Z filmu wyjęte: Cepelia strikes backKto dziś pamięta czasy, gdy Cepelia była wyznacznikiem wsiowego kiczu… Ba, samo słowo cepelia stało się w pewnym momencie określeniem na pozbawiony gustu kicz.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Cepelia strikes backKto dziś pamięta czasy, gdy Cepelia była wyznacznikiem wsiowego kiczu… Ba, samo słowo cepelia stało się w pewnym momencie określeniem na pozbawiony gustu kicz. To prawda, Cepelia – czyli tak naprawdę CPLiA, Centrala Przemysłu Ludowego i Artystycznego – stanowiła ongiś rozpoznawalną markę, jednak po upadku PRL coraz mniej osób chciało sobie wieszać w domu ludowe makatki i stawiać na kredensie rzezane w drewnie postaci chłopa czy ludowych świątków. Jeszcze w roku 2015 sieć, będąca od 1990 w rękach Fundacji „Cepelia”, liczyła 36 placówek własnych i 20 franczyzowych. Pięć lat później skurczyła się do zaledwie 15 punktów, przy czym ostatni działający w Warszawie, znajdujący się na Chmielnej 8, zakończył swój żywot w październiku 2020. No ale to Polska. Bo w takich Indiach… Gdy u nas zegarki z ludową kukułką wychodziły z mody, w Indiach po prostu ewoluowały w urządzenia plastikowe, błyszczące (złoto, może nie po całości, ale jednak złoto) i coraz dziwniejsze. Przedstawiony na dzisiejszym kadrze zegar jest jednym z przykładów takiego trendu. I to przykładem o tyle niepokojącym, że absolutnie nie wygląda na coś, co mogłoby powstać w Indiach. Wygląda właśnie jak produkt Cepelii, gdyby tylko Cepelia robiła w plastiku. Jest to bowiem klasyczny, plastikowy zegar ścienny, nietypowo wyposażony w funkcję kukułkopodobną – o pełnej godzinie zamiast ptaszka z dziurki, z zegara wyskakuje kwartet ludowych grajków. Trochę jak w średniowiecznych zegarach ratuszowych, gdzie defilowali w takich sytuacjach święci bądź rycerze. I tak się zastanawiam – jak duży mógł być rynek na taki zegar, zwłaszcza w Indiach… Powyższy kadr pochodzi z… horroru „Hawa” (na nasze – z grubsza „Widmo”). I od razu uprzedzam – nie, nie chodziło o straszenie kiczem. Film powstał w roku 2003 i jest nietypowy jak na indyjskie kino (nie, nie mam na myśli zegara). Przede wszystkim nie posiada absolutnie żadnej piosenki. Poza tym ma wyraźnie eksponowane sceny przemocy seksualnej, podczas gdy na ogół – przynajmniej na początku XXI wieku – starano się co najwyżej sugerować takie zjawiska, i to w sposób mocno zawoalowany. Reszta już nie odbiega tak mocno od normy, bowiem o ile sam pomysł na fabułę jest jeszcze całkiem nietuzinkowy, to wykonania mocno trąci kiczem, a końcówka wręcz nim obezwładnia. Na prowincję, do stojącego na odludziu dużego domu, sprowadza się po burzliwym rozwodzie kobieta z dwójką dzieci i bratem. Już pierwszej nocy okolica zostaje nawiedzona przez burzę, a bohaterka zaczyna odczuwać obecność niewidzialnego bytu, który rychło ją gwałci. A potem wraca po więcej. Jak by nie dość tego, zaczyna po prostu dręczyć całą rodzinę, podjudzając psa, ciskając przedmiotami, przejmując kontrolę nad samochodem czy po prostu bijąc kobietę. I tu robi się dziwnie, bo bohaterka niby stamtąd ucieka z rodziną, niby chodzi do lekarza (który naturalnie bagatelizuje całą sprawę mimo rosnącej liczby sińców), ale ciągle tam wraca. Byt zaś zdaje się coraz dalej za nią podążać. A gdy kobieta zaczyna zasłaniać się dziwnym, starym naszyjnikiem, byt osiąga szczyt wkurzenia i… porywa jedno z dzieci. Tu może streszczenie fabuły przerwę, bo może ktoś będzie chętny rzucić okiem na produkcję, choć lojalnie muszę przestrzec, że trzeba będzie ją oglądać w oryginale, nie ma do niej bowiem ani napisów, ani ścieżki dźwiękowej w innym niż indyjski języku. Film chwilami jest mocno przaśny, chwilami po prostu niemądry, ale z pewnością nie można mu zarzucić braku oryginalności. Również w sposobie tworzenia klimatu grozy. Ale o tym za tydzień. Za tydzień też podam dla dociekliwych genezę bytu atakującego bohaterkę. Bo to też jest ciekawa sprawa. 14 czerwca 2021 |
Dziesięć miesięcy po „Końcu gry” Hans Kloss powrócił do Teatru Sensacji. Od października 1966 roku rozpoczęto (comiesięczną) emisję pięciu kolejnych odcinków „Stawki większej niż życie”. Na pierwszy ogień poszedł – ponownie wyreżyserowany przez Andrzeja Konica – „Czarny wilk von Hubertus”, czyli opowieść o tym jak J-23 stara się zlikwidować działający w okolicach Elbląga oddział Werwolfu.
więcej »Wyroby rodzimych browarów trafiają na półki również zagranicznych marketów, ale nie jest wcale tak prosto się o tym przekonać.
więcej »Wielbiciele Hansa Klossa mogli w czwartkowy wieczór 16 grudnia 1965 roku poczuć wielki smutek. W ramach Teatru Sensacji wyemitowano bowiem „Koniec gry”, spektakl zapowiadany jako ostatni odcinek „Stawki większej niż życie”. Jak się niespełna rok później okazało, wcale tak nie było. J-23 powrócił na „mały ekran”. Mimo że jego pierwsze rozstanie z widzami nie należało do szczególnie spektakularnych.
więcej »Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Z wątrobą na dłoni
— Jarosław Loretz
Panika na planie
— Jarosław Loretz
Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Z wątrobą na dłoni
— Jarosław Loretz
Panika na planie
— Jarosław Loretz
Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz