East Side Story: Stwórz sobie świat. Stwórz Rosję! [ - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Na ten film Rosjanie czekali od kilku lat. Jego premiera była jednak parokrotnie przekładana z powodu kłopotów technicznych i finansowych. Ostatecznie do kin trafił w połowie kwietnia 2011 roku. O jakim obrazie mowa? O ekranizacji kultowej powieści Wiktora Pielewina „Generation ,P’”, którą ambitnie przeniósł na ekran Wiktor Ginzburg – amerykański Żyd rodem z Moskwy.
East Side Story: Stwórz sobie świat. Stwórz Rosję! [ - recenzja]Na ten film Rosjanie czekali od kilku lat. Jego premiera była jednak parokrotnie przekładana z powodu kłopotów technicznych i finansowych. Ostatecznie do kin trafił w połowie kwietnia 2011 roku. O jakim obrazie mowa? O ekranizacji kultowej powieści Wiktora Pielewina „Generation ,P’”, którą ambitnie przeniósł na ekran Wiktor Ginzburg – amerykański Żyd rodem z Moskwy.
Prace nad ekranizacją „Generation ,P’” Wiktora Pielewina – jednej z najgłośniejszych powieści rosyjskich lat 90. ubiegłego wieku – rozpoczęły się pod koniec 2006 roku. Szybko jednak okazało się, że wyobraźnia autora (i scenarzysty) przekracza możliwości techniczne realizatorów. W efekcie trzeba było szukać dodatkowych pieniędzy na efekty specjalne, co nie tylko przedłużyło okres zdjęciowy i post-produkcję, ale jednocześnie zmusiło wytwórnię „Rum” do wysupłania kolejnych środków. Okazało się to niezwykle trudne w sytuacji, gdy na całym świecie dał o sobie znać kryzys ekonomiczny. W efekcie budżet obrazu wyniósł… 7 milionów dolarów. Jak na warunki rosyjskie, to bardzo dużo. Istnieje jednak szansa, że koszty się zwrócą, ponieważ po kilku tygodniach wyświetlania w kinach, „Generation ,P’” przyniósł dochód sięgający prawie 4,5 miliona. A trzeba jeszcze doliczyć ewentualne zyski z dystrybucji filmu na płytach DVD i Blue-Ray oraz sprzedaży za granicę, bo trudno sobie wyobrazić, aby mieszkańcy Europy Zachodniej – i Polski, miejmy nadzieję, także – nie wyrazili chęci zapoznania się z ekranizacją książki pisarza, którego dzieła schodzą praktycznie „na pniu”. Który swego czasu naraził się nawet prezydentowi Władimirowi Putinowi. Wiktor Olegowicz Pielewin urodził się w Moskwie w 1962 roku. Jako siedemnastolatek ukończył elitarną szkołę średnią, w której uczyła zresztą (języka angielskiego) jego matka. Sześć lat później został absolwentem stołecznego Instytutu Energetyki (specjalność: elektromechanika), ale od samego początku nie miał zbyt wielkiej ochoty pracować w swoim wyuczonym zawodzie. Pociągała go bowiem literatura. Stąd udział Pielewina w kursie twórczego pisania, który przeszedł w moskiewskim Instytucie Literatury. Karierę zaczął od dziennikarstwa – przez parę lat współpracował z czasopismem „Nauka i religia”, któremu dostarczał artykuły poświęcone… wschodniemu mistycyzmowi. Debiutem prozatorskim było, opublikowane w 1989 roku, opowiadanie-bajka „Kołdun Ignat i liudi”. Pierwsza książka Wiktora Olegowicza ukazała się natomiast trzy lata później i zawierała demaskatorski tekst zatytułowany „ Omon Ra” (polskie wydanie poszerzono o nowele „Żółta Strzała” oraz „Samotnik i Sześciopalcy”). Potem w regularnych odstępach pojawiały się kolejne powieści i zbiory opowiadań: „ Życie owadów” (1993), „ Mały palec Buddy” (1996), „Generation ,P’” (1999), „Liczby” (2003), „Święta księga wilkołaka” (2004), „Hełm grozy” (2005), „ Empire V” (2006), „P5” (2008) oraz „t” (2009). Choć większość z nich z miejsca stała się bestsellerami, status kultowej osiągnęła tylko