Światła na scenę: Jednemu z tych braci moich najmniejszych…W „Gwiezdnych wojnach” scen imponujących pełen dostatek. Scen ważnych, kamieni milowych, scen emocjonujących, przykuwających do ekranu. A ja bym poprosił o skierowanie światełek tym razem na scenkę zupełnie niepozorną. Gdyby nie to, że bardzo cenię zarabiane własną pracą pieniądze, byłbym gotów postawić niezłą sumkę, że ja jeden jestem gotów się nad nią rozwodzić.
Marcin T.P. ŁuczyńskiŚwiatła na scenę: Jednemu z tych braci moich najmniejszych…W „Gwiezdnych wojnach” scen imponujących pełen dostatek. Scen ważnych, kamieni milowych, scen emocjonujących, przykuwających do ekranu. A ja bym poprosił o skierowanie światełek tym razem na scenkę zupełnie niepozorną. Gdyby nie to, że bardzo cenię zarabiane własną pracą pieniądze, byłbym gotów postawić niezłą sumkę, że ja jeden jestem gotów się nad nią rozwodzić. Dyskutujemy o nich, przeżywamy, wspominamy, raz po raz wracamy do dawnych filmów właśnie dla nich. Dla konkretnych scen. Zadziorne dialogi, efektowne ujęcia, przejmujące aktorskie kreacje, prześmieszne gagi. Wzruszające, przerażające, pobudzające do refleksji. Niezapomniane. Poprosimy światła na kolejną scenę.
Wyszukaj / Kup Po „Gwiezdne wojny” sięgnąłem bardzo wcześnie, mając kilka lat zaledwie, kiedy już w domu był magnetowid i można było w obłędnym tempie nadrabiać wszystkie zaległości, docierając do najrozmaitszych hitów zapisanych na VHS-ach. Cudowne lata, nawiasem mówiąc. Dzieło George’a Lucasa było jednym z pierwszych w kolejce. Niezwykła, barwna, porywająca opowieść, choć biało-czarna. Imperium to taki Nilfgaard z „Sagi o wiedźminie” Sapkowskiego – zła do szpiku kości potęga, pozbawiona choćby jednego „sprawiedliwego w Sodomie”. Jak na czasy, w których „Gwiezdne wojny” powstały, miały naprawdę niezły rozmach i mnóstwo koloru. A i nowej jakości. W końcu kto by pomyślał, że jako dość osobliwy oneliner przejdzie do historii seria pisków robota R2D2. Ti-tii-ti-tiii-tiiiii. Gdy zastanawiałem się nad jakąś ciekawą sceną, którą można by wyróżnić spośród obrazów zawartych w tej niezwykłej opowieści – a jest ich przecież od groma i trochę – i wracałem pamięcią do tamtych najświeższych wrażeń, do najwcześniejszych domowych „pokazów” – nieco się własnym wyborem zdziwiłem. Bo pośród dynamiki scen walk a to na świetlne miecze, a to z użyciem myśliwców X-wing, pośród wielkich scen batalistycznych z udziałem potężnych krążowników Imperium ścierających się z flotą Rebeliantów, czy wreszcie zmagań blisko powierzchni albo w trzewiach Gwiazdy Śmierci, nie odnalazłem żadnej sceny, która wbiłaby mi się tak mocno w pamięć, jak dosłownie kilka kadrów z „Powrotu Jedi”. Tych dotyczących zmagań oddziału dowodzonego przez Hana Solo z legionem doborowych wojsk Imperium na księżycu planety Endor. Walka w gęstym pokrywającym ów księżyc lesie, w pobliżu stacji z generatorem pola siłowego zapewniającego budowanej Gwieździe Śmierci osłonę, trwa w najlepsze. Po stronie Rebeliantów angażują się w nią tubylcy, Ewokowie, których zawsze i bez wyjątku nazywałem miśkami (zresztą nie ja jeden przecież). Wszyscy zmagają się głównie z maszynami kroczącymi (dla wygody prowadzenia dyskusji z kolegami o całej Trylogii dzieliłem je na wielbłądy i kurczaki – na początku „Imperium kontratakuje” mieliśmy wielbłądy, tutaj były kurczaki), siejącymi wokół zniszczenie laserowymi działami. Jeden takowy pocisk (czy impuls, jak go zwał, tak go zwał) uderza w ziemię w pobliżu dwóch uciekających miśków. Po eksplozji podnosi się już tylko jeden z nich, drugi leży nieruchomo. I ten pierwszy zaczyna go szarpać, jakby chciał go obudzić, gaworząc nad nim po ichniemu. A w tle leci ckliwa muzyczka. Zabawne, ale sam nie do końca wiem, co w tej scenie jest takiego, że wryła mi się w pamięć. Może niestabilność mojej oceny. Najpierw bierze się Ewoków za niegroźne stworzonka, dość pocieszne, gdy próbują być groźne np. wobec księżniczki Lei, no i rozbrajające, gdy porywają