WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
(1974, reż. Jorge Grau)
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 3Zostawiamy wreszcie sagę o żywych trupach George’a A. Romera i głębiej eksplorujemy temat. Dziś skupimy się na absolutnych klasykach. Oto 10 filmów o zombie, które powinien znać każdy fan horroru (i nie tylko).
Piotr ‘Pi’ GołębiewskiWakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 3Zostawiamy wreszcie sagę o żywych trupach George’a A. Romera i głębiej eksplorujemy temat. Dziś skupimy się na absolutnych klasykach. Oto 10 filmów o zombie, które powinien znać każdy fan horroru (i nie tylko).
Wyszukaj / Kup Żywe trupy z Manchester Morgue (1974, reż. Jorge Grau) Włosi podchwycili temat zombie i stosunkowo szybko nakręcili klasyk, który w niczym nie odstaje od dzieł George’a Romera. Dla niepoznaki jego akcja rozgrywa się na angielskiej prowincji, zaś same chodzące trupy stanowią wynik testowania nowych technologii w zakresie fal radiowych. Jak widać lęk przed siecią G5 sięga o wiele głębiej, niż sprzed pandemii COVID-19. Tym, co wyróżnia niniejszą produkcję, spośród tłumu podobnych, jest rewelacyjny, gęsty klimat, potęgowany przez deszczową aurę. Mamy do czynienia z bardzo dopracowanym materiałem, solidnymi ujęciami, niezła grą aktorską i dobrą charakteryzacją zombie. Aż szkoda, że film ten znany jest głównie najwierniejszym zapaleńcom, bo zdecydowanie zasługuje na większą rozpoznawalność. Film równie kultowy, co dzieła Romera. Lucio Fulci, włoski amator makabry i twórca klasycznych horrorów, swoje najlepsze produkcje nakręcił na przełomie lat 70. i 80. Obok „Hotelu siedmiu bram”, „Nowojorskiego rozpruwacza”, czy „Domu przy cmentarzu”, „Zombie pożeracze mięsa” to jego największe osiągnięcie. W umiejętny sposób połączył tu elementy gore, specyficzny, psychodeliczny klimat, wywodzący się z tradycji włoskiego kina giallo i autentyczną grozę, tworząc film jedyny w swoim rodzaju. Jego akcja rozgrywa się na tropikalnej wyspie, na którą przybywa grupka Europejczyków w poszukiwaniu zaginionego profesora. Szybko okazuje się, że jest ona opanowana przez żywe trupy, zaś ekspedycja ratunkowa sama będzie potrzebowała pomocy, by ujść cało z ich zgniłych łap. „Zombie pożeracze mięsa” to praktycznie ciąg sekwencji, które obrosły już legendami. Zaczyna się od chodzącego truposza, który na opuszczonym statku dryfuje w stronę Nowego Jorku, potem mamy walkę zombie z rekinem, słynne nadziewanie oka na wystającą drzazgę, długą scenę przebudzenia się zmarłych, którzy wypełzają spod ziemi, aż wreszcie docieramy do finału, czyli szturmu nieumarłych na lazaret. Dla wszystkich tych momentów warto sięgnąć po dzieło Fulciego, który temat ataku pożeraczy mięsa traktował jak najbardziej serio, bez obecnych w dzisiejszych czasach ironicznych mrugnięć oka do widzów. Często film ten można znaleźć również pod innym tytułem – „Zombi 2”, a to dlatego, że „Świt żywych trupów” Romera tak się spodobał we Włoszech (wyświetlano go tam pod tytułem „Zombi”), iż producenci postanowili podpiąć się pod niego, sugerując, że mamy do czynienia z jego kontynuacją. Kolejne części, już mniej udane, kultywowały ten precedens i w ten sposób zasadniczo nie mamy części pierwszej, za to po „Pożeraczach mięsa” od razu otrzymujemy „Zombi 3” (1988), także nakręcone przez Lucia Fulciego. By sprawę skomplikować u nas występują jako „Zombie pożeracze mięsa 2”. Ponadto do cyklu zaliczają się jeszcze „After Death” (1989) Claudia Fragasso, znany też jako „Zombi 4”, a po polsku „Zombie pożeracze mięsa 3”, oraz „Killing Birds – uccelli assassini” spółki reżyserskiej Claudio Lattanzi / Joe D’Amato”, który na rynek wideo trafił pod tytułem „Zombie 5”, choć miał swoją premierę przed kontynuacją Fulciego, bo już w 1987 roku. Tak, kinematografia włoska w latach 80. posiadała swój własny świat, w którym czas i prawa autorskie nie istniały. I kolejny obraz Lucia Fulciego, równie popularny, choć mniej udany od „Zombie…”. Tym razem znajdujemy się w miasteczku Dunwitch (ukłony dla H. P. Lovecrafta), na miejscu którego mieściło się niegdyś Salem. Miejscowy proboszcz popełnia samobójstwo, czym powoduje otwarcie się bram piekieł. W efekcie tego nieboszczycy ożywają i zaczynają mordować miejscowych. Choć fabuła nie wydaje się przesadnie skomplikowana, Fulci utrudnia odbiór przez wprowadzanie swojego firmowego, onirycznego klimatu, który jedni uważają, za najlepsze, co twórca miał do zaoferowania, inni zaś twierdzą, że to jego przekleństwo. Nie zmienia to faktu, że „Miasto żywej śmierci” powinien poznać każdy miłośnik horrorów, zwłaszcza rozsmakowany w stylistyce retro. Tradycyjnie na uwagę zasługują także bardzo krwawe efekty specjalne (pamiętna sekwencja z wiertarką), ale muszę ostrzec przed wersją ocenzurowaną filmu, która była dostępna w naszych wypożyczalniach wideo. Miałem nieprzyjemność zaliczenia takiego seansu i dopiero po latach odkryłem, że jest on o wiele brutalniejszy, niż to, co widziałem. To teraz coś, co podobno stanowi kicz zamierzony. Nie mam na myśli parodii, a przerysowania elementów horroru o żywych trupach. Pytanie tylko, czy faktycznie było to celowe działanie reżysera Andrea Bianchiego, czy dorobił ideologię do tego, co mu wyszło. Jakkolwiek by nie było, „Cmentarzysko” stanowi klasyczny przykład kina tak złego, że aż dobrego. Film praktycznie pozbawiony jest fabuły – pojawienie się zombie jest pretekstowe, a głównie chodziło o ukazanie makabry i często nieudolnej charakteryzacji. Głównymi bohaterami farsy jest grupa nowobogackich, którzy przyjeżdżają do pewnego pałacu na wezwanie profesora, który dokonał ważnego odkrycia w ruinach starego cmentarza Etrusków, na terenie którego położona jest posiadłość. Nie zdążył jednak przekazać swoich odkryć, ponieważ mordują go powstałe z grobu ciała Etrusków. Tymczasem przyjezdni oddają się uciechom życia, nie spodziewając się, że zagrożenie jest coraz bliżej. „Cmentarzysko” może nie jest największym osiągnięciem w kwestii filmów o zombie, ale przyznam, że seans potrafi przysporzyć porcję wyśmienitej rozrywki fanom makabry i kiczu. Nowobogaccy są tak głupi, że w pewnym momencie zaczyna się dopingować zombie, którzy wykazują się nie tylko większą inteligencją, ale także lepszą celnością w rzucaniu nożami. Nie można tez zapomnieć o najbardziej neurotycznym i przerażającym dziecku światowej kinematografii, a mianowicie Mikelu, który darzy swoją matkę zdecydowanie chorą miłością. „Noc komety” to bardzo przyjemny film łączący w sobie kino postapokaliptyczne, horror o zombie, sensację i szczyptę klimatu młodzieżowej przygody. W wyniku przelotu komety większość ludzi zamienia się w zombie. Przetrwały dwie siostry – Sam i Reggie, oraz chłopak o imieniu Hektor. Z początku zaszokowani sytuacją, powoli się z nią oswajają, próbując przetrwać w opuszczonym mieście. Okazuje się jednak, że nie tylko zombie dybią na ich życie. Urok tej opowieści tkwi w prostocie historii i wdzięku głównych bohaterek. Fani wyszukanych scen gore nie mają tu czego szukać. Jeśli jednak ktoś jest nastawiony na lekką rozrywkę, oraz mieszanki grozy i komedii, to seans dla niego. Tytuł niniejszej pozycji jasno wskazuje na inspiracje w prozie Lovecrafta. A jednak rozczaruje się ten, kto spodziewa się grozy charakterystycznej dla Samotnika z Providence. „Re-Animator” poza tytułem i ożywianiem zmarłych ma niewiele wspólnego z jego opowiadaniem. To całkiem inny ciężar gatunkowy, a mianowicie produkcja na granicy horroru i czarnej komedii. Bohaterem filmu jest student medycyny Herbert West, który