Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michael Mann
‹Miami Vice›

WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMiami Vice
Dystrybutor ITI, UIP
Data premiery25 sierpnia 2006
ReżyseriaMichael Mann
ZdjęciaDion Beebe
Scenariusz
ObsadaColin Farrell, Jamie Foxx, Li Gong, Ciarán Hinds, Naomie Harris, Justin Theroux, Luis Tosar, Barry Shabaka Henley, Elizabeth Rodriguez, Eddie Marsan, Isaach De Bankolé, John Hawkes, Tom Towles, Tony Curran, Ana Cristina De Oliveira, Everlayn Borges, Juanita Billue, Mike Pniewski, Dexter Fletcher, Oleg Taktarov, Alexander Rafalski
MuzykaJohn Murphy
Rok produkcji2006
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania134 min
ParametryDolby Surround 5.1; Format: 2.40:1 anamorficzny 16:9
WWW
Gatuneksensacja
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

To se ne vrati, czyli o paru powodach klapy „Miami Vice” w Stanach Zjednoczonych

Esensja.pl
Esensja.pl
Po niemal równo miesiącu od premiery „Miami Vice” w USA można już oficjalnie powiedzieć to, co nieoficjalnie przebąkiwano od dłuższego czasu. „Miami Vice” poniósł klęskę w amerykańskich kinach i jest pierwszą, wielką porażką Michaela Manna od ponad dziesięciu lat.

Dorota Chrobak

To se ne vrati, czyli o paru powodach klapy „Miami Vice” w Stanach Zjednoczonych

Po niemal równo miesiącu od premiery „Miami Vice” w USA można już oficjalnie powiedzieć to, co nieoficjalnie przebąkiwano od dłuższego czasu. „Miami Vice” poniósł klęskę w amerykańskich kinach i jest pierwszą, wielką porażką Michaela Manna od ponad dziesięciu lat.

