„Zodiak” najlepszym filmem II kwartału 2007 w polskich kinach!Esensja.pl Esensja.pl Tak jak w starożytnym Egipcie po siedmiu latach tłustych nastało siedem lat chudych, tak i u nas po kwartale, w którym nie było łatwo wybrać tylko 10 najlepszych filmów, nastał kwartał, w którym trudno było w ogóle ową dziesiątkę skompletować. Oto drugie w tym roku filmowe podsumowanie kinowych wydarzeń stworzone przez dziennikarzy Stopklatki oraz Esensji.
„Zodiak” najlepszym filmem II kwartału 2007 w polskich kinach!Tak jak w starożytnym Egipcie po siedmiu latach tłustych nastało siedem lat chudych, tak i u nas po kwartale, w którym nie było łatwo wybrać tylko 10 najlepszych filmów, nastał kwartał, w którym trudno było w ogóle ową dziesiątkę skompletować. Oto drugie w tym roku filmowe podsumowanie kinowych wydarzeń stworzone przez dziennikarzy Stopklatki oraz Esensji.
David Fincher ‹Zodiak›WASZ EKSTRAKT: 80,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
| Tytuł | Zodiak | Tytuł oryginalny | Zodiac | Dystrybutor | Warner Bros | Data premiery | 15 czerwca 2007 | Reżyseria | David Fincher | Zdjęcia | Harris Savides | Scenariusz | James Vanderbilt | Obsada | Jake Gyllenhaal, Robert Downey Jr., Mark Ruffalo, Anthony Edwards, Brian Cox, Clea DuVall, Adam Goldberg, John Getz, Pell James, Elias Koteas, Donal Logue, John Carroll Lynch, Dermot Mulroney, Chloë Sevigny, Ione Skye, Philip Baker Hall, James LeGros | Muzyka | David Shire | Rok produkcji | 2007 | Kraj produkcji | USA | Czas trwania | 158 min | WWW | Strona | Gatunek | thriller | Zobacz w | Kulturowskazie | Wyszukaj w | Skąpiec.pl | Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Dokładnie tak zresztą było rok temu i wtedy już wyjaśnialiśmy to zjawisko – w pierwszym kwartale do naszych kin trafiają zwykle filmy szykowane na najważniejsze filmowe nagrody, w drugim już takich nie ma, a jeszcze nie jest to sezon letnich blockbusterów. W ten sposób okres od kwietnia do czerwca rzadko bywa czasem uczty kinomanów. Drugi kwartał stał pod znakiem powtórek, a właściwie nawet części trzecich – do nich należy zaliczyć dwie wysokobudżetowe produkcje „Spider-Man 3”, „Piraci z Karaibów: Na krańcu świata” i „Shrek Trzeci”. Nie one jednak zdominowały naszą listę – mniej wystawnych widowisk powoduje, że można zwrócić uwagę na kino kameralne. Do takich filmów zaliczyć należy „Parę osób, mały czas” czy „12:08 na wschód od Bukaresztu” (szkoda, że te dwa świetne filmy nie odniosły w polskich kinach należnego im sukcesu, ale dystrybucja należała do zdecydowanie wąskich), „Moje życie beze mnie”, a przyznać należy, że nawet większość przedstawicieli kinematografii amerykańskiej (którą o kameralność rzadko można oskarżyć) to filmy stosunkowo niedrogie, oparte przede wszystkim na dobrym scenariuszu i aktorstwie – jak „Dziękujemy za palenie”, czy „Przypadek Harolda Cricka”. Tym niemniej na czele naszej listy jest stary znajomy. David Fincher to jeden z tych twórców, którzy budzą duże emocje – przez jednych uważany za jednego z najciekawszych i najoryginalniejszych twórców kina, przez innych za pretensjonalnego efekciarza, maskującego brak głębszej myśli wyszukaną formą swych filmów. Wydaje się jednak, że „Zodiak” musi przekonać najtwardszych oponentów Finchera, że jest on jednak twórcą najwyższej klasy – choć, paradoksalnie, film może rozczarować wielbicieli fincherowskiego efekciarstwa. „Zodiak”, mroczny, powolny thriller, jest bowiem filmem bardzo odmiennym od dawnego kina Davida Finchera. To dzieło ostentacyjnie nieefekciarskie, realistyczne w ukazywaniu prawdziwej historii w dodatku rozciągniętej na dekady, koncentrujące się na wyrazistych postaciach i ich psychicznej ewolucji, jaką przechodzą podczas długiego śledztwa. Takie podejście skutkuje może nie tym, że w czasie filmu będącego thrillerem często chwytamy za poręcze fotela, ale tym, że „Zodiak” po seansie długo jeszcze tłucze się po głowie. Trzy następne miejsca zajęły komedie – ale jakże różne! Niesamowicie inteligentna brytyjska parodia kina sensacyjnego o niebywale precyzyjnym scenariuszu, cyniczna komedia amerykańska, poddająca w wątpliwość przyjęte zasady politycznej poprawności i ironiczne czeskie kino z właściwym dla naszych południowych sąsiadów poczuciem humoru. Zestawienie tych trzech tytułów na filmowym maratonie mogłoby być ciekawym doświadczeniem porównawczym. Może więc ten kwartał nie był wcale taki zły? Film psychologiczny o niszczącej sile obsesji, która wyrastając z jednej tragedii, potrafi przerwać bądź zepsuć wiele żyć. Realistyczny kryminał wbrew schematom – dochodzenie ciągnie się latami, ze strony detektywów nie pada żaden strzał, za to ilość wykonanych telefonów i przerzuconych papierków wykańcza ich psychicznie. Mroczny thriller – psychopata działa według klucza, bawi się z gliniarzami w kotka i myszkę, by w finale zwyciężyć (porównanie z „Siedem” jak najbardziej na miejscu). Wreszcie, najlepszy od czasu „Wszystkich ludzi prezydenta” hołd dla dziennikarstwa śledczego – młody karykaturzysta w pojedynkę dokonuje tego, czego sztab policjantów – przez bezduszne procedury, wzajemne animozje, zwyczajne lekceważenie – nie potrafił dokonać w dekadę. Jasne, jest to wszystko naznaczone i zapewne udramatyzowane subiektywnym punktem widzenia Graysmitha. Pewnie, wymaga to cierpliwości i śmiało mogłoby być o jakieś pół godziny krótsze. Ale zawsze może być lepiej, a niezmiernie rzadko dostajemy film ocierający się o arcydzieło kina popularnego. Tym samym, w czasach, kiedy różne Shyamalany i Manny zawodzą, Fincher pozostaje jednym z naprawdę nielicznych wybitnych reżyserów bez wpadki na koncie. Dowód na to, że jak się chce nakręcić świetny film, trzeba rozpocząć od świetnego scenariusza. Jasne, że są tu tradycyjne dla Pegga odwołania do popkultury, jaja z brytyjskich tradycji i pastiszowe przeróbki gatunków filmowych. Ale wszystko siedzi w kapitalnie precyzyjnym scenariuszu, w którym jeśli w pierwszym akcie pojawia się łabędź, to w ostatnim musi wystrzelić. Leciutko, ale to leciutko nuży tylko nadmiar rozwałek w końcówce. Poza tym najlepsza komedia roku. Znakomicie napisana, koncertowo zagrana – i czarna jak noc komedia satyryczna. Nie wiem, co bardziej chwalić: celność spostrzeżeń czy odwagę prezentowania ich bez owijania w bawełnę. Rzecz nie jest może tak gorzka i bezlitosna jak okrutne komedie Solondza, ale nie ustępuje im pod względem inteligencji; pierwszorzędne aktorstwo i zgrabne wykonanie pomagają przełknąć te gorzką pigułkę – o dziwo – z prawdziwą przyjemnością. Jedyne, co może niepokoić – to że film jest tak zabawny, tak pełen błyskotliwych dialogów, że jego pozbawieni wszelkich skrupułów bohaterowie wydają się niemal sympatyczni. Tymczasem fakt, że wszyscy mają do spłacenia jakiś kredyt, nie usprawiedliwia bynajmniej zwyczajnego draństwa. 4. Obsługiwałem angielskiego króla Nie mogło być inaczej. Jiri Menzel po raz kolejny oczarował magiczną atmosferą na podstawie prozy mistrza Hrabala i zabrał widzów do świata zamieszkałego przez zwyczajnych ludzi, aczkolwiek dotkniętych przez czarodziejską różdżkę ironii, delikatnego surrealizmu i lekkość bytu. Życzliwość wobec świata, szczerość, subtelny czeski humor, dużo piwa… Czy ktoś powiedział, że nie można wchodzić dwa razy do tej samej rzeki? Ależ można. I najlepiej potraktować to jak rytualną, oczyszczającą kąpiel. Barański, podobnie jak Białoszewski, ma dar przemieniania- zwykłego w niezwykłe, codziennego w niecodzienne, nijakiego w nadzwyczajne. Ten kameralny, skromny obraz pokazuje, że wystarczy dwoje ludzi, aby ponurą rzeczywistość zamienić w wyjątkowość. 