Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Indiana Jones: Portret rodzinny

Esensja.pl
Esensja.pl
1 2 »
Za wielkimi filmami często kryją się niewiarygodne historie, barwniejsze niż ekranizowany scenariusz. Serii o archeologu, któremu kapelusz prawie nigdy nie spadł z głowy, towarzyszy mnóstwo anegdot i wspomnień. Są one dziełem ludzi, którzy pracując po drugiej stronie kamery, nierzadko musieli się mocno nagłowić, żeby wszystko na ekranie wyglądało idealnie. Oto dziewiątka wspaniałych, nie licząc psa, bez których trylogia o Indianie Jonesie nigdy by nie powstała.

Urszula Lipińska

Indiana Jones: Portret rodzinny

Za wielkimi filmami często kryją się niewiarygodne historie, barwniejsze niż ekranizowany scenariusz. Serii o archeologu, któremu kapelusz prawie nigdy nie spadł z głowy, towarzyszy mnóstwo anegdot i wspomnień. Są one dziełem ludzi, którzy pracując po drugiej stronie kamery, nierzadko musieli się mocno nagłowić, żeby wszystko na ekranie wyglądało idealnie. Oto dziewiątka wspaniałych, nie licząc psa, bez których trylogia o Indianie Jonesie nigdy by nie powstała.
Pozbawił bohatera łóżkowych podbojów
Lawrence Kasdan (scenariusz)
Lawrence Kasdan był bardzo podekscytowany, gdy dostał propozycję napisania scenariusza do filmu, który wyreżyseruje Steven Spielberg, a wyprodukuje George Lucas. Po pierwszych niepowodzeniach w pracy dla kina przeszedł do telewizji, ale i tu niespecjalnie mu się powodziło. Już miał zwijać interes i zostać nauczycielem angielskiego w szkole podstawowej, kiedy nadeszła propozycja napisania „Poszukiwaczy zaginionej Arki”. Ale uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy Lucas sprecyzował, we właściwym sobie lakonicznym stylu, o czym ma być scenariusz. „Chcę, żebyś napisał rzecz, w której główny bohater będzie nazywał się tak, jak mój pies, będzie miał bicz, a wszystko ma wyglądać na stary serial przygodowy” – rzekł Lucas. Wtedy Kasdan zrozumiał, że to żaden zaszczyt, bo zatrudniono go do brudnej roboty, czyli posklejania kuriozalnie brzmiących pomysłów producenta w fabułę.
Ta ponura perspektywa nie skłoniła go jednak do rezygnacji i podjął wyzwanie, choć szybko okazało się, że Kasdan miał także inną definicję kina przygodowego niż jego chlebodawcy. Nie oglądał tych samych seriali telewizyjnych co Lucas i Spielberg. Dla niego kwintesencją filmu przygodowego były rzeczy robione przez Akirę Kurosawę, Davida Leana, Johna Forda, Howarda Hawksa i John Sturgessa. Kino trochę wyższych lotów niż kiczowate produkcje klasy B w stylu „Spy Smasher”.
Na szczęście Lucas i Spielberg nie mieli nic przeciwko temu, aby Indy miał w sobie coś z Freda C. Dobbsa ze „Skarbu Sierra Madre” i T.E. Lawrence’a z „Lawrence’a z Arabii”. Spodobał im się pomysł scenarzysty, żeby wystylizować dialogi na wzór kanonu kina przygodowego. Kasdan rozpoczął prace nad scenariuszem do „Poszukiwaczy zaginionej Arki” w 1978 roku i pisał przez pół roku. Spielberg udostępnił mu własne biuro, bo Lawrence’a nie było wówczas stać na nic poza maszyną do pisania. Kiedy wreszcie oddał gotowy tekst, reżyser i producent każdą scenę podsumowywali słowami „podoba nam się”, całość skwitowali mianem „ideału”, a na koniec dodali: „skróć to o jakieś czterdzieści stron”.
Pierwotnie Indiana Jones był profesorem, playboyem i grabieżcą grobowców. W drugiej, dużo bardziej zwięzłej wersji, zrezygnowano z łóżkowych podbojów archeologa, gdyż Kasdan uznał, że bohaterowi wystarczy podwójna osobowość naukowca i łowcy przygód. Z każdego kolejnego wariantu scenariusza znikało po kilka scen – w końcu zostało samo filmowe mięso, nie było w tekście nic niepotrzebnego. I w ten sposób, na podstawie siódmego skryptu, powstali „Poszukiwacze zaginionej Arki”.
Kasdan dokładnie pamięta, że kiedy oglądał film pierwszy raz, z rozczuleniem reagował na każdą zauważoną zmianę względem jego tekstu. Ale i tak uważa, że „Poszukiwacze zaginionej Arki” to niekwestionowany klasyk, przy pracy nad którym świetnie się bawił. Odręczne szkice scenariusza nadal trzyma w szufladzie już swojego własnego biurka. Na pamiątkę.