Michael Mann
‹Miami Vice›

WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMiami Vice
Dystrybutor ITI, UIP
Data premiery25 sierpnia 2006
ReżyseriaMichael Mann
ZdjęciaDion Beebe
Scenariusz
ObsadaColin Farrell, Jamie Foxx, Li Gong, Ciarán Hinds, Naomie Harris, Justin Theroux, Luis Tosar, Barry Shabaka Henley, Elizabeth Rodriguez, Eddie Marsan, Isaach De Bankolé, John Hawkes, Tom Towles, Tony Curran, Ana Cristina De Oliveira, Everlayn Borges, Juanita Billue, Mike Pniewski, Dexter Fletcher, Oleg Taktarov, Alexander Rafalski
MuzykaJohn Murphy
Rok produkcji2006
Kraj produkcjiUSA
Czas trwania134 min
ParametryDolby Surround 5.1; Format: 2.40:1 anamorficzny 16:9
WWW
Gatuneksensacja
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Klapa boli podwójnie, bo od czasu kultowej „Gorączki” (1995) każdy film tego reżysera nie tylko zarabiał niezłe pieniądze, ale też odnosił sukces artystyczny. Można wręcz powiedzieć, że udział w filmach Manna był gwarancją otrzymania nominacji do Oscara. Zwłaszcza dla występujących u niego aktorów. Wystarczy wspomnieć Russella Crowe’a – nominacja za „Informatora” (1999), Willa Smitha – nominacja za „Alego” (2001) czy Jamiego Foxxa – nominacja za „Zakładnika” (2004). Jak więc to możliwe, że reżyser mający tak nieprzeciętnego nosa i talent, tym razem tak mocno rozminął się z gustami – zarówno publiczności, jak i krytyków? Odpowiedzi zapewne jest wiele, ale parę z nich narzuca się szczególnie wyraźnie.
Faceci w różu
Serial „Miami Vice”, w Polsce znany jako „Policjanci z Miami” to ponad wszelką wątpliwość dzieło kultowe. Od chwili, gdy w 1984 roku został wyemitowany jego pierwszy odcinek, przygody detektywów Sonny’ego Crocketta (Don Johnson) i Rico Tubbsa (Philip Michael Thomas) stały się nie tylko ulubioną rozrywką milionów widzów na całym świecie, ale także źródłem inspiracji dla innych dziedzin życia. Po ulicach chodziły wówczas klony Crocketta, ubrane w różowe garnitury i mokasyny bez skarpet, a gdy okazało się, że jego serialowym samochodem jest Ferrari Daytona, popularność marki Ferrari wzrosła do tego stopnia, że wdzięczna firma podarowała Johnsonowi nowiutkie, srebrne Ferrari Testarossa. Złotym strzałem w ówczesne gusta muzyczne okazała się ścieżka dźwiękowa serialu. Wydany w 1985 roku album „Miami Vice”, zawędrował na pierwsze miejsce listy Billboardu i pozostał tam przez 11 tygodni, czyniąc z płyty najlepiej sprzedający się telewizyjny soundtrack wszech czasów. O wadze serialu najlepiej jednak może świadczyć liczba naśladowców. Pod tym względem „Policjanci” także bili rekordy. Już w 1985 roku pozwano do sądu reżysera Williama Friedkina, któremu zarzucono plagiat idei serialu w niezłym skądinąd filmie „Żyć i umrzeć w Los Angeles”. Warto też wspomnieć, że inny mega hit o przygodach pary detektywów: białego samotnika-ekscentryka i spokojnego czarnoskórego, czyli „Zabójcza broń” Richarda Donnera, powstał w 1987 roku, a więc w momencie największej popularności „Policjantów”. Co ciekawe, popularność serialu wcale nie skończyła się wraz z ostatnim odcinkiem. Od ponad dwudziestu lat ciągle działają jego fankluby, a utrzymująca się od kilku lat moda na lata 80. dodatkowo wzmacnia falę nostalgii za „Policjantami”. I tu zaczyna się problem, bowiem każdy porządny kult ma to do siebie, że się z nim nie polemizuje. A zwłaszcza nie próbuje się go rozkładać na czynniki pierwsze. Nie da się powiedzieć, co zadecydowało o kultowości danego dzieła, ponieważ, gdy staje się ono kultowe, kultowe stają się również wszystkie składające się nań elementy. To trochę tak, jakbyśmy próbowali ustalić, co przesądziło o nieśmiertelnej popularności „Misia” – czy rewelacyjny Tym, czy równie rewelacyjny Kowalewski, czy absurdalne dialogi, czy może paskudny miś, któremu odlepiło się oczko. Temu misiu. Nie wiemy, kto rzeczywiście był ojcem tego sukcesu i nigdy się nie dowiemy. Wiemy za to z pewnością, że bez Tyma, Kowalewskiego, misia i jego oczka, to już nie byłby TEN „Miś”. Podobnie sprawa się ma z „Policjantami”. Na kult, którym są otaczani składają się nie tylko fantastyczne łodzie motorowe i świetnie napisany scenariusz, ale także kiczowate wdzianka i tęskne songi Phila Collinsa. A te, delikatnie mówiąc, nie są już symbolem aktualnych mód. Stworzenie filmu „Miami Vice” z założenia musiało się zatem wiązać z pokrojeniem oryginalnych „Policjantów” na kawałki i odrzuceniem tego, co „de mode”, a zachowaniem tego, co wciąż aktualne. Nic dziwnego, że wielbiciele „Policjantów”, a tych w USA można liczyć w dziesiątkach tysięcy, z miejsca zaprotestowali na wieść o majstrowaniu przy ich ukochanym serialu. Bez litości wytykano Mannowi czysto komercyjne intencje, na forach internetowych zawiązywały się nieformalne grupy sprzeciwu, a każda informacja dotycząca produkcji wywoływała kolejną falę niechęci. Można powiedzieć, że doszło do sytuacji wręcz paradoksalnej – źle, gdyby owe nieszczęsne, różowe wdzianka w filmie się pojawiły, jeszcze gorzej, że ich zabrakło.
Pablo Escobar - wielka szkoda, że nie widać mokasynów z frędzelkami
Pablo Escobar - wielka szkoda, że nie widać mokasynów z frędzelkami
Pabla Escobara portret własny
Fenomen oryginalnych „Policjantów z Miami” i ich sukcesu polegał jednak na jeszcze jednym, na pierwszy rzut oka trudnym do wychwycenia szczególe. Był nim realizm serialu. Paradoksalnie bowiem producent „Policjantów”, stacja NBC, mimo że ochoczo przystała na kompletnie absurdalne „pastelowe mundury” serialowych gliniarzy, równocześnie położyła nacisk na wierność realiom pod innymi względami. Na planie w charakterze konsultantów byli zatrudnieni autentyczni członkowie oddziałów Miami Vice, a aktorzy, zanim dostali do rąk pistolety, najpierw musieli pozdawać policyjne testy na strzelnicy. Także poszczególne wątki scenariusza powstawały w oparciu o ówczesne realia. Przerzut narkotyków do USA w połowie lat 80. rzeczywiście przechodził swój, jakbyśmy to literacko ujęli, okres heroiczny. Stanami wstrząsała afera Iran-Contras, w ramach której ujawniono, że administracja Ronalda Reagana sprzedawała broń do Iranu, a dolarami uzyskanymi z tych transakcji finansowała nikaraguańskie, antykomunistyczne bojówki Contras. Wystarczy spojrzeć na mapę, by zorientować się, że najprostsza droga z Nikaragui do USA wiedzie przez Florydę. Nerwowe napięcie i atmosfera osaczenia, tak charakterystyczne dla „Policjantów” nie były więc serialową fikcją, bo sytuacja w Miami