Bzzzzzz ... odbiór ... jestem zamknięty ... bzzzzzzz ... w jakimś supermarkecie ... odbiór ... pomocy ... bzzzzz ... ich jest cała horda ... długo nie wytrzymamy ... bzzzz ... o mój Boże ... bzzzz ... kilku się ... dostało do środka ... odbiór ... czy ktoś mnie słyszy ... bzzzzz ... ten skurwiel ... bzzzz ... właśnie ... mnie ugryzł ... bzzzz ... od ... biór ... jak to ... bzzzz ... cholernie ... boli ..................................
Bartosz Sztybor
Renesans Żywych Trupów
[Zack Snyder „Świt żywych trupów” - recenzja]
Bzzzzzz ... odbiór ... jestem zamknięty ... bzzzzzzz ... w jakimś supermarkecie ... odbiór ... pomocy ... bzzzzz ... ich jest cała horda ... długo nie wytrzymamy ... bzzzz ... o mój Boże ... bzzzz ... kilku się ... dostało do środka ... odbiór ... czy ktoś mnie słyszy ... bzzzzz ... ten skurwiel ... bzzzz ... właśnie ... mnie ugryzł ... bzzzz ... od ... biór ... jak to ... bzzzz ... cholernie ... boli ..................................
Zack Snyder
‹Świt żywych trupów›
Dzisiaj obudziłem się wyjątkowo późno. Wczorajszej nocy, po koncercie znakomitej śpiewaczki operowej Dody Elektrody, telewizja zaprezentowała twórczość słabo mi znanego Jamesa Gunna. Muszę przyznać, że człowiek ten nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia. W „Tromeo i Julii” okazał się troszkę wulgarnym reżyserem. Natomiast w dwóch częściach „Scooby-Doo” ujawnił swój niedorozwój w pisaniu scenariuszy. Dlatego też ostatnio coraz bardziej nie potrafię zrozumieć polityki współczesnych mediów. Pokazują beznadziejne, obleśne kino młodych twórców, zamiast przypominać wielkie, piękne widowiska utalentowanych baronów kinematografii. Ale nie będę się dalej zagłębiał w tym temacie, bo zaraz wraca z pracy Sarah Polley, którą pamiętam jaką małą dziewczynkę z „Przygód Barona Munchausena”. Jednak nie wiedzieć czemu, Sarah każe nazywać się Ana.
Sarah, tzn. Ana, powiem Wam o niej parę słów. Jest pielęgniarką w pobliskim szpitalu, ma męża i córkę, no i świetnego sąsiada – w mojej osobie. Może powiecie, że jestem zboczony, ale lubię na nią patrzeć. Nie jest typową pięknością jak te wszystkie wymalowane manekiny, ale ma coś w sobie. Coś takiego, że jak wraca do domu, to nie mogę odwrócić wzroku od binokli lornetki skierowanych na jej postać. Na pamięć znam rozkład jej dnia. Szybka przekąska, buziak w czółko dla córeczki, drugi buziak dla mężusia w inną część ciała, szybki prysznic, szybki seks, telewizja, spanie, śniadanie, praca. Tak było codziennie, aż do dziś...
O świcie stało się coś dziwnego. Ukochana córunia, wyglądająca nie lepiej niż Linda Blair w „Egzorcyście”, zagryzła tatusia, który po kilku chwilach sam próbował wykończyć żonkę. Ta na szczęście zdołała uciec. Wybiegłem na dół, aby jej pomóc. To, co zobaczyłem przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Ciała leżące na ulicy, ludzie skaczący sobie do gardeł (w dosłownym znaczeniu tego słowa), płonące domy, spanikowani stróżowie prawa strzelający do wszystkiego co się rusza. Wszechobecna anarchia. Jakby jakaś rewolucja, ale nikt nie ma flagi ani bluzeczki z Che Guevarą – więc to musi być coś zupełnie innego. Nagle widzę odjeżdżającą Anę, próbuję ją złapać, wsiąść do jej samochodu. Ona zszokowana nie zwraca na mnie uwagi. Ucieka. Nie daję za wygraną. Wsiadam do swojego wypasionego Dodge’a Ram i jadę za nią.