Sukces filmu zupełnie zmienił bieg życia zawodowego Kasdana. Wreszcie mógł zrealizować swoje marzenie o zostaniu reżyserem i w 1981 zadebiutował „Wielkim chłodem” z Williamem Hurtem, Kevinem Klinem i Glenn Close w rolach głównych. Od tego czasu skupił się na pisaniu scenariuszy przede wszystkim do własnych filmów. Tak powstały między innymi „Silverado”, „Przypadkowy turysta” i „Wyatt Earp”. Nigdy nie powrócił już do postaci Indiany, a kolejne przygody archeologa pisali: Willard Huyck i Gloria Katz („Indiana Jones i Świątynia Zagłady”), Jeffrey Boam („Ostatnia krucjata”) i David Koepp („Indiana Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki”).
Dzięki niemu Indiana Jones zyskał twarz
Jim Steranko (projektant postaci Indiany Jonesa)
Ten człowiek w dużej części ocalił nas od oglądania w roli Indiany Jonesa wąsatego Toma Sellecka. Jim Steranko, podpora wydawnictwa Marvel i artysta grafik to osoba, dzięki której archeolog w kapeluszu wygląda właśnie tak, jak znamy go z ekranu.
To on zaprojektował „wygląd” filmu Spielberga. Lucas zgłosił się z ogólnym zarysem scenariusza Kasdana i na jego postawie panowie wybrali kilka kluczowych scen, które Steranko miał przenieść na papier. Rysunki miały nie tylko posłużyć do przedstawienia ich studiom filmowym i przekonania do wejścia w przedsięwzięcie. Ich celem była przede wszystkim wizualizacja miejsca akcji, wyglądu postaci i ogólne zaplanowanie stylistyki filmu. Potem, dla zmniejszenia kosztów „Poszukiwaczy zaginionej Arki”, kierowany podpowiedziami Spielberga Steranko rozrysował storyboardy nawet do scen wymiany dialogów między bohaterami. Dzięki temu reżyser dokładnie wiedział, co ma się znaleźć w kadrze, i oszczędził sporo metrów taśmy filmowej.
Dopóki artysta nie machnął kilka razy ołówkiem i nie pokolorował swojego wyobrażenia farbami, przygody Indiany Jonesa żyły tylko w umyśle Lucasa i kilku osób, którym o nich opowiedział. Pewnie w głowie wielu z nich główny bohater miał rysy zaskakująco podobne do pewnego alaskańskiego malamuta. Jednak Steranko widział rzecz odrobinę inaczej, choć oczywiście pies George’a odegrał i w jego życiu niebagatelną rolę. Kiedy po raz pierwszy spotkał się z producentem, ten roztaczał przed nim swoje fantazje na temat klimatu i przygód doktora, ale kupił go dopiero historią o tym, że główny bohater będzie nosił imię po jego włochatym pupilku.
Zlecenie na wizualizację zrodzonego w wyobraźni Lucasa bohatera rysownik dostał jeszcze przed wyborem osoby mającej odtworzyć główną rolę. W zaprojektowanej przez niego postaci było trochę z George’a Lucasa, trochę z Humphreya Bogarta i trochę z Zorro. Skórzana kurtka Indiany przypomina kurtkę pilota, do której reżyser „Gwiezdnych wojen” był niezwykle przywiązany. Bicz jest wzorowany na Zorro, no a kapelusz nosił w „Skarbie Sierra Madre” nieśmiertelny Bogie. Poszukiwano więc tylko twarzy, która by do wszystkich tych gadżetów pasowała. Pamiętamy, że brało się pod uwagę między innymi Nicka Nolte, Petera Coyote i nieszczęsnego Toma Sellecka. Jednak kiedy w roli głównej obsadzono wreszcie właściwego człowieka, czyli Harrisona Forda, ludzie baczniej przyjrzeli się twarzy na rysunkach Steranki. Teraz zauważyli, jak bardzo postać na papierze jest podobna do aktora. Nagle okazało się, że artysta sportretował go na długo przez tym, nim został wybrany. Choć jeszcze do dziś niektórzy spierają się, że Indiana na grafikach nie wygląda wcale jak Ford, ale jak Clint Eastwood.
Pan od brudnej roboty i powolna sekretarka
Frank Marshall i Kathleen Kennedy (producenci)
