Na pierwszy rzut oka Paweł Sala wydaje się diagnozować polską rzeczywistość, czyli robić to, co tak często nie udaje się w polskim kinie i stopniowo staje się jego bolączką. Tymczasem „Matka Teresa od kotów” porusza bardziej uniwersalne tematy – rozpad rodziny, tęsknoty i lęki, moralny upadek, społeczną i psychologiczną frustrację prowadzącą do zbrodni. Otrzymujemy w ten sposób kawał drapieżnego kina refleksji, które poddaje różne tropy interpretacyjne i nie pozostawia obojętnym.
Szanuj matkę i ojca swego
[Paweł Sala „Matka Teresa od kotów” - recenzja]
Na pierwszy rzut oka Paweł Sala wydaje się diagnozować polską rzeczywistość, czyli robić to, co tak często nie udaje się w polskim kinie i stopniowo staje się jego bolączką. Tymczasem „Matka Teresa od kotów” porusza bardziej uniwersalne tematy – rozpad rodziny, tęsknoty i lęki, moralny upadek, społeczną i psychologiczną frustrację prowadzącą do zbrodni. Otrzymujemy w ten sposób kawał drapieżnego kina refleksji, które poddaje różne tropy interpretacyjne i nie pozostawia obojętnym.
Paweł Sala
‹Matka Teresa od kotów›
Realizacyjnie film Sali stoi na najwyższym poziomie, spokojnie konkurując z zachodnimi filmami. Pod względem porządku narracyjnego, nietrudno doszukać się inspiracji zagranicznym kinem: sceny ułożone w porządku wstecznym ilustrują w sposób wyrywkowy rok życia bohaterów. Na szczęście wszystkie formalne zabiegi nie funkcjonują jako zasłona dymna dla braków w treści. To nie tylko efektowna atrakcja, ale sposób, aby pokazać mało, mówiąc jednocześnie niezwykle dużo o stanie rodziny, której losy śledzimy. Sala woli unikać bezpośredniości i otwartości w opisywaniu przedstawianego na ekranie dramatu, pozostawiając dopowiedzenia niedomówień oraz wypełnianie luk podyktowanych wyrywkową formą filmu widzom. Dzięki temu publiczność staje się współtwórcą opowiadanej historii i zyskuje ogromną satysfakcję ze składania fragmentarycznie skonstruowanego filmu w całość. Reżyser okazuje się tym sposobem artystą, który ma na uwadze realizacyjny kształt swojego dzieła, ale jest także świadomym psychologiem i obserwatorem, który nie chce stracić z oczu głównych idei stojących za całym projektem.
Posmaku sensacji przydaje „Matce Teresie od kotów” oparcie fabuły na prawdziwych wydarzeniach. Dwóch braci – dwudziestokilkuletni Artur i nastoletni Marcin – zabija własną matkę. Na początku Sala próbuje wodzić widzów za nos, starając się stylizować swój film na kryminał poddający w wątpliwość tożsamość zabójców. Dopiero po kilku dobrych scenach zaczyna kształtować fabułę pod szukanie odpowiedzi na pytanie: „Co skłoniło dwóch chłopców do tak okrutnego czynu?”. Znowu spodziewamy się, że reżyser pokaże patologię i rodzicielską obojętność, zepsucie i polską biedę. A jednak Sala nie ogranicza się do podrzucania tropów na temat przemiany psychicznej braci, a idzie dalej i zarysowuje psychikę wszystkich postaci – całej rodziny – jednocześnie starając się uciec od moralizatorstwa i taniej psychologii. Rodzina tytułowej Teresy jest przeciętna: nie bardzo biedna, niezbyt zamożna, na zdjęciu wychodzi dobrze, w rzeczywistości za to każdy skrywa frustracje niepowiązane ze statusem społecznym. Ojciec rodziny, Hubert, jest żołnierzem zawodowym i próbuje zapomnieć o czymś, co stało się w wojsku. Artur szuka ujścia dla wzbierającej wewnątrz agresji i pogardy dla własnych rodziców. Marcin wzoruje się na bracie, bo w końcu znalazł kogoś, kto mu imponuje. Wreszcie Teresa – najbardziej zagadkowa i nieokreślona postać w filmie. Niby stara się wszystkich zadowolić niczym tytułowa matka Teresa, ale jedynyme istoty, które odczuwają realne skutki jej starań, to koty. Okazuje się tak naprawdę kobietą słabą, oportunistką dostosowującą się do okoliczności i egoistką szukającą długofalowych korzyści dla siebie. To właśnie jej bierność wywołuje niechęć w starszym synu.
