WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 1Wakacje to czas, w którym można się oddać błogiemu odmóżdżeniu (oby nie za bardzo), a najlepiej to osiągnąć oglądając filmy o ożywionych pożeraczach mózgów. A że oferta w tym zakresie jest przeogromna, zaś, niestety, ilość nie idzie w parze z jakością, proponuję cykl prezentujący najciekawsze tytuły poświęcone zombie. W odcinku pierwszym o tym, jak to się zaczęło, czyli o dziełach George’a A. Romera.
Piotr ‘Pi’ GołębiewskiWakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 1Wakacje to czas, w którym można się oddać błogiemu odmóżdżeniu (oby nie za bardzo), a najlepiej to osiągnąć oglądając filmy o ożywionych pożeraczach mózgów. A że oferta w tym zakresie jest przeogromna, zaś, niestety, ilość nie idzie w parze z jakością, proponuję cykl prezentujący najciekawsze tytuły poświęcone zombie. W odcinku pierwszym o tym, jak to się zaczęło, czyli o dziełach George’a A. Romera. Jasne, że zombie to nie pomysł Romera. Przed „Nocą żywych trupów” mieliśmy chociażby takie produkcje, jak „Białe Zombie” (1932), „Wędrowałem z zombie” (1943), czy niesławny „Plan 9 z kosmosu” (1959), ale w żadnej nie przedstawiono żywych trupów w tak przerażający, a jednocześnie konsekwentny sposób. Dzieło George’a Romera należy uznać za punkt „0” w historii współczesnych zombie. W jego wizji stały się one bezmyślnie kroczącymi zwłokami, które pojawiły się znikąd i w szybkim tempie opanowały świat. Niby w trakcie seansu pojawia się sugestia ich genezy, ale wprost tego nie powiedziano. I to jest najstraszniejsze. Zagrożenie jest bowiem wszechobecne, a poczucie zaszczucia towarzyszy nam przez cały seans. Oto bowiem Barbara ze swoim bratem, odwiedzając cmentarz, zostają zaatakowani przez tajemniczego szaleńca (pierwszy nowożytny zombie – S. William Hinzman). Brat ginie na miejscu, dziewczynie udaje się uciec. Wkrótce okazuje się, że szaleniec to chodzący trup, a tych jest o wiele więcej. Barbara ukrywa się w domku na odludziu. Niedługo później dołącza do niej Ben i kilkoro innych ocalałych. Wspólnie podejmują wysiłki, by obronić się przed coraz liczebniejszą hordą żywych trupów. „Noc żywych trupów” okazała się filmem rewolucyjnym na wielu płaszczyznach. Nie tylko wykreowała nowy rodzaj grozy, ale także była odpowiedzią na zmiany społeczne, jakie następowały w Stanach Zjednoczonych. W 1968 roku uczynienie głównym bohaterem czarnoskórego aktora (Duane Jones) nie było takie oczywiste. Skonfrontowano z nim białego przedstawiciela klasy średniej, który chce się zamknąć w piwnicy i przeczekać. To także portret upadających wartości rodzinnych, ponieważ ze wszystkich bohaterów występujących w filmie, to właśnie małżeństwo z chorą córką jest najbardziej skłócone i wydaje się, że poza obrączką nic ich nie łączy. Warto też dodać, iż na końcu pozostajemy w konsternacji i już nie wiemy, czy prawdziwym zagrożeniem są zombie, czy też jak najbardziej żywi ludzie. Jednak przede wszystkim „Noc żywych trupów” to rewelacyjny, trzymający w napięciu horror z pełnokrwistymi postaciami i wartką akcją, który do dziś potrafi przestraszyć. Utrzymane w czerni i bieli, nastrojowe, stateczne ujęcia potęgują grozę, jakiej nie udało się osiągnąć wcześniej. Absolutna klasyka. Do świata zombie Romero powrócił po dziesięciu latach i zaprezentował dzieło całkiem inne, niż pamiętna „Noc żywych trupów”. Choć wciąż mamy do czynienia z grupką ocalałych, którzy chronią się w bezpiecznym budynku przed nieumarłymi, to jednak sposób realizacji, budowania napięcia i samo przesłanie stanowią autonomiczną całość. Przede wszystkim tym razem mamy do czynienia z filmem kolorowym, zaś zombie nie kryją się w mroku, a wystawione zostały na pierwszy plan. Daje to możliwość podziwiania krwawych, ale jednocześnie niezwykle widowiskowych efektów specjalnych autorstwa Toma Saviniego. Bohaterami „Świtu…” są uciekinierzy z opanowanej przez hordy żywych trupów stacji telewizyjnej, którzy uciekli w ostatniej chwili przy pomocy helikoptera. Wylądowali na dachu ogromnego centrum handlowego, które stało się dla nich bezpieczną przystanią, mimo krążących po nim zombie. Tak w każdym razie im się wydawało. Tym razem Romero rozsmakował się w ukazywaniu – czasem groteskowej – makabry. Seans przez to stał się niespieszny, zaś trupom poświęcono sporo czasu. Także ich efektownej eliminacji. Niemniej klimat zagrożenia nie znikł i przez cały seans towarzyszy nam nieustanne napięcie. Ważnym elementem całości jest także krytyka