W całym miasteczku widać to samo, co na osiedlu. Panika, panika i jeszcze raz panika. Jeden z kierowców stracił panowanie nad pojazdem i uderzył w dystrybutor na stacji benzynowej. Boom. Wszyscy w promieniu kilkudziesięciu metrów palą się żywcem. Pierwszy raz widzę taki chaos. Żaden film, jaki do tej pory oglądałem nie potrafił odwzorować takiego stanu rzeczy. Jedynie „Szeregowiec Ryan” i lądowanie na plaży Omaha dostarczyły mi emocji podobnych do tych rzeczywistych, które aktualnie przeżywałem. Moja chora fascynacja ową destrukcją spowodowała, że straciłem Anę z oczu. Mam nadzieję, że wyszła cało z tej zawieruchy.
Po kilku minutach dojechałem do ogromnego supermarketu. Ciekawe kiedy go postawili? Jeszcze tydzień temu robiłem tutaj zakupy w malutkim zieleniaku, prowadzonym przez emerytkę dorabiającą sobie do emerytury. Trudno. Do widzenia miła pani, do widzenia świeże warzywa. Udało mi się przebić przez watahę, chyba spragnionych promocji klientów i dostać do środka. Na miejscu spotkałem Anę oraz kilka innych osób. Trzech ochroniarzy, z których jeden (Michael Kelly) miał syndrom monarchy – czuł się królem supermarketu. Był też policjant Kenneth uderzająco podobny do Vinga Rhamesa, młody chłopak Andre (Mekhi Phifer) z jakąś Rosjanką (Inna Korobkina) i jeden sympatyczny facet (Jake Weber), który chyba nie był sympatyczny, bo zalecał się do Any. Po jakimś czasie dojechało jeszcze kilka innych postaci, co jeszcze bardziej ożywiło wystarczająco już ożywioną atmosferę.
Dzięki telewizji dowiedziałem się, czego jestem uczestnikiem. Okazało się, że „w piekle zabrakło miejsca i martwi wyszli z grobów”. Pamiętam, że ojciec opowiadał mi o podobnych zdarzeniach, których prowodyrem był jakiś psychol George A. Romero. W 1968 wskrzeszał martwych w nocy, w 1978 o świcie/poranku, a w 1985 bawił się nimi cały dzień. Ja sam sięgam pamięcią do roku 1990, kiedy to niejaki Tom Savini ze znakomitym skutkiem powtórzył nocny wyczyn Romero. Najdziwniejsze jest to, że wcześniej brał udział w zdarzeniu z ‘78, a mógłbym przysiąc, że i teraz widziałem go w telewizji. Tak samo na jednym z programów wypowiadał się człowiek idealnie podobny do Kena Foree, bohatera wydarzeń ze wspomnianego już ‘78. Dziwne to wszystko. Mam nadzieję, że kolejny szaleniec nie próbuję zrobić „powtórki z rozrywki”. Zastanawiające jest – czemu w tym samym momencie pomyślałem o Jamesie Gunnie i zupełnie mi obcym Zacku Snyderze? Niedowartościowany scenarzysta i początkujący reżyser chcący uśmiercić wszystkich, którzy widzieli „Scooby-Doo”. Całkiem logiczna motywacja.
Podczas chodzenia po korytarzach gigantycznego sklepu, poziom mojej adrenaliny sięgał maksimum. Te światło i dochodzące zewsząd dziwne dźwięki cały czas trzymały mnie w napięciu. Kiedy zdołało odrobinę opaść, za chwilę wyskakiwał jakiś zombie (tak chyba nazywają się te biedne istoty), psuła się elektryczność albo pojawiał się zupełnie inny problem. Nie miałem nawet chwili wytchnienia. Jednak nie myślcie, że w supermarkecie było tak totalnie ponuro. Czasami któryś z kompanów powiedział coś śmiesznego. Robiło się bardzo sympatycznie, kiedy obserwowaliśmy jak policjant grał w szachy z właścicielem sklepu będącego po drugiej stronie ulicy. Jednak atmosferę rozluźnił chyba najbardziej konkurs strzelania do żywych trupów podobnych do znanych osobistości. Znakomite były też utwory grane w czasie naszych przechadzek. Ciekawe, kto je puszczał? We wspaniały sposób oddawały moje wszystkie stany wewnętrzne i komentowały to, co aktualnie robiłem ja albo towarzysze. Kiedy np. wszyscy byliśmy zdołowani aktualną sytuacją i panoszącymi się „obrzydliwcami”, z głośników poleciał „Don’t Worry, Be Happy” Bobby’ego McFerrina w wykonaniu Tree Adams. Może to trochę ironiczne, ale od razu zrobiło się lepiej na duchu. Zdarzyły się też sytuacje, w których łezka zakręciła mi się w oku. Mam na myśli dwa pożegnania – córki z ojcem i mężczyzny z kobietą, kochającymi się wzajemnie. Nie płakałem jak bóbr, ale szczerze się wzruszyłem.
