ze swojego ekranowego wizerunku). Komedia Gavrasa nie jest może szczególnie oryginalna, ale ma dobre tempo, sympatycznych bohaterów, dobrze zagranych przez mniej i bardziej opatrzone twarze francuskiego kina, dużo humoru i energii podkreślanej przez słoneczne kadry. A przy tym okazuje się sympatycznym filmem o spełnianiu marzeń (i dystansowaniu się do oczekiwań, jakie mają wobec nas rodzice). Nie chodzi ani o Steve′a McQueena aktora, ani o Steve′a MacQueena reżysera, ani nawet o Zygzaka McQueena, słynnego rajdowca. „McQueen” Iana Bonhôte i Petera Ettedguiego to interesujący dokument poświęcony głośnemu brytyjskiemu projektantowi mody Lee Alexandrowi McQueenowi. McQueen, będący szóstym dzieckiem z przeciętnej brytyjskiej rodziny (ojciec był taksówkarzem, matka nauczycielką), zrobił niesamowitą karierę w zawodzie, który z pozoru (ze względu na jego pochodzenie) zupełnie do niego nie pasował, stając się jednym z najgłośniejszych projektantów mody lat 90. i 2000. Film podzielony jest na rozdziały odpowiadające najsłynniejszym kolekcjom McLeana – m.in."Szkockiemu gwałtowi”, odwołującemu się do dramatycznej historii kraju, szokującego kreacjami sugerującymi przemoc wobec kobiet, VOSS. z rozbijaną w czasie pokazu szklaną klatką, czy „Atlantydzie Platona”, odwołującej się do scenerii podwodnego świata. Opowieść o kolekcjach połączona jest ze spojrzeniem na samego MacQueena, pracoholika, człowieka nieznającego innego życia poza swą kariera, uzależnionego od sukcesu, poddającego samego siebie nieustannej transformacji, jednocześnie ową transformację odrzucającego, rozdartego, co mogło doprowadzić do jego przedwczesnej śmierci. Wydaje się jednak, że najciekawszą częścią filmu są opowieści o kolejnych kolekcjach – udowadniające, ze w byciu projektantem mody mniej istotny jest aspekt praktyczny, a bardziej artystyczna kreacja. Pokazujący, że pokazom mody bliżej do artystycznego happeningu, dzieła sztuki niż do przeglądu odzieży. Z pewnością film rzuca wiele światła na świat mody, ukazując ją jako osobną dziedzinę sztuki współczesnej. „Nie interesuje mnie żaden związek” mówi Emily do Kumaila niedługo po wspólnych łóżkowych igraszkach. Polski tytuł sympatycznej komedii sugeruje jednak, że mężczyzna tak łatwo nie odpuści. Nie będzie to jednak klasyczna opowieść „W pogoni za Emily”, bo i dziewczyna szybciej przekona się do chłopaka, a i ten będzie częściej wrzucał piasek w szprychy ich relacji. Rodzice Kumaila są bowiem w stanie zaakceptować każdy wybór jego serca, przynajmniej jeśli oznacza on dobroduszną i przyzwoitą Pakistankę. Rozstanie pary to zatem wypadkowa braku szans na wspólna przyszłość. Co więcej, niedługo po tym Emily trafia w ciężkim stanie do szpitala. Jeżeli w tym momencie zastanawiacie się jak tak poważne zdarzenie może stanowić solidny fundament dla zabawnej komedii, to niepotrzebnie. Znany m.in. z serialu „Dolina krzemowa” Kumail Nanjiani – tu także scenarzysta – jak na rasowego stand-upowca przystało, oparł skrypt w dużej mierze o własne doświadczenia i przeżycia. W tych o dziwo nie roi się od rozporkowo-fekaliowych dowcipów, dlatego inteligentny humor może być skuteczną odtrutką dla wszystkich, którzy mają już dość żartów umoczonych w najniższych poziomach rynsztoka. Nie znaczy to, że Nanjiani jest komediowym dżentelmenem. Stand-upowy rodowód aktora gwarantuje minimalną liczbę tematów tabu. Oberwie się i skostniałej pakistańskiej kulturze, związkom jako takim czy anty-muzułmańskiej obsesji po 11 września. Lawirując umiejętnie po rom-comowej formatce, znajdzie także