konsumpcjonizmu, jaką produkcja została umiejętnie podszyta. Zombie ciągną bowiem podświadomie do centrum handlowego, ponieważ za życia było to dla nich ważne miejsce. Pojawiają się także sygnały przyszłego zamysłu reżysera, by nie do końca dehumanizować chodzące ciała, ponieważ niegdyś były one ludźmi. Widać to wyraźnie w długiej sekwencji ich eliminowania przez gang motocyklowy, kiedy to zombie wydają się bezbronne i w pewien sposób robi się nam ich szkoda. Spora grupa fanów uważa „Świt żywych trupów” za największe osiągnięcie Romera. Osobiście wolę „Noc…”, co nie zmienia faktu, że w temacie zombie movie jest to prawdziwa perełka. Ostatnia część klasycznej trylogii zombie George’a A. Romera. Ponieważ powstała już w innych czasach – po inwazji włoskiej fali filmów o żywych trupach – mam wrażenie, że jest bardzo niedoceniana. Zwłaszcza w zestawieniu z wielkimi poprzednikami. Tym razem reżyser postawił na jeszcze bardziej dosadną przemoc, tworząc jeden z najbrutalniejszych filmów w historii. Za charakteryzację ponownie odpowiadał Tom Savini i widać, że przez parę lat, jakie minęło od czasu „Świtu…”, znacznie podszkolił swój warsztat. Zombie wyglądają coraz bardziej realistycznie, zaś sceny gore faktycznie mogą zniesmaczyć co bardziej wrażliwych widzów. Po inwazji żywych trupów resztki ludności przeniosły się do podziemi. Tam z kolei rządzi wojsko, na czele z niedowartościowanym dowódcą. Powoduje to napięcie między mundurowymi a cywilami. Swoje dokłada także szalony naukowiec, który przeprowadza eksperymenty na zombie. Głównie w celu wynalezienia leku, ale przy okazji bada ich inteligencję i zaczyna tresować. W tej części Romero ewidentnie wskazuje, że czuje sympatię do swoich zombiaków. Jednego z nich kreuje nawet jako w miarę pozytywnego bohatera (dostaje imię – Bup). Ogólnie jednak, pomimo realistycznych efektów gore, całość ma bardzo humanitarny wydźwięk. Dostaje się przede wszystkim wojskowym, jako instytucji opresyjnej, tworzącej jednostki pozbawione sumienia i skrupułów. Nie jest to może wielkie odkrycie, niemniej sam film ogląda się bardzo dobrze. To bodajże ostatnia w pełni udana produkcja Romera, który całkiem pogubił się w latach 90. Po dwudziestu latach, których nie należy uznać ani za szczególnie udane, ani za wybitnie owocne, George Romero ponownie powrócił do ukochanych zmarłych. „Ziemia żywych trupów” rozpoczyna drugą trylogię o zombie, ale o wiele mniej udaną niż pierwsza. Nie znaczy to, że w całości można ją skreślić. Na ten przykład omawiana „Ziemia…” całkiem nieźle sprawdza się jako retro odtrutka na nowoczesnych turbo-zombie, które rozpropagowały „28 dni później” i remake „Świtu żywych trupów”. Świat, jaki znaliśmy, przestał istnieć. Ludzkość zgromadziła się w miastach-państwach, w których szerzy się korupcja i nepotyzm. Biedni żyją na ulicy, oddając się jak najbardziej przyziemnym rozrywkom, typu walki zombie. Bogaci natomiast zajmują wieżowce, przebierając w luksusach. Status quo zachwiać może nagły atak armii zombie, prowadzonej przez nieumarłego pracownika stacji benzynowej, u którego pozostały resztki intelektu. Łopatologiczna konstrukcja świata, podzielonego na bogatych i biednych to coś, co często widzimy w filmach. Romero zatem nie sięga po nowatorskie tematy. Niemniej sam marsz zombie na bogate centrum miasta niejako zwiastuje nieodległe w czasie ruchy Oburzonych, czy akcje typu okupacja Wall Street. Wszystko to zostało podane w powolnym, archaicznym stylu, który docenić mogą głównie koneserzy, choć trzeba również przyznać, że film obfituje w sceny zapadające w pamięć, jak choćby monumentalna sekwencja wyłaniania się zombie z rzeki, która miała strzec miasto. Trzeba też jasno podkreślić, że z ostatnich trzech filmów w dorobku Romera, to właśnie „Ziemia…” jest najbardziej godna uwagi. Kolejna produkcja o żywych trupach została przez Romera nakręcona wyjątkowo szybko. Nie był on bowiem tytanem pracy. Być może czuł, że nie zostało mu już wiele czasu, a chce powiedzieć kilka ważnych prawd. Tym razem postanowił sięgnąć po będący na początku XXI wieku w rozkwicie nurt found footage. Z grubsza chodzi o to, że zamiast tradycyjnej pracy kamery, mamy do czynienia z nagraniem niby-amatorskim, kręconym z ręki. Tworzy to jednak pułapki, których Romero się nie wystrzegł, bo aby widzowie wiedzieli, co się dzieje, muszą mieć zaprezentowane większość akcji, tymczasem wydaje się niemożliwe, bo ktokolwiek skupiał się na kręceniu filmu w momencie, kiedy jest się atakowanym przez