jedna – „Generation ,P’”. Nic więc dziwnego, że to przede wszystkim nią wyrazili zainteresowanie filmowcy. Gwoli ścisłości należy jednak dodać, że jedenaście lat temu Uljana Szyłkina nakręciła niespełna dwudziestominutowy filmik „Nic strasznego”, który był adaptacją wczesnego opowiadania Pielewina „Niebieska latarnia” (1991). Reżyser obrazu Wiktor Ginzburg jest reprezentantem tego samego pokolenia co autor literackiego pierwowzoru – urodził się w tym samym mieście zaledwie trzy lata wcześniej. Pochodzi z inteligenckiej rodziny o żydowskich korzeniach; jego dziadek Grigorij był słynnym pianistą i wieloletnim wykładowcą w Moskiewskim Konserwatorium. Rodzice Wiktora męczyli się jednak w dusznej atmosferze Związku Radzieckiego i w 1974 roku, gdy chłopiec miał piętnaście lat, wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych. Ginzburg uczył się fachu w Nowojorskiej Akademii Sztuk Wizualnych; później został twórcą wideoklipów. Nakręcił ich w sumie około czterdziestu, mając sposobność pracować z takimi (nieco już zapomnianymi) gwiazdami lat 80., jak Pat Benatar i Belinda Carlisle oraz – zawsze nieśmiertelnym – Lou Reedem. W następnej dekadzie zajął się reżyserią filmów dokumentalnych. Jego największym sukcesem był pełnometrażowy skandalizujący obraz „Nieskucznyj sad” (1994), w którym opowiedział o swoim powrocie do ojczyzny i poszukiwaniu „rosyjskiej duszy”. Wykorzystał do tego jednak obrazy jednoznacznie kojarzące się z erotyką w wydaniu lesbijskim, na dodatek w ścieżce dźwiękowej umieścił głównie muzykę heavy metalową. Wrażenie było piorunujące, ale nie wszystkim przypadł do gustu ten awangardowy portret Rosji epoki postsowieckiej. Być może dlatego kolejną szansę pracy w kraju przodków Ginzburg otrzymał dopiero po ponad dziesięciu latach, kiedy opadły już wszystkie emocje. Akcja filmu rozpoczyna się w latach 90. XX wieku, czyli w czasach przełomu, kiedy w mało świetlaną przeszłość odchodził Związek Radziecki i jednocześnie rodziła się – w potwornych zresztą bólach – nowa Rosja. Główny bohater Wawilen (Wawa) Tatarski to typowy przedstawiciel swojej epoki. Dzieciństwo upłynęło mu pod panowaniem batiuszki Leonida Breżniewa; był pionierem, który marzył, jak większość chłopców i dziewczynek z czerwonymi chustami na szyjach, o wyprawie do „Arteku” nad Morze Czarne. Po maturze wstąpił do Instytutu Literatury, pisał wiersze, ale to w nowym ustroju nie mogło zapewnić mu odpowiedniego dochodu. Wawilena poznajemy jako sprzedawcę w kiosku na targu, który kontrolują nie zawsze działający zgodnie z prawem przybysze z Kaukazu i stojący na ich czele Husejn. Tatarski nauczył się jednak nie patrzeć na to, czego widzieć nie powinien; nie przeszkadza mu więc obecność obok siebie osób skrępowanych sznurem bądź skutych kajdankami. Pewnego dnia widzi w okienku swego kiosku przyjaciela z dawnych lat Morkowicza; zawstydzony, próbuje się przed nim schować, ale mu się to nie udaje. I to drobne wydarzenie zmienia całe życie bohatera. Morkowin postanawia mu bowiem pomóc – najpierw zabiera na obiad do ekskluzywnej azjatyckiej restauracji, a następnie tłumaczy, jak się dzisiaj robi interesy w Rosji. Konkluzja jest przerażająco prosta – niewiele ma to wspólnego z uczciwością. Z rekomendacji przyjaciela Wawilen trafia przed oblicze Dmitrija Pugina, właściciela agencji reklamowej, i zaczyna dla niego pracę jako copywriter. Początki jednak są trudne; Puginowi nie podoba się zaproponowana przez Wawę reklama napoju Sprite i każe wymyślić mu coś innego. Cierpiącemu na twórczą niemoc Tatarskiemu nieświadomie przychodzi z pomocą inny z przyjaciół – muzyk Giriejew, absolwent konserwatorium, który zdecydował się na pustelnicze życie w podmoskiewskim Rastorgujewie (nazwę miejscowości można odebrać jako nawiązanie do postaci proputinowskiego wokalisty zespołu Lube, Nikołaja Rastorgujewa). W swojej samotni częstuje on Wawilena suszonymi muchomorami, po których do popicia daje mu jeszcze wywar z tych grzybów. Na efekty nie trzeba długo czekać. Wawa ma wizję, w której trafia do starobabilońskiego zikkuratu, z wyglądu przypominającego biblijną Wieżę Babel. Od tej pory nie ma też żadnych problemów z wymyślaniem coraz bardziej fantastycznych i wizualnie atrakcyjnych reklam. W końcu bramy percepcji zostały szeroko otwarte; w myśl słów angielskiego poety Williama Blake’a: „wszystko ujawniło się człowiekowi [czytaj: Tatarskiemu] takim, jakim jest – nieskończonym”. Karierze Wawilena nie szkodzi nawet udany zamach na życie Pugina; teraz trafia pod skrzydła prowadzonej przez Władimira Chanina agencji „Tajny Doradca”. Odpowiada w niej za dostosowywanie amerykańskich reklam do rosyjskiej mentalności. Gdy wkrótce ginie związany z Chaninem Wowczyk Mały, firma zostaje zamknięta. Wtedy po raz kolejny swą pomocną dłoń wyciąga Morkowin i poznaje Tatarskiego z niejakim Leonidem Azadowskim. Wawę czeka kolejny awans – ze zwykłego copywritera ma stać się KREATOREM! Co to oznacza? Przekonuje się bardzo szybko. Od tej pory jego zadaniem jest już nie tworzenie reklam mających zwiększyć sprzedaż napojów czy papierosów, ale kreowanie – przy pomocy zaawansowanych technik komputerowych – nowej rzeczywistości. Tym samym Wawilen wkracza w zupełnie nowy, wcześniej nieznany sobie świat i powoli przekonuje się, że rzeczywistość, jaką zna, tak naprawdę nie istnieje, a została jedynie wykreowana przez speców od reklamy. Czy to mu jednak w czymś przeszkadza? Wręcz przeciwnie. Odnajduje się w tym świecie doskonale, wdrapując się na kolejne szczeble hierarchii. Aż do – no właśnie… tego lepiej nie zdradzać. Powieść Pielewina, a w ślad za nią film Ginzburga, to typowe dzieła postmodernistyczne – z jednej strony odwołujące się do klasyki, z drugiej – poprzez jej nietradycyjne odczytanie starające się stworzyć nową jakość. W tym wypadku elementem dodanym jest pełen ironii – ba! wręcz niepozbawiony zgryźliwości – obraz przemian społecznych, politycznych i gospodarczych, jakie Rosja przeżywała w latach 90. ubiegłego wieku pod rządami Borisa Jelcyna i Władimira Putina. Kiedy kraj szukał własnej tożsamości, nie mogąc zdecydować się, w którą pójść stronę – ku cywilizacji zachodniej czy eurazjatyckiej. Znamienny jest krótki dialog, który główny bohater toczy z Puginem (oczywiście jeszcze przed jego śmiercią). Gdy pyta szefa agencji reklamowej, czy ten nie boi się, że to wszystko – czyli firma (a może nie tylko ona?) – któregoś dnia upadnie, w odpowiedzi słyszy: „Boję się. Jak można się nie bać”. Te dwa krótkie zdania mówią zapewne dużo więcej o tamtych czasach w Rosji, niż niejeden artykuł naukowy i film dokumentalny. Ginzburgowi, co najważniejsze, udało się oddać ducha powieści Pielewina. Choć pisząc scenariusz, dokonał pewnych skrótów (vide „duchowe konsultacje” Tatarskiego z Che Guevarą), zawarł w nim jednak wszystkie najważniejsze wątki i idee pisarza.
|
Wątpię w sukces filmu, tej cudownej książki sfilmować się nie da...
Ale możliwość obejrzenia reklamy z Harlejem... ech gdyby jeszcze Nike było... biurko w kształcie czołgu... warto, warto!