Strach siedzi w nas, czyli kino grozy pod lupą (1)Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad Wągrowski
Michał Chaciński, Sebastian Chosiński, Piotr Dobry, Michał Kubalski, Jarosław Loretz, Konrad WągrowskiStrach siedzi w nas, czyli kino grozy pod lupą (1)Asami nie miała wątpliwości – telefon i ziemniaki razem coś knuły. (Gra wstępna) MCh: Padłeś po prostu ofiarą kretyńskiego marketingu filmowego. Nie wiem, czy gdzieś poza Polską na plakacie tego filmu znalazło się hasło równie debilne, co u nas, zdradzające właściwie wszystko, czyli to, że bohaterka ma sekret. Ja miałem to szczęście, że obejrzałem film na długo przed polską premierą, sprowadzając go bodaj z Azji, zaraz po jego wydaniu. Wiedziałem wtedy tylko, że to podobno przełomowy film Miikego, klasyfikowany raz jako dramat, a raz jako kino grozy i… nic więcej. Okładka mówi oczywiście sporo, ale jednak po rozpoczęciu filmu nie masz pojęcia, co ma z filmem wspólnego. Zatem najkrócej mówiąc: oglądałem „Grę wstępną” jako dramat nieszczęśliwca i nie wiedziałem, jak potoczy się dalej. W tym przypadku sprawdziła się moja zasada unikania jak ognia wszystkich możliwych informacji o filmie przed seansem. PD: Wiesz, Michale, jako osoba odpowiedzialna za Esensjopedię nie mam niestety takich możliwości. Ale nie odpowiedziałeś na drugą część mojego pytania: czy bez tych krwawych scen akupunktury i amputacji z końcówki filmu musiałby on przestać być horrorem? I czy możesz założyć, że wówczas na pewno nie spodobałby Ci się tak samo, jak w obecnej formie? MCh: Tego nie wiem. Ale faktycznie pamiętam z pierwszego seansu jednocześnie szok na widok takiego rozwiązania fabuły i wątpliwości, czy ten film wymagał tak krwawych środków. Najkrócej mówiąc – nie, nie przestałby moim zdaniem być horrorem, gdyby wyciąć końcowe ekscesy. Horror tkwi w mocy już wcześniej zastosowanych w tym filmie środków, a nie w pokazywaniu czy niepokazywaniu krwi. Natomiast wprowadzenie gore powoduje oczywiście, że jednak nagle przechodzimy na inny poziom opowieści i z historii, która mogłaby toczyć się w jakimkolwiek społeczeństwie, robi się historia, która mogłaby wydarzyć się jedynie w Japonii. Film z opowieści o dramacie nieszczęśliwca ukazywanym z punktu widzenia osoby niekwestionującej patriarchalnego porządku zmienia się nagle w wielkie ostrzeżenie przed patriarchalizmem i w kino zemsty z typowo japońskim sadystycznym posmakiem.
Wyszukaj / Kup JL: Nie wiem, mnie tam złamanie konwencji często co najwyżej zaciekawia, zamiast wzbudzać grozę (jak w doskonałym „Bladym strachu”). Chyba że łamią konwencję polscy twórcy, to wtedy rzeczywiście dygoczę. Po części faktycznie ze strachu (że gość znowu dostanie skądś pieniądze i znowu będzie próbował „kręcić” filmy…). Natomiast co do „Gry wstępnej” – nie, nie wszyscy wiedzieliśmy, że oglądamy horror (jakoś wtedy żaden plakat nie rzucił mi się w oczy). Dzięki temu w trakcie seansu przeżyłem spore rozczarowanie, bo do dość dobrego dramatu doklejono niepasującą końcówkę, która próbowała zmienić całą historię w zwykły, chlapiący krwią horror. Ten film naprawdę byłby znacznie lepszy, gdyby darować sobie sceny przemocy. MK: O swoistym złamaniu konwencji w „Dziecku Rosemary” interesująco pisze King w „Danse macabre” – zauważa, że Ira Levin zastosował w swej powieści satyrę (którą Polański nader dosłownie i umiejętnie przeniósł na ekran), opisując tytułowe dziecko jako dumnego posiadacza żółtych oczu („Ma oczy Swego Ojca”), uroczych szponów, ogona i zaczątków rogów. I, jak stwierdza King: „owa satyra nie osłabia grozy całej opowieści – przeciwnie, jeszcze ją wzmacnia”. Myślę, że miał on w tym punkcie rację – bo wskutek takiego, wręcz archetypicznego opisu syna Szatana nasze postmodernistyczne ułagodzenia i relatywizacje leżą w gruzach: bo Szatan ma rogi i ogon, właśnie tak, jak straszyła nas babcia, gdy nie chcieliśmy odmówić paciorka. I jest tuż obok. MCh: No właśnie, czyli znowu mówimy o złamaniu jakiegoś przyzwyczajenia, jakiejś konwencji czy zasady. Konwencjonalne wyobrażenie szatana wzięliśmy z historii biblijnych albo z legend. Według nich wyznawcy diabła wyglądają na pierwszy rzut oka dziwacznie i rozpoznawalnie. A Polański za Levinem wywinął woltę i pokazał, że sympatyczne małżeństwo, starsza pani, sąsiad i tak dalej mogą być satanistami i jakimiś makiawelicznymi machinacjami nie tylko złapać nas w sieć, ale i zrobić z nas inkubator zła. Konrad pytał o to, co lubimy w horrorze – więc od razu odpowiem, że lubię między innymi to, że odpowiedni horror potrafi zmienić spojrzenie na świat po wyjściu z kina. I to nie w sensie pogłębienia strachu przed ciemnością, tylko w sensie wygenerowania grozy tam, gdzie wcześniej jej nie widziałem: w drugim człowieku wychodzącym z kina, w małomównym taksówkarzu, w swojej własnej córce dziwnie patrzącej przed snem, w głosie spikera w radio i tak dalej. Duch, nie duch, ale pewne elementy higieny obowiązują. (The Eye) KW: Ale owo skrzywienie rzeczywistości poseansowej to nie tylko cecha horroru. Pamiętam przecież, gdy wychodziłem z „Długu” Krauzego – wtedy każda z mijających mnie osób wyglądała na wcielenie Gerarda. Niesamowite wrażenia miałem po niedawnym seansie „Inland Empire” (właśnie – czy kino Lyncha to horrory?), kiedy to do 15 minut po filmie praktycznie każda dostrzegana twarz wyglądała dla mnie na dziwnie zniekształconą. Ale oczywiście horror ma tu chyba największe pole do popisu – po wspominanym niedawno „Świcie żywych trupów”, oglądanym (koniecznie!) w multipleksie w galerii handlowej, naprawdę wszyscy jej klienci sprawiają wrażenie zombie. MCh: Zaraz, zaraz – mówisz, że nie chodzi tylko o horror. Ale czy nie chodzi czasem po prostu o grozę? Jest przecież to szersze chyba określenie dla horroru – kino grozy. Nie posunę się do stwierdzenia, że „Dług” jest kinem grozy, ale Gerard niewątpliwie był postacią budzącą właśnie grozę, czyli przynajmniej w sensie środków zastosowanych przez Krauzego pożyczał coś z horroru. W tym sensie zgadzam się w sporach definicyjnych, że filmy o seryjnych mordercach można często podciągać pod gatunek horroru. Decyduje moim zdaniem raczej nie tyle tematyka czy udział elementu nadprzyrodzonego, ale zastosowane środki. Dlatego Lynch to często psychologiczne kino grozy, bez względu na to, że punktem wyjścia jego filmów jest zwykle raczej film noir. JL: Szczerze mówiąc, każdy ma swoją kinową grozę. Bo dla starszego pokolenia takie właśnie będą filmy o drugiej wojnie światowej, a dla ofiar gwałtu kryminały czy dramaty ze scenami seksualnej przemocy. Grozę mogą budzić też wszelkie filmy sensacyjne o ściganiu terrorystów, bo nadal mamy psychozę terrorystyczną, mimo że prócz kilku spektakularnych ataków nic takiego w ciepłych i sytych krajach Zachodu się nie stało. Rodzi się w tym momencie pytanie: gdzie leży granica między gatunkową grozą, o jakiej dyskutujemy, a filmami, które grozę budzą niejako mimochodem? Czy miejsce takiego na przykład Lyncha jest wśród gatunkowej grozy, czy może jednak wśród różnorakich dramatów i filmów trudnych do jednoznacznej identyfikacji, być może często budzących grozę, ale jednak horrorami niebędących?
