Czy trzeba być miłośnikiem kina czarnych, by fascynować się kinem Spike’a Lee? Do niedawna wszystko wskazywało na to, że tak, ale teraz sytuacja może ulec zmianie. W dzisiejszym odcinku: „Plan doskonały”. Piotr Dobry ocenił film na 90%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 90%.
Czy trzeba być miłośnikiem kina czarnych, by fascynować się kinem Spike’a Lee? Do niedawna wszystko wskazywało na to, że tak, ale teraz sytuacja może ulec zmianie. W dzisiejszym odcinku: „Plan doskonały”. Piotr Dobry ocenił film na 90%, a Bartosz Sztybor zupełnie odwrotnie: na 90%.
Spike Lee
‹Plan doskonały›
EKSTRAKT: | 90% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Plan doskonały |
Tytuł oryginalny | Inside Man |
Dystrybutor | UIP |
Data premiery | 24 marca 2006 |
Reżyseria | Spike Lee |
Zdjęcia | Matthew Libatique |
Scenariusz | Russell Gewirtz |
Obsada | Denzel Washington, Clive Owen, Jodie Foster, Willem Dafoe, Kim Director, Chiwetel Ejiofor, Christopher Plummer, Cassandra Freeman, Ken Leung |
Muzyka | Terence Blanchard |
Rok produkcji | 2006 |
Kraj produkcji | USA |
Czas trwania | 129 min |
WWW | Strona |
Gatunek | dramat, sensacja |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Co dwa tygodnie Dobry i Sztybor prowadzą dialog. Zazwyczaj rozmowa tyczy filmów. Różnych filmów. Z Europy i Azji. Z ogromnych wytwórni hollywoodzkich i malutkich siedlisk niezależności. Z początków kinematografii i aktualnych repertuarów. Z rąk uznanych reżyserów i raczkujących artystów. Z białymi uczniakami gwałcącymi szarlotki i czarnymi buntownikami grającymi w kosza. Z Rutgerem Hauerem i bez niego.
Bartosz Sztybor: Spike Lee powraca w wielkim stylu, ale jakoś tak mam dziwne przeczucie, że niewielu widzów to doceni. W Stanach sukces, a u nas – przy zaskakująco dobrych recenzjach – chyba jednak przejdzie bez echa. My na szczęście lubimy dalej Spike’a Lee, tak?
Piotr Dobry: My tak. Musimy jednak sobie – a właściwie czytelnikom – wyjaśnić parę kwestii. My lubimy Spike’a Lee od zawsze i dla nas ten film nie jest żadnym zaskoczeniem, jeśli idzie o jego jakość. Inaczej rzecz się ma z krytykami – np. Wojtek Orliński wyraźnie napisał w notce tetrycznej: „Nie myślałem, że film Spike’a Lee tak mi się spodoba”. Czyli znacząca różnica w nastawieniu. Dla nas jest to KOLEJNY ZNAKOMITY film Spike’a Lee, natomiast dla reszty krytyków – WYJĄTKOWO ZNAKOMITY film Spike’a Lee. Dochodzi jeszcze widz – przysłowiowy zjadacz chleba, dla którego ten film w najlepszym wypadku będzie, chyba się ze mną zgodzisz, udanym filmem rozrywkowym. Nie oszukujmy się – mało kto zwróci uwagę na nazwisko reżysera. Ba, mało kto ze statystycznej widowni w ogóle wie, kto to taki ten Spike Lee. Jeśli już pójdą, to albo na sensacyjny film o napadzie na bank, albo na film z Denzelem Washingtonem (który w polskiej mentalności nigdy nie zaistniał jako supergwiazda, ale jest jako tako rozpoznawany), albo na film z Jodie Foster. Na Spike’a Lee zwrócą uwagę bardzo nieliczni.
BS: No i właśnie tutaj powinno pojawić się pytanie, dlaczego właśnie my (plus pewnie jakaś setka nam podobnych) tego Spike’a Lee tak lubimy i tak go idealizujemy. Reżyser ten robił jednak kino dość niszowe i jedne z jego pierwszych filmów należało po prostu obejrzeć w odpowiedniej chwili i odpowiednim nastroju. Ja trafiłem idealnie, bo „Jungle Fever”, „Do the Right Thing” czy „He Got Game” obejrzałem w momencie, gdy kultura afroamerykańska była bardzo bliska mojemu sercu (oczywiście jest w tej chwili jeszcze bliższa). Mnóstwo ludzi takiego okresu w swoim życiu jednak nie miało i winić ich za to nie można, ale należy tylko żałować, że Spike Lee nie wiązał się dla nich z odbiorem emocjonalnym, a wyłącznie rzemieślniczym. Nie ma się co oszukiwać – Lee nie ma takiej pozycji jak Allen, chociaż o Nowym Jorku opowiada lepiej.