szturmowcom Imperium skutery (a może motory – lata to-to w powietrzu w każdym razie), nad którymi nijak nie potrafią zapanować. Potem się okazuje, że to twardy ludek zdolny do wcale skutecznej walki, nawet jeśli prowadzonej strzałami, kamieniami i toporkami. I wtedy na moment, na ten jeden moment znowu wracają poprzednie skojarzenia, które w międzyczasie człowiek zdążył uznać za mylne – że to jednak słabe, poczciwe misiaczki, z których w starciu z bezwzględnym wrogiem wychodzi miękkość i kruchość. I bezradność. Ale może zapamiętałem ją z innego powodu. Bo jakoś tak wtedy, gdy patrzyłem na – że przywołam znaną frazę – „wielką rozpacz w małym ciałku”, gdy patrzyłem na krzywdę wyrządzoną przez wielką wojnę i wielkie Imperium tym małym, najmniejszym expressis verbis, przestał się liczyć szturm na Gwiazdę Śmierci, całe to zakichane pole siłowe i wszystkie inne względy taktyczne. Jako widzowi przez najbliższe kilka minut chodziło mi już tylko o jedno: żeby Han Solo, Leia, sterujący zdobytym na wrogu „kurczakiem” Chewbacca i cała reszta towarzystwa solidnie „dokopała Stellarom” (jak to zgrabnie ujął Funky Koval) właśnie za tego zabitego misiaczka. Cóż, powody dobre, jak każde inne. Wybierzcie sobie któryś… 24 września 2008 |
Dziesięć miesięcy po „Końcu gry” Hans Kloss powrócił do Teatru Sensacji. Od października 1966 roku rozpoczęto (comiesięczną) emisję pięciu kolejnych odcinków „Stawki większej niż życie”. Na pierwszy ogień poszedł – ponownie wyreżyserowany przez Andrzeja Konica – „Czarny wilk von Hubertus”, czyli opowieść o tym jak J-23 stara się zlikwidować działający w okolicach Elbląga oddział Werwolfu.
więcej »Wyroby rodzimych browarów trafiają na półki również zagranicznych marketów, ale nie jest wcale tak prosto się o tym przekonać.
więcej »Wielbiciele Hansa Klossa mogli w czwartkowy wieczór 16 grudnia 1965 roku poczuć wielki smutek. W ramach Teatru Sensacji wyemitowano bowiem „Koniec gry”, spektakl zapowiadany jako ostatni odcinek „Stawki większej niż życie”. Jak się niespełna rok później okazało, wcale tak nie było. J-23 powrócił na „mały ekran”. Mimo że jego pierwsze rozstanie z widzami nie należało do szczególnie spektakularnych.
więcej »Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz
Zemsty szpon
— Jarosław Loretz
Taśmowa robota
— Jarosław Loretz
Z wątrobą na dłoni
— Jarosław Loretz
Panika na planie
— Jarosław Loretz
Jak nie gryzoń, to może jaszczurka?
— Jarosław Loretz
Dziś Star Wars Day!
— Esensja
100 najlepszych filmów science fiction wszech czasów
— Esensja
10 najbardziej obciachowych scen starych „Gwiezdnych wojen”
— Marcin Osuch, Konrad Wągrowski
Wojny klonów: Gwiezdne wojny w Esensji
— Esensja
Zrób to szybciej i intensywniej!
— Marcin Osuch, Eryk Remiezowicz, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski, Kamil Witek
Ciemna Strona Mitu
— Piotr ‘cct’ Bielatowicz
Monolog nad umarłym światem
— Marcin T.P. Łuczyński
Tam, na piętrze…
— Marcin T. P. Łuczyński
Rozmowa przy kawie
— Michał Kubalski
Miasto za rzeką
— Marcin T. P. Łuczyński
Za dwadzieścia dolarów
— Marcin T. P. Łuczyński
Luke i jego Cień
— Konrad Wągrowski
Diamentowy pocisk
— Marcin T. P. Łuczyński
Graal dla każdego
— Marcin Łuczyński
Kroniki odległej galaktyki
— Konrad Wągrowski
Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski
Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński
Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński
Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński
Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz
Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński
Esensja czyta: Maj 2013
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Jarosław Loretz, Marcin T.P. Łuczyński, Marcin Mroziuk, Joanna Słupek
Esensja ogląda: Maj 2013 (1)
— Anna Kańtoch, Gabriel Krawczyk, Jarosław Loretz, Marcin T.P. Łuczyński
Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński
Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński