Zabrać się za realizację remake’u legendarnego filmu z przeszłości, to prawie jak zamachnąć się motyką na Słońce. Doświadczyło tego już wielu reżyserów amerykańskich. Ostatnio w ich ślady postanowili pójść jednak również twórcy rosyjscy. Sarik Andreasian nakręcił nową wersję „Romansu biurowego” Eldara Riazanowa i… I poległ z kretesem. Stara opowieść z czasów radzieckich skrzyła się dowcipem i rozczulała emocjami, w nowej nie ma w zasadzie nic poza narzekaniem na ciężki żywot pracowników wielkich korporacji.
East Side Story: O tempora, o mores!
[Sarik Andreasian „Romans biurowy. Nasze czasy” - recenzja]
Zabrać się za realizację remake’u legendarnego filmu z przeszłości, to prawie jak zamachnąć się motyką na Słońce. Doświadczyło tego już wielu reżyserów amerykańskich. Ostatnio w ich ślady postanowili pójść jednak również twórcy rosyjscy. Sarik Andreasian nakręcił nową wersję „Romansu biurowego” Eldara Riazanowa i… I poległ z kretesem. Stara opowieść z czasów radzieckich skrzyła się dowcipem i rozczulała emocjami, w nowej nie ma w zasadzie nic poza narzekaniem na ciężki żywot pracowników wielkich korporacji.
Sarik Andreasian
‹Romans biurowy. Nasze czasy›
EKSTRAKT: | 30% |
---|
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Tytuł | Romans biurowy. Nasze czasy |
Tytuł oryginalny | Служебный роман. Наше время |
Reżyseria | Sarik Andreasian |
Zdjęcia | Piotr Bratierski |
Scenariusz | Nikołaj Kowbas, Sarik Andreasian, Władimir Zielienski, Boris Szefir, Siergiej Szefir |
Obsada | Władimir Zielienski, Swietłana Chodczenkowa, Marat Baszarow, Paweł Wolia, Iwan Ochłobystin, Nikołaj Kowbas, Anastazja Zaworotniuk |
Muzyka | Aleksandr Wartanow, Artaszes Andreasian |
Rok produkcji | 2011 |
Kraj produkcji | Rosja |
Czas trwania | 90 min |
Gatunek | komedia |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Wyszukaj w | Amazon.co.uk |
Ponad osiemdziesięcioletni już dzisiaj Eldar Aleksandrowicz Riazanow to legenda radzieckiego i rosyjskiego kina, autor wielu wspaniałych, przezabawnych komedii i wzruszających do łez melodramatów. Reżyser cieszący się uwielbieniem publiczności, którego dzieła przez lata biły rekordy popularności, przyciągając do kin setki milionów widzów. „Noc sylwestrowa” (1956), „
Niezwykłe przygody Włochów w Rosji” (1973), „
Ironia losu” (1975), „
Dworzec dla dwojga” (1982), absolutnie genialny „Gorzki romans” (1984) czy „Zapomniana melodia na flet” (1987) – to tylko niektóre z jego najbardziej znanych obrazów. Do tego zacnego grona zaliczyć należy także „Romans biurowy” (1977) – typową dla Eldara Aleksandrowicza „tragikomedię liryczną”. Film, który w ciągu dwunastu miesięcy 1978 roku obejrzało ponad 58 milionów widzów (większego hitu wtedy w Związku Radzieckim nie było), powstał na podstawie sztuki Riazanowa i Emila Braginskiego „Sosłużywcy” (1971). Cieszyła się ona tak wielkim wzięciem w teatrach całego Kraju Rad, że po kilku latach obaj panowie postanowili przenieść ją na ekran. W efekcie powstał dwuczęściowy, trwający sto pięćdziesiąt minut film, w którym główne role powierzono aktorom tego formatu, co Andriej Miagkow, Alisa Frejndlich, Swietłana Niemoliajewa, Oleg Basiłaszwili i Lija Achedżakowa. Już sama obsada musiała gwarantować sukces!
Oryginalny „Romans biurowy” to historia niespodziewanej miłości nieporadnego i całkowicie pozbawionego ambicji urzędnika Anatolija Jefremowicza Nowosilcowa (Miagkow) do swojej szefowej, ostrej jak brzytwa, nazywanej „Mymrą”, Ludmiły Prokofjewnej Kaługiny (Frejndlich). Na pierwszy rzut oka wydaje się, że trudno byłoby wyswatać bardziej niedobraną parę, ale u Riazanowa (i Braginskiego) wszystko jest możliwe – wszak mało kto jest w stanie przewidzieć ścieżki, jakimi chadza uczucie. Prawie trzydzieści pięć lat później tropem wskazanym przez Eldara Aleksandrowicza postanowił podążyć młody, bo zaledwie dwudziestosześcioletni, reżyser Sarik Andreasian. Urodził się on w ormiańskim Erywaniu w 1984 roku, ale szybko przeprowadził się wraz z rodzicami do Kazachstanu, gdzie mieszkał przez piętnaście lat. Kolejnym przystankiem na drodze jego życia stała się Moskwa, dokąd przybył na początku XXI wieku. Tam uczył się reżyserii filmowej w szkole Jurija Grymowa, po czym postanowił przebojem wedrzeć się na kinematograficzne salony. Początki były trudne. Debiutancki krótkometrażowy obraz „Memoirs” (2004) nie przyniósł spodziewanego rozgłosu, dlatego też na kolejne dwa lata Andreasian zakotwiczył na planie telenoweli „Nie rodis’ krasiwym” (2005-2006), gdzie odpowiadał za dialogi. W 2008 roku – do spółki ze Stasem Jegieriewem – zabrał się za realizację thrillera „45 cm”, ale wkrótce prace zostały przerwane z bardzo prozaicznego powodu – producentom zabrakło pieniędzy. Być może jednak film uda się dokończyć w tym roku. Było, nie było, dzisiaj nazwisko Andreasian znaczy już trochę więcej niż przed trzema laty.
W 2009 roku Ormianinowi udało się wreszcie zadebiutować w pełnym metrażu – nakręcił komedię przygodowo-sensacyjną „Łopuchi”, która, choć trudno uznać ją szczególnie udane dzieło, przyniosła jednak wytwórni dochód liczący ponad 4 miliony dolarów. To z kolei otworzyło reżyserowi drogę do realizacji kolejnego filmu. Kierowana przez Aleksandra Atanesiana firma „Leopolis”, która w połowie lat 90. ubiegłego wieku wykupiła prawa do sztuki Riazanowa i Braginskiego „Sosłużywcy”, zaproponowała Andreasianowi przeniesienie jej na ekran. Ten zgodził się, choć postanowił rzecz całą uwspółcześnić, adresując film do młodzieżowej widowni. Za scenariusz zabrał się Nikołaj Kowbas, a w pisaniu pomagali mu jeszcze – oprócz reżysera – Władimir Zielieński (odtwórca głównej roli męskiej) oraz bracia Siergiej i Boris Szefirowie. W porównaniu z oryginałem nie zmieniło się zbyt wiele. Imiona i nazwiska bohaterów, intryga, główne założenia fabuły – pozostały w zasadzie takie same. Na produkcję wydano w sumie 5 milionów dolarów. Zdjęcia kręcono w Moskwie (przez trzydzieści pięć dni) oraz w Turcji (dziesięć dni). „Romans biurowy. Nasze czasy” trafił do kin w Rosji i na Ukrainie w połowie marca i od razu przyciągnął przed ekrany rzesze widzów, zapewne zaintrygowanych tym, jak twórcy młodsi od Riazanowa o ponad dwa pokolenia poradzili sobie z wymyśloną przez niego historią. Do dzisiaj obraz Andreasiana zarobił już ponad cztery razy więcej, niż kosztował. A to dopiero początek! W kolejce czekają przecież kolejne kraje powstałe po rozpadzie Związku Radzieckiego, których mieszkańcy wciąż pewnie z rozrzewnieniem wspominają „liryczną tragikomedię” Riazanowa i Braginskiego.