gromadę wygłodniałych zombiaków. Bohaterami „Kronik żywych trupów” (po co jeszcze ten angielski tytuł?!) są aktorzy, którzy w ostępach leśnych kręcili horror. W międzyczasie wybuchła epidemia zombie, a oni, podróżując vanem, starają się znaleźć bezpieczne schronienie. W przeciwieństwie do poprzednich części romerowskiego cyklu, trudno w „Kronikach…” znaleźć ukrytą myśl przewodnią. Wydaje się, że bardziej chodziło o zabawę formą, niż przemycanie głębokich przemyśleń. Niestety całość zabija słabe zarysowanie głównych bohaterów, którzy, zwłaszcza pod koniec zaczynają robić zupełnie niezrozumiałe i idiotyczne rzeczy. Po mistrzu gatunku należało spodziewać się czegoś znacznie lepszego i bardziej przemyślanego. I w ten sposób docieramy do ostatniego filmu w dorobku George’a Romera, a zarazem zwieńczenia jego wieloletniej przygody z żywymi trupami. „Survival of the Dead” (produkcja nie doczekała się polskiego tytułu) zachwycić może przede wszystkim starych wyjadaczy horroru, którzy docenią innowacyjność scenariusza i oldchoolowe efekty specjalne. Tym razem bowiem same żywe trupy nie są najważniejsze, a relacje międzyludzkie i nienawiść, która może zatruć życie ludzi nawet po śmierci. Grupa ocalałych z epidemii zombie, szukając schronienia, dociera na wyspę zamieszkałą przez dwa nienawidzące się rody. Dzieli je stosunek do zmarłych. Podczas, gdy jedna strona jest za ich eliminowaniem, druga uważa, że jako byłym członkom rodziny, należy się im szacunek i przetrzymuje w swoim folwarku. Jest taki gatunek muzyczny, który określa się rockiem emeryckim. To muzyka grana przez dinozaurów, którzy nagrywają nowe płyty ze świadomością, że ich publika składa się z równolatków i nawet nie starają się walczyć o młodszych słuchaczy. Tak jest też z „Survival of the Dead”. Kręcąc go, Romero był emerytem i w zasadzie cała produkcja ma w sobie taki kombatancki posmak, poczynając od szarej, jesiennej pogody, przez statyczne zdjęcia, niespieszną akcję, a na nieruchawych, choć analogowo ucharakteryzowanych zombie. Dlatego najlepiej odbiorą ten tytuł lubujący się w kiczu koneserzy, którzy niejeden niskobudżetowy horror z lat 80. mają za sobą. To dla nich są skierowane atrakcje, typu zombie ujeżdżający konia, czy romantyczny pojedynek nieumarłych w świetle księżyca. Ja ten obraz lubię jako inny od tradycyjnych produkcji poświęconych zombie. Natomiast na pewno nie należy od niego zaczynać swej przygody z filmografią George’a Romera, bo można się szybko zniechęcić. 2 lipca 2020 |
Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Co zrobić, gdy słyszało się o egipskich hieroglifach, ale właśnie wyłączyli prąd i Internetu nie ma, a z książek jest tylko poradnik o zarabianiu pieniędzy na kręceniu filmów, i nie za bardzo wiadomo, co to te hieroglify? No cóż – właśnie to, co widać na obrazku.
więcej »Barbara Borys-Damięcka pracowała w sumie przy jedenastu teatralnych przedstawieniach „Stawki większej niż życie”, ale wyreżyserować było jej dane tylko jedno, za to z tych najciekawszych. Akcja „Człowieka, który stracił pamięć” rozgrywa się latem 1945 roku na Opolszczyźnie i kręci się wokół polowania polskiego wywiadu na podszywającego się pod Polaka nazistowskiego dywersanta.
więcej »Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
50 najlepszych filmów o żywych trupach według czytelników Esensji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Zombie dla potomności
— Jarosław Loretz
100 najlepszych filmów grozy wszech czasów
— Esensja
Wielki Kanon Kina Grozy – wyniki
— Esensja
Dobry i Niebrzydki: Atak krwiożerczych, zmutowanych, nimfomańskich pieczarek-zombie
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Strach siedzi w nas, czyli kino grozy pod lupą (2)
— Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Wiecznie żywe, ciągle świeże
— Urszula Lipińska
Samoa rządzi
— Jarosław Loretz
DVD: Noc żywych trupów
— Konrad Wągrowski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 9
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 8
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 7
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 6
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 5
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 4
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 3
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 2
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Luty 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Emerycki rock vel dziadzia rock. :)