Był taki dzień na planie „Poszukiwaczy zaginionej Arki”, kiedy Spielberg podszedł do Franka Marshalla i zażyczył sobie: każ tej małej małpce zasalutować. Zatem mężczyzna wziął tresera zwierząt i razem zaczęli pracować na tym, żeby małpka salutowała. Przywiązali jej niewielki patyk do głowy, licząc na to, że zamachnie się ręką, żeby go oderwać. Jednak niespecjalnie przypominało to salutowanie. Wtedy zaczęli obmyślać bardziej złożony plan. Założyli winogrono na wędkę i trzymali je tak, żeby było w zasięgu łapek zwierzątka, które miało je złapać. Po pięćdziesięciu próbach, wreszcie wyglądało to tak, jakby małpka rzeczywiście robiła „Heil Hitler”.
Innego cholernie gorącego dnia w Tunezji połowa ekipy padła na dyzenterię, w tym wszyscy kaskaderzy i dublerzy. Steven podszedł do Franka i kazał mu wkładać mundur. „Dziś będziesz pilotem!” – rzekł władczo. Zapewnił jednocześnie, że jego praca nie będzie trwała dłużej niż kilka godzin, więc Marshall włożył mundur i posłusznie wsiadł do dusznego kokpitu samolotu. W tej scenie miał oberwać w głowę od Karen Allen. Dla kaskadera to byłoby nic, ale Franka po kilku godzinach okładania bolało dosłownie wszystko. A scenę samolotową z jego udziałem kręcono w końcu nie jeden poranek, a trzy dni.
W te opowieści trudno uwierzyć – można pomyśleć, że Frank Marshall był na planie facetem od brudnej roboty. Debiutantem, pasjonatem lub wariatem, który zgadzał się na wszystko, byleby przebywać w otoczeniu gwiazd. Nic bardziej mylnego. Przy całej serii filmów o przygodach Indiany pracował na stanowisku producenta. Odczuwał ekscytację na myśl o „Poszukiwaczach zaginionej Arki” – był to pierwszy film, w którym jego nazwisko pojawiało się w czołówce bez towarzystwa innych znanych producentów (Lucas pełnił rolę executive producera, a to co innego). Po kilku miesiącach okazało się, że to także produkcja, za którą Marshall otrzymał swoją pierwszą nominację do Oscara. Ale przygody, które zafundował mu Spielberg podczas kręcenia, zamiotły w ciemne zakamarki pamięci nudne wspomnienia z pracy na planie innych przebojów kinowych: „Goonies” i „Powrotu do przyszłości”. Poza tym to właśnie podczas kręcenia filmu poznał swoją przyszłą żonę – właśnie przy realizacji pierwszej części przygód Indy’ego.
Kathleen Kennedy, późniejsza pani Marshall, na planie „Poszukiwaczy zaginionej Arki” była prawą ręką Spielberga. Pierwszy raz zetknęła się z nim podczas kręcenia „1941”, do którego zatrudnił ją jako swoją sekretarkę. W ogóle się nie sprawdziła w tej roli, bo za wolno pisała na maszynie. Jednak reżyser nie wylał jej ze względu na świetne pomysły upraszczające pracę na planie, jakimi raz na jakiś czas udawało jej się błysnąć.
W ekipie ludzi, którzy pracowali nad wszystkimi częściami cyklu, była najmłodsza. Miała zaledwie 27 lat i wspomina kręcenie kontynuacji tych filmów jako wykonywanie kolejnych kroków w dorosłość. Na początku pracy wszyscy byli młodzi, wolni, bez stałych związków i dzieci, mieszkali w wynajmowanych mieszkaniach. „Jak w liceum, spędzaliśmy ze sobą każdą chwilę. Jedliśmy ze sobą obiady, spędzaliśmy razem weekendy, chodziliśmy wspólnie do kina i razem robiliśmy filmy” – wspomina Kennedy. Rzeczywiście, od czasu „Poszukiwaczy zaginionej Arki” Spielberg się bez niej nie rusza na krok. Cała trójka założyła firmę producencką Amblin Entertainment. Kennedy pracowała przy każdym następnym filmie reżysera: „E.T.”, „Kolorze purpury”, „Imperium słońca”, „Hooku”, „Liście Schindlera”, „Parku Jurajskim” i wielu innych. Nie zabraknie jej oczywiście przy „Królestwie Kryształowej Czaszki”, które już reklamuje hasłem: „Jeśli przygoda ma imię, to musi ono brzmieć Indiana Jones”.
Łapacz fantazji na taśmę filmową
Douglas Slocombe (operator)
Spielberg właśnie przeżywał swój pierwszy dzień w szkole podstawowej, kiedy Slocombe już pracował nad dwoma pierwszymi klasykami w swojej karierze. W 1951 roku robił zdjęcia do nieśmiertelnych komedii ze studia Ealing: „Szajki z Lawendowego Wzgórza” i „Mężczyzny w białym garniturze”. Potem kręcił dla Johna Hustona („Doktor Freud”), Josepha Loseya („Służący”), Romana Polańskiego („Nieustraszeni pogromcy wampirów”), Normana Jewisona („Jesus Christ Superstar”, „Rollerball”), Jacka Claytona („Wielki Gatsby”) i Kena Russella („Kochankowie muzyki”).
W tym czasie Spielberg trochę dorósł i w 1977 roku ścieżki obu panów się zeszły. Spotkali się na planie „Bliskich spotkań trzeciego stopnia”, gdzie Slocombe’a zatrudniono do zrealizowania niewielkiego wyimka z tej spektakularnej produkcji. Jego obowiązki ograniczyły się do nakręcenia scen w Indiach, w których pojawiała się postać Claude’a Lacombe’a granego przez legendę francuskiej Nowej Fali, François Truffauta. Wspominając tę owocną, acz krótką współpracę, Spielberg zaprosił operatora do udziału w jego najnowszym przedsięwzięciu, „Poszukiwaczach zaginionej Arki”.
To był zupełnie inny świat i skrajnie odmienny styl pracy, niż ten, z którym dotychczas miał do czynienia Slocombe, miłośnik kręcenia kameralnych ekranizacji klasyków literatury w stylu „Wielkiego Gatsby’ego”. Uprzednio pracował przy produkcjach rozpisanych na trzysta różnych scenografii, a nagle stał się częścią ekipy filmu, która poruszała się między dwoma tysiącami rozrzuconych po całym świecie planów. Czasami zmienianych nawet po kilka razy dziennie. Jego wspomnienia z kręcenia pierwszej części zdominowały dwa słowa: morderczy grafik. Tam wszystko powstawało zgodnie ze szczegółowo rozpisanym harmonogramem.
Slocombe błyskawicznie znalazł wspólny język ze Spielbergiem, dobrze obeznanym z warunkami i możliwościami pracy zarówno nad skromną fabułą, jak i olbrzymią superprodukcją robioną z wielkim rozmachem. Reżyser wiedział, co obie estetyki mają mu do zaoferowania i jakie techniczne wybiegi się przy nich stosuje. Dlatego obaj panowie sporo dyskutowali, jakie manewry przeprowadzić, żeby zmieścić się w budżecie i nie wyglądać jak polska „megaprodukcja”, w której czasem trudno uświadczyć choćby jednego kadru nakręconego w planie ogólnym.
Operator hołdował prostym rozwiązaniom i zasadzie mówiącej, że to, co ma się pokazać w dwóch ujęciach, trzeba spróbować zmieścić w jednym. Miał trzy cele, które postawił sobie na początku pracy nad „Poszukiwaczami zaginionej Arki” i trzymał się ich przez dwie kolejne odsłony serii. Po pierwsze należało kręcić tak, by historia była jak najbardziej klarowna. Po drugie, kadry miały wzmacniać dramatyzm i emocjonalność postaci. Z technicznego punktu widzenia oznaczało to zwyczajnie liczne zbliżenia twarzy Harrisona Forda, co nadawało fabule ludzkiego wymiaru. Trzecia zasada brzmi dosyć poetycko, ale trudno polemizować z tym, czy została spełniona. Otóż zdjęcia miały „łapać fantazje”, czyli odzwierciedlać nieograniczoność wyobraźni w kreowaniu obrazów.
Dla większości ekipy zaangażowanej w powstanie „Poszukiwaczy zaginionej Arki” właśnie ten tytuł stał się prawdziwą trampoliną do kariery. Dla Douglasa Slocombe’a seria o Indianie była finałem zawodowej aktywności. Po raz ostatni stanął za kamerą na planie „Ostatniej krucjaty”. 95-letniego dziś twórcę przy „Indianie Jonesie i Królestwie Kryształowej Czaszki” zastąpił Janusz Kamiński. Slocombe przekazał mu tajemnicę wyróżniającą zdjęcia do spielbergowskiej trylogii od reszty filmów przygodowych. Choć legendarny operator słynął z tego, że na planie nigdy nie używał światłomierza, ale zawsze wiedział, ile światła musi dostać się na taśmę, to o wyjątkowości kadrów z „Indiany” stanowi właśnie specyficzne oświetlenie scen. Trzeba je nakręcić w stylu, który Slocombe zdefiniował jako „coś pomiędzy Michaelem Curtizem a Waltem Disneyem”. Czyli, drastycznie upraszczając sprawę, do połowy skąpać je w cieniu, ale zachować pełne nasycenie barw. Sławomir Idziak przy „Harrym Potterze i Zakonie Feniksa” uznał, że w hollywoodzkich superprodukcjach operator to facet rozstawiający światło na planie, a nie osoba stojąca za kamerą, bo zdjęcia przecież i tak powstają w komputerze. Nawet biorąc jego słowa na poważnie, Kamiński ma szansę z magicznej metody Slocombe’a skorzystać.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Z filmu wyjęte: Bo biblioteka była zamknięta
Jarosław Loretz