naprawdę osiągała wówczas wrzenie. Z jednej strony na miasto napierali pośrednicy handlu bronią oraz mniejsze i większe grupy „psów wojny” wszelkiej maści i sortu. Z drugiej zaś strony dealerzy przechodzili samych siebie w wymyślaniu oryginalnych metod przerzutu narkotyków. Awionetki frunące tuż nad powierzchnią Morza Karaibskiego i Zatoki Meksykańskiej, prywatne łodzie przemycające kokainę pod osłoną nocy, dziesiątki drobnych handlarzy działających na własną rękę i do tego jeden wielki boss. Boss nad bossy – Pablo Escobar, szef kartelu z Medellin. Szczególnie postać Escobara jest ciekawa w kontekście twórczości filmowej z połowy lat 80. Był on bowiem nie tylko amerykańskim wrogiem publicznym numer jeden, ale i człowiekiem poruszającym masową wyobraźnię równie mocno co obecnie Osama Bin-Laden. Zaszyty gdzieś w kolumbijskiej dżungli (bo Medellin do metropolii raczej nie da się zaliczyć), ze wspaniałej rezydencji El Monte zarządzał kokainowym państwem w państwie. Uważa się, że u szczytu swojej przestępczej kariery jego gang kontrolował 80% światowego rynku kokainy, a on sam znalazł się w pierwszej dziesiątce najbogatszych ludzi świata według magazynu Forbes. By tak gigantyczny narkobiznes mógł funkcjonować bez przeszkód, Escobar na masową skalę przekupywał urzędników państwowych, polityków i sędziów, a tych, którzy się skorumpować nie dawali – zabijał. Często własnoręcznie, by dać przykład innym, potencjalnym niepokornym. W efekcie szacuje się, że był odpowiedzialny za zabójstwo trzech kandydatów na prezydenta Kolumbii (!), ponad pięćdziesięciu sędziów oraz tysięcy zwykłych obywateli: policjantów, żołnierzy, dziennikarzy, a nawet rolników, którzy odmawiali uprawiania koki. Paniczny lęk przed zemstą Escobara był tak wielki, że w drugiej połowie lat 80. w swojej ojczyźnie stał się on osobą całkowicie bezkarną. Do tego stopnia, że mimo „zakrojonych na szeroką skalę” działań policji, spokojnie chodził na mecze piłkarskie i spacerował uliczkami Medellin. Gdyby ktoś niezorientowany wpadł na niego podczas takich przechadzek, niewykluczone, że zacząłby się śmiać (choć zapewne byłby to ostatni śmiech w jego życiu). Escobar wyglądał bowiem jak skrzyżowanie świeżo ozdrowiałego daltonisty z miłośnikiem kiczu w najcięższych odmianach. Z reguły ubierał się w satynowe koszule, kolorowe marynarki, kwieciste krawaty oraz mokasyny z frędzelkami, do których nosił białe skarpetki. Jakby tego było mało, nigdy nie golił swojego kolumbijskiego, czarnego wąsa. Całość mogła nawet najbardziej zblazowanego stylistę doprowadzić do apopleksji. Nic dziwnego, że tak barwna postać stała się nieustającym źródłem inspiracji dla niezliczonych rzesz filmowców. Wąsaty Latynos z rozpiętą, kolorową koszulą i kiczowatym garniturem, robiący podejrzane interesy, to jeden z bardziej charakterystycznych typów przewijających się przez scenariusze drugiej połowy lat 80., w tym także „Policjantów z Miami”. I znów – paradoksalnie, zamiast ujmować, dodawał on fabule wiarygodności. A widzowi dawał poczucie uczestnictwa w fikcji, ale jakże bliskiej prawdy.
Gdzie są chłopcy z tamtych lat?
Gdzie są chłopcy z tamtych lat?
Tony Soprano vs. Miami Vice
Problem – który to już z kolei – w tym, że w ciągu minionych dwudziestu lat świat „Policjantów z Miami” bezpowrotnie odszedł do przeszłości. 2 grudnia 1993 roku zakończyło się wielomiesięczne polowanie na Escobara, który skończył jak większość jego przeciwników – z kulą w głowie. Granica z Meksykiem została uszczelniona, ba! – wręcz owinięta drutem kolczastym. O aferze Iran-Contras mało kto już pamięta, bo po 1989 roku, a zwłaszcza po 11 września układ wrogów i sojuszników w skali globalnej przegrupował się całkowicie. Ale co najważniejsze – narodził się Internet! Rewolucja technologiczna zmusiła zarówno narkotykowych dealerów, jak i jednostki policyjne do gwałtownego podwyższenia poprzeczki ich wzajemnych rozgrywek. Co z kolei zaowocowało zmianą metod przerzucania narkotyków do USA. Z jednej strony nieocenionym kanałem przerzutowym stały się setki „mrówek”, czyli drobnych, często skrajnie ubogich kurierów, którzy kokainę przewożą we własnych ciałach (by wspomnieć film „Maria łaski pełna”). Z drugiej zaś strony przemyt większych partii towaru przypomina tajne operacje najlepiej wyposażonych oddziałów sił zbrojnych. Dealerzy dysponują najwyższej jakości sprzętem komputerowym, nasłuchowym i radiolokacyjnym, więc o powodzeniu policyjnych akcji często decydują żelazne nerwy i cierpliwe, wielotygodniowe wyczekiwanie na odpowiedni moment. O zabawie w jachty i awionetki można sobie co najwyżej pomarzyć. Gdyby więc Michael Mann rzeczywiście chciał zachować ideę oryginalnych „Policjantów” i przykroił scenariusz „Miami Vice” do autentycznych, policyjnych realiów A.D. 2006, musiałby przede wszystkim zrezygnować z tworzenia kolejnej odsłony przygód arcyprzystojnych „Bad Boys” i ich lśniących supersamochodów. Crocketta i Tubsa należałoby raczej umieścić na lotnisku w Miami i kazać im po kolei prześwietlać żołądki lądujących tysiącami latynoskich emigrantów albo zatrudnić w wyspecjalizowanych komórkach wywiadowczych, których praca jest żmudna, trudna i generalnie mało widowiskowa. Rzecz jasna ani jedna, ani druga opcja nie wchodziła w grę. W końcu „Policjanci z Miami” byli najbardziej efektownym serialem w swoich czasach i w swojej klasie. Z drugiej jednak strony aż chciałoby się złośliwie zapytać: „a właściwie czemu nie?”. Przecież z tego, że świat się zmienił, a wraz z nim filmowe mody, zdało sobie sprawę całkiem sporo filmowców, którzy obecnie odcinają kupony od gigantycznej sławy zaskakująco mało widowiskowych produkcji typu: „Sześć stóp pod ziemią” czy „Gotowe na wszystko”. To nie przypadek, że najsłynniejszy obecnie filmowy mafioso nie nosi wąsów ani nawet garniturów od Armaniego. Ma za to twarz ociężałego Tony’ego Soprano, który walczy z nadwagą, toksyczną rodziną, a z osobistymi demonami zmaga się na kozetce u psychoanalityka. I kto wie, czy właśnie w tym kierunku nie należało pójść. Bo to, że film policyjny jako gatunek ciągle nosi w sobie wielki potencjał udowodnił ostatnio choćby rewelacyjny, azjatycki kryminał „Infernal Affairs: Piekielna gra”. Tyle że do kręcenia tego typu filmu „Policjanci z Miami” nie byli wcale potrzebni. Wystarczyło po prostu napisać świeży, soczysty i w pełni oryginalny scenariusz. A nie wracać do tego, co „se ne vrati”.
koniec
1 września 2006

