Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Trzy cięcia: Adam Mularczyk. Komik o twarzy zbrodniarza

Esensja.pl
Esensja.pl
Trzy. I tylko trzy! Czasami z kilkunastu, często z kilkudziesięciu, niekiedy nawet z kilkuset. Trzy role – nie zawsze najlepsze, ale za to najbardziej charakterystyczne. Role niekiedy zapomniane, lecz na pewno godne ocalenia.

Sebastian Chosiński

Trzy cięcia: Adam Mularczyk. Komik o twarzy zbrodniarza

Trzy. I tylko trzy! Czasami z kilkunastu, często z kilkudziesięciu, niekiedy nawet z kilkuset. Trzy role – nie zawsze najlepsze, ale za to najbardziej charakterystyczne. Role niekiedy zapomniane, lecz na pewno godne ocalenia.
Są tacy aktorzy, których twarz rozpoznajemy w ułamku sekundy, jesteśmy w stanie dopasować ich do konkretnych filmów, być może nawet zacytować jakiś zgrabny bon mot wypowiedziany przez graną przez nich postać, ale schody zaczynają się w momencie, kiedy mamy wymienić ich nazwisko. Tak bywa przede wszystkim z mistrzami drugiego planu, do których bez wątpienia zaliczał się krakowianin, chociaż zawodowo po wojnie związany z Warszawą, Adam Mularczyk. Był znakomitym teatralnym aktorem dramatycznym, ale nieśmiertelność zapewniły mu filmowe komedie Tadeusza Chmielewskiego i Stanisława Barei. Bo kto z wielbicieli polskiego kina epoki Polski Ludowej nie pamięta warszawskiego taksówkarza ścigającego po całej stolicy zaopatrzeniowca z Sulęcic, który przyjechał, aby zaopatrzyć swój zakład w dreblinki do kombajnów, czy awangardowego malarza Bogdana Adamca? Czy byliby to bohaterowie tak charakterystyczni i do dzisiaj pamiętani, gdyby wcielił się w nich kto inny niż… Adam Mularczyk? Człowiek, o którym znajomi mówili, że teatr miał we krwi, chociaż w jego rodzinie nie było żadnych tradycji artystycznych. Jego fascynacja sceną i dążenie do perfekcjonizmu sprawiało, że – jak wspominał inny aktor, Wiktor Sadowy – mówiono, że jest na tym punkcie „obłąkany”. Powtarzano: „Adam wariat”, co on z kolei, niejako potwierdzając, komentował: „Ale nie idiota”.
Od jego śmierci – na emigracji – mija właśnie ćwierć wieku, chociaż z polskich scen i ekranów zniknął ponad dwie dekady wcześniej, w pierwszej połowie lat 70. ubiegłego wieku. Gdyby jego życie potoczyło się inaczej, ile jeszcze wspaniałych ról mógłby zagrać?! Urodził się w Krakowie 13 stycznia 1923 roku. Już jako uczeń szkoły powszechnej grał w teatrzyku, którego patronką była Jadwiga Smosarska, jedna z wielkich gwiazd kina międzywojennego. Mając lat trzynaście, po raz pierwszy pojawił się na profesjonalnej scenie – w operze „Carmen” Georges’a Bizeta śpiewał w chórze złożonym z dzieci krakowskich. Można sobie wyobrazić, jakie to było dla niego przeżycie. Miłości Mularczyka do teatru nie osłabił nawet wybuch wojny. Mimo że Kraków stał się stolicą Generalnego Gubernatorstwa, a na Wawel wprowadził się doktor Hans Frank, nastoletni Adam zaangażował się nie tylko w działalność konspiracyjną, ale też artystyczną. W 1940 roku powołał do życia Teatr Podziemny, który był – obok Podziemnego Teatru Rapsodycznego (grywał w nim Karol Wojtyła) i Teatru Niezależnego (tu najistotniejszą postacią był Tadeusz Kantor) – najważniejszą sceną młodego i buntowniczego Krakowa. Fakt, że działając w skrajnie trudnych warunkach, przygotowano w latach 1940-1944 osiem premier – zasługuje na najwyższe uznanie. I kto w tych spektaklach występował: Halina Mikołajska, Jerzy Passendorfer, Stanisław Zaczyk, Marian Cebulski…
Lata wojny to także studia w podziemnej Szkole Dramatycznej, które umożliwiły później Mularczykowi zaliczenie egzaminu eksternistycznego (w 1946 roku) i debiut na scenie Teatru Starego. Rok później przeniósł się do Warszawy, by dostać etat w Teatrze Muzycznym Domu Wojska Polskiego, a kiedy w połowie lat 50. przekształcono go w Operetkę Warszawską, zmienił miejsce zatrudnienia na Teatr Narodowy, w którym z powodzeniem występował kilkanaście lat. Dopiero za dyrekcji Adama Hanuszkiewicza, gdy nie dostawał już satysfakcjonujących go ról, przeniósł się do Teatru Polskiego, by w 1974 roku opuścić wraz z rodziną ojczyznę i wyemigrować do Stanów Zjednoczonych. Czym było to spowodowane? W pewnym stopniu presją władz komunistycznych, którym nie podobały się bliskie kontakty Mularczyka z Kościołem (uczył studentów Metropolitalnego Seminarium w Warszawie oraz kleryków Zakonu Paulinów, współpracował z teatrzykiem studenckim w Akademii Teologii Katolickiej oraz teatrem uczniowskim w Gimnazjum Św. Augustyna). Za Oceanem osiadł w Filadelfii i początkowo starał się robić to, czym zajmował się w kraju. Niestety, brak znajomości języka i specyficzny akcent zamknęły mu drogę do kariery na scenach i w filmach amerykańskich. Stworzył więc Teatr Dramatyczny z siedzibą w Domu Polskim – grał i reżyserował, ale trudno było mu utrzymać zespół, nie mogąc zapewnić stałych dochodów. Zmarł po długiej i ciężkiej chorobie 12 czerwca 1996 roku, a pochowano go w Narodowym Sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej w Doylestown, miejscu nazywanym zwyczajowo Amerykańską Częstochową.
Cięcie pierwsze
„Pieczone gołąbki” (reż. Tadeusz Chmielewski, 1966)
Początki filmowe Adama Mularczyka nie były łatwe. Nie dość, że przypadły na okres realizmu socjalistycznego, to na dodatek specyficzne emploi aktora sprawiało, że obsadzano go głównie w rolach cwaniaczków i bandytów. Choć akurat pierwszy występ na ekranie – w wielkiej, ale dzisiaj słusznie już zapomnianej, epopei Wandy Jakubowskiej „Żołnierz zwycięstwa” (1953) – był jak najbardziej trendy, wcielił się bowiem w postać rozstrzeliwanego rewolucjonisty hiszpańskiego, ofiarę wojny domowej. Potem przyszły równie „wyrafinowane” epizody w komediowej „Sprawie do załatwienia” (1953), szpiegowskiej „Karierze” (1954), mrocznym „Ósmym dniu tygodnia” (1958) i fantazyjnych „Tysiącach talarów” (1959). Ten ostatni, jak i powstała rok później absurdalna komedia „Ostrożnie yeti” nie zmieniły postrzegania Mularczyka, ale odkryły inny jego talent – do rozśmieszania widzów. Nagle się okazało, że jego ponure, „zakazane” oblicze może bawić. I to właśnie ten rys charakterologiczny aktora postanowił wykorzystać Tadeusz Chmielewski w „Pieczonych gołąbkach”, swoim piątym filmie fabularnym. Reżyser już wcześniej udowodnił, że potrafi jednocześnie bawić i wzruszać, a na dodatek w zakamuflowany sposób piętnować peerelowskie absurdy. Tym razem wziął na warsztat kombinatorstwo i bumelanctwo w zakładach pracy. Głównym bohaterem filmu jest zatrudniony w Przedsiębiorstwie Wodociągów Miejskich młody poeta Leopold Górski (Krzysztof Litwin), któremu dyrektor powierza delikatną misję nadzwyczajną. Zostaje skierowany do najgorszej brygady w całej firmie, którą kieruje typowy warszawski cwaniak, majster Wierzchowski (w tej roli Adam Mularczyk!). Pracować nikomu się w niej nie chce, hydraulicy rozglądają się jedynie za tym, jak nielegalnie dorobić do pensji, skubiąc mieszkańców nowych osiedli. Są jednak na tyle nierozgarnięci, że pomysłowy i przebiegły Leopold wbrew im samym kieruje ich na właściwe tory i zamienia we wzorowych pracowników. Historia jak z filmu socrealistycznego, ale – co istotne – przemycająca mnóstwo prawdy na temat funkcjonowania państwowych zakładów. Wierzchowski grany przez Mularczyka okazuje się być ostatecznie człowiekiem o wielkim sercu – takim, jakim prywatnie był sam aktor.
Cięcie drugie
„Nie lubię poniedziałku” (reż. Tadeusz Chmielewski, 1971)
