Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jan Komasa
‹Sala samobójców›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSala samobójców
Dystrybutor Vue Movie Distribution
Data premiery4 marca 2011
ReżyseriaJan Komasa
ZdjęciaRadosław Ładczuk
Scenariusz
ObsadaJakub Gierszał, Roma Gąsiorowska, Tomasz Schuchardt, Agata Kulesza, Krzysztof Pieczyński
Rok produkcji2010
Kraj produkcjiPolska
Gatunekdramat
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup

Janek Wiśniewski padł, Janek Komasa wstał
[Jan Komasa „Sala samobójców” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Długometrażowy debiut Jana Komasy to najciekawszy film polski, jaki wszedł na polskie ekrany w 2011 roku. Nie często zdarza się, żeby rzecz podobała się i masowej widowni i krytyce. „Sala samobójców” ma szansę stać się chlubnym wyjątkiem.

Artur Zaborski

Janek Wiśniewski padł, Janek Komasa wstał
[Jan Komasa „Sala samobójców” - recenzja]

Długometrażowy debiut Jana Komasy to najciekawszy film polski, jaki wszedł na polskie ekrany w 2011 roku. Nie często zdarza się, żeby rzecz podobała się i masowej widowni i krytyce. „Sala samobójców” ma szansę stać się chlubnym wyjątkiem.