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: Za rok, za dzień, za chwilę…
Sebastian Chosiński

23 IV 2024

Gdy w lutym 1967 roku Teatr Sensacji wyemitował „Cichą przystań” – ostatni odcinek „Stawki większej niż życie” – widzowie mieli prawo poczuć się osieroceni przez Hansa Klossa. Bohater, który towarzyszył im od dwóch lat, miał zniknąć z ekranów. Na szczęście nie na długo. Telewizja Polska miała już bowiem w planach powstanie serialu, na którego premierę trzeba było jednak poczekać do października 1968 roku.

więcej »

Z filmu wyjęte: Knajpa na szybciutko
Jarosław Loretz

22 IV 2024

Tak to jest, jak w najbliższej okolicy planu zdjęciowego nie ma najmarniejszej nawet knajpki.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Polecamy

Knajpa na szybciutko

Z filmu wyjęte:

Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Inne recenzje

Moleskine: Dwie kreski koki
— Dominik Herman

Porażki i sukcesy A.D. 2006
— Esensja

Ci wspaniali mężczyźni w swoich błyszczących samochodach
— Urszula Lipińska

Zgryźliwi prorocy: Edycja 7, wakacje 2006
— Piotr Dobry, Bartosz Sztybor, Konrad Wągrowski

Tegoż twórcy

Wrogowie publiczni: Profesjonalizm i pasja
— Dominik Herman

Wrogowie publiczni: Ze śmiercią mu do twarzy
— Tomasz Rachwald

Przedsiębiorstwo "Killing Taxi Tour"
— Marcin Łuczyński

Wtajemniczony
— Konrad Wągrowski

Tegoż autora

Czerwony kapturek z babcią w zębach
— Dorota Chrobak

A oni giną wciąż
— Dorota Chrobak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.