Jeśli chodzi o same niebezpieczeństwo, czyli tzw. żywe trupy, to nie życzyłbym najgorszemu wrogowi spotkania z nimi. Są szybkie, zwinne i krwiożercze. Jak ugryzą, to już po tobie – nawet jeśli w danej chwili oddychasz. Umrzesz, aby po chwili ożyć i dołączyć do jeszcze niedawnych antagonistów. W celu ich całkowitej destrukcji należy strzelać w głowę i najlepiej doprawiać szczyptą ognia. Przed tym jak Kenneth-policjant dał mi broń, myślałem, że strzelę w taką pokrakę, wywróci się i po sprawie. Jakżem się pomylił. Zanim „zabiłem” pierwszego, zdążyłem odstrzelić mu prawie wszystkie kończyny i zakrwawić całe otoczenie – w tym siebie. Po paru potyczkach wyrobiłem sobie celność, ale nadal robiłem z nich miazgę. Możecie powiedzieć, że jestem zboczony, ale mi się to po prostu spodobało. Najprawdziwsze gore – jak w horrorach Jacksona.
Może słów kilka o moich kompanach. Kiedy pierwszy raz ich zobaczyłem, byłem pewien, że każdy dysponuje ograniczoną paletą cech i jest taki, na jakiego wygląda. Mama zawsze karciła mnie za to, że oceniam ludzi po pierwszym kontakcie. Chociaż wiele razy się myliła, to tutaj muszę przyznać jej rację. Wszyscy towarzysze skrywali jakąś tajemnicę. Żaden nie był jednowymiarową kukłą, tylko pełną niespodzianek kompleksową osobowością. Na początku zrobiłem sobie podziały na dobrych i złych. Katastrofalna pomyłka. Nikt nie okazał się takim, jakim go sobie wyobrażałem. Każdy miał jakąś przeszłość, poglądy i cele w życiu. Nie było dwóch osób o identycznej motywacji do działania i chociażby odrobinę podobnym systemie wartości. Cham i ignorant okazał się uwielbiającym patos bohaterem, a przyszły ojciec przeistoczył się w fanatyka. Ci ludzie mnie ciągle zaskakiwali. Nawet bywalcy ośrodka karnego „Białołęka” nie zrobili na mnie takiego wrażenia.
Kiedy supermarket zaczynał okazywać się mało bezpiecznym miejscem postanowiliśmy go jak najszybciej opuścić. Biorąc za przykład wyczyny w „Mad Maxie” przerobiliśmy dwie furgonetki i zdołaliśmy odjechać. Nie obyło się bez problemów i ofiar. Tak naprawdę, to nie wiem co się stało z resztą, bo oddaliłem się od nich, kiedy uznałem, że będę bezpieczny. W końcu lotnisko – samolot – przestworza – truposze nie potrafią latać, to najbezpieczniejsze miejsce z możliwych. 3...2...1... START. Lecimy.
Chociaż mogłem stracić życie, to bardzo miło wspominam przygodę z zombie. Towarzysze mówili „horror”. Czy ja wiem, czy horror? Używając terminologii filmowej, uznałbym niedawne zdarzenia za cholernie krwisty thriller. Nie było zbyt wielu momentów, w których podskoczyłem ze strachu. No może wtedy, gdy naprawialiśmy światło w piwnicy. Za to cały czas nerwowo biło mi serce, trzęsły mi się ręce, czułem dreszcze, a po karku spływał pot. Może powiecie, że jestem zboczony, ale przez cały czas zachwycałem umiejętnościami strzeleckimi, pirotechnicznymi i rzeźniczymi moich kompanów. Z taką gracją trafiali, wysadzali i cięli żywe trupy, że mógłbym na to patrzeć w nieskończoność. Jeżeli miałem rację i następcami Romero są Snyder i Gunn, to życzę im żeby jeszcze kilka razy wypuścili umarlaków. Gdziekolwiek by to nie było, ja tam na pewno będę.