PD: Przede wszystkim Lee opowiada o Nowym Jorku, jaki znam z opowiadań znajomych, reportaży telewizyjnych, filmów dokumentalnych. O gigantycznym multikulturowym tyglu, w którym zderzają się rozmaite nacje, religie i co za tym idzie charaktery. Allen zaś według mnie nie opowiada o Nowym Jorku „kompletnie”, tylko o Nowym Jorku intelektualistów i neurotyków, którzy bądź co bądź są marginesem. Dlatego, pomijając już nawet moją sympatię do afroamerykańskiej kultury, filmy Lee są dla mnie w tym względzie o wiele bardziej ciekawsze. Do wymienionych przez Ciebie pozycji dorzuciłbym jeszcze koniecznie „She’s Gotta Have It”, beznadziejnie przetłumaczony wiele lat temu przez TVP jako „Nola, mężczyźni i seks”, oraz „Clockersów”, „Crooklyn”, a nawet „Summer of Sam” przedstawiający Nowy Jork Latynosów. To wszystko są znakomite filmy, dlatego dziwię się, że Lee nigdy nie cieszył się u nas – już nawet nie wśród masowej publiczności, ale pośród zawodowych krytyków – poważaniem.
BS: Może nie cieszył się wśród krytyków poważaniem, bo jakoś jego filmy nie były bywalcami kin. A nawet jak już się pokazały, to nie przetrwały dłużej niż dwa tygodnie. Trochę to przykre, bo jest to z pewnością reżyser warty poznania. Błędem było też puszczanie jego niektórych poprzednich filmów w multipleksach. Chociaż nie jestem jakimś entuzjastą wszystkich działań Gutek Film, to filmy Spike’a Lee idealnie wpasowałyby się w portfolio tego dystrybutora. W Stanach puszczany w normalnych kinach i zbierający nie kiepską widownię, u nas powinien się narodzić w kinach studyjnych.
Halo, chciałbym nawiązać dialog…
PD: Wiesz, szczerze mówiąc nie wydaje mi się, by kwestia braku dostępności w kinach była dla krytyków problemem. Spośród znanych mi bezpośrednio lub pośrednio osób zajmujących się zawodowo pisaniem o filmie, jeden ściąga filmy na DVD z Azji, drugi ma najważniejszy światowy dorobek horrorowy w małym palcu, jeszcze inny jest znakomicie obcykany w kinie skandynawskim. Jointy Spike’a Lee to nie jest znowuż jakaś skrajna, nieodstępna nisza. Wydaje mi się, że niewielu byś znalazł krytyków, którzy nie widzieli najważniejszych jego filmów. I problem, myślę, nie w tym, czy widzieli, a w tym, że widzieli, ale wcale albo niewiele ich obeszły.
BS: No i na samym początku odpowiedziałeś sobie na pytanie. Każdy krytyk ma swojego konika i swoich filmowych faworytów. Po co Konradowi ściąganie Lee, jak uwielbia kino azjatyckie i fantastykę? Podobnie jest z Piotrem, który na pierwszym miejscu stawia horrory, ale nie przeszkadza mu to obejrzeć i pozytywnie ocenić takich „Czterech braci”. Nie wiem natomiast, jaki świr jest fanem kina skandynawskiego i chyba nie chcę wiedzieć. Oni wszyscy doceniają filmy Lee, nie wszystkie oczywiście, ale nie są z samym reżyserem związani emocjonalnie (co już wcześniej chyba mówiłem). Może to my jesteśmy trochę zaślepieni i go niepotrzebnie idealizujemy. Człowiek to dziwna, egocentryczna maszyna, ale cieszę się, że kiedy Bóg wybierał dla mnie klapki na oczy, to wziął te afroamerykańskie.
PD: Ja nie idealizuję Lee. Jestem świadom, że ma on w dorobku zarówno filmy znakomite, przeciętne, jak i słabe. Na szczęście te pierwsze przeważają. Co do koników, to nie do końca się zgodzę, bo mimo takich a nie innych klapek na oczach, generalnie oceniasz jednak filmy uniwersalnie, w kategoriach dobry/zły. Natomiast masz rację co do emocjonalnego zaangażowania. Właśnie zdałem sobie sprawę, że najprawdopodobniej jesteśmy jedynymi polskimi krytykami, którzy podchodzą emocjonalnie nie tylko do filmów Spike’a Lee, ale w ogóle do całego kina czarnych! Bo o ile fantastyka jest przeważnie uniwersalna, horrory też można sobie wyobrazić jako przeniesione na własne podwórko i z łatwością utożsamić się z bohaterami, tak kino czarnych prezentuje kulturę i mentalność bardzo jednak odległą dla statystycznego Polaka. Słowem, możesz doceniać, ale by prawdziwie się zachwycić, musisz w tym być, musisz to czuć, musisz tym oddychać. Musisz być polskim murzynem jak Sztybor albo Dobry.
BS: Ale znowu się trochę nie rozumiemy. Powiedziałem, że krytycy pisali i piszą o Lee pozytywnie, ale są to recenzje na zasadzie „kolejny dobry film”. Nie ma właśnie tego emocjonalnego powiązania, co już ustaliliśmy. Zauważ na swoim przykładzie, że inaczej piszesz o filmie, który jest po prostu bardzo dobrym rzemiosłem, a inaczej o filmie, który w jakiś sposób... pokochałeś. Dlaczego „Bezdroża” były takim hitem? Nie dlatego, że był to kolejny niezależny i dobry film, ale dlatego, że określone pokolenie poczuło z nim cholernie silną więź. My tak mamy z Lee i to jest po prostu nadawanie na innych falach. Jak powiedziałeś, jesteśmy jedynymi „niggas in da biznas”.
PD: Więź więzią, ale na tak debilną metaforykę, jaką prezentowały „Bezdroża”, powinien się żachnąć każdy, z jakiego pokolenia by nie był. Ja Cię doskonale rozumiem, ale nie zgadzam się, że polscy krytycy pisali kiedyś o filmach Lee pozytywnie. Wielkiej negacji też na szczęście nie było, przeważnie po prostu chłód. Co dziwi mnie o tyle, że jeśli pominiemy sferę CO i przejdziemy do sfery JAK, to lekceważenie dokonań Lee nie będzie już tak oczywiste, bo to jest przecież wybitny reżyser, wyśmienity narrator, artysta z oryginalnym stylem. I dlatego cieszę się, że w swoich ostatnich filmach – „25. godzinie” i właśnie „Planie doskonałym” – wyszedł z getta, gdyż dzięki temu może zostanie wreszcie należycie doceniony. Bo teraz i JAK, i CO ma szansę trafić nie tylko do zapaleńców, ale do sporej części amatorów dobrego, uniwersalnego kina.
BS: Ja jednak twierdzę, że pisali pozytywnie, choć rzeczywiście w sposób chłodny. Zazwyczaj używając formularza do pisania recenzji o kolejnym dobrym filmie. Jeśli chodzi o reżyserię, to zgadzam się w zupełności. Za to Lee powinien być doceniony. Człowiek świetnie prowadzi aktorów, a narratorem jest wzorowym. I jeśli mamy czegoś żałować, to tego, że jeszcze nie zdobył Oscara, a powinien przynajmniej kilkakrotnie. Może teraz mu się uda, bo chociaż „Plan doskonały” jest raczej filmem akcji, to przypomina bardzo „Crash”, przy czym jest bardziej prawdopodobny i po prostu lepszy.
W filmie pojawia się także przegląd najnowszej mody policyjnej. Od lewej: policjant oficjalny, policjant lajtowo-bogartowski i policjant pospolity.
PD: Na pewno jest bardziej inteligentny i wyważony, jednak jako przeżycie filmowe wygrywa w moim przypadku „Crash”, bo dużo mocniej zaangażował mnie emocjonalnie. Tam też obraz podzielonego rasowo społeczeństwa stanowił podstawową i właściwie jedyną oś filmu, a tutaj ten temat biegnie sobie subtelnie gdzieś boczkiem. Zauważ, że spora część zagranicznych krytyków, o widzach już nie wspominając, traktuje „Plan doskonały” po prostu jako świetny, niekonwencjonalny film rozrywkowy o napadzie na bank. I z tego powodu nie widzę tu szansy oskarowej.
BS: Ale w „Crash” to nawarstwienie rasowe w pewnym momencie cholernie irytowało, a tutaj wszystko płynie obok, ale ma znamiona czegoś, co w rzeczywistości istnieje. „Crash” trochę tracił na wiarygodności i był, dajmy na to, traktatem rasowym. „Plan doskonały” czy Spike Lee nie napinają się, a jakby od niechcenia robią coś wspaniałego z opowieścią. Te dwie przecznice, w których dzieje się akcja, tętnią cały czas życiem.
PD: Ty to wiesz, ja to wiem i jeszcze kilkaset osób, ale „Crash” był klarownym dramatem z jasno postawioną tezą, szczególnie ważną w dzisiejszych czasach, i między innymi dlatego dostał Oscara. Tu zaś mamy przede wszystkim film sensacyjny o napadzie na bank – jako taki „Plan doskonały” jest sprzedawany i jako taki przeważnie interpretowany. Weźmy dla porównania takie „Hustle & Flow” – co z tego, że Ty odebrałeś to na jednej z płaszczyzn jako opowieść o potencjalnym utworze hiphopowym, skoro jest to jednak nade wszystko historia alfonsa próbującego zostać raperem. I dlatego, że nie jest to pierwsza tego typu historia, film nie dostał nawet nominacji. Podobnie będzie z „Planem doskonałym”.
BS: Ty to jednak masz zdolność do podcinania skrzydeł. Ja tutaj chciałem sobie pomarzyć, jak Shelton Jackson Lee odbiera Oscara i robi to, co Edward Norton w „25. godzinie”, ale Ty musiałeś stanąć na straży gatunkowej poprawności.
PD: Stanąłem na straży logiki, co nie znaczy, że mi się ona podoba. Lee nie mógłby zrobić tego, co Norton w „25. godzinie"”, bo jakby tylko zaczął, to po pięciu sekundach wyłączyliby mu mikrofon. Chyba że ci chodzi o brutalne pobicie, to już tak, większe prawdopodobieństwo, na pewno nie jeden obecny na gali decydent miałby chrapkę.
BS: Eee tam, nie wyłączyliby. Chłopaki by się za nim postawili. Ale i tak Lee nie rzucałby „fuckami” na lewo i prawo, a tylko dosadnie, choć inteligentnie, pokazał, co mu się nie podoba. To jest jednak nieważne. Może coś o samym filmie byśmy powiedzieli?
PD: No właśnie, bo Nowy Jork i rasowe antagonizmy swoją drogą, a napad na bank swoją. Ja chcę powiedzieć tylko tyle, że już dla samego owego napadu warto się wybrać, nawet jeśli widziało się już filmów o takich napadach kilka tuzinów i nastawionym jest się nieszczególnie entuzjastycznie. Można się miło rozczarować, bo schematy takiego kina zostały tu potraktowane przewrotnie, z dystansem i humorem.
BS: Napad jest pierwsza klasa. Plan, jak sam tytuł wskazuje, doskonały. Igraszki ze znanymi motywami pierwsza klasa, wspominając tylko o „Pieskim popołudniu” czy „Serpico”. Oczywiście rasowy zapaszek w tle i świetne aktorstwo. Nawet mi się nie chce wypowiadać tych wszystkich nazwisk, bo każdy tu zagrał rewelacyjnie. No i oczywiście muzyka Terence’a Blancharda, która niby troszkę zahacza o „25. godzinę” ale bardziej w dyskotekowym stylu bhangra. Miód na moje zsurowiałe ostatnio serce.
PD: Rzeczywiście, z „Pieskiego popołudnia” są tu nawet aktorzy, w dodatku postawieni w tych samych sytuacjach! To wskazuje na to, że „Plan doskonały” jest jednocześnie odświeżeniem i hołdem dla swojego podgatunku. Muzyka jest świetna, na soundtracku znalazło się nawet miejsce dla Panjabiego MC, o ile się nie mylę. Aktorstwo jest rewelacyjne, bo rewelacyjni są grający tu aktorzy, aczkolwiek nie zostałem porwany jak choćby w przypadku Heatha Ledgera w „Tajemnicy Brokeback Mountain” właśnie z tego względu, że takiego poziomu po tych wykonawcach należało się spodziewać. Poza tym każdy dostał tu rolę skrojoną na swoje barki – nie od dziś wiadomo, że Denzel Washington jest idealnym detektywem, Clive Owen – idealnym skurczybykiem, a Jodie Foster – idealną tzw. zimną suką.
BS: No i chyba po tej odzie do Spike’a Lee i jego najnowszego filmu, można tylko życzyć jemu i nam takich świetnych filmów. Co o tym sądzisz?
PD: Sądzę, że jak najbardziej. I jestem ogromnie usatysfakcjonowany, że do listy doskonałych filmów, jakie trafiły nam się już w tym najlepszym w całym nowym milenium kwartale, możemy dopisać „Plan doskonały”. I na koniec chciałbym jeszcze pozdrowić 50 Centa.
BS: Tak. Niech się bogaci albo umrze próbując.