Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ranking na premierę: 8 filmowych wilkołaków

Esensja.pl
Esensja.pl
Przez srebrny ekran przewinął się cały tabun wilkołaków, niektóre z nich jednak weszły nieco głębiej w kulturę, zyskując sobie sympatię widzów, jak i błogosławieństwo producentów, chętnie finansujących kolejne odsłony potyczek z klątwą.

Jarosław Loretz

Ranking na premierę: 8 filmowych wilkołaków

Przez srebrny ekran przewinął się cały tabun wilkołaków, niektóre z nich jednak weszły nieco głębiej w kulturę, zyskując sobie sympatię widzów, jak i błogosławieństwo producentów, chętnie finansujących kolejne odsłony potyczek z klątwą.

Nasz cotygodniowy cykl tekstów to swego rodzaju zapowiedź najgorętszej (naszym zdaniem) premiery filmowej następnego dnia. Z tej okazji w każdy czwartek zaprezentujemy ranking w jakiś sposób nawiązujący do tej premiery, a może nawet poszerzający waszą filmową wiedzę o tematyce najciekawiej zapowiadającego się filmu. Brzmi poważnie, ale obiecujemy, że będzie przede wszystkim ciekawie.

W związku z jutrzejszą premierą filmu „Wilkołak” prezentujemy 8 najciekawszych filmowych wcieleń tytułowego stwora.
Larry Talbot („Wilkołak”, 1941)
Przez dekady najsłynniejszy z wilkołaków, nierozerwalnie związany z Lonem Chaneyem młodszym. Wparował w kulturę masową niczym bomba atomowa, stając się jednym z ikonicznych potworów, powoływanych co pewien czas do życia w niezmienionej postaci (po „Wilkołaku” z 1941 roku powstały „Frankenstein spotyka Człowieka Wilka”, „Dom Frankensteina”, „Dom Draculi” i „Abbott i Costello spotykają Frankensteina”). To bezkrytyczne traktowanie jego wyglądu jako wzorca dla wszelkich filmowych wilkołaków odbijało się czkawką przez dekady, owocując tabunami praktycznie nieodróżnialnych od siebie facetów o spsiałej twarzy. Nikomu nie przeszkadzało, że bohater nie ma czterech łap, a w sumie jedynym, co go odróżnia od przeciętnego obywatela prześlizgującego się nocą przez krzaki, jest intensywne owłosienie twarzy i dłoni oraz plastikowe kły w ustach. Najzabawniejsze jest jednak to, że wygląd Larry’ego wcale nie był oryginalnym konceptem. Był tylko bardziej owłosioną wersją Dr. Glendona. A to właśnie od Glendona z „Wilkołaka z Londynu”, nakręconego w 1935 roku, zaczęła się rzeczywista przygoda kina z ludźmi wyjącymi do księżyca w pełni.
Waldemar Daninsky („Las noches del Hombre Lobo”)
Nieodrodny kuzyn Larry’ego Talbota, wyglądający niemal zupełnie tak samo i podobnie się zachowujący, który na przestrzeni 36 lat dochrapał się trzynastu części swoich przygód. Wcielał się w jego postać jeden jedyny aktor – Paul Naschy, znany również jako Jacinto Molina. Sam go wymyślił, sam dbał o wizerunek i od czasu do czasu sam zasiadał na reżyserskim stołku. Nie należy jednak dać się zwieść pozorom. Nie istnieje żaden formalny cykl przygód Daninsky’ego. Każdy film stanowi odrębną całość. Fabuły tych opowieści są osadzone w różnych lokacjach, różnych czasach, posiadają odmienne genezy powstania wilkołaka, i niemal każdorazowo kończą się śmiercią głównego bohatera. Dodatkowym znakiem rozpoznawczym serii jest zmaganie się Waldemara (pisanego całkiem swojsko, bo przez „w”) z innymi ikonami popkultury – wampirami, yeti, potworem Frankensteina, a nawet Hydem. Szkoda tylko, że poza kręgiem kultury hiszpańskojęzycznej filmy z Daninskym są znane niemal wyłącznie zagorzałym fanom horroru. Choć – patrząc z drugiej strony – żaden z nich nie wykracza poza kino klasy B, i żadnego z nich nie można określić mianem porywającej rozrywki.
David Kessler („Amerykański wilkołak w Londynie”)
Z kilku powodów jest to przełomowy bohater kina spod znaku wilkołaków. Przede wszystkim twórcy poszli krok naprzód w kwestii sposobu przemiany i finalnego wyglądu bestii (za co zresztą dostali Oscara). Przemiana bowiem jest niezwykle bolesna i – co ważniejsze – ukazana tak, że widz mimowolnie zaciska szczęki obserwując cierpienia bohatera. Po przemianie zaś David w bardzo niewielkim stopniu przypomina człowieka, będąc raczej czymś w rodzaju brzydkiego, kosmatego, przekarmionego odżywkami kulturysty, który ze względu na masę mięśni woli przemieszczać się w pozycji poziomej. Do tego dochodzi coś, czego dotąd w wilkołaczej mitologii nie było – dożywotnie towarzystwo duchów tych, którzy zostali zagryzieni przez delikwenta, na którym ciąży klątwa. Nie sposób w tym momencie nie wspomnieć o doskonałej roli Davida Naughtona, który w sposób bardzo naturalny zagrał swojego imiennika, powodując, że walczący o zachowanie człowieczeństwa bohater z łatwością przypada do serca widzom. Jednocześnie „Amerykański wilkołak w Londynie” był jednym z pierwszych filmów, których akcja nie wzbudza uśmieszku politowania, co jest zmorą większości produkcji starszych, w których królują psiogłowcy.
Scott Howard („Nastoletni wilkołak”)
Oglądając Michaela J. Foxa przebranego za wilkołaka nietrudno złapać się na myśli, że albo chłopakowi pomyliły się plany filmowe i zamiast w „Planecie małp”, wylądował niechcący w „Nastoletnim wilkołaku”, albo popełniono błąd podczas realizacji „Planety małp” i przeoczono, że powinna się nazywać „Planetą wilkołaków”. Trudno inaczej wytłumaczyć wygląd Scotta Howarda, zakompleksionego ucznia liceum i – uwaga! – syna wilkołaka (tak właśnie, bowiem wilkołactwo przechodzi tutaj za pośrednictwem stosunku płciowego – i to chyba z nie-wilkołakiem – a nie przez ugryzienie). Co więcej – nie dość, że Scott jest z wyglądu małpiszonem, to na dodatek wcale nie gryzie i nie drapie, ograniczając się jedynie do wykorzystywania nadnaturalnej siły, jaką daje mu przemiana, w celu polepszenia umiejętności gry w koszykówkę. Trudno jednak oczekiwać krwawych fajerwerków od prostej historyjki o dojrzewaniu, wciśniętej w kostium kina młodzieżowego. Film spotkał się ze sporą sympatią widzów, być może zauroczonych nie tyle samą postacią wilkołaka, ile odgrywającym go Foxem, wciąż pławiącym się w blasku sławy zyskanej dzięki roli w „Powrocie do przyszłości”. Sympatia ta zaowocowała „Nastoletnim wilkołakiem dwa” (już bez Foxa, a co za tym idzie, i Howarda Scotta) oraz serialem animowanym „Wilczek”.
Will Randall („Wilk”)
Bohater z bodaj najbardziej minimalistyczną charakteryzacją, jaką widziało wilkołacze kino. Ot, kłaczki tu, kłaczki tam, do tego żółte soczewki i naostrzone uzębienie. W związku z tym przez długi czas ciężko uznać tę postać za prawdziwego wilkołaka, galopującego po lasach, rozszarpującego zwierzynę i wyjącego do księżyca. Jedyne, co robi prawdziwie po wilczemu, to znaczenie moczem i szczerzenie kłów. A tyle to potrafi pierwszy lepszy podpity sąsiad (inna sprawa, że mało który sąsiad będzie potrafił warknąć tak przekonująco, jak Jack Ncholson). Tak po prawdzie jednak bohater „Wilka” wcale nie miał być maszyną do zabijania. Jego postać miała być żywą ilustracją przemiany psychicznej niepewnego siebie człowieka w prawdziwego macho, który zamiast podporządkowywać się światu i ustalonym przez innych regułom, sam stanowi o wyglądzie swojego życia. W tej sytuacji wilkołactwo jest po prostu skrajną formą zaakcentowania męskości bohatera, jego siły, sprytu i determinacji. Na szczęście – dla fanów ludzi schodzących na psy – Randall w końcu przybiera bardziej wilcze kształty, dowodząc, że żadnej zmiany nie da się zatrzymać w pół drogi.
Ginger („Zdjęcia Ginger”)
Dziewczyna-wilkołak to widok w kinie nieczęsty. Również nieczęsto zdarza się, by główny bohater, który jest wilkołakiem, praktycznie do samego końca fabuły pozostawał w ludzkiej formie. A z Ginger właśnie tak jest. Zarażona wilkołactwem bohaterka przez gros opowieści jest zwyczajną nastolatką, która boryka się z infekcją wilkołactwa, objawiającą się coraz mocniejszym owłosieniem, rozbudzoną seksualnością i wydłużającą się kością ogonową. Jak łatwo zauważyć, infekcja i sposób zmagania z nią zostały tutaj potraktowane podobnie, jak w „Nastoletnim wilkołaku” – są alegorią okresu dojrzewania. Jednak o ile „Nastoletni wilkołak” był rodzinną, niezobowiązującą intelektualnie rozrywką, to „Zdjęcia Ginger” są pełną gębą horrorem, nie stroniącym od krwi, przemocy i seksualnych aluzji, lekko tylko łagodzonym czarnym jak smoła humorem. W części drugiej cyklu powolnej przemianie w wilkołaka podlega siostra Ginger – Brigitte, ale w trzeciej części to znów Ginger doświadcza wilczych kłów (aczkolwiek akcja filmu jest cofnięta wstecz, w wiek XIX, więc problemy dotyczą – że tak powiem – zupełnie innych sióstr, choć granych przez te same aktorki, a także posiadających te same imiona).
Michael Corvin („Underworld”)
Trudno nazwać go wilkołakiem, choć niewątpliwie coś z wilka w sobie ma. Gorzej, że i z wampira. Stawia to na głowie zasady rządzące gatunkowym horrorem i podważa wiarę w zdrowie psychiczne scenarzysty, bowiem – tak na zdrowy rozsądek – taka hybryda więcej traci, niż zyskuje (jeśli w ogóle cokolwiek zyskuje, bo kto powiedział, że wilkołaki są tępe, a wampiry słabe?): staje się podatna na promienie słoneczne, a jej żołądek przestaje tolerować wszystko, co nie jest krwią. Niejasna jest też sprawa z czystszymi gatunkowo kumplami Michaela, bo niby czemu mogą na zawołanie transformować się w bestie? Są już niezależni od faz Księżyca? Dlaczego? Co by jednak nie mówić, „Underworld” wywindował rozrywkę z wilkołakiem w tle na znacznie wyższy, niż dotychczas, poziom, serwując bardzo dynamicznie skrojoną fabułę, bycze i groźnie wyglądające stwory i pokazując, że mieszanka CGI, gumy, drutów i upchanego w kombinezon aktora sprawdza się wręcz wyśmienicie. Co ciekawe, z każdym kolejnym „Underworldem” rola wilkołaków w fabule rośnie, co teoretycznie powinno radować fanów rozrywki spod znaku wilczego kła. Teoretycznie, bo w praktyce trzeci, jak dotąd ostatni film cyklu, jest dość dużym nieporozumieniem.
Manuel Blanco Romasanta („Romasanta”)
Wilkołak ukryty, być może wręcz wcale nie wilkołak. Jedynym argumentem przemawiającym za tezą wilkołactwa jest spora liczba specyficznie okaleczonych ofiar, a także zeznania oskarżonego – bo opowieść jest oparta na faktach – twierdzącego, że grasował po lasach przemieniony w wilka. Tak na dobrą sprawę do samego końca opowieści nie zyskujemy pewności, czy Romasanta, doskonale zagrany przez Juliana Sandsa, faktycznie był dotknięty klątwa wilkołactwa, czy też tylko sobie to zmyślił, sprytnie unikając w ten sposób (przynajmniej w rzeczywistości) stryczka. Jak by jednak nie było, hiszpański „Romasanta”, w powstaniu którego palce maczał Brian Yuzna, dorzuca do tego gmachu jedną cegiełkę – opisywaną oczami postronnego obserwatora przemianę. Ale nie człowieka w wilka, a na odwrót: to wilk staje się człowiekiem. Wzorem „Amerykańskiego wilkołaka w Londynie” przemiana ta jest niesłychanie bolesna i wyczerpująca, a także pokazana z tyloma detalami, że po krzyżu zwyczajnie ciarki chodzą. Ciarki też chodzą, gdy pomyśleć, jak wyglądał jedyny wilkołak made in Poland – ten z „Powrotu wilczycy”…
koniec
25 lutego 2010