Wyszukaj / Kup MCh: To pytanie pada bez przerwy w sporach definicyjnych o horror i oczywiście my tutaj też nie znajdziemy jednoznacznej definicji. Trzeba się po prostu przyzwyczaić do tego, że bez względu na to, jak wyraźnie będziemy sobie wyznaczać granice gatunkowe, coś zawsze pozostanie w szarej strefie. Pytasz o Lyncha i to jest zasadne pytanie, bo on przecież bardzo chętnie posługuje się środkami zapożyczonymi z horroru, rozmyślnie uniemożliwiając krytykom klasyfikację. Frank Booth z „Blue Velvet” niby jest postacią realistyczną, ale przecież niemal demoniczną. „Twin Peaks” już jawnie wprowadzało elementy horroru (opętanie, demoniczne zaświaty), podobnie jak „Zaginiona autostrada”. W scenariuszu tego ostatniego na okładce pojawia się zresztą stwierdzenie samego Lyncha: „21st century noir horror film”. Czyli pytać można sobie do woli, póki nie zaschnie w gardle, ale jednoznacznej odpowiedzi i tak nie będzie. Sam decydujesz, co jest dla ciebie horrorem. SCh: Od dawna w kinie najbardziej przerażało mnie to, czego nie było widać na ekranie, gdy reżyser, scenarzysta czy kostiumograf kazali mi wyobrażać sobie, co zaraz nastąpi. Dlatego zawsze tak wielkie wrażenie robiło na mnie nienazwane Zło w „Dziecku Rosemary” czy w nieco mniej udanym rozwinięciu podobnego wątku w „Strażniku” Michaela Winnera sprzed trzech dekad. Drżały mi także ręce – i zresztą drżą do tej pory – gdy oglądam pierwszego „Obcego” i „Coś” – zwłaszcza w tych fragmentach, w których sam muszę sobie dopowiedzieć, z czym mają do czynienia bohaterowie i jak toto wygląda. MK: Ale jednak w „Obcym” w końcu widzimy Aliena. To sprawia, że mnie – jeśli w ogóle drżały jakieś części ciała – to tylko przy pierwszym seansie. Potem już nie – Alien został oswojony. Sięgając do literatury, tak właśnie przerażają Przedwieczni u Lovecrafta – nie widzimy ich, a autor sugeruje, że nie jesteśmy sobie nawet w stanie wyobrazić ich grozy. Zapamiętać: owoce morza jeść tylko w czwartki i piątki. (Dziecko Rosemary) MCh: Ale panowie, tutaj mówimy o czym innym. O tym, że strach sam w sobie w nas siedzi, bo siedzi w nas świadomość, albo przynajmniej podejrzenie, że postrzegany przez nas świat wcale nie musi być taki, jak nam się wydaje (znowu kłania się Lynch). I kiedy podkarmimy fantazję, wyobrazimy sobie rzeczy nie do końca sprecyzowane, ale na pewno cholernie straszne. Kto w kinie jest w stanie wytworzyć ten dziwny klimat niejasności, ten wygrywa – to jasne. Kto zaczyna strasznie precyzować i pokazywać, od razu traci część widowni. Bo tylko nieliczni są w stanie pokazać i przez to przerazić jeszcze bardziej. KW: I to jest chyba coś, co nazwę „przekleństwem końcówki horroru”. Horrory najczęściej straszą najlepiej w trakcie filmu, ale – zwłaszcza w kulturze zachodniej – twórcy nie mogą się oprzeć pokusie, aby w jakiś sposób swą historię domknąć, wyjaśnić, czym było Zło, aby nie rozczarować widza. W efekcie jakże często narzekamy na „spieprzoną końcówkę” horroru, w której dostajemy to, czego podobno chcieliśmy – wyjaśnienie, ale klimat i tajemnicę diabli biorą. Niewielki jest procent filmów, w których udaje się tego uniknąć. |
Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.