15 IV 2024

Co zrobić, gdy słyszało się o egipskich hieroglifach, ale właśnie wyłączyli prąd i Internetu nie ma, a z książek jest tylko poradnik o zarabianiu pieniędzy na kręceniu filmów, i nie za bardzo wiadomo, co to te hieroglify? No cóż – właśnie to, co widać na obrazku.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Gdzie są naziści z tamtych lat?
Sebastian Chosiński

9 IV 2024

Barbara Borys-Damięcka pracowała w sumie przy jedenastu teatralnych przedstawieniach „Stawki większej niż życie”, ale wyreżyserować było jej dane tylko jedno, za to z tych najciekawszych. Akcja „Człowieka, który stracił pamięć” rozgrywa się latem 1945 roku na Opolszczyźnie i kręci się wokół polowania polskiego wywiadu na podszywającego się pod Polaka nazistowskiego dywersanta.

więcej »

Polecamy

Bo biblioteka była zamknięta

Z filmu wyjęte:

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Taśmowa robota
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż twórcy

Kroniki młodego Stevena Spielberga
— Konrad Wągrowski

Esensja ogląda: Marzec 2018 (1)
— Piotr Dobry, Marcin Mroziuk, Konrad Wągrowski, Kamil Witek

Esensja ogląda: Styczeń 2016 (1)
— Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Jarosław Robak, Konrad Wągrowski

Najlepszego sortu Amerykanin
— Jarosław Robak

Esensja ogląda: Czerwiec 2013 (1)
— Sebastian Chosiński, Ewa Drab, Gabriel Krawczyk, Jarosław Loretz

Esensja ogląda: Luty 2013 (Kino)
— Miłosz Cybowski, Gabriel Krawczyk, Alicja Kuciel, Konrad Wągrowski

Esensja ogląda: Styczeń 2013 (Kino)
— Sebastian Chosiński, Miłosz Cybowski, Piotr Dobry, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Alicja Kuciel, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Dymy i światła
— Karolina Ćwiek-Rogalska

Człowiek pogryzł konia
— Łukasz Gręda

Zabili go i uciekł
— Agnieszka Szady

Tegoż autora

007: Wszystkie laski Jamesa Bonda
— Urszula Lipińska

Co nam w kinie gra: „Kopciuszek”, „Gloria”
— Marta Bałaga, Urszula Lipińska

Co nam w kinie gra: Mapy gwiazd
— Marta Bałaga, Urszula Lipińska, Kamil Witek

30. Warszawski Festiwal Filmowy: Dzień 10
— Karolina Ćwiek-Rogalska, Urszula Lipińska

30. Warszawski Festiwal Filmowy: Dzień 9
— Urszula Lipińska, Karolina Ćwiek-Rogalska

30. Warszawski Festiwal Filmowy: Dzień 8
— Urszula Lipińska, Karolina Ćwiek-Rogalska

30. Warszawski Festiwal Filmowy: Dzień 7
— Karolina Ćwiek-Rogalska, Urszula Lipińska

30. Warszawski Festiwal Filmowy: Dzień 6
— Urszula Lipińska, Karolina Ćwiek-Rogalska, Gabriel Krawczyk

30. Warszawski Festiwal Filmowy: Dzień 5
— Urszula Lipińska, Karolina Ćwiek-Rogalska

30. Warszawski Festiwal Filmowy: Dzień 4
— Urszula Lipińska, Karolina Ćwiek-Rogalska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.