Anatolij Jefremowicz Nowosilcow to człowiek sympatyczny, aczkolwiek można uznać go za życiowego nieudacznika. Jego małżeństwo rozpadło się kilka lat temu, a żona znikła gdzieś, pozostawiając go samego z dwiema młodziutkimi córeczkami, Maszą i Katią (w oryginalnej wersji Riazanowa główny bohater zajmował się wychowaniem dwóch synów). W pracy też nie idzie mu najlepiej; od lat nie awansuje, w dużym stopniu zresztą z własnej winy, nie wykazuje bowiem inicjatywy i nie przejawia żadnych ambicji pięcia się w górę służbowej drabiny. Miewa za to kłopoty finansowe, z których nierzadko ratuje go koleżanka ze studiów, a obecnie współpracownica z biura – Olga Pietrowna Ryżowa. Biuro z kolei znajduje się w jednej z moskiewskich agencji ratingowych, Tolik zaś pełni w niej funkcję analityka finansowego. Tyle że szefowa, Ludmiła Prokofjewna Kaługina, nie jest zadowolona z jego pracy i przy każdej niemal okazji krytykuje za złe wyniki. Dla innych zresztą wcale nie jest bardziej wyrozumiała, dlatego też pracownicy nazywają ją „Mymrą” (co można, od biedy, uznać za odpowiednik polskiej zołzy). Czy zasłużenie? Biorąc pod uwagę, że zawsze i na wszystkich patrzy spode łba (wzrokiem Bazyliszka), że na każdym kroku narzeka na brak dobrych pracowników i uważa, że otoczona jest przez samych dyletantów i lizusów – to chyba tak.
Pewnego dnia pojawia się w firmie Jurij Grigorjewicz Samochwałow. Przed laty studiował razem z Nowosilcowem i Ryżową, zaszedł jednak znacznie dalej od nich. Wypasiona bryka, markowy garnitur i luzacki styl znamionują playboya, na dodatek z wielkimi wpływami. Kaługina zatrudnia go, aby przygotował multimedialną prezentację agencji; dzięki niej ma zamiar pozyskać nowych klientów. Jurij, ku zaskoczeniu szefowej, prosi, aby przydzieliła do jego zespołu Tolika. Wkrótce we czwórkę – jest bowiem z nimi także Olga – wybierają się na sponsorowany przez agencję pobyt w nadmorskim kurorcie w Turcji. Tam w czasie imprezy podpity Nowosilcow, podpuszczony zresztą przez Samochwałowa, próbuje wyjaśnić z Ludmiłą Prokofjewną służbowe nieporozumienia. Kończy się to katastrofą, oboje bowiem lądują w hotelowym basenie. To wydarzenie sprawia jednak, że od tej pory zaczynają patrzeć na siebie inaczej. Z czasem Anatolij dostrzega w swojej szefowej głęboko nieszczęśliwą, samotną kobietę, której nie było jeszcze dane skosztować prawdziwej, romantycznej miłości. Ona natomiast przekonuje się, że jej podwładny jest troskliwym ojcem; może i nieco roztrzepanym i nieporadnym, ale na pewno z wielkim sercem. Ich uczucie zostaje jednak szybko wystawione na ciężką próbę, w czym niezbyt chwalebną rolę odgrywa Jurij Grigorjewicz i ślepo w niego zapatrzona Ryżowa.
W filmie Riazanowa akcenty humorystyczne i melodramatyczne były idealnie rozłożone po połowie, dzięki czemu widz płynnie przechodził od śmiechu do wzruszenia (i na odwrót). W obrazie Andreasiana tych drugich jest jednak jak na lekarstwo – można więc sobie momentami trochę porechotać (jeśli ktoś gustuje w niezbyt wyrafinowanych dowcipach), ale powodów do lania łez na pewno nie będzie. Ormiański reżyser, choć przeniósł na ekran radziecką klasykę, inspirował się bowiem przede wszystkim współczesnymi komediami romantycznymi kręconymi przez swoich amerykańskich kolegów po fachu. A te rządzą się swoimi prawami, na pewno bardzo odległymi od tego, co przed laty serwował w swoich dziełach Eldar Aleksandrowicz. Dość powiedzieć, że nieco neurotyczną sekretarkę Wieroczkę, którą w oryginalnej wersji grała świetna Lija Achedżakowa, Andreasian zastąpił… sekretarzem-gejem – oczywiście budzącym obowiązkową sympatię. Jak widać, zasady poprawności politycznej dotarły już także do Rosji. Chciałoby się rzec – signum temporis. Nowa wersja „Romansu biurowego” jest krótsza od tej sprzed ponad trzech dekad o godzinę, a to oznacza tyle, że fabuła musiała nabrać znacznego przyspieszenia. To z kolei odbiło się negatywnie na portretach psychologicznych głównych bohaterów, którzy stali się nieznośnie jednowymiarowi. Do tego stopnia, że chyba nawet najlepsi aktorzy nie zdołaliby udźwignąć tych ról…