Komentarze

25 II 2010   22:08:12

Hej, a gdzie "Krew i czekolada"?

26 II 2010   09:23:21

No bez żartów. Miały być najciekawsze wcielenia, nie trzeciorzędne filmy.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

„Kobra” i inne zbrodnie: J-23 na tropie A-4
Sebastian Chosiński

16 IV 2024

Domino – jak wielu uważa – to takie mniej poważne szachy. Ale na pewno nie w trzynastym (czwartym drugiej serii) odcinku teatralnej „Stawki większej niż życie”. tu „Partia domina” to nadzwyczaj ryzykowna gra, która może kosztować życie wielu ludzi. O to, by tak się nie stało i śmierć poniósł jedynie ten, który na to ewidentnie zasługuje, stara się agent J-23. Nie do końca mu to wychodzi.

więcej »

Z filmu wyjęte: Bo biblioteka była zamknięta
Jarosław Loretz

15 IV 2024

Co zrobić, gdy słyszało się o egipskich hieroglifach, ale właśnie wyłączyli prąd i Internetu nie ma, a z książek jest tylko poradnik o zarabianiu pieniędzy na kręceniu filmów, i nie za bardzo wiadomo, co to te hieroglify? No cóż – właśnie to, co widać na obrazku.

więcej »

„Kobra” i inne zbrodnie: Gdzie są naziści z tamtych lat?
Sebastian Chosiński

9 IV 2024

Barbara Borys-Damięcka pracowała w sumie przy jedenastu teatralnych przedstawieniach „Stawki większej niż życie”, ale wyreżyserować było jej dane tylko jedno, za to z tych najciekawszych. Akcja „Człowieka, który stracił pamięć” rozgrywa się latem 1945 roku na Opolszczyźnie i kręci się wokół polowania polskiego wywiadu na podszywającego się pod Polaka nazistowskiego dywersanta.

więcej »

Polecamy

Bo biblioteka była zamknięta

Z filmu wyjęte:

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Taśmowa robota
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.