6. Przypadek Harolda Cricka Pewnego dnia sympatyczny Will Ferrell dowiaduje się, że jest tylko bohaterem książki pisanej przez neurotyczną Emmę Thompson, i w jej rękach spoczywa cały jego los. Co dziwne, twórcy filmu przyjmują taki stan rzeczy za pewnik i nie robią nic, by ten pomysł uwiarygodnić. Co jeszcze dziwniejsze, film mimo to wciąga, bawi, wzrusza, a nawet skłania do refleksji nad tym dziwacznym jak spod pióra Charliego Kaufmana konceptem. Ferrell gra rolę życia, Thompson, Hoffman i Gyllenhaal na standardowym wysokim poziomie. Rozczarowuje zakończenie, ale – uwaga – takie są intencje twórców, żeby rozczarowywało! W sumie osobliwa rzecz, nie do pominięcia dla fanów oryginalnej rozrywki. 7. 12:08 na wschód od Bukaresztu Ta komedia w nieco luźniejszy sposób nawiązuje do upadku rumuńskiego komunizmu w porównaniu do poprzednich produkcji. Reżyser nie przenosi nas tym razem w czasie – pokazuje współczesność przez pryzmat tamtych dramatycznych wydarzeń. Wszystko to doprawione zostało wyśmienitym humorem i podane w lekkostrawnej formie. 8. Piraci z Karaibów: Na krańcu świata Trzeci raz się chłopakom udało – co świadczy o tym, że mamy do czynienia nie ze szczęśliwym zbiegiem okoliczności, ale z konsekwentnym, profesjonalnie zrealizowanym planem na świetną serię rozrywkową. Nie przestaje zdumiewać, że film, który w pierwotnym zamyśle miał być jedynie pełnometrażową reklamówką trasy z disneyowskiego parku rozrywki, okazał się tak znakomitym wehikułem dla pełnokrwistych, budzących sympatię postaci. Johnny Depp dostał już chyba dość pochwał za Jacka Sparrowa; warto wreszcie docenić innych, szczególnie Geoffreya Rusha, który do tej komicznej roli podszedł nie mniej fachowo niż do swoich wielkich dramatycznych kreacji – oraz Keirę Knightley, która jest nie tylko śliczna, ale i pełna charakteru, wdzięku i nieposkromionej energii. Może nie ma w filmie ani tej świeżości, co w jedynce, ani nawet sceny równie niezapomnianej jak pojedynek na wielkich kołach ze „Skrzyni Umarlaka”, ale całość jest po prostu przepiękna wizualnie: to nie tylko popis możliwości współczesnego CGI, ale dowód wielkiej wyobraźni i pomysłowości w budowaniu świata, który rządzi się własnymi, magicznymi prawami. Najbardziej budujące zaś, że twórcy „Piratów” udowodnili, że da się zrobić emocjonujący – i kasowy! – przygodowy cykl dla wszystkich, nie wylewając przy tym hektolitrów krwi. Na pierwszy rzut oka „Malowany welon” nie odznacza się niczym szczególnym: to oparty na powieści W. Somerseta Maughama tradycyjny melodramat w stylu retro, opowiadający o uczuciowych wzlotach i upadkach. Jednak przy bliższym poznaniu film Johna Currana okazuje się złożoną historią nie o miłości, ale o przezwyciężaniu słabości, przywiązaniu i o konfrontacji ze śmiercią. To gorzka zawartość ukryta za barwną iluzją. Film toczy się w niespiesznym, melancholijnym tempie. To opowieść składająca się z malutkich scenek, takich jak ta, w której Ann nagrywa dzieciom kasety na kolejne urodziny, albo ta, w której jej córki kłócą się jak szalone podczas śniadania. Jest to jeden z powodów, dla których tak świetnie wypadają w nim aktorzy w rolach epizodycznych. Pojawiają się wśród nich Alfred Molina w roli ojca, czy Amanda Plummer jako żarłoczna przyjaciółka z pracy. Główny ciężar spoczywa jednak na barkach Sarah Polley, która, być może z powodu osobistych doświadczeń (straciła matkę, kiedy miała 11 lat), świetnie radzi sobie z rolą Ann.
|