Jan Komasa
‹Sala samobójców›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSala samobójców
Dystrybutor Vue Movie Distribution
Data premiery4 marca 2011
ReżyseriaJan Komasa
ZdjęciaRadosław Ładczuk
Scenariusz
ObsadaJakub Gierszał, Roma Gąsiorowska, Tomasz Schuchardt, Agata Kulesza, Krzysztof Pieczyński
Rok produkcji2010
Kraj produkcjiPolska
Gatunekdramat
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
Wyszukaj / Kup
Tak, Wiśniewski padł, Komasa wstał. I w jakim stylu było to powstanie! Nijak miało się do martyrologicznych zrywów czterdzieści i cztery, czy straszącej aktualnie z ekranów cierpiętniczej, audiowizualnej karty, obrazującej piekło ad 1970. Komasa nie potrzebował cofać się w czasie – znalazł piekło tu i teraz. Punkt wyjścia banalny (czy ktoś jeszcze nie wie, że Internet jest piekłem – metafora nie tyle pretensjonalna, co wręcz prostacka), a wydźwięk dydaktyczny (końcowy monolog matki w wirtualnym świecie mógłby służyć za ilustrację godziny wychowawczej dzieciakom w gimnazjum). I to tyle, jeśli o wady filmu chodzi.
Zalet co niemiara, ale nie należy przesadzać z atakującymi z prasy epitetami, że mamy wielki hit i niewielkie arcydzieło. Komasa dowodzi, że zawód reżysera nie jest u niego przypadkowym wyborem – cieszy udany debiut, ale na opus magnum radzę pozwolić reżyserowi spokojnie zapracować. Chociaż, jak dowiadujemy się z filmu, z tą pracą też trzeba z umiarem.
Kiedy bowiem obowiązki biorą górę nad podsycaniem ognia w rodzinnym palenisku, a 3H (hajs, hajs, hajs, mówiąc językiem młodzieżowych bohaterów) gruntuje pozycję społeczną i mniemanie o sobie, młodym (a reżyser do takich bez wątpienia należy – rocznik ’81) może się w dupie poprzewracać. Taką przynajmniej diagnozę o głównym bohaterze „Sali” – Dominiku (zjawiskowy Jakub Gierszał) wydaje rodzicielka (brawurowa Agata Kulesza). Chłopak na brak kasy nie może narzekać. Do szkoły, która bardziej przypomina realia amerykańskiej high school, niż narodowej szkoły średniej (chyba, że moja antropologia liceum jest mocno nie na czasie i rzeczywiście współcześnie wchodząc na szkolny korytarz, potykamy się o błyszczące Maci, a wzrok atakuje feeria kolorowych ciuchów indie boyów i hipsterskich dziewoi) wozi go prywatny szofer, ewentualnie taksówkarz.
To pozorne odrealnienie pozwala Komasie sprytnie zderzyć wyobrażenie Dominika o sobie samym z mniemaniem, jakie ma o nim otoczenie. Scena powrotu do domu autobusem, która urasta tu do rangi niemal inicjacyjnego kina drogi (w pigułce), uświadamia Dominikowi, że nie wszyscy są wobec niego w porządku, a jego władza nad światem dość łatwo podważalna. Nieopłacone przez tatusia chłystki, bynajmniej nie wykazują wobec Dominika – Pana i Władcy – posłuchu. Niczym podjudzeni rosyjską rewolucją chłopi występują przeciwko Panu – Dominik z facjatą ozdobioną fioletem (bardzo proszę nie podpinać tej sceny pod narosłą wokół filmu emo propagandę – ta ma się nijak do realnych wątków filmu) wraca na łono domowego ogniska. Ale zamiast ogrzać się jego ciepłem trafia na pogorzelisko (rewelacyjna scena kłócących się nad obitym chłopcem rodziców, dobitnie uzmysławia ich egoizm i krótkowzroczność). Skoro rodzice nie zauważają, że ktoś śmiał podnieść rękę na ich nietykalne dziecko, trzeba o sobie przypomnieć. Najlepiej skandalem towarzyskim.
Ten wiążę się z jedną z najsmakowitszych sekwencji w filmie – wątkiem homoerotycznym, którego nie powstydziłby się (ba! Pozazdrościłby!) sam Gregg Araki. Napięcie, z wyczuciem wygrane przez Gierszała i Bartka Gelnera, podkreśla, skupiona na detalu oblizanych warg lub muśniętej ręki, kamera Radosława Ładczuka, którego zdolność do wyłapywania niebezpiecznych emocji mieliśmy już okazję oglądać przy okazji świetnego „Luksusu” (2008) Jarosława Sztandery. Dlaczego niebezpiecznych? Bo zbyt dosłowne odczytanie pogrywania kolegi przez niepewnego seksualnie Dominika, zaowocuje przedwczesnym wytryskiem, który splami bieliznę i godność chłopaka. Okazuje się, że dopóki heteronormatywną transgresję traktujemy, jako zabawę, wszystko jest w porządku. Jednak coming out okazuje się już towarzyskim samobójstwem, nawet w środowisku idącej z duchem czasu, wylansowanej młodzieży (przerażająca diagnoza filmu).
Te wydarzenia podcinają Dominikowi nogi, osłabiają psychikę, odcinają od rzeczywistości. Z jego piersi wydobywa się wrzask głośniejszy niż, znany z większości filmów z jej udziałem, krzyk Romy Gąsiorowskiej. Paradoksalnie, odgrywana przez nią postać będzie jedyną, która skowyt usłyszy. Wirtualnym uchem. Na tym etapie porzucę fabułę – nie chcę nikomu zepsuć zabawy. Nadmienię tylko, że wraz z przeniesieniem akcji w sieć, widzów czeka wizualna frajda wywołana kunsztowną animacją 3D.
Internet, wirtualna rzeczywistość, animacja 3D – to słowa, które utożsamiają świat przedstawiany ze współczesnością. Myliłby się jednak ten, kto myśli, że nowe technologie wydają na świat nowych bohaterów, skażonych współczesnością, boleśnie na nią reagujących. W rzeczywistości mamy do czynienia ze starymi dobrymi (neo)romantykami, którzy za dużo widzą i zbyt mocno czują. Nadwrażliwość pozostaje u nich taka sama, jak dwieście lat wcześniej. Różnicy ulega jedynie zamiana epistolarnego kontaktu na maile, Facebooka i chat. Cielesną oblubienicę zastępuje natomiast wirtualny awatar, który niby mówi ludzkim głosem, ale osłania bliżej niezdefiniowaną postać.
Współczesny Werter przenosi pandemonium w sferę sieci. Komasa inteligentnie metaforyzuje sektę: animowane twory zachowują się dokładnie tak, jak bohaterowie dokumentu Marcina Wojciechowskiego „Czas kultu… Czas sekty?” (1998). Jej zhierarchizowana struktura, na czele której stoi różowowłosa liderka, zaimponuje chłopcu stałością, zaś jej opoka wyda mu się nie do podważenia, w którym to myśleniu utwierdzi go manipulantka na szczycie. Dominik przenika z fałszywego świata w jeszcze bardziej zakłamany.
Tu nasuwa się ciekawa refleksja, czy, obrazujący zagrożenie skrzywionym wyobrażeniem o rzeczywistości, film Komasy da do myślenia fanom polskiej komedii romantycznej (tym bardziej, że 2011 przyniósł jej reaktywacją w postaci choćby „Och, Karola 2” Wereśniaka) , którzy wirtualne awatary starają się urzeczywistnić w realu, w czym mają pomóc solarium, fitness i wszelkie specjalistki od zabiegów z „cure” w nazwie. Ograniczona, do nadwrażliwego nastolatka i zagrożeń płynących z sieci, interpretacja filmu, powoduje, że widz stosunkowo łatwo się od niego dystansuje. Tymczasem współczesnego Wertera warto byłoby zaopatrzyć także w uaktualnione hasło Gogola: kogo się boicie? Samych siebie się boicie. Albo przynajmniej prawdy o samych sobie. Prawdy, która głosi, że i ty jesteś emo, choć wydaje ci się to bardziej wirtualne od tapety na twarzy.
koniec
11 marca 2011

Komentarze

11 III 2011   11:49:59

Amen!

11 III 2011   20:12:48

Co to są "MACI"? Chyba, że autor miał Maki na myśli. Liczba mnoga od Mac w języku polskim.

12 III 2011   01:03:03

Może chodzi o twórczość Richarda Morgana, w "Modyfikowanym Węglu" byli Maci (skrót od Matuzalemy) ;-)

12 III 2011   03:33:44

Autor miał na myśli Maki. Nieświadomy spolszczenia. Wybaczta i darujta - autor nadal jedzie na wiście.

Autor pozdrawia!

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Fallout: Odc. 2. Elementy układanki zaczynają do siebie pasować
Marcin Mroziuk

19 IV 2024

Z jednej strony trudno nam zachować powagę, gdy obserwujemy, jak bardzo zachowanie Lucy nie pasuje do zwyczajów i warunków panujących na powierzchni. Z drugiej strony w miarę rozwoju wydarzeń wygląda na to, że właśnie ta młoda kobieta ma szansę wykonać z powodzeniem misję, która na pierwszy rzut oka jest ponad jej siły.

więcej »

Klasyka kina radzieckiego: Odcięta głowa Jima Clarka
Sebastian Chosiński

17 IV 2024

Niby powinny cieszyć nas wielkie sukcesy odnoszone przez polskich artystów poza granicami kraju. A powieść Brunona Jasieńskiego „Człowiek zmienia skórę” bez wątpienia taki sukces odniosła. Tyle że to sukces bardzo gorzki: po pierwsze – książka była typowym przejawem literatury socrealistycznej, po drugie – nie uchroniła autora przed rozstrzelaniem przez NKWD. Cztery dekady po jego śmierci na jej podstawie powstał w sowieckim Tadżykistanie telewizyjny serial.

więcej »

Co nam w kinie gra: Perfect Days
Kamil Witek

16 IV 2024

„Proza życia według klozetowego dziada” może nie brzmi za zbyt chwytliwy filmowy tagline, ale Wimowi Wendersowi chyba coraz mniej zależy, aby jego filmy cechowały się przede wszystkim potencjałem na komercyjny sukces. Zresztą przepełnione nostalgią „Perfect Days” koresponduje całkiem nieźle z powoli podsumowującym swoją twórczość Niemcem, który jak wielu starych mistrzów, powoli zaczyna odchodzić do filmowego lamusa. Nie znaczy to jednak, że zasłużony reżyser żegna się z kinem. Tym bardziej że (...)

więcej »

Polecamy

Bo biblioteka była zamknięta

Z filmu wyjęte:

Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz

Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz

Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz

Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz

Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz

Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz

Polski hit eksportowy
— Jarosław Loretz

Zemsty szpon
— Jarosław Loretz

Taśmowa robota
— Jarosław Loretz

Zobacz też

Tegoż twórcy

Ksiądz znikąd
— Sebastian Chosiński

Esensja ogląda: Luty 2015 (1)
— Sebastian Chosiński, Jarosław Loretz

Pomysł na powstanie
— Jarosław Robak

London is calling
— Konrad Wągrowski

Tegoż autora

Trójgłos o „Ki”
— Ewa Drab, Zuzanna Witulska, Artur Zaborski

Gdynia 2011 (2): Panorama Polskiego Kina
— Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Artur Zaborski

Gdynia 2011 (1): Filmy konkursowe
— Urszula Lipińska, Konrad Wągrowski, Artur Zaborski

Off off with head
— Artur Zaborski

O (p)o(d)glądaniu
— Artur Zaborski

Tydzień z hiszpańską sztuką filmową
— Artur Zaborski

Zastrzyk adrenaliny na widok podnoszącej się kurtyny
— Artur Zaborski

Ciemnego pokoju nie trzeba się bać
— Artur Zaborski

Jak „Och, Karola” zredukować do „Och”
— Artur Zaborski

To nie jest kolejny kebab bar dla tureckich emigrantów
— Artur Zaborski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.