Z filmu wyjęte: Ale dlaczego się nie świeci?Reżyser perfekcjonista potrafi czasami potknąć się w swojej pracy zawodowej o zupełnie trywialną sprawę.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Ale dlaczego się nie świeci?Reżyser perfekcjonista potrafi czasami potknąć się w swojej pracy zawodowej o zupełnie trywialną sprawę. Dziś proponuję kadr z rodzaju humorystycznych – w tym innym, mniej przyjemnym dla reżysera znaczeniu. Na zdjęciu widzimy parę policjantów dokonujących zatrzymania pieszego, co akurat nie ma dla nas żadnego znaczenia. Znaczenie ma natomiast widoczny na pierwszym planie samochód z policyjnym kogutem. Otóż podczas kręcenia sceny kogut najwyraźniej był wyłączony i już w postprodukcji – uwaga, rekonstrukcja – reżyser nagle zacharczał w zaskoczeniu i gniewie, po czym złapał się za głowę i zakrzyknął: „Ale dlaczego się nie świeci!?”. Prędziutko więc ktoś pobiegł na komendę i nagrał kilka chwil działającego policyjnego koguta, a następnie wyciął samego koguta i wkleił w miejsce tego nieruchomego. A że całość nieprzesadnie dawała się nałożyć i ciągle tu czy tam zostawały niepożądane luki, pociągnięto obrys klosza lampy czarnym flamastrem. Wciąż co prawda widać, że światełko chodzi niezależnie od reszty obrazu, ale teraz przynajmniej coś tam w lampianym czesiu mryga. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że scena była nieistotna dla biegu fabuły, a sam film przedstawia sobą dno kinematograficznego wysiłku. Był bowiem nieprzyzwoicie tani, a realizacyjnie niemal każdy jego element – zwłaszcza nieumiejętna reżyseria pedanta-chałturzysty – woła o pomstę do nieba. Mowa tu o nakręconej w 1976 roku produkcji „The Astrologer”, czyli po naszemu po prostu „Astrolog”. Film sprzedawano jako science fiction, ale płakać będzie rzewnymi łzami ten, kto się na to nabierze. W rzeczywistości jest to rozwłóczony, fatalnie wyreżyserowany dramat ze znaczną częścią fabuły tłumaczoną przez narratora. Młodociany bohater, który próbował zarabiać na życie kradzieżami, po odsiedzeniu wyroku zaczyna pracować jako wróż w wesołym miasteczku. Tam też poznaje kobietę, ale że w końcu nic z kariery wróża nie wychodzi, daje się wciągnąć w awanturę z kradzieżą i przemytem klejnotów w Kenii. Tamże traci przewodnika (ukąszony przez węża) i wspólniczkę (utonęła w ruchomych piaskach), dochrapuje się zarzutu o morderstwo (zabił handlarza, który zażądał żywej jeszcze wówczas wspólniczki w zamian za łódź), ale klejnoty w końcu sprzedaje na jednej z wysp tropikalnych. Wreszcie bogaty, robi w USA karierę jako wyjątkowo akuratny astrolog, któremu za wróżby – ponoć bardzo trafne (to chyba właśnie te wróżby mają robić za SF, co jest zwyczajnie bez sensu) – płaci nawet tamtejsza marynarka wojenna. Następnie wchodzi w biznes filmowy i przy okazji odszukuje byłą wspólniczkę z cyrku, obecnie narkomankę i prostytutkę, natychmiast biorąc z nią ślub. W dalszej części fabuły wszystkie poczynania bohatera zaczynają się sypać, co wzbudza u widza równie wielkie zainteresowanie jak wspomnienie bobu ugotowanego na jesieni 2006 roku. Film jest po prostu dramatycznie bezcelowy, ma irytująco poszatkowaną fabułę i mnóstwo pustych scen (nurkowanie, pływanie na jachcie), a jedyną dobrą rzeczą jest muzyka (utwory m.in. The Moody Blues). Kłopot w tym, że kradziona, w związku z czym film nigdy nie trafił do szerszej dystrybucji. A żeby było jeszcze bardziej głupio – „The Astrologer” miał być… zaczątkiem serialu. I tak się tylko zastanawiam – co dało to wklejanie świecącej lampy policyjnego koguta w gotowy film? Przecież jego ogólna jakość to i tak dno Rowu Mariańskiego… 26 września 2022 |
Bób to poważna sprawa. Wszak nie bez powodu pitagorejczycy go nie jedli, a Krates, kynicki kpiarz i szyderca, do niego zachęcał. No i był Kyamites, półbóg bobu, przez Kerényiego utożsamiany z Hadesem. Może dlatego Riedel śpiewał: „wiesz, mamo, wyobraziłem sobie, że nie ma bobu, nie, nie ma bobu, nie...”
@Beatrycze ja w sobotę, a druga porcja czeka w zamrażarce. Bób po katalońsku, polecam. Można robić z mrożonki.
@Jale — warto też nie zapominać tego Bóbu: https://rateyourmusic.com/release/album/bubu/anabelas/. Fenomenu nie rozumiem, ale ma swój urok.
Mmm, bób z lata 2006— jak dziś pamiętam, po ugotowaniu sam ze skórek wyłaził.
@Jale- a Cichy Bob to nic?!
@mbw— niby flaga cesarskiej Japonii, ale barwy niezgodne ;-p, a jakieś tam ß w dolnym prawym rogu to zauważyłem dopiero po kilku minutach słuchania, i to z: "https://youtu.be/BBI2q3Y4snQ"
Też pamiętam. Było wyjątkowo zimno jak na lato, padał rzęsisty deszcz, a skórki porywał wiatr ku najciemniejszemu z cumulonimbusów. Jedno nasiono spadło mi na buta i od razu przylgnęło do sznurówki; na pamiątkę noszę je tam do dziś. To była najwspanialsza moja obecność w Beskidzie Niskim...
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz
Parsknęłam, czytając o wspomnieniu bobu (dobrze, że herbatę zdążyłam wypić wcześniej). Swoją drogą, kiedy ja ostatnio bób jadłam, hmmm...