wynajduje miksturę potrafiącą ożywiać zmarłych. Po spektakularnym sukcesie wskrzeszenia zdechłego kota, wraz ze znajomymi wybiera się do kostnicy, by wypróbować ją na denatach. Reżyserem „Re-Animatora” jest zmarły w tym roku Stuart Gordon, który już wówczas zaprezentował się jako oryginalny twórca. W umiejętny sposób połączył elementy horroru, campu i groteskowej makabry, dzięki czemu otrzymaliśmy rzecz momentami zabawną, ale także trzymającą w napięciu. Warto zainteresować się także dwoma kontynuacjami filmu w reżyserii mistrza złego smaku Briana Yuzny, czyli „Narzeczoną Re-Animatora” (1989) i „Beyond Re-Animator” (2003).
Wyszukaj / Kup Piątek trzynastego VI: Jason żyje (1986, reż. Tom McLoughlin) Czemu w niniejszym zestawieniu umieszczam klasyka horroru z gatunku slasherów? I czemu dopiero szóstą część? Ano, ponieważ mniej więcej od tego momentu można mówić, że Jason Voorhees przestał być mutantem zamieszkującym Crystal Lake, a został oficjalnie żywym trupem. Nie zmieniło się jedno – wciąż gania z maczetą (lub innymi niebezpiecznymi przedmiotami) za młodzieżą, przybywającą nad jego jezioro. Choć wiadomo, że najbardziej klasyczne są pierwsze cztery odcinki serii, ale i te późniejsze mają swoje momenty: „szóstka” uwypukla aspekt humorystyczny, „siódemka” wprowadza urozmaicenie dzięki elementom telekinetycznym, „dziesiątka” przenosi nas w kosmos, zaś „Freddy vs. Jason” potrafiła rozbawić każdego geeka. Radzę jednak unikać „ósemki” i „dziewiątki”, bo obrażają inteligencję widza. Niemal każda powieść Stephena Kinga doczekała się filmowej adaptacji. Niestety te udane można policzyć na palcach jednej ręki (no, może jednej i pół). Pierwsza ekranizacja „Smętarza dla zwierzaków” z 1989 roku należy właśnie do tych chwalebnych wyjątków. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jest lepsza od pierwowzoru. Jest to historia rodziny Creedów, która wprowadza się do domu przy trasie szybkiego ruchu. Kiedy pod kołami ciężarówki ginie młodszy syn, zrozpaczony ojciec rodziny postanawia pochować go na starym, indiańskim cmentarzu, który podobno ma moc przywracania zmarłych do życia. Choć finalnie możemy mówić więc o filmie o zombie, tak po prawdzie, bardzo różni się on od większości wymienionych pozycji w Wakacyjnym Cyklu. Tu na plan pierwszy wysuwa się rodzinny dramat i sugestywnie przedstawiona rozpacz ojca, który utracił dziecko. Film doczekał się o wiele słabszej, ale dającej się obejrzeć kontynuacji z Edwardem „Johnem Connorem” Furlongiem w roli głównej. W zeszłym roku można było obejrzeć w kinie współczesne odczytanie prozy Kinga, ale niestety nie wzbudzające już takich emocji. Lata 90. nie były udane dla kina poświęconego zombie. Sytuację zmienił sukces filmu Danny’ego Boyle’a „28 dni później”, który dał początek renesansowi żywych trupów, który to trwa do dnia dzisiejszego. Reżyser, który w zasadzie do dziś nie jest kojarzony z filmami grozy, zaprezentował zupełnie świeże spojrzenie na tematykę nieumarłych. To już nie były snujące się po kątach, rozkładające się zwłoki, a agresywni sprinterzy, którzy gonili swoją ofiarę, niczym sfora wściekłych psów. Do tego dodał świetną, klimatyczną muzykę i rewelacyjne zdjęcia, prezentujące opustoszały Londyn. Bohaterem filmu jest Jim, który po 28 dniach budzi się ze śpiączki. Okazuje się, że w międzyczasie rozprzestrzeniła się choroba, zamieniająca ludzi w wygłodniałe żywe trupy. Wciąż oszołomiony, próbuje znaleźć bezpieczne schronienie, a także chce zrozumieć to, co się stało. Boyle w swoim dziele w doskonały sposób połączył akcję i grozę, wplatając we wszystko motyw zagubienia i alienacji. Wszystko to trafiło do widzów, którzy zaczęli domagać się więcej podobnych filmów, czego owocem stała się ekspansja serii „Resident Evil”, powrotu George’a Romera do