Z filmu wyjęte: Drama na trzy ręceBywają filmy, w których absurdalność zdawałoby się prostej sceny potrafi mocno zaskoczyć. Tak jak w przypadku widocznym na załączonym kadrze.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Drama na trzy ręceBywają filmy, w których absurdalność zdawałoby się prostej sceny potrafi mocno zaskoczyć. Tak jak w przypadku widocznym na załączonym kadrze. Jako dzisiejszy kadr proponuję obrazek z pozoru niewinny. Ot, osoba w białym stroju robi coś z dłonią innej osoby, leżącej pod białym giezłem. Na pierwszy rzut oka – pobiera odciski palców. Na drugi – w sumie też, bo nie za bardzo widać, co się dzieje z palcami osoby leżącej, a nic innego rozsądnego nie przychodzi do głowy podczas wpatrywania się w obrazek. Rzeczywistość – filmowa, znaczy się – jest jednak tak skończenie głupia, że wyjaśnię, co tu się dzieje, po prezentacji źródła tegoż kadru. Otóż zdjęcie pochodzi z indonezyjskiej komedii grozy „Setan Budeg”, czyli „Głuchoniemy duch”. Film powstał w roku 2009, czyli w okresie, gdy lokalny przemysł filmowy odkrył na nowo kino grozy i zaczął wręcz pęczkami wypuszczać horrory – przeważnie mierniej lub bardzo miernej jakości. Większość z nich to były afabularne głupawki – intryga miała prosty szkielet, wypełniony mnóstwem nieistotnych dialogów i wyskakującym zza każdego winkla duchem, skaczącym bądź – rzadziej – lewitującym. Tu się pojawi za ramieniem, tam śmignie przez drzwi czy za oknem, a jeszcze kiedy indziej będzie po prostu leżał w łóżku obok bohatera lub pochylał się nad nim przy stole. „Setan Budeg” nie odbiega od tego schematu, choć jego fabuła jest minimalnie gęstsza i zborna. Bohaterami opowieści jest trójka zbieraczy zwłok z Dżakarty. Pewnej nocy znika im z wozu ciało młodej głuchoniemej dziewczyny rozjechanej przez pociąg. Podczas gdy oni próbują odszukać zwłoki, wkurzony duch po kolei likwiduje tych, co poniekąd przyczynili się do śmierci dziewczyny. Likwiduje więc motocyklistę, który nie chciał jej pomóc w czasie ucieczki przed napastnikiem, parkę, która też odmówiła pomocy (myśleli, że chodziło jej o pieniądze), a w końcu zabiera się za dręczenie przyjaciółki, która wpakowała się mężowi zmarłej pod prysznic, próbując popchnąć ją do samobójstwa. Ponieważ tak zborna fabuła zdała się scenarzyście zbyt płaską i nieciekawą, do rozgrywki dorzucił też inne duchy, w tym trójkę zielonych, jakby goblinich dzieci, a całość okrasił wzajemnym straszeniem się bohaterów, uwielbiających przed kolegami udawać w prosektorium trupy, a także romansem szefa, który przez swoje krótkowidztwo obmacuje niekiedy zamiast atrakcyjnej pielęgniarki – podobnie odzianego ducha. Film miewa niezłe momenty, ładnie też dawkuje informacje, dzięki którym można w końcu odtworzyć sobie zdarzenia prowadzące do śmierci dziewczyny, ale przeładowanie zbędnymi scenami, przaśnymi straszakami i miernym humorem, a także ogólnie niska jakość wykonania, powodują, że nie jest to seans marzeń nawet zatwardziałego miłośnika egzotycznego kina grozy. Co zaś przedstawia utrwalona na zdjęciu scena? Otóż jeden z trójki bohaterów zaparzył sobie – naturalnie w prosektorium – kawę w kubku. Gdy jednak dosypał cukru, stwierdził, że gdzieś zapodziała się łyżeczka. Próba zamieszania płynu palcem skończyła się kiepsko ze względu na wrzątek, no ale przecież w sąsiedniej salce jest tyle trupów, i tyle palców. Tak jest! Pierwsze, co bohaterowi przyszło na myśl, to zamieszać kawę nie jakimś patykiem, długopisem czy choćby skalpelem – a palcem trupa. Pychota, prawda? Naturalnie – co było raczej do przewidzenia – trup okazał się kolegą śpiącym pod całunem. I tej właśnie klasy humor lata w tym indonezyjskim kuriozum… 15 maja 2023 |
Ja tam pamiętam czyjąś opowieść o tym, jak jeden bodaj z wykładowców włożył w brzuch trupa słoik z dżemem i się tym dżemem zajadał na oczach mdlejących studentów. :>
Też jeszcze słyszałam, ale to jako anegdotę powtarzaną, że ktoś słyszał, że ktoś mówił, że słyszał, więc to równie dobrze może być jakaś miejska legenda:
że był prowadzący zajęcia z sekcji prowadzący, który spreparował nieboszczyka tak, aby mu z tyłu szyi odsłonić rdzeń kręgowy, a gdy studenci przyszli na zajęcia przytknął tam paralizator i puścił prąd. Nieboszczyk miał się poruszyć.
W warszawskim UM (wtedy jeszcze AM) w prosektorium na Oczki mieli sposób na bardziej opornych i/lub dowcipnych studentów. Dostawał taki delikwent do preparacji dłoń albo stopę "dobrze dojrzałego" topielca- żaden nie był w stanie przetrwać zajęć bez co najmniej jednej wizyty w ubikacji.
Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.
więcej »Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.
więcej »Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz
Cóż, miałam zajęcia z toksykologii ze starszą panią profesor zajmującą się medycyną sądową - mówiła nam, że np. ludzie pracujący ze zwłokami i próbkami wszelkiej maści z nich, zwykli zaparzać sobie herbatę w... zlewkach laboratoryjnych. Jedli też w salach laboratoryjnych. Jak stwierdziła, na początku miała opory, ale szło się przyzwyczaić :>
BTW, jedną z najbardziej zapamiętanych fraz z wykładu było, wymawiane z namaszczeniem "zejście śmiertelne".
Plus anegdotki - jak np. o dziewczynie, która w czasie ćwiczeń dla studentów medycyny, na sekcyjnym stole znalazła swojego zaginionego jakiś czas wcześniej chłopaka, albo jak to ktoś zamiast wódki przyniósł na wspólne świętowanie czteroetylek ołowiu nalany do flaszki po alkoholu, w czego efekcie dla wszystkich biesiadników była to ostatnia impreza w życiu.