W Artura wcielił się Mateusz Kościukiewicz, znany z „Wszystko co kocham” Jacka Borcucha. To bodaj jedna z najbardziej przyciągających uwagę ról w filmie. Kościukiewicz ani na chwilę nie jest jednoznaczny lub oczywisty. Chociaż antypatyczny i agresywny budzi autentyczne zainteresowanie, trudno postrzegać go jako potwora, który nagle postanowił zabić matkę. Zbrodnia to raczej efekt nawarstwiających się negatywnych emocji niż rezultat impulsu. Zresztą nie tylko, bo Sala wydaje się także sugerować oderwanie Artura od rzeczywistości, pozwalające mu wierzyć w swoje nadludzkie, paranormalne zdolności. Mord na matce daje więc upust nienawiści, ale jednocześnie nie traktowany z początku na serio, przeobraża się w cios otrzeźwiający Artura na tyle, by był świadomy własnego postępowania.
Kluczową rolę interpretacyjną odgrywają również koty. To chyba jedyne istoty mogące liczyć na bezinteresowną pomoc Teresy. Futrzaki stanowią też odbicie stosunku Artura do matki: zazwyczaj brutalny i agresywny, czasem jednak – pełen dobroci i uczucia. Świadczy to o jego rozchwianiu emocjonalnym, które jest efektem… właśnie, czego? Sala nie odpowiada na to pytanie, jedynie podrzucając poszlaki. Może syn był molestowany seksualnie przez ojca, może jest kryptogejem, może ojciec także przeżył dramat na tle seksualnym w wojsku, może… Seksualność w „Matce Teresie od kotów” ma duże znaczenie, chociaż przewija się przez cały seans gdzieś na drugim planie. Koty stanowią w snach seksualny symbol kojarzony z potrzebą czułości, co można odnieść do Artura, który chyba niewiele jej zaznał w swoim życiu. Sala wykorzystuje również symbolikę kotów w sposób bardziej oczywisty: kojarzy je z grzechem, ciemnością, tajemnicą, nieszczęściem i wreszcie śmiercią. Wszystkie te elementy pojawiają się na ekranie w różnych konfiguracjach, w odniesieniu do różnych bohaterów, splatając się w interpretacyjnie złożony twór. Ponadto zwierzęta, którymi opiekuje się Teresa, to odniesienie do kobiecości – a w filmie Sali kobiecość i męskość zostają zderzone z wielkim impetem, żeby w rezultacie rozmyć się w wielkim znaku zapytania dotyczącym Artura oraz jego stosunku do matki i ojca.
Cieszy, że tak bogaty w znaczenia film wyszedł od polskich twórców. Niestety zadowolenie z „Matki Teresy od kotów” nie może być bezbrzeżne, bo Sala popełnia jeden, dość ciężki błąd: kręci z intencją stworzenia arcydzieła i w ten sposób wypacza nieco kształt całości. Z czasem napięcie opada, a reżyser zaczyna kombinować, by uczynić przekaz jeszcze bardziej ambitnym. Zupełnie niepotrzebnie, bo „Matka Teresa od kotów” to i tak film ambitny, refleksyjny i na tyle skomplikowany, żeby zapewnić dużo materiału do przemyśleń. Warto jednak te artystowskie zapędy Sali wybaczyć – w końcu jednak udało mu się nakręcić bardzo dobre, niejednoznaczne kino.