tematyki zombie, czy udane odświeżenie „Świtu żywych trupów” przez Zacka Snydera. Sama produkcja doczekała się natomiast kontynuacji w postaci „28 tygodni później”. Choć bazowała na podobnych patentach, co pierwowzór, okazała się jednak klasę słabsza. Na koniec proponuję pozycję nieco frywolniejszą i przeznaczoną tylko dla dorosłych. „Erotyczne noce żywej śmierci” to przykład włoskiego kina klasy C, za które odpowiada mistrz w tym zakresie, a mianowicie Joe D’Amato. Jego filmy to arcydzieła kiczu i nieudolności, a jednocześnie coś, co przyciąga, jak magnes miłośników złego smaku. Tak jest i tym razem, gdzie otrzymujemy przedziwną mieszankę horroru o zombie z produkcją o silnym zabarwieniu erotycznym (o jej sile decyduje kopia, jaką uda się zdobyć, ponieważ cenzura w tym wypadku bardzo silnie ingerowała). Fabuła jest prosta: na Wyspę Kota dociera specjalista, który ma dokonać pomiarów pod budowę ekskluzywnego hotelu. Teoretycznie powinna być ona niezamieszkana. W praktyce grasują po niej zombie. Nie będę jednak ukrywał, że pomimo hordy nieumarłych, o wiele większe wrażenie robią śmiałe sceny z udziałem ponętnej Laury Gemser. 15 lipca 2020 |
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
50 najlepszych filmów o żywych trupach według czytelników Esensji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
100 najlepszych filmów science fiction wszech czasów
— Esensja
Wielki Kanon Kina Grozy – wyniki
— Esensja
Dobry i Niebrzydki: Atak krwiożerczych, zmutowanych, nimfomańskich pieczarek-zombie
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Strach siedzi w nas, czyli kino grozy pod lupą (1)
— Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Krwawica na zimno
— Eryk Remiezowicz
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 9
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 8
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 7
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 6
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 5
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 4
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 2
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 1
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Suplement filmowy 2019
— Adam Lewandowski, Marcin Mroziuk, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Gdzie się podziały tamte strzykawki?
— Przemysław Ciura
Co nam w kinie gra: Steve Jobs
— Kamil Witek
6. American Film Festival: I’m fuckin’ Steve Jobs!
— Kamil Witek
Esensja ogląda: Czerwiec 2013 (3)
— Jarosław Loretz, Małgorzata Steciak, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Człowiek kontra skała
— Karol Kućmierz
Niektóre filmy rodzą się złe
— Jarosław Loretz
SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (1)
— Jakub Gałka
Odpowiedź D: Tak było pisane
— Ewa Drab
Gwiezdny pył
— Ewa Drab
Idź do krateru wulkanu Snæfellsjökull…
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
I ty możesz być Kubą Rozpruwaczem
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Po komiks marsz: Kwiecień 2024
— Paweł Ciołkiewicz, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch
My i Oni
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wielki mały finał
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Piołun w sercu a w słowach brak miodu, czyli 10 utworów do tekstów Ernesta Brylla
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Kim był Józef J.?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Komiksowe Top 10: Luty 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Ilu scenarzystów potrzea by wkręcić steampunkową żarówkę?
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
To ja bym jeszcze od siebie dodał "Dead Heat" z 1988, komedio-horror o kumplach-policjantach-zombie.