miejsce i na oczywiste wzruszenia jak i na refleksję nad wartością rodzinnej lojalności wobec chęci pogoni za własnym szczęściem. Po pokazach „Fugi” słychać było trochę biadolenia: że szare, że senne, że gatunkowe i obyczajowe subwersje „Córek dancingu” gdzieś się ulotniły, a Agnieszka Smoczyńska uraczyła nas zaledwie zachowawczym psychologicznym snujem, zamiast odpalać kolejne petardy. Nic bardziej mylnego! „Fugę” ogląda się jak najprawdziwszy dreszczowiec – to okrutna, przejmująca podróż w gęstwinę kobiecej psychiki; jeden z najciekawszych w polskim kinie filmów o roli kobiety, i o tym, że – niespodzianka! – może ona mieć na tę rolę niekonwencjonalny pogląd i – o zgrozo! – że jeszcze może dokonywać wyboru. Gęsta psychodrama Smoczyńskiej przypomina film grozy już od pierwszej sceny, gdy bohaterka, niczym stwór z horroru, wychodzi z ciemnego tunelu, wdrapuje się na peron Dworca Centralnego, i po chwili, na oczach skonfundowanych pasażerów, oddaje mocz. Wracamy do niej kilka lat później – po zdiagnozowaniu zaburzeń pamięci, Alicja występuje w programie telewizyjnym o zaginionych: w trakcie nagrania ktoś dzwoni i mówi, że nie Alicja, ale Kinga, i że na Dolnym Śląsku czeka na nią rodzina. I wszyscy żyliby długo i szczęśliwie, gdyby nie fakt, że po odnalezieniu dawnej tożsamości bohaterka wcale nie wydaje się przesadnie szczęśliwa (a jej mąż i dziecko także nie skaczą z tego powodu pod sufit). Smoczyńska i fenomenalna Gabriela Muskała, która nie tylko gra tu główną rolę, ale też jest autorką scenariusza, kreślą nieoczywisty, zniuansowany portret rodziny, pytają o wolność i jej granice, względność i użyteczność społecznych norm. „Fuga” to przemyślnie skonstruowana opowieść o traumie i o rekonstruowaniu sobie świata – ogląda się to na krawędzi fotela, także z powodu niezwykłego, tajemniczego klimatu podkreślanego chłodną paletą barw i niepokojącą ścieżką dźwiękową. Inspiracją dla filmu Siergieja Łoźnicy były filmiki nakręcone w czasie wojny na Ukrainie, które obejrzeć można było w internecie. W „Donbasie” reżyser postanowił odtworzyć te fragmenty, tym razem z udziałem zawodowej ekipy. W efekcie powstał film groteskowy, wstrząsający i nie pozostawiający obojętnym. Trudno nie odebrać „Donbasu” jako filmu wymierzonego w rosyjską politykę – oglądamy korupcję, brutalność żołnierzy, samosądy, fingowanie newsów na potrzeby noworosyjskiej propagandy. Widzimy, jak niewiele potrzeba, by dawni sąsiedzi stali się zapiekłymi wrogami – jednym z najmocniejszych momentów filmu jest scena, w której ukraiński żołnierz zostaje przywiązany do słupa, zelżony i pobity przez przechodniów. Łoźnica pokazuje, jak łatwo podsycić nienawiść – a jednocześnie przebija przez „Donbas” myśl, że rosyjska agresja była jedynie katalizatorem konfliktów, które od dawna obecne były w ukraińskiej rzeczywistości: to nie jest tak, że prorosyjskie stanowisko pojawiło się w Donbasie wraz z „zielonymi ludzikami”, a wcześniej był to region idylliczny. I nie jest tak, że za cało zło odpowiada jeden region – w gorzkim portrecie Donbasu przejrzeć się może cała Ukraina. Postacie w filmie Łoźnicy wyzywają się od faszystów, nacjonalistów, zdrajców – i już w tym zestawie obelg słychać historyczne, nieprzepracowane nigdy zaszłości. Oddając chaos rzeczywistości społecznej i degrengoladę człowieka, „Donbas” jest przede wszystkim filmem antywojennym – ciekawym formalnie, może nie zawsze czytelnym, pokazującym konflikt w czasie postprawdy. |
Kato: Ranking został przygotowany jakieś dwa tygodnie przed ogłoszeniem nominacji oscarowych.
Będę się jednak upierać, że w latach wcześniejszych znacznie więcej dużo lepszych filmów znajdowało się na liście, ale może to zwyczajnie kwestia posuchy w roku ubiegłym w którym próżno szukać wyróżniających się filmów jak dla mnie.
Dziesięć miesięcy po „Końcu gry” Hans Kloss powrócił do Teatru Sensacji. Od października 1966 roku rozpoczęto (comiesięczną) emisję pięciu kolejnych odcinków „Stawki większej niż życie”. Na pierwszy ogień poszedł – ponownie wyreżyserowany przez Andrzeja Konica – „Czarny wilk von Hubertus”, czyli opowieść o tym jak J-23 stara się zlikwidować działający w okolicach Elbląga oddział Werwolfu.
więcej »Wyroby rodzimych browarów trafiają na półki również zagranicznych marketów, ale nie jest wcale tak prosto się o tym przekonać.
więcej »Wielbiciele Hansa Klossa mogli w czwartkowy wieczór 16 grudnia 1965 roku poczuć wielki smutek. W ramach Teatru Sensacji wyemitowano bowiem „Koniec gry”, spektakl zapowiadany jako ostatni odcinek „Stawki większej niż życie”. Jak się niespełna rok później okazało, wcale tak nie było. J-23 powrócił na „mały ekran”. Mimo że jego pierwsze rozstanie z widzami nie należało do szczególnie spektakularnych.
więcej »Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Z wątrobą na dłoni
— Jarosław Loretz
Panika na planie
— Jarosław Loretz
Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?
— Jarosław Loretz
East Side Story: Dramat w trzynastu aktach
— Sebastian Chosiński
Do kina marsz: Lipiec 2019
— Esensja
Jasne oblicze Zła i mroczna strona Dobra
— Sebastian Chosiński
Bogowie zawsze umierają młodo. Bywa że latem…
— Sebastian Chosiński
Kino jednego aktora
— Sebastian Chosiński
Do kina marsz: Kwiecień 2019
— Esensja
Krótko o filmach: W rytmie pogrzebów
— Marcin Osuch
Do kina marsz: Marzec 2019
— Esensja
Oscary 2019: Ranking filmów Oscarowych
— Esensja
Kino przestarzałego niepokoju
— Mateusz Żebrowski
Ken odkrywa patriarchat, czyli bunt postaci drugoplanowych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Pościg z drągiem za pociągiem
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Lutnią w łeb, albo magia, miecz i rodzina
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Tak bardzo chciałbym (po)zostać kumplem twym
— Konrad Wągrowski
East Side Story: Zbrodnia założycielska
— Sebastian Chosiński
Wspomnienia z wakacji: W blasku słońca
— Marcin Knyszyński
Przesilenie
— Kamil Witek
Jasne oblicze Zła i mroczna strona Dobra
— Sebastian Chosiński
Bogowie zawsze umierają młodo. Bywa że latem…
— Sebastian Chosiński
Koniec podróży
— Kamil Witek
Zmarł Leonard Pietraszak
— Esensja
50 najlepszych filmów 2019 roku
— Esensja
20 najlepszych filmów animowanych XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów dokumentalnych XXI wieku
— Esensja
20 najlepszych polskich filmów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych filmów superbohaterskich XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych filmów wojennych XXI wieku
— Esensja
10 najlepszych westernów XXI wieku
— Esensja
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
Wszystkie nasze rankingi są układane przez głosowanie członków działu filmowego.