więcej »Co zrobić, gdy słyszało się o egipskich hieroglifach, ale właśnie wyłączyli prąd i Internetu nie ma, a z książek jest tylko poradnik o zarabianiu pieniędzy na kręceniu filmów, i nie za bardzo wiadomo, co to te hieroglify? No cóż – właśnie to, co widać na obrazku.
więcej »Barbara Borys-Damięcka pracowała w sumie przy jedenastu teatralnych przedstawieniach „Stawki większej niż życie”, ale wyreżyserować było jej dane tylko jedno, za to z tych najciekawszych. Akcja „Człowieka, który stracił pamięć” rozgrywa się latem 1945 roku na Opolszczyźnie i kręci się wokół polowania polskiego wywiadu na podszywającego się pod Polaka nazistowskiego dywersanta.
więcej »Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
50 najlepszych filmów o żywych trupach według czytelników Esensji
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 3
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Wakacyjny leksykon filmów o żywych trupach. Część 2
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
Weekendowa Bezsensja: Jak poradzić sobie z brakiem dostępu do fryzjera, czyli 10 filmów z niesfornymi włosami
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski
15 najlepszych horrorów XXI wieku
— Esensja
100 najlepszych filmów XXI wieku. Druga setka
— Esensja
100 najlepszych filmów science fiction wszech czasów
— Esensja
Taste of Korea w kinie Pod Baranami. O replice festiwalu Pięciu Smaków
— Artur Zaborski
100 najlepszych filmów dekady
— Esensja
Dobry i Niebrzydki: Krwawa makabra jest dobra
— Piotr Dobry, Konrad Wągrowski
Suplement filmowy 2019
— Adam Lewandowski, Marcin Mroziuk, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Tu potrzebne są rozwiązania systemowe
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Nie tak ładnie pachniesz
— Konrad Wągrowski
Esensja ogląda: Sierpień 2017 (1)
— Sebastian Chosiński, Piotr Dobry
Esensja ogląda: Lipiec 2017 (3)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz
Gdzie się podziały tamte strzykawki?
— Przemysław Ciura
Esensja ogląda: Grudzień 2016 (3)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz, Marcin Osuch
Magia i mózg
— Piotr Dobry
Esensja ogląda: Listopad 2016 (2)
— Marcin Mroziuk, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Dobro kontra… dobro
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Płynąć na chmurach
— Sebastian Chosiński
Ptaki wśród chmur
— Sebastian Chosiński
„Czemu mi smutno i czemu najsmutniej…”
— Sebastian Chosiński
Pieśni wędrujące, przydrożne i roztańczone
— Sebastian Chosiński
W kosmosie też znają jazz i hip hop
— Sebastian Chosiński
Od Bacha do Hindemitha
— Sebastian Chosiński
Z widokiem na Manhattan
— Sebastian Chosiński
Duńczyk, który gra po amerykańsku
— Sebastian Chosiński
Awangardowa siła kobiet
— Sebastian Chosiński
Czekając na…
— Sebastian Chosiński