Po „Pieczonych gołąbkach” Tadeusz Chmielewski zabrał się do pracy nad trzyczęściową komedią wojenną „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” (1969). Nie znalazł w niej wprawdzie odpowiedniej roli dla Mularczyka, ale gdy kręcił następny film – „Nie lubię poniedziałku” – nie wyobrażał sobie, by ktoś inny mógł wcielić się w znerwicowanego taksówkarza. Chyba tylko Louis de Funès. Ale on akurat był poza zasięgiem. W ciągu tych pięciu lat Mularczyk oczywiście nie próżnował. Zagrał kilka ról dramatycznych, między innymi w „Epilogu norymberskim” (1970), w którym wcielił się w zeznającego przed alianckim trybunałem byłego więźnia obozu w Treblince, czy „Akcji Brutus” (1970) Jerzego Passendorfera, swego dawnego kompana z Teatru Podziemnego, w której był z kolei… agentem Urzędu Bezpieczeństwa. „Nie lubię poniedziałku” to kolejna nieśmiertelna polska komedia, która swą nieśmiertelność w dużej mierze zawdzięcza duetowi Jerzy Turek – Adam Mularczyk. Ten pierwszy wcielił się w zaopatrzeniowca Zygmunta Bączyka, który przyjeżdża do Warszawy z Państwowego Ośrodka Maszynowego w Sulęcicach, aby kupić… dreblinki. Bez nich kombajny nie ruszą do akcji żniwnej. Mularczyk wcielił się natomiast w taksówkarza, który z samego rana wykonuje „pusty” kurs – dzieje się tak przez przypadek, ale on tego nie wie, podejrzewa, że został wykiwany przez przybysza z prowincji. A skoro tak pechowo zaczął się pierwszy dzień tygodnia, to jaki będzie cały tydzień?! Z uporem stara się więc dopaść Bączyka, co staje się przyczyną wielu zabawnych sytuacji. To kolejny po „Pieczonych gołąbkach” obraz Chmielewskiego, w którym wyśmiewa on absurdy PRL-u. Robi to jednak bardzo sprytnie, ukrywając krytykę systemu pod płaszczykiem nostalgicznego portretu Warszawy, a do tego ówczesna cenzura nie mogła się przecież przyczepić. Epizody z Adamem Mularczykiem zaliczają się do najlepszych w całym filmie. I trudno się dziwić, skoro gra z wielką zadziornością, na dużym poziomie emocji – pojawiając się na ekranie, skupia na sobie całą uwagę widza, a jednocześnie swoją nerwowością bawi do łez.
Cięcie trzecie
„Poszukiwany, poszukiwana” (reż. Stanisław Bareja, 1972)
Ukoronowaniem komediowych ról Mularczyka jest jego występ w kultowym filmie Stanisława Barei, którym przyszły twórca „Misia” otworzył nowy etap w swojej twórczości. Dotąd, nie licząc kryminalnych „Dotknięcia nocy” (1961) o „Kapitana Sowy na tropie” (1965), kręcił głównie lekkie, bezpretensjonalne komedie obyczajowe („Mąż swojej żony”, 1960; „Żona dla Australijczyka”, 1963; „Małżeństwo z rozsądku”, 1966; „Przygoda z piosenką”, 1968), teraz nie rezygnując z zabawowego entourage’u, postanowił powiedzieć coś więcej i głębiej na temat otaczającej go rzeczywistości, która wydawała mu się tak absurdalna, że musiał ją jakoś odreagować. Legendę „Poszukiwanego, poszukiwanej” stworzyli de facto czterej aktorzy: Wojciech Pokora, czyli posądzony o kradzież obrazu historyk sztuki Stanisław Maria Rochowicz, Jerzy Dobrowolski – z zawodu dyrektor, Mieczysław Czechowicz – „profesor” prowadzący badania nad zawartością cukru w cukrze oraz… Adam Mularczyk, wcielający się w Bogdana Adamca, twórcę bohomazów, który nagle – po tajemniczym zniknięciu jednego ze swoich dzieł – uwierzył w dobrą gwiazdę i własny talent. Jego kreacja to aktorska perełka, skrząca się najróżniejszymi emocjami: Adamiec potrafi być przymilny i uprzejmy, ale również bezwzględny i groźny (widać tu echo wczesnych ról filmowych krakowsko-warszawskiego artysty). Jego wybuchowość i popędliwość napędza fabułę, a na powroty w kolejnych epizodach czeka się z niecierpliwością. I pomyśleć, że była to jego ostatnia ważna rola w polskim kinie. Później zagrał jedynie – ponownie tylko mało znaczące kreacje – w średniometrażowych „Kaprysach Łazarza” (1972) oraz spektaklach telewizji. Czy polskie kino wykorzystało jego nieprzeciętny talent? Bez wątpienia – nie. Ale być może dzięki temu z jeszcze większym poświęceniem oddawał się teatrowi. Ostatnią premierą Teatru Polskiego, w jakiej się pojawił, był – wystawiony po raz pierwszy w kwietniu 1973 roku – „Uczeń diabła” George’a Bernarda Shawa w reżyserii Jerzego Rakowieckiego. Rok później wyemigrował.
